Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Wt paź 07, 2025 21:25



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2
 Ewolucjoniści z wątpliwościami.The end 
Autor Wiadomość
Post 
Ok kończe dokoncze :George Gabor Miklos

W swojej ostatniej książce [116] oraz w serii artykułów Jonathan Weiner argumentował, że zmienność, obserwowana na przykład u zięb z Wysp Galapagos czy u cierników, ryb zamieszkujących jeziora Kolumbii Brytyjskiej, jest tym, czego dotyczy proces ewolucji. Jego zdaniem "w ostatnich dwudziestu latach ewolucja stała się bardzo widoczna". [117]

Odmienne zdanie na ten temat ma George Gabor Miklos, biolog molekularny, pracujący w Centrum Struktury i Funkcji Molekularnej Australian National University oraz w Neurosciences Institute, La Jolla, Kalifornia. Uważa on, że ten typ zmienności, jaki jest badany przez neodarwinizm, w rodzaju zmian kształtu dzioba zięby, jest czymś całkowicie odmiennym od tego, co ewolucjonizm ma obowiązek wyjaśniać. Neodarwinizm, zwany także syntetyczną teorią ewolucji, zdaniem Miklosa "wyjaśnia bardziej adaptacyjne zmiany w ubarwieniu motyli, zamiast wyjaśnienia, dlaczego w ogóle istnieją motyle". Ewolucjoniści powinni raczej wyjaśniać pochodzenie motyli:

Możemy do końca świata badać naturalną zmienność, zachodzącą na wszystkich poziomach, (...) jak też wysuwać hipotezy odnośnie procesów specjacyjnych u insektów, występujących w łóżku, niedźwiedzi i małż, ale zawsze skończymy na tych insektach, małżach i niedźwiedziach. Żaden z tych planów budowy ciała nie przekształci się we wrotki, glisty czy ryjkonosa. [118]

W opinii Miklosa zmienność naturalna, obserwowana w dzisiejszych populacjach, jest po prostu nieistotna dla fundamentalnych wydarzeń w historii życia, do jakich należy powstanie nowych planów budowy ciała. Syntetyczna teoria ewolucji skoncentrowała się na specjacji, "ale czy końcowe gałązki drzewa życia mają być źródłem naszego natchnienia? Czy eksplozja w kambrze dotyczyła specjacji? Nie - dotyczyła ona planów budowy ciała. (...) A więc koncentrowanie się na procesach specjacyjnych prowadzi do całkowitego pominięcia istoty wyłaniania się form złożonych". [119] Współczesna teoria syntetyczna, na co Miklos zwraca uwagę w innym artykule, "nie potrafi sobie poradzić nawet z pochodzeniem nowości w genomie", a przez to "jest z całą pewnością niezdolna przewidzieć pojawienie się bardziej złożonych systemów hierarchicznych w rodzaju systemów nerwowych". [120] Ostatecznie neodarwinizm, w opinii Miklosa, jest teorią, która nie jest w stanie wysunąć żadnego przewidywania odnośnie pochodzenia.

Kreacjoniści od dawna wskazywali na dokładnie te same problemy teorii ewolucji. [121] Jednak między nimi a Miklosem istnieje fundamentalna różnica. Nie dotyczy ona danych biologicznych, ale ich (filozoficznych?) interpretacji. Miklos, jak większość biologów wiernych metodologicznemu naturalizmowi, nie uważa bowiem, by twierdzenia o Stwórcy miały naukowy charakter.

Leslie Orgel i Gerald Joyce

"Świat RNA" jest nazwą obecnie dominującego poglądu ewolucjonistycznego, że życie zaczęło się w sadzawce samoreplikujących się cząsteczek RNA. Orgel i Joyce - wbrew przekonaniu większości biologów molekularnych, że powstanie RNA jest dość łatwym problemem chemii organicznej - argumentują, że problem ten w istocie jest bardzo trudny:

Uczeni zainteresowani pochodzeniem życia wydają się dzielić na dwie klasy. Pierwsi, zwykle nie biologowie molekularni, wierzą, że RNA musiała być pierwszą replikującą się cząsteczką i że chemicy przesadzają z trudnościami syntezy nukleotydów. [122]

Synteza nukleotydów wymaga ustawienia cukru rybozy, jednej z zasad azotowych, np. adeniny, i rozpuszczalnej reszty kwasu fosforowego w poprawny sposób. Należy wyeliminować cząsteczki o niewłaściwej "skrętności" (tj. cząsteczki "lewoskrętne"), tak aby pozostały tylko cząsteczki "prawoskrętne", bowiem cząsteczki o niewłaściwej skrętności reagują z "poprawnymi" cząsteczkami, hamując kształtowanie się RNA. "Jak można mieć nadzieję na taką sadzawkę bez magii (czyli enzymów) na pierwotnej Ziemi?" [123] Jest to tzw. enantiometryczny [dotyczący skrętności] problem hamowania. Ale biologowie molekularni odkładają ten problem na bok:

Wierzą oni, że kilka chemicznych "niespodzianek" pozwoli ustalić, iż rozsądne przybliżenie racemicznej [tj. mieszanki prawo- i lewoskrętnych cząsteczek] wersji sadzawki biologów molekularnych mogła zostać ukształtowana na wczesnej Ziemi i że dalsze eksperymenty z różnymi grupami aktywującymi i minerałami pozwolą rozwiązać enantiometryczny problem hamowania. [124]

oyce i Orgel nie żywią jednak tak optymistycznych nadziei:

Druga grupa uczonych jest dużo bardziej pesymistyczna. Wierzą oni, że pojawienie się na pierwotnej Ziemi po raz pierwszy oligonukleotydów [łańcuchów RNA] byłoby czymś bliskim cudu. (Autorzy podpisują się pod tym drugim poglądem.) Czas odpowie, który pogląd jest poprawny. [125]

Sceptycyzm ten podzielają także inni uczeni, zajmujący się pochodzeniem życia. Zdaniem na przykład Antonio Lazcano i Stanleya L. Millera główna nieznana, dotycząca pochodzenia samoreplikujących się układów, "polega na naszej prawie całkowitej niewiedzy na temat pochodzenia samoreplikujących się cząsteczek poprzedzających RNA". [126]

Brian Goodwin

Brian Goodwin jest profesorem biologii na Open University w Milton Keynes, Wielka Brytania. Odbył studia z fizyki i podobnie jak większość uczonych, akceptuje metodologiczny naturalizm. Wyklucza to, oczywiście, jakiekolwiek odwoływanie się do czynnika rozumnego w wyjaśnianiu biologicznym. Jednak Goodwin ostro krytykuje centralne tezy neodarwinowskiej ortodoksji w biologii. Uważa, że biologia musi uwolnić się od wpływu darwinizmu, aby rozwiązać swoje najpilniejsze problemy. Musi się ona uwolnić od paradygmatu redukcjonistycznego, który - jego zdaniem - dobrze charakteryzuje opis Delisiego z American Scientist: "Ten zbiór chromosomów w zapłodnionym jaju stanowi całkowity zbiór instrukcji na temat rozwoju, określając czas i szczegóły formowania się serca, centralnego systemu nerwowego, systemu odpornościowego i każdego innego organu oraz tkanki potrzebnej do życia". [127] Goodwin uważa, że w biologii istnieje wiele punktów widzenia, ale najbardziej hałaśliwe głosy prezentują stanowisko redukcjonistyczne. Przypomina, że dla Dawkinsa [128] geny określają istotę życia, a organizm jest tylko maszyną do przetrwania zbudowaną przez geny dla ich własnego uwiecznienia, i że według Lewisa Wolperta "DNA dostarcza programu, który kontroluje rozwój embrionu i dokonuje epigenezy". [129] Jednak stanowisko takie wymaga poparcia ze strony modeli, które wykażą dokładnie, jak znajomość genów w rozwijającym się organizmie doprowadzi do zrozumienia trójwymiarowej postaci ludzkiego serca, kończyny lub oka, ułożenia liści w roślinie, organów w kwiecie, czy skrzydeł muszki owocowej. Modele te muszą obejmować zarówno siły fizykalne, jak i zmienne biologiczne, zorganizowane tak, by produkować organizmy, posiadające specyficzne morfologie. Ale tego nie ma - mówi Goodwin. - Jeśli ktoś twierdzi, że istnieje program w DNA, który konstruuje organizm, to używa mylącego skrótu albo nie rozumie problemu.

Najbardziej widoczne to jest w twierdzeniu, że neodarwinizm wyjaśnia ewolucję. Ewolucja dotyczy pochodzenia gatunków, pojawiania się nowych typów organizmu, scharakteryzowanych przez odmienną morfologię i zachowanie się. Wymaga to teorii organizmów jako cyklów życiowych i ich wzajemnych oddziaływań ze sobą i z fizycznym środowiskiem przy tworzeniu wspólnot i ekosystemów. Ale zamiast koncentrowania się na rozwoju teorii organizmów i ekosystemów, neodarwinizm koncentruje się na genach jako na fundamentalnych przedmiotach biologicznych. "To nie może przynieść sukcesu - uważa Goodwin. - Organizmy są wielkoskalowymi układami fizycznymi, które rosną i rozwijają się, biegają, fruwają, tworzą liście i kwiaty oraz generują wzorce wzajemnych stosunków. Niektóre z nich nawet kochają i piszą poezję. Geny nie robią żadnych z tych rzeczy (...)". [130]

Już kilkanaście lat temu w artykule napisanym razem z Gerrym Websterem Goodwin ujawnił swój brak przywiązania do teorii ewolucji:

W niniejszej pracy kwestionujemy adekwatność paradygmatu ewolucyjnego ze względu na jego niepowodzenie w dostarczaniu jakiejś zadowalającej teorii tworzenia się i odtwarzania form biologicznych . Uważamy, że owa nieadekwatność jest nie tyle rezultatem rzekomej złożoności problemu, co raczej konsekwencją wewnętrznej nieadekwatności obecnego systemu pojęć; utrzymujemy, że bez zmiany systemu nie można spodziewać się żadnego postępu na tym szczególnie ważnym obszarze. Z nieistnienia jakiegokolwiek spójnego ujęcia morfologii czy morfogenezy wynika nieuchronnie, iż obecna teoria transformacji ewolucyjnych pozostaje w najlepszym wypadku niekompletna i niezadowalająca . (...) Okaże się, że uważamy teorię ewolucji, a szczególnie neodarwinizm, za teorię o bardzo ograniczonej mocy eksplanacyjnej, jeśli chodzi o problem formy, któremu była ona początkowo poświęcona. Ograniczenie to wynika z braku jakiejkolwiek adekwatnej teorii sposobu powstawania "typowych form", i - jak uważamy - stawia pod znakiem zapytania twierdzenie, iż neodarwinizm jest "teorią unifikującą w biologii" (opinia Maynarda Smitha, 1975). Uwag tych nie należy rozumieć jako odrzucenia darwinowskich funkcjonalnych wyjaśnień w biologii lub historycznej teorii pochodzenia, twierdzenia że między gatunkami istnieją "więzy krwi", które powstały na drodze ewolucyjnych przekształceń mniejszej liczby wcześniej istniejących gatunków. Stanowisko strukturalistyczne, jakie przyjmujemy, jest doskonale zgodne z teorią historycznego pochodzenia (chociaż nie zależy od niej), a dostarczając pojęciowej ramy roboczej, w której można sformułować teorię przekształceń, zarówno rozjaśnia pewne sprawy podnoszone przez taką teorię, jak i udziela obrazu procesu ewolucyjnego, który jest nieco różny od obrazu neodarwinowskiego. [131]

ednak już w następnym akapicie wypowiadał się ostrzej:

Wiarygodność teorii pochodzenia, przedstawiającej faktyczną serię wydarzeń, wymaga, (1) aby organizmy miały moc reprodukowania się tak, by potomstwo było materialnie nieodległe od rodziców; (2) aby reprodukcja ta nie była koniecznie dokładna, wskutek czego potomstwo to może różnić się od swoich rodziców, oraz (3) aby rozbieżność gatunków stanowiła - przynajmniej empirycznie - system przekształceń. Waga (1) i (2) dla tej teorii jest uznawana przez wszystkich neodarwinistów; ich udowodnienie znaczy, iż zmiana ewolucyjna musiała występować. Choć trzeciego warunku neodarwiniści nie ignorują, to wydaje się, że nie nadają mu tej samej wagi, co pierwszym dwom. Jednak to od niego zależy to, co uznajemy za unifikującą naturę tej teorii: postulat, iż różnorodność gatunków faktycznie stanowi "jedność relacji krwi". Ale udowodnienie tego jest równie problematyczne dzisiaj, jak było na początku osiemnastego stulecia, gdy Geoffrey i Cuvier spierali się nad problemem "jedno zwierzę" czy cztery różne "typy". Podczas gdy prawdopodobnie osiągnięto by zgodę, że - uznając większość kryteriów anatomicznych za adekwatne - jakaś większa grupa (jak kręgowce) stanowi empiryczny system przekształceń, to stała niepewność co do relacji wiążących większe grupy sugeruje, iż może być więcej niż jeden taki zbiór. A jeśli tak, to "unifikacja" dostarczana przez teorię pochodzenia okazałaby się częściowa i spekulatywna. [132]

W ostatnich paru dekadach swej pracy Goodwin wypracował definicje ważnych dla siebie terminów - np. homologii - niezależnie od jakichkolwiek koniecznych historycznych założeń: "Jeśli założenie genealogiczne wbudowane jest w definicję homologii, powstają sprzeczności i absurdalności". [133]

W swojej niedawnej książce [134] Goodwin argumentuje, że neodarwinizmowi zupełnie nie udało się wyjaśnić "wielkoskalowych aspektów ewolucji, w tym pochodzenia gatunków": [135]

Nowe typy organizmów po prostu pojawiają się na scenie ewolucyjnej, trwają różne okresy czasu i wówczas wymierają. Tak więc założenie Darwina, że drzewo życia jest konsekwencją stopniowego gromadzenia się małych dziedzicznych różnic, wydaje się nie posiadać znaczącego poparcia. Jakiś inny proces jest odpowiedzialny za wyłaniające się cechy życia, za te cechy, które oddzielają jedną grupę organizmów od innej - ryby od płazów, robaki od owadów, skrzypy od traw. Najwyraźniej biologia coś pomija. [136]

Zdaniem Goodwina biologia musi zmienić swoje centralne zainteresowania, ponieważ perspektywa Darwinowska, mimo pewności siebie wielu biologów, niezgodna jest z wieloma najważniejszymi danymi empirycznymi:

Istnieją biologowie, zdaniem których Darwinowska teoria ewolucji jest solidna jak skała, tak dobrze sformułowana i dopracowana w istotnych sprawach, że nie można zastanawiać się nad żadną alternatywą. (...) Zaufanie takie jest zawsze interesujące, gdyż odzwierciedla moc i siłę perswazji tego konkretnego "sposobu widzenia", które ma swoje korzenie kulturowe w darwinizmie.

Jednak żadna teoria naukowa nie jest wieczna. (...) Niektóre z podstawowych założeń struktury pojęciowej obecnego punktu widzenia biologii [neodarwinizmu] są niespójne ze świadectwem empirycznym. Jak widzieliśmy, niespójność w nauce nie jest wielkim grzechem - jest ona bodźcem do prób wyjaśnienia sytuacji. Ale widzę cały ciąg niespójności, które łącznie domagają się dużej rewizji naukowej. [137]

Goodwin uważa, że neodarwinizm jest niezdolny do wyjaśnienia powstawania nowych typów organizmów. Teoria ta dobrze funkcjonuje, jeśli chodzi o "aspekty ewolucji w małej skali: może wyjaśnić zmienność i przystosowanie w ramach gatunku, które tworzą subtelne dopasowanie się odmian". [138] Ale, zdaniem Goodwina, przez zwracanie zbyt wielkiej uwagi na genetyczne aspekty organizmów, neodarwinizm zapomniał o samych organizmach, co Goodwin nazwał "zniknięciem organizmu". W ostatnich latach w biologii znikły organizmy jako podstawowe jednostki życia. Na ich miejsce mamy geny, które przejęły wszystkie podstawowe własności, jakich poprzednio używano do charakteryzowania organizmów żywych. [139]

Neodarwinizm zdaniem Goodwina poniósł klęskę jako teoria ewolucyjna, która potrafiłaby wyjaśnić pochodzenie gatunków, rozumianych jako organizmy o odmiennych kształtach i zachowaniu się. Dostarcza on jedynie cząstkowej teorii adaptacji czyli wyjaśnia mikroewolucję (małoskalowe zmiany adaptacyjne w organizmach). Teoria ta jest cząstkowa w dwu znaczeniach. Po pierwsze, zakłada przypadkową genetyczną zmienność, po której następuje dobór. A w opinii Goodwina istnieje obecnie świadectwo na rzecz roli kierowanej mutacji w reakcji adaptacyjnej. Znaczy to, że geny mogą reagować na środowiskowe okoliczności poprzez nieprzypadkową adaptacyjną mutację. Po drugie, wiele z adaptacyjnych "wyjaśnień" cech biologicznych nie można potraktować poważnie. Goodwin przytacza przykład, który usłyszał nie w pubie, jak zapewnia, ale jako poważną propozycję Matta Ridleya, [140] który poszedł śladem Lowa, Alexandra i Noonana z Ethology and Sociobiology: podobieństwo kształtu ciała kobiety do klepsydry jest cechą adaptacyjną określoną przez geny, gdyż mężczyźni mają wybierać kobiety z dużymi pośladkami i piersiami (są to wskaźniki potencjału reprodukcyjnego). "Jeśli to jest nauka - konkluduje Goodwin - to Rudyard Kipling był wielkim uczonym". [141]

Adaptacja jest ważnym zagadnieniem, ale nie można jej utożsamiać z ewolucją, a jeszcze mniej z makroewolucją, która dotyczy wielkoskalowej zmiany ewolucyjnej: pojawienia się alg, mchów, paproci, traw, kwiatów, drzew; pierwotniaków, ośmiornic, ryb, płazów, ptaków, ssaków. Dla tego typu jakościowych zmian nie ma żadnej adekwatnej teorii. W opinii Goodwina głównym powodem jest styl, jaki przyjęto w biologii, odkąd Darwin opisał tę dziedzinę jako naukę historyczną. Gatunki zaczęto postrzegać jako jednostki, wyniki historycznych przypadków, tak że związki morfologiczne między gatunkami stały się nie do uchwycenia, gdyż są przypadkowe, a nie konieczne. A jednak - twierdzi Goodwin - istnieje mnóstwo danych empirycznych na rzecz głębokiego poziomu porządku strukturalnego, który leży u podstaw taksonomicznej regularności królestwa biologicznego, systematycznych podobieństw i różnic gatunków.

Jeśli mamy zrozumieć ewolucję, biologia potrzebuje teorii organizmów jako samoorganizujących się systemów, które generują emergentny porządek. Jednak jest to zadanie interdyscyplinarne, które wymaga wkładu ze strony matematyków, fizyków i biologów. Nie wystarczy badanie, skądinąd ważne i pożyteczne, samych genów i cząsteczek.

Fred Hoyle i N.C. Wickramasinghe

Ewolucją pasjonowali się nie tylko biologowie, także matematycy, fizycy i filozofowie nauki. Mogą oni patrzeć na nią ze świeżego punktu widzenia, czasami niedostępnego dla biologów.

Jacques Monod opisał darwinizm zwrotem "przypadek i konieczność". Mutacje zawdzięczamy przypadkowi, dobór naturalny zaś jest procesem rządzonym przez prawa przyrody, a więc jest sprawą konieczności. Tę samą myśl innymi słowami wyraził Gould: "Istota darwinizmu zawiera się w twierdzeniu, że dobór naturalny stwarza osobniki dostosowane. Zmienność jest wszechobecna, a jej kierunek - losowy. Dostarcza ona jedynie surowca. Dobór naturalny natomiast wyznacza kierunek zmian ewolucyjnych. Zachowuje on warianty korzystne (...)". [142] Każdy rozwój w przyrodzie ożywionej jest tworzony czysto przypadkowo. Większość nowych zmian jest bezużyteczna i dobór naturalny niszczy je. Okazyjne użyteczne nowości są zachowywane i z czasem wiele małych kroków składa się na większy postęp.

Tak więc według darwinizmu jedyną twórczą siłą w przyrodzie jest przypadek. Wszystko, co robi dobór naturalny, to wyłanianie zwycięzców spośród wielu kandydatów stworzonych przez przypadek. Przypadek tworzy, a dobór selekcjonuje.

Czy rozsądne jest przypisywanie przypadkowi takich fantastycznych mocy twórczych? Wielu uważa, że jest to nieprawdopodobne. Ale intuicja nie jest wystarczającą podstawą dla wygłaszania ocen naukowych. Na szczęście istnieje pewna gałąź matematyki, teoria prawdopodobieństwa, umożliwiająca precyzyjne obliczanie prawdopodobieństw zachodzenia pewnych zdarzeń.

Istnieje na przykład gorąca debata między darwinistami a matematykami, którzy obliczyli, że darwinowski opis powstania życia jest praktycznie nieprawdopodobny. Sam Darwin specjalnie się nad tym problemem nie zastanawiał - założył, że albo Bóg, albo siły naturalne utworzyły pierwotny organizm. Jedynym problemem godnym szczegółowej analizy było to, jak wszystkie inne gatunki wyewoluowały z tego pierwszego organizmu. Dzisiaj jednak ewolucjoniści bardzo są zainteresowani pochodzeniem życia. Problematyka ta nosi nazwę ewolucji chemicznej, ewolucji prebiotycznej albo abiogenezy.

Najprostszymi samowystarczalnymi żywymi organizmami są jednokomórkowce (takie jak np. bakterie). Wirus jest co prawda prostszym organizmem, ale nie może się obyć bez enzymów, a te może otrzymać jedynie od innych, bardziej złożonych organizmów. Tak więc wirus może jedynie żyć jako pewnego rodzaju minipasożyt, wewnątrz komórek innego i dużo bardziej złożonego organizmu. Każdy jednokomórkowiec zawiera wiele wyspecjalizowanych związków chemicznych znanych jako kwasy nukleinowe i enzymy. Są to tak złożone substancje, że pojedyncza molekuła zawiera tysiące atomów połączonych razem w precyzyjnym ustawieniu.

Różni uczeni próbowali obliczyć prawdopodobieństwo zaistnienia takich substancji przez przypadkowe wzajemne oddziaływania substancji chemicznych. [143] Najbardziej znanym z nich jest brytyjski astronom i matematyk, sir Fred Hoyle, który jest ewolucjonistą (chociaż nie darwinistą) i agnostykiem. [144]

Założył on, że pierwszy żywy organizm miał dużo mniejsze i prostsze enzymy, niż jakakolwiek współczesna bakteria. Ale prawdopodobieństwo powstania nawet jednego z tych bardzo prostych enzymów we właściwym czasie i we właściwym miejscu wynosiło, jak obliczył - jedną szansę na 1020. Ale najprostszy organizm potrzebuje zdaniem Hoyle'a około 2 000 enzymów pełniących rozmaite funkcje. Każdy z tych enzymów średnio wymaga 15 konkretnych aminokwasów odpowiednio ustawionych. Hoyle obliczył, że prawdopodobieństwo pojawienia się przypadkowego tych wszystkich enzymów wynosi 10-40 000, [145] co o wiele rzędów przekracza liczbę wszystkich atomów w całym obserwowalnych Wszechświecie [146] (wydarzenie o prawdopodobieństwie mniejszym niż 10-50 uważane jest za całkowicie niemożliwe [147].

Ewolucjoniści albo dyskutują z założeniami Hoyle'a, albo dyskwalifikują go jako nieortodoksyjnego uczonego (argumentum ad personam). Istnieje jedna wielka przeszkoda dla stosowania teorii prawdopodobieństwa do zagadnień ewolucyjnych. Matematycy mogą jedynie stosować swoje obliczenia do dość prostych sytuacji. Ponieważ życie do takich sytuacji nie należy, należy wcześniej dokonać pewnych upraszczających założeń. Jeśli się nie chce zaakceptować wniosków wypływających z konkretnej analizy probabilistycznej, to zawsze można ich uniknąć kwestionując podstawowe założenia.

eden z krytyków Hoyle'a przyznał, że otrzymana przezeń liczba 1 na 1040 000 "przypuszczalnie nie jest zbyt przesadzona", ale darwiniści nie w ten sposób myślą o powstaniu życia. "Uważa się, że system enzymatyczny komórki wyewoluował z prostszych systemów". [148]

Inny krytyk usiłował nawet opisać taki "prostszy system". H.N.V. Temperley, emerytowany profesor matematyki, twierdził w 1982 roku, że jeden enzym (albo najwyżej dwa) mógł uformować pierwszy żywy organizm. A szansa wystąpienia dwu prostych enzymów wynosi "tylko" 1040, co mieści się jeszcze w granicach możliwości. [149]

Jednak według Hoyle'a pomysł, że tylko dwa proste enzymy mogłyby ukształtować żywy organizm, jest po prostu śmieszny. Za życie na Ziemi odpowiedzialna jest olbrzymia inteligencja istniejąca gdzieś we Wszechświecie. Jest to jedyna - zdaniem Hoyle'a - koncepcja możliwa do przyjęcia.

Ostatnio Hoyle przypuścił atak na całą współczesną teorię ewolucji, nazywając ją "naukowym fundamentalizmem" [150] i twierdząc, że dopóki rozważa się dane geologiczne i skamieniałości, należy uznać, że zakończyła się niepowodzeniem. [151] Podtrzymał swoją wcześniejszą opinię, że nasze istnienie stanowi poparcie dla idei, iż formy życia zostały celowo zaplanowane. [152] Jego zdaniem świadectwo przychylne koncepcji darwinowskiej istnieje tylko na poziomie gatunków, a pień i główne gałęzie tzw. "drzewa ewolucyjnego" istnieją tylko w wyobraźni. [153] Hoyle zaatakował także "arogancję" ewolucjonistów, którzy jego zdaniem przeniknęli do współczesnych systemów edukacyjnych i cenzurują przeciwne poglądy, a do dyskusji, dotyczących trudności swojej teorii, przystępują bardzo niechętnie. [154]

Hoyle twierdzi, że ma wielu zwolenników w społeczności naukowej: "Spora liczba moich przyjaciół-astronomów jest dobrymi matematykami, a kiedy już wystarczająco zainteresują się tą sprawą, by przeprowadzać samemu wyliczenia, zamiast opierać się na zasłyszanych rozumowaniach, mogą szybko dojrzeć sedno sprawy." [155] Tym sednem ma być wniosek, że gdzieś we Wszechświecie musi istnieć olbrzymia inteligencja odpowiedzialna za istnienie życia na Ziemi. Jego poglądy podziela inny matematyk i astronom, profesor Chandra Wickramasinghe (z Wydziału Matematyki Stosowanej i Astronomii, Welsh Institute of Science and Technology w Cardiff). Zdaniem tego ostatniego "prawdopodobieństwo, że życie po prostu pojawiło się na Ziemi, jest prawie tak niemożliwe jak to, że tajfun wiejący przez śmietnik zbudował Boeinga 747". [156]

Wickramasinghe opublikował razem z Hoylem książkę w 1981 roku, w której obaj stwierdzili, że świat nauki został oszukany, iż udowodniono ewolucję: "Nic nie może być dalsze od prawdy". [157] W rozdziale zatytułowanym "Zapis ewolucyjny cieknie jak sito" zestawili listę czysto biologicznych zarzutów wobec ewolucjonizmu i uznali, że obalają one darwinizm.

Ale ich najcięższe argumenty mają matematyczny charakter. Aby umożliwić przeprowadzenie obliczeń, skoncentrowali się oni na rozwoju różnych złożonych substancji chemicznych potrzebnych do funkcjonowania organizmów żywych. Na przykład rozważali pochodzenie hemoglobiny, która jest istotnym składnikiem krwi, ale występuje także w grochu i fasoli. Uwzględniając znane tempo mutacji Hoyle i Wickramasinghe pokazali, że brakuje czasu ewolucyjnego, by hemoglobina pojawiła się w grochu i fasoli.

Zajmowali się także pochodzeniem genów. Obliczenia ich pokazują, że użyteczne mutacje nie występują wystarczająco często, by wyjaśnić wszystkie setki tysięcy fundamentalnie różnych genów, jakie istnieją, tj. genów pełniących fundamentalnie odmienne funkcje (nie licząc genów mniej odmiennych i występujących u różnych jednostek tego samego gatunku).

H.S. Lipson

H.S. Lipson, profesor fizyki na Uniwersytecie w Manchesterze, także interesował się matematycznym prawdopodobieństwem zachodzenia darwinowskiej ewolucji. I - bardzo niechętnie, jak mówi - został zmuszony do wniosku, że nie zachodziła.

Zawsze byłem nieco podejrzliwy w stosunku do teorii ewolucji ze względu na jej zdolność do wyjaśniania każdej własności bytów ożywionych (na przykład długiej szyi żyrafy). Dlatego próbowałem zobaczyć, czy odkrycia biologiczne w ciągu ostatnich mniej więcej trzydziestu lat pasują do teorii Darwina. Nie sądzę, by pasowały. (...) W mojej opinii teorii tej nie można w ogóle utrzymać. [158]

W serii komunikatów [159] wyraził swoje powody, by wnioskować, że wiele organów w przyrodzie ożywionej po prostu nie wyewoluowało. Jego zdaniem teoria ewolucji stała się w pewnym sensie religią naukową: prawie wszyscy uczeni ją zaakceptowali, a wielu jest gotowych "wypaczać" swoje obserwacje tak, by pasowały do niej. Uznał, że trzeba pójść dalej i przyznać, że "jedyną akceptowalną alternatywą dla ewolucji jest stworzenie. Wiem, że jest to anatema dla fizyków, tak jak jest dla mnie, ale nie możemy odrzucać teorii, której nie lubimy, jeśli popiera ją świadectwo eksperymentalne". Jeżeli jednak Lipson jest kreacjonistą, to nie w zwykłym sensie tego słowa. To nie Biblia doprowadziła go, jak "zwykłych" kreacjonistów, do mówienia o stworzeniu, bowiem w innym czasopiśmie napisał: "Wydaje mi się, że przy naszym obecnym stanie wiedzy stworzenie jest jedyną odpowiedzią - ale nie to niewyrafinowane stworzenie, o którym czytamy w Biblii". [160]

S.M. Ulam

Tytuł pracy zbiorowej zredagowanej przez Moorheada i Kaplana, Matematyczne wyzwania wobec neodarwinowskiej interpretacji ewolucji, [161] może sugerować komuś niezorientowanemu, że jest to kreacjonistyczna propaganda. Jednak byłby to mylny wniosek. Książka ta jest zbiorem sprawozdań z posiedzeń międzynarodowej konferencji, na której spotkali się najwięksi darwiniści świata i wielu znakomitych matematyków posiadających specjalistyczną wiedzę biologiczną i prowadzących badania matematyczne związane z jakąś dziedziną nauk o życiu. Jednak z lektury książki odnosi się wrażenie, że obie te grupy nie potrafiły mimo wspólnoty zainteresowań znaleźć wspólnego języka. Zdolne były jedynie do powtarzania swoich przeciwnych punktów widzenia.

Kiedy na przykład dr S.M. Ulam (notabene polskiego pochodzenia [162]) przedstawił referat wykazujący, że rozważania matematyczne podważają pogląd, że oko wyewoluowało w darwinowski sposób, zetknął się ze zdecydowanym odporem ewolucjonistów. Jeden z nich, sir Peter Medawar, laureat nagrody Nobla z 1960 roku, tak zareagował na referat Ulama:

Myślę, że sposób, w jaki potraktował Pan to zagadnienie, jest niezwykłym odwróceniem tego, co jest normalnym naukowym procesem rozumowania. Jest przecież faktem, że oko wyewoluowało ; a - jak mówi Waddington - fakt, że tak było, pokazuje, iż to sformułowanie zagadnienia [przedstawione przez Ulama] jest, jak myślę, błędne. [163]

Ten fragment wypowiedzi świadczy o bardzo dziwnym sposobie myślenia. Ulam przedstawił argumenty matematyczne, że oko nie mogło wyewoluować na drodze przypadkowych mutacji i doboru naturalnego. Jednak Medawar uznał, że Ulam otrzymał błędne wyniki, gdyż przecież jest faktem, że oko wyewoluowało! Co więcej, Medawar uważa, że sposób postępowania Ulama, który zastanawiał się nad prawdopodobieństwem ewolucji oka, jest " niezwykłym odwróceniem tego, co jest normalnym naukowym procesem rozumowania". Najwyraźniej, zdaniem Medawara, normalny naukowy proces rozumowania nie może dotyczyć tego, czy oko wyewoluowało w klasyczny darwinowski sposób (albo tylko nie może kończyć się wnioskiem, że oko w taki sposób nie wyewoluowało). Skądinąd wiadomo, że Medawar jest gorącym zwolennikiem krytycznej filozofii Poppera i uważa, że bez stosowania tej filozofii nie zdobyłby nagrody Nobla. Jak widać jednak z przytoczonego cytatu, są takie fragmenty przekonań ludzkich, których najwięksi zwolennicy krytycyzmu krytyce nie poddają.

Inny znakomity ewolucjonista, Ernst Mayr, odrzucił wyliczenia Ulama w trochę inny sposób:

W ten czy inny sposób poprawiając te liczby [przyjęte przez Ulama jako założenia] otrzymamy, że wszystko jest w porządku. Jesteśmy zadowoleni wiedząc, że ewolucja zaszła. [164]

Oczywiście! Wystarczy w ten czy inny sposób zmienić założenia, by otrzymać inny końcowy wynik. Jeden z antykreacjonistycznych filozofów, którego zapytałem listownie o opinię na temat wyliczeń znajdowanych w książce Moorheada i Kaplana, odpowiedział mi podobnie: "Co do prawdopodobieństw matematycznych opracowanych w tomie Moorheada i Kaplana, to istnieje długa historia ponownego opracowywania tych wyliczeń. Sprawa polega nie na poprawności obliczeń samych w sobie, ale na początkowych założeniach. Czy ważna kombinatoryka ma dotyczyć każdego nukleotydu w łańcuchu kilku tysięcy nukleotydów czy też funkcjonalnych bloków nukleotydów, które już są kodem dla funkcjonalnych fragmentów białka (albo w swojej historii ewolucyjnej kodowały te fragmenty)? Jeśli, jak się obecnie ogólnie sądzi, prawdziwa jest ta druga alternatywa, to te eleganckie argumenty kombinatoryczne wychodziły z fałszywych początkowych przesłanek". [165] Kiedy mamy do czynienia z tak złożoną sprawa jak życie, to zawsze w imię uniknięcia nadmiernych uproszczeń można zakwestionować każde konkretne obliczenia.

Koniec cytowanej wyżej wypowiedzi dotyczył argumentu, który wywarł chyba największe wrażenie. Profesor Murray Eden z Massachusetts Institute of Technology wskazał, że ludzkie geny zawierają około miliarda nukleotydów. Następnie pokazał, że bez względu na to, jak się wykonało obliczenia, zawsze otrzymywało się ten sam wniosek: długość trwania życia na Ziemi nie wystarcza, aby wszystkie te nukleotydy - czy inaczej mówiąc: cała zawarta w nich informacja - zostały wygenerowane przez przypadkowe mutacje.

W trakcie dyskusji nie poruszano praktycznie rzecz biorąc sprawy stworzenia. Jednak w pewnej chwili, kiedy Marcel Schützenberger, profesor matematyki na Uniwersytecie Paryskim, żywo przedstawiał swoje zarzuty wobec akceptacji darwinizmu przez biologów, przewodniczący posiedzenia, dr C.H. Waddington, sprzeciwił mu się: "Pańskie rozumowanie sprowadza się po prostu do tego, że życie musiało się pojawić przez specjalne stworzenie". Stenografistka zanotowała tu: "Schützenberger: Nie! Głosy z sali: Nie!"

Jest możliwe, że matematycy, z którymi darwiniści mają takie kłopoty, kierowani są jakimiś uprzedzeniami. Najwyraźniej nie są to jednak uprzedzenia kreacjonistyczne.

Marek Głogoczowski

Marek Głogoczowski skończył studia z fizyki i posiada stopień doktora nauk biologicznych. W krótkim artykule "Czy życie mogło powstać w sposób spontaniczny?" [166] zajął się tylko jednym zagadnieniem spośród wielu, którymi interesują się matematycy. Głogoczowski sprzeciwia się powszechnemu przekonaniu, że cząsteczka DNA lub RNA wskutek zdolności do replikacji może przez długie okresy czasu zachować zapisaną w niej informację. Doświadczenia pokazują, że cząsteczki kwasów nukleinowych z czasem się rozpadają na krótsze segmenty. By informacja zawarta w tych kwasach była zachowana przez długi czas, kwasy te muszą być systematycznie oczyszczane z gromadzących się zanieczyszczeń, a to dzieje się tylko w żywych komórkach.

Niemożność samorództwa w XIX wieku eksperymentalnie wykazał Pasteur. Zdaniem Głogoczowskiego to samo można zademonstrować obecnie za pomocą argumentów logicznych.

Zwolennicy abiogenezy przytaczają doświadczenia Millera, rozważania N. Lavaha i S. Changa oraz jeszcze inne prace, w których wskazuje się na możliwość powstawania cząsteczek organicznych. Jednak tylko niektóre z nich są aminokwasami używanymi przez organizmy żywe. Musiałyby one też ulegać stopniowego rozpadowi bądź wiązaniu z innymi związkami. Powtarzalna synteza właściwych cząsteczek organicznych mogła zachodzić tylko pod warunkiem, że powierzchnia Ziemi była odpowiednio zorganizowana (np. w przypadku kwasów nukleinowych musiała tam istnieć wystarczająca liczba wolnych nukleotydów DNA czy RNA i brak konkurujących aminokwasów). Wszystko to prowadzi, zdaniem Głogoczowskiego, do wniosku, że "spontaniczne powstanie systemu zdolnego do swego odtwarzania może nastąpić tylko w warunkach otoczenia wykazującego stopień zorganizowania porównywalny z tym, jaki obserwuje się w najprostszych mikroorganizmach" [167] - czyli praktycznie rzecz biorąc istota żywa jest syntetyzowana tylko przez istotę żywą.

Prawdopodobieństwo powstania życia jest więc równe prawdopodobieństwu powstania żywej komórki przez przypadkowe ułożenie się właściwych atomów i cząsteczek. Głogoczowski przytacza wynik obliczenia takiego prawdopodobieństwa podany przez J. Ninio. [168] Wynosi ono 10-100 000 000 000, co z punktu widzenia fizyki jest równe zeru, jest całkowicie nieprawdopodobne. [169]

Widzi on jeszcze dwa alternatywne tłumaczenia pojawienia się życia na Ziemi. Pierwszą z nich jest "bez wątpienia", jak pisze, hipoteza kreacji życia przez Istotę Nadprzyrodzoną. Hipotezę tę jednak odrzuca ze względów metodologicznych: "Nie jest to (...) hipoteza naukowa, gdyż obecność takiej istoty nie da się ani udowodnić, ani obalić za pomocą faktów". Druga hipoteza głosi wieczność życia i postuluje, że pierwsze żywe organizmy na Ziemi przywędrowały tu z Kosmosu. Jest to jednak tylko przesunięcie początkowego problemu - bo skąd się wzięło życie na innych ciałach niebieskich? Głogoczowski zdaje sobie sprawę, że ta druga hipoteza, którą wyraźnie faworyzuje, niezgodna jest z aktualnie akceptowaną hipotezą Big Bangu, wedle której Wszechświat miał początek kilkanaście miliardów lat temu. Dlatego zapytuje na końcu z nadzieją: "a może Wszechświat (...) jest wieczny?"

Lee M. Spetner

Spetner jest fizykiem, który poświęcił ostatnie 35 lat badaniu ewolucji organicznej. W swojej książce[170] zajął się zagadnieniami informacji i przypadku w ewolucji. Wykazywał, że

(1) przypadkowość mutacji, która jest istotna dla neodarwinizmu, nie może wyjaśnić powstania informacji w trakcie ewolucji;

że (2) ulubione przykłady dawane jako świadectwo na rzecz ewolucji, takie jak ewolucja odporności bakterii na antybiotyki oraz ewolucja cech ilościowych, w rzeczywistości przemawiają przeciwko przypadkowemu budowaniu informacji. Mutacje w tych przykładach w istocie prowadzą do utraty informacji. Nie istnieje żaden znany przykład przypadkowej mutacji, który dodaje informację do genomu;

a w końcu (3) przedstawił własną teorię, która ma zastąpić neodarwinizm, postulującą nieprzypadkowe mutacje wywoływane przez środowisko. Na jej rzecz cytował mnóstwo danych, a nowa teoria ma wyjaśniać wielkie zmiany adaptacyjne występujące w krótkich okresach czasu.

Zasadnicza krytyka teorii neodarwinowskiej występuje w rozdziałach 4 i 5. Argumenty, jakie autor przedstawił, nie są nowe, ale cieszy się on uznaniem w kołach naukowych, jest obeznany z najnowszą literaturą i dostarcza obszernej dokumentacji popierających jego tezy.

Spetner wskazał, że ewolucjoniści ciągle podkreślają, iż neodarwinizm opiera się na przypadkowych zmianach genetycznych, to znaczy na zmianach, które nie są związane z potrzebami organizmu i nie są skierowane na przystosowanie organizmu do jego środowiska. Problem nie polega na tym, czy ewolucja jest przypadkowa, ale czy przypadkowa jest zmienność genetyczna, na którą działa dobór naturalny. Kiedy bowiem ewolucjoniści mówią, że ewolucja nie ma charakteru przypadkowego, to rozumieją przez to jedynie to, że dobór naturalny tworzy nieprzypadkowe wyniki działając na przypadkowej zmienności genetycznej.

Drugim wymogiem neodarwinizmu jest to, że przypadkowe mutacje muszą także, średnio rzecz biorąc, dodawać informację do genomu. Jeśli ewolucja zbudowała całą złożoność życia, to musiała ona zbudować informację leżącą u podstaw tej złożoności.

Mniejszość wśród ewolucjonistów mówi, że zmiana makroewolucyjna jest często pojedynczą, wielką, przypadkową zmianą, niż łańcuchem małych zmian. Ich zdaniem wielkie zmiany w fenotypie pochodzą głównie z mutacji genów regulacyjnych. Spetner jednak odrzuca koncepcję, że takie genetyczne przetasowania mogą służyć jako przypadkowa zmienność wymagana przez neodarwinizm. Przedstawia dwie racje.

(a) Należy sądzić, że te złożone genetyczne przetasowania nie mają charakteru przypadkowego. Wydają się one być raczej szczegółowo wypracowanymi czynnościami dokonanymi na rzecz komórki (albo organizmu), z udziałem specjalnych enzymów i struktur.

(b) Twierdzenie, iż ewolucja zachodzi dzięki takim mutacjom genów regulacyjnych, nie wyjaśnia tego, jak można zbudować informację w genomie. Jedyny rodzaj zmian regulacyjnych, jakie dotąd ewolucjoniści zasugerowali, insercje i inwersje, są jedynie sposobami włączania i wyłączania istniejących genów. Jeśli włączają one jakiś gen regulacyjny, to można otrzymać jakąś złożoną funkcję albo cały układ funkcji, ale potrzebna informacja musi już wcześniej się w genomie znajdować.

Jednak większość ewolucjonistów utrzymuje, że wielkie zmiany ewolucyjne pojawiają się na drodze długiego łańcucha niewielkich kroków (działa tu dobór kumulatywny). Utrzymują oni, że mutacje na tych małych etapach są błędami w kopiowaniu, a te - jak się wszyscy zgadzają - mają przypadkowy charakter. Ale wedle Spetnera prawdopodobieństwo otrzymania koniecznych mutacji jest zbyt małe, jeśli mechanizmem jest dobór kumulatywny. Oto powody.

G. Ledyard Stebbins, jeden z architektów neodarwinizmu, oszacował, że wyewoluowanie nowego gatunku wymaga około 500 kolejnych kroków. Dla każdego z tych kroków musi pojawić się mutant posiadający pozytywną wartość selekcyjną i musi mieć on wystarczające szczęście, by przetrwać i w końcu zdominować populację. Ponieważ Stebbins jest ekspertem w tej dziedzinie, a Spetner nie zna żadnego innego wybitnego ewolucjonisty, który by się nie zgadzał z tym oszacowaniem, przyjął tę liczbę jako rozsądną wartość.

Zakładając, że dla każdego kroku istnieje tylko jedna mutacja punktowa (jednej konkretnej bazy jednego konkretnego nukleotydu), która ma pozytywną wartość selekcyjną, prawdopodobieństwo, iż ta konkretna baza nukleotydu pojawi się przypadkowo, zależy od reprodukcji na każdym z wymaganych etapów. Opierając się na obliczeniach George'a Gaylorda Simpsona, dotyczących dobrze znanej ewolucji konia, można wyliczyć, że na każdy ewolucyjny etap przypada około 50 milionów urodzeń.

Wiadomo, że szansa, by konkretny nukleotyd mutował przy jednym urodzeniu, wynosi 1 do 1010. (Spetner sam wykonał część oryginalnej pracy na ten temat.) Tak więc prawdopodobieństwo, że taka mutacja nastąpi w trakcie 50 milionów urodzeń (50 000 000 x 10-10) wynosi 1/200. Ale ponieważ istnieje z grubsze równe prawdopodobieństwo, że baza nukleotydu zmieni się na każdy z pozostałych trzech baz (cztery bazy nukleotydu to adenina, guanina, tymina i cytozyna), to prawdopodobieństwo otrzymania konkretnej zmiany konkretnego nukleotydu wynosi 1/200 x 1/3 = 1/600.

Ponieważ każda mutacja (punktowa) jest najmniejszą możliwą mutacją, to ich wartość selekcyjna musi także być niewielka. Simpson powiedział, że selekcyjna wartość mutacji ewolucyjnych wynosi około 0,1%, co znaczy, że średnia liczba przeżywającego potomstwa mutanta jest o 0,1% wyższa niż reszty populacji. Sir Ronald Fisher, jeden ze światowych ekspertów matematycznych aspektów ewolucji, wykazał, że prawdopodobieństwo, iż jakaś pojedyncza mutacja, posiadająca selekcyjną wartość 0,1%, przetrwa, wynosi 500 do 1 przeciwko jej przetrwaniu (ponieważ większość mutantów, jak większość innych członków populacji, jest usuwana przez przypadkowe wydarzenia).

Tak wiec prawdopodobieństwo, iż jakaś konkretne zmiana (bazowa) konkretnego nukleotydu zarówno pojawi się w trakcie jednego etapu (1/600) jak i przetrwa doprowadzając do dominacji w populacji (1/500) wynosi 1/300 000. Aby to nastąpiło 500 razy z rzędu, liczba kroków wyliczonych jako konieczne, by otrzymać nowy gatunek, ma prawdopodobieństwo 1/300 000 wymnożona przez siebie 500 razy. Prawdopodobieństwo, iż tak się nie zdarzy, wynosi ok. 3,6x102738 do jednego. Albo, inaczej mówiąc, prawdopodobieństwo, że tak się zdarzy, wynosi ok. 2,7x10-2739 . W praktyce jest to niemożliwość.

Ewolucjoniści, oczywiście, kontrują te wyliczenia wskazując, że nierozsądne jest zakładanie, iż tylko jedna punktowa mutacja, posiadająca pozytywną wartość selekcyjną, występuje na każdym etapie. Jeśli na każdym z etapów tego procesu występuje więcej niż jedna potencjalnie adaptacyjna mutacja, to prawdopodobieństwo na rzecz ewolucji odpowiednio rośnie. Spetner zbadał więc, jak wiele możliwych mutacji adaptacyjnych musi występować na każdym etapie, by ewolucja gatunku miała jakąś "rozsądną" szansę zajścia.

Aby ewolucja miała jedną milionową szansę wytworzenia nowego gatunku na drodze 500 kroków, prawdopodobieństwo, że jakaś konkretna zmiana konkretnego nukleotydu zarówno wystąpi na danym etapie, jak i przetrwa doprowadzając do dominacji nad populacją, musi wynosić 0,9727 dla każdego etapu, czyli ok. 36/37 (prawdopodobieństwo każdego etapu musi być wymnożone przez siebie 500 razy, by otrzymać prawdopodobieństwo wystąpienia wszystkich 500 etapów). Aby to było prawdziwe, dla każdego etapu musi istnieć 1 080 000 potencjalnych błędów kopiujących, posiadających pozytywną wartość selekcyjna.

Innymi słowy, tylko przy tak wielu możliwych adaptacyjnych mutacjach otrzymuje się wymagane prawdopodobieństwo (0,9727 lub 36/37), że przynajmniej jedna z potencjalnych adaptacyjnych mutacji zarówno wystąpi, jak i przetrwa prowadząc do dominacji w populacji.

Ale jednak na tej drodze nie ma ratunku dla neodarwinizmu. Jeśli na każdym z 500 etapów przechodzenia od jednego gatunku do następnego istnieje ponad milion potencjalnych adaptacyjnych mutacji, to byłoby niemożliwe, by ta sama cecha wyewoluowała u dwu różnych gatunków. Jest tu po prostu zbyt wiele możliwości. A jednak ewolucjoniści twierdzą, że zdarzało się to stale w tzw. konwergentnej czy równoległej ewolucji. Istnieją tysiące przykładów, ale najbardziej uderzające to układy ultradźwiękowej echolokacji, układy elektrostatycznego obrazowania, generatory elektryczności, systemy wzrokowe oraz mózg ssaków.

Aby ewolucja konwergentna (równoległa) miała miejsce, dwie linie potomne musiałyby dokonywać tych samych przypadkowych wyborów na wielu z 500 etapów specjacji. Przy jednym milionie potencjalnych wyborów na każdym etapie, jeśli tylko 100 na 500 potrzebnych wyborów musi być identycznych, prawdopodobieństwo przeciwko temu wynosiłoby 1 do 10600. A to dotyczy jedynie konwergencji w jednym przejściu od gatunku do gatunku. Dla konwergencji skomplikowanych organów, takich jak skrzydło czy nerka lub oko, prawdopodobieństwo to byłoby dużo mniejsze, ponieważ dotyczyłoby wielu gatunków, a więc wielu tysięcy etapów.

Ewolucjoniści zarzucają tym obliczeniom, że wiele genotypów może prowadzić do tego samego fenotypu, tak więc liczba wyborów na każdym etapie (nieco ponad milion) jest zbyt wysoka. Ale ponieważ genotyp determinuje fenotyp, swoboda w wyborach genotypowych musi przekładać się do pewnego stopnia na swobodę w wyborach fenotypowych. Jeśli jeden milion wyborów genotypowych na każdym z 500 etapów przejścia do nowego gatunku równa się tylko 10 000 wyborów fenotypowych, to cała liczba rozgałęzień na 500 etapach wynosi nadal 102 000. Pojawienie się dwukrotnie tego samego układu nadal jest niemożliwe.

Ponadto wyniki badań wykazują, że fenotypowa konwergencja implikuje genotypową konwergencję. Zidentyfikowano geny kontrolujące rozwój oka u owadów i kręgowców i są one w 94% identyczne. To czyni konwergencję tak nieprawdopodobną, że autor mówi, iż jednomyślny pogląd uczonych, iż oko kręgowców i owadów wyewoluowało niezależnie, "należy ponownie rozważyć". Inny ostatnio odkryty przykład konwergencji w genotypie dotyczy enzymu lizozymu u krowy i u langura, małpy należącej do rodziny małp wąskonosych (czemu Spetner poświęcił kilka stron).

Rozbieżność, jaka istnieje w potencjalnych rekombinacjach istniejących sekwencji bazowych, nie umożliwia, jak niektórzy twierdzą, uniknięcia tego problemu probabilistycznego. Założywszy, że około 6 700 z około 100 000 genów ludzkiego genomu występuje w dwu wersjach u tej samej osoby (w każdym członie pary chromosomów), istnieje 102 017 różnych możliwych kombinacji genów. Aby jedna z tych rekombinacji dawała sekwencję bazową o pozytywnej wartości selekcyjnej we względnie niewielkiej liczbie rekombinacji, jaką faktycznie można osiągnąć na jednym etapie ewolucyjnym, adaptacyjny charakter musiałoby mieć bardzo wiele potencjalnych rekombinacji (101998 i to bez rozważania czynnika przeżycia!). A jeśli tak, to ponownie nie ma miejsca na ewolucję konwergentną.

Zastanawiając się nad wymogiem, że przypadkowe mutacje muszą, średnio rzecz biorąc, dodawać informację do genomu, Spetner zbadał przykłady adaptacyjnych mutacji, którym przypisuje się, że są prototypami makroewolucji (odporność bakterii na antybiotyki, odporność owadów na pestydcydy, hodowanie "cech ilościowych" oraz adaptacja bakterii glebowych na nowe nawozy), i odkrył, że przykłady te są fikcyjne. Wyjaśnił, jak żadna z tych mutacji nie dodaje nowej informacji ani nowej zdolności molekularnej. Zamiast tego wszystkie one niszczą informację. W tej sprawie sentencjonalnie orzekł: "Ktokolwiek myśli, że makroewolucja może zachodzić poprzez takie mutacje, jest podobny do kupca, który traci trochę pieniędzy na każdej sprzedaży, ale sądzi, że wychodzi z wszystkich transakcji z ogólnym zyskiem".

Spetner wskazał, że istnieje wiele przykładów mutacji, które pozwalają bakterii żyć na nowym nawozie i wydają się dodawać mnóstwo informacji. W rzeczywistości pewne eksperymenty ujawniły wprowadzanie całkowicie nowego enzymu (zamiast degradacji istniejącego), a nowsze eksperymenty wykazały, że bakterie mogą mutować tworząc nowe funkcje, kiedy jest to potrzebne. Ale mutacje te nie są mutacjami punktowymi. Raczej wydają się one być mutacjami, po pierwsze, wywołanymi przez bodźce środowiskowe, i po drugie, mutacjami, które włączają istniejące geny. Innymi słowy nie są przypadkowe i nie dodają informacji.

Arthur Koestler

Arthur Koestler był filozofem. Współczesna nauka jest tak olbrzymim przedsięwzięciem, że czołowi uczeni muszą się specjalizować w skrajnie wąskich dziedzinach (wiedzą coraz więcej o coraz mniejszym wycinku rzeczywistości - jak ktoś zauważył, ostatecznie będą wiedzieli wszystko o niczym). Zaletą filozofa może być widzenie nauki z pewnej perspektywy, chociaż okupione to być musi mniejszą kompetencją.

Arthur Koestler napisał kilka książek atakujących koryfeuszy nauki, których oskarżał o arogancję i ograniczone horyzonty. Był ewolucjonistą z poważnymi wątpliwościami co do darwinizmu. Uważał, że "znaczna część, być może nawet większość, znakomitych biologów (...) czuje, że chociaż darwinowska teoria doboru naturalnego oparta o przypadkowe mutacje odpowiada na niektóre problemy postawione przez ewolucję, to jednak pozostawia najważniejsze problemy bez odpowiedzi". [171] A kilka lat później wymienił cztery największe jego zdaniem błędy w popularnym myśleniu naukowym, które nazwał "czterema filarami głupoty". Pierwszy z nich jest samym sednem darwinizmu, a drugi i trzeci są z nim ściśle związane. Oto pierwsze trzy z czterech Koestlerowskich filarów głupoty:

1. że ewolucja biologiczna jest wynikiem niczego więcej jak tylko przypadkowych mutacji zachowanych przez dobór naturalny.

2. że ewolucja umysłu jest wynikiem niczego więcej jak tylko przypadkowych prób zachowanych przez wzmocnienia.

3. że wszystkie organizmy, także i ludzki, są niczym więcej jak tylko biernymi automatami kontrolowanymi przez środowisko. [172]

E.W.F. Tomlin

Profesor E.W.F. Tomlin, pracownik Katedry Filozofii na Uniwersytecie Nicejskim, przez wiele lat prowadził specjalne badania filozoficznych implikacji biologii. W latach 1970-tych poproszono go o napisanie artykułu do Encyklopedii niewiedzy. Encyklopedia ta miała dokonać przeglądu granic współczesnej wiedzy zwracając uwagę na to, co jest jeszcze nieznane. Swój artykuł Tomlin zatytułował "Błędy myślenia ewolucyjnego" i przedstawił w nim niewiedzę darwinistów, którzy mają - zdaniem Tomlina błędną - odpowiedź na zagadkę ewolucji.

Już na pierwszej stronie powiedział, że "ewolucja była hipotezą, która spetryfikowała się w dogmat, zanim została szeroko przeanalizowana . Dlatego narodziło się z niej wiele błędów". [173] Na pierwszy z tych błędów zwracano uwagę już wcześniej - mutacja i dobór naturalny mają w dużym stopniu negatywny i niszczący charakter. Nie posiadają niczego podobnego do mocy stwórczej, by móc wyjaśnić wszystkie cuda świata ożywionego.

Drugi z omówionych przezeń "błędów" sprawia, że jego artykuł staje się ważny z filozoficznego punktu widzenia. Jego zdaniem mianowicie teoria Darwina została przyjęta, gdyż spełniała pewną potrzebę. Wielu intelektualistów w połowie XIX wieku przyjęło pogląd, że "istnienie nie ma celu". Darwinizm dostarczył im naukowego uzasadnienia tego poglądu, gdyż według Darwina rezultaty ewolucji mają charakter przypadkowy.

Tomlin jednak uznał, że jest to myślenie życzeniowe (chciejstwo). W przyrodzie istnieje wiele celów i trzeba chcieć być ślepym, by tego nie dostrzegać. Na przykład ludzki mózg i system nerwowy: "Przypisywanie ich rozwoju grze ślepych sił jest zawieszaniem racjonalnego osądu i zdradzaniem powołania nauki".

A swoją główną tezę przedstawił pod koniec artykułu: "Nieuchronnym wnioskiem jest działanie, nawet na poziomie niższym od człowieka, jakiejś pozytywnej zasady ewolucyjnej" nie wyjaśniając jednak bliżej, co przez to rozumie.

Francis Hitching

Francis Hitching jest znakomitym popularyzatorem nauki. W 1982 roku opublikował jedną z najbardziej przenikliwych książek na temat kontrowersji wokół ewolucji, jakie się kiedykolwiek ukazały. The Neck of the Giraffe została napisana ze stanowiska przekonanego ewolucjonisty: "Ewolucja jest faktem". [174] Jednak jest on ewolucjonistą o giętkim umyśle oraz zdolnym do widzenia różnych stron zagadnienia. Chociaż uważa kreacjonistów za znajdujących się w błędzie, to jednak szeroko i uczciwie przedstawia ich argumenty, zanim je odrzuci.

Z równą uczciwością szczegółowo sprawdzał darwinizm dochodząc do wniosku, że jest on prawie równie błędny jak kreacjonizm.

Zaczął od danych kopalnych. Wbrew przekonaniom laików jest ono - zdaniem Hitchinga - bardzo słabe: "Ciekawą rzeczą jest, że istnieje spójność luk kopalnych - skamieniałości brak we wszystkich ważnych miejscach ". [175] Darwin przyznawał, że brakuje świadectwa kopalnego popierającego jego idee, ale ufał, że przynajmniej niektóre pojawią się, gdy dalej będzie się prowadzić poszukiwania.

Najstarszą warstwą skał, gdzie znajdują się obfite skamieniałości, jest warstwa kambryjska licząca mniej więcej pół miliarda lat. Okazuje się, że nie istniały wówczas zwierzęta lądowe, ale morza roiły się od życia. Znaleziono miliony skamieniałości z tego okresu. Jednak w warstwach poniżej kambryjskiej znajduje się niewiele skamieniałości, a te, które występują, to małe, prymitywne organizmy w rodzaju alg. Zdumiewający brak przedkambryjskich skamieniałości jest główną słabością darwinizmu.

Hitching podkreślał prawie całkowitą nieobecność głównych przejściowych skamieniałości - to jest skamieniałości organizmów znajdujących się w połowie drogi jakiejś rzeczywiście dużej zmiany ewolucyjnej. Ich nieobecność jego zdaniem jest tym bardziej niespodziewana, że istnieje obfite świadectwo kopalne mniejszych zmian (np. ewolucji konia). Nie ma jednak skamieniałości pokazujących, jak ryby wyewoluowały w płazy, gady w ssaki, gady w ptaki.

W tym ostatnim przypadku darwiniści zwykle dają przykład archeopteryksa, ale Hitching przedstawił wiele argumentów, że archeopteryks nie stanowi żadnej formy pośredniej. W 1977 roku mianowicie odkryto w Colorado skamieniałości niewątpliwego ptaka, który nie mógł pochodzić od archeopteryksa, ponieważ żył w tym samym czasie. Ponadto okazało się, że archeopteryks miał tak znakomite skrzydła, że był zdolny dobrze latać. Był to ptak z prawdziwego zdarzenia, chociaż o nieco dziwnej budowie. Jeśli archeopteryksa nazywa się ogniwem pośrednim między dinozaurami i ptakami - uznał Hitching - to równie dobrze można pingwina nazwać formą pośrednią między ptakiem i rybą.

Hitching analizował także darwinowską koncepcję ewolucji gadów w ssaki. Nie tylko brak tu całkowicie pośrednich form kopalnych, ale trudno też sobie wyobrazić, jak to mogło zajść. Jak ssaki wyewoluowały swoją szczękę i ucho? Wszystkie gady mają dolną szczękę zbudowaną z przynajmniej czterech oddzielnych kości z każdej strony i pojedynczą kość w każdym uchu. Jednak każdy znany ssak, żywy czy wymarły, ma kość szczęki zbudowaną z jednego kawałka i trzy kości w uchu. Wszystkie te kości łatwo się fossylizują, a jednak nie ma ani jednego kopalnego gatunku z dwiema kośćmi w uchu czy z dwiema lub trzema kośćmi w szczęce.

Darwiniści nie ofiarowali wyjaśnienia, dlaczego zmiany te winny zajść ani jak mogły one w ogóle zajść. Jeśli te formy pośrednie kiedykolwiek istniały, to jak przeżywały ze szczękami i uszami, które nie były ani jedną, ani drugą formą i które z pewnością dobrze nie funkcjonowały, jeśli w ogóle funkcjonowały?

Hitching cytował kilka ortodoksyjnych darwinowskich prób odpowiedzi na te pytania i pokazał, że wszystkie one są nieprzekonujące. Na przykład N.J. Berrill powiedział:

Nie ma żadnego bezpośredniego dowodu czy świadectwa, że którekolwiek z sugerowanych zdarzeń czy zmian kiedykolwiek miało miejsce. (...) W pewnym sensie to ujęcie jest science fiction, ale odkryłem, że ta spekulacja jest interesującą i satysfakcjonującą przygodą... [176]

Na zasadzie kontrastu Hitching zacytował także bardzo pewnego siebie Davida Attenborough z książki opartej o znany serial telewizyjny:

Wśród praryb także dokonały się znaczące zmiany. (...) Stworzenia te wyksztazłciły również szczęki. Kostne płytki w skórze, które je okrywały, stały wię większe, ostrzejsze i przekształciły się w zęby. Teraz zwierzęta te przestały już być przesiewaczami morskiego mułu i cedzidłami wody. Mogły gryźć. Boczne fałdy skory u spodu ciała pomagały im kierować się przez wody i w końcu stały się płetwami. Mogły więc pływać. [177]

Ten rodzaj języka jest typowy dla popularnych książek o ewolucji. Ale to jest rozrywka, a nie nauka. Niczego to nie wyjaśnia. Ma to tyle sensu i jest na tyle realistyczne - uznał Hitching - jak okrzyk kuglarza "Abrakadabra", kiedy wyciąga królika z kapelusza.

Innym przykładem Hitchinga jest pochodzenie wieloryba. Wieloryb jest ciepłokrwistym i oddychającym powietrzem ssakiem przystosowanym do życia w wodzie, a głównie pod wodą. Darwiniści rzadko kiedy wspominają wieloryba, ponieważ jest on jednym z najbardziej nierozwiązanych problemów. Wierzą oni, że jakoś wieloryb musiał wyewoluować ze zwykłego ssaka lądowego, który udał się do morza i utracił swoje nogi. To brzmi dość prosto, dopóki nie pomyślimy o wszystkich innych zmianach, jakie musiały zajść, zanim zwierzę lądowe stało się wielorybem. Oto kilka z nich.

1. Ciało ssaka lądowego kończy się miednicą, z którą łączy się względnie niepozorny ogon. Porusza on tym ogonem zwykle w prawo i w lewo na przykład odganiając muchy. Wieloryb nie ma żadnej miednicy. Zamiast niej ma on całkowicie odmienną strukturę kostną, z którą połączony jest wielki płaski ogon poruszający się w górę i w dół nadając ruch postępowy całemu organizmowi.

2. Zwierzę lądowe ma skórę z gruczołami potowymi, których działanie pozwala ochładzać ciało w gorących promieniach słońca. Wieloryb nie tylko nie potrzebuje mechanizmu ochładzania ciała, ale wręcz przeciwnie - pod jego skórą znajduje się gruba warstwa tranu pozwalająca utrzymać ciepło ciała w zimnej wodzie. Ponadto jego skóra ma odpowiednio ukształtowaną zewnętrzną powierzchnię pomagającą w uzyskaniu lepszego przepływu wody obok skóry, zmniejszającą tarcie wody o skórę.

3. Oko używane do widzenia podwodnego musi być odmiennie zbudowane od oka, którego używa się do widzenia w powietrzu.

4. Zwierzęta lądowe porozumiewają się dźwiękami wydawanymi w powietrzu i przenoszonymi od ich systemów głosowych do uszu. Wieloryby jednak posiadają podwodny system porozumiewania się, który jest zupełnie odmienny i bardzo przypomina system sonarowy używany przez marynarkę wojenną do wykrywania łodzi podwodnych.

5. Ssak lądowy ma wielkie problemy z odżywianiem się pod wodą, ale wieloryby robią to z łatwością.

6. Ssak lądowy rodząc w wodzie bez pomocy mógłby utopić swoje dziecko i nie potrafi karmić swoich młodych na morzu. Wieloryby jednak są zbudowane według odmiennego planu umożliwiającego im pielęgnowanie potomstwa w głębokiej wodzie.

Ssak lądowy przechodzący ewolucyjny proces stawania się wielorybem nie pasowałby do życia ani na lądzie, ani na morzu, i nie miałby żadnej nadziei na przeżycie. Świadectwo kopalne pokazuje, że wszystkie te zmiany musiały zajść w bardzo krótkim czasie - od pięciu do dziesięciu milionów lat, co jest tylko ułamkiem jednego procentu czasu przypuszczalnego trwania życia na Ziemi. Uwzględniając wszystkie te trudności trudno się dziwić - uważa Hitching - że podręczniki zoologii troskliwie unikają szczegółowego analizowania ewolucji wieloryba. [178]

Być może jednak ostatnio sytuacja ta uległa zmianie i "wielorybi argument" Hitchinga należy odłożyć na bok, doniesiono bowiem o znalezieniu w Pakistanie skamieniałych kości tzw. "chodzącego wieloryba", który miał być przodkiem dzisiejszych wielorybów. [179] Miał on tylne kończyny, które funkcjonowały jako nogi na lądzie i jako wiosła-płetwy w wodzie. Istnieją jednak pewne wątpliwości, czy zwierzę to (Ambulocetus) było przodkiem wieloryba. W znalezionych szczątkach brakuje istotnych fragmentów, na przykład związanych z charakterystycznym dla wielorybów horyzontalnym ogonem. Z pięciu cech wspólnych dla wielorybów podanych przez D. Prothero, E.M. Manninga i M. Fischera [180] zachowane są tylko dwie. Autorzy doniesienia o kopalnych szczątkach Ambuloceta, Thewissen, Hussain i Arif, podają, co prawda, własny zestaw cech charakterystycznych dla wielorybów, tak by objąć nim także Ambuloceta, ale inni uczeni wskazują, że niektóre z tych cech występują nie tylko u wielorybów. [181] Także znalezienie szczątków "chodzącego wieloryba" w warstwach młodszych (lower to middle Eocene) niż te, w których znajduje się skamieniałości podrzędu Archeoceti (lower Eocene), [182] może nasuwać wątpliwości, czy rzeczywiście Ambulocetus jest przodkiem współczesnych wielorybów, jak chce Thewissen i jego koledzy. Znalezisko jest zbyt młode, by wydawać już kategoryczne sądy.

Gordon Rattray Taylor

Gordon Rattray Taylor był, podobnie jak Hitching, renomowanym popularyzatorem nauki. Ostatnia z jego wielu ksi±żek została opublikowana po¶miertnie w 1983 roku. [183] Już pierwsze jej zdanie wskazuje, jakie jest przesłanie ksi±żki: "Darwinowska teoria ewolucji przez dobór naturalny, którą przez ponad sto lat postrzegano jako wielkie prawo biologii porównywalne z prawami fizyki, kruszy się pod atakiem." Jego atak na darwinizm należy do najbardziej niszczących, jakie kiedykolwiek ukazały się w druku. Pokazał, że w przyrodzie aż się roi od problemów, których darwiniści nie potrafią rozwiązać. Oto niektóre z wielu przykładów Taylora.

(1) Podrozwój

Istnieje wiele organów, które niezgodnie z darwinizmem wydają się być zatrzymane w swoim ewolucyjnym rozwoju. Najbardziej znanym przykładem jest chyba żądło pszczoły, które jest tak ukształtowane, że nie opuszcza ciała użądlonego zwierzęcia. W ten sposób kiedy pszczoła próbuje odlecieć, żądło odrywając się od pszczoły tak ją kaleczy, że ta zwykle ginie. Czy rzeczywiście pomocna jest taka broń, której użycie jest zabójcze dla jej używającego? Jeśli osa mogła wyewoluować dość gładkie żądło, którego może używać wielokrotnie bez jego utraty, to dlaczego nie mogła tego dokonać pszczoła?

(2) Nadrozwój

Istnieje też przeciwny problem, który Taylor nazwał "armatą na wróble" (overshoot). Wymarły łoś irlandzki wyewoluował gigantyczne rogi, o szerokości 4 metrów i ważące ponad ćwierć tony. Dlaczego? [184] Podobnie czy to rzeczywiście dobór naturalny dał pawiowi nadzwyczajny ogon utrudniający mu ucieczkę przed drapieżnikiem? Większość ptaków radzi sobie w swoich zalotach zupełnie dobrze bez takiego potencjalnie groźnego dla życia obciążenia, gdzie jest więc darwinowska zaleta w takim przerośniętym organie?

(3) Kość

Najwcześniejsze organizmy jak ameby i meduzy nie miały w ogóle szkieletu. Później pojawiły się inne, jak żuki i ślimaki, ze szkieletami w postaci zrogowaciałej skóry bądź skorupy. Rozwinięte formy życia nie były możliwe, dopóki nie dokonał się przełom przez wymyślenie kości.

Znacznie więcej warunków musi być spełnionych dla kości niż dla oka. Oglądana pod mikroskopem ujawnia ona siatkową strukturę - daje to jej lekkość połączoną z wytrzymałością, jak w Wieży Eiffla. Struktura ta składa się częściowo z substancji mineralnej, a częściowo z harmonijnie współpracujących żywych tkanek. Całość przecinają naczynia krwionośne. Istnieją tam miejsca, gdzie budowane są komórki kości, oraz jamy szpiku kostnego, w których buduje się komórki krwi. W miejscach styku kości istnieją dobrze dopasowane stawy uzupełnione ochronnym chrząstkowym pojemnikiem z systemem smarowniczym. Zdaniem Taylora "jest oczywiste, że powstanie kości wymagało nie jednej, lecz całego mnóstwa mutacji zintegrowanych do osiągnięcia jednego celu - a więc czegoś, co nie mogło powstać przypadkowo". [185]

(4) Pióra

Podobny problem jak z kośćmi istnieje z piórami. Ewolucjoniści lekceważą sobie tę trudność. Ich zdaniem pióra początkowo miały kształt puchu i miały utrzymywać ciepło. Te prymitywne pióra później pierwsze ptaki przekształciły w skrzydła. Taylor obalił to rozumowanie pokazując, że pióra ze skrzydeł są całkowicie odmienne od różnych piór puchowych, ponieważ posiadają tysiące mikroskopijnych haczykowatych zatrzasków (tzw. haczyki i listewki). [186] Pozwalają one skrzydłu składać się, gdy się go nie używa, a zaczynają funkcjonować, kiedy skrzydło się wyprostowuje gotowe do lotu, tworząc ciągłą płaszczyznę. "Puchowym piórom zaprojektowanym do zachowywania ciepła brakuje tych haczyków". [187]

(5) Ptasie jaja

Według Taylora ptasie jaja są w równym stopniu problemem dla darwinistów co skrzydła. Jajo ryby, o którym zakłada się, że wyewoluowało pierwsze, znajduje się w kropelce galaretowatej substancji. Wystarcza to dla organizmów zamieszkujących w wodzie, ale zwierzęta lądowe potrzebują lepszej ochrony. Żółtko, w którym rozwija się nowe życie, otoczone jest przez białko utrzymujące przy życiu rozwijający się młody organizm. Żółtko przyczepione jest do skorupki chalazami, elastycznymi sznurami białkowymi. Sama skorupka jest arcydziełem inżynierii - jest wystarczająco mocna, by się nie załamać pod ciężarem siedzącego na jajach ptaka, ale i wystarczająco delikatna, by umożliwić we właściwym czasie pisklęciu wydziobanie drogi wyjścia z jaja. Musi też być wodoszczelna, ale i przepuszczająca powietrze, by pisklę mogło oddychać.

Ewolucjoniści zakładają, że jajo gada jest podobne do ptasiego i pojawiło się wcześniej. Jednak Taylor zauważył, że "jak zwykle danych kopalnych brakuje właśnie wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy".

(6) Oko trylobita

Trylobity to od dawna wymarłe małe organizmy morskie. Chociaż niektóre gatunki trylobita były ślepe, to inne posiadały oczy. Pojawienie się oka trylobita Taylor nazwał "najbardziej niewiarygodnym wydarzeniem w historii ewolucji". Soczewki naszych oczu są elastyczne. Mogą zmieniać kształt umożliwiając skupianie wzroku na przedmiotach znajdujących się w różnych odległościach. Ale oko trylobita było sztywne. Górna połowa soczewki jego oka zbudowana była z kalcytu, pewnej substancji mineralnej, której kryształy ułożone były w specjalny sposób. W rezultacie promienie światła przechodzące przez taką soczewkę były automatycznie ogniskowane z prawie każdej odległości. Oto problem postawiony przez Taylora:

Jakie jest możliwe do pomyślenia prawdopod


N maja 24, 2009 10:58
Post 
Ok kończe dokoncze :George Gabor Miklos

W swojej ostatniej książce [116] oraz w serii artykułów Jonathan Weiner argumentował, że zmienność, obserwowana na przykład u zięb z Wysp Galapagos czy u cierników, ryb zamieszkujących jeziora Kolumbii Brytyjskiej, jest tym, czego dotyczy proces ewolucji. Jego zdaniem "w ostatnich dwudziestu latach ewolucja stała się bardzo widoczna". [117]

Odmienne zdanie na ten temat ma George Gabor Miklos, biolog molekularny, pracujący w Centrum Struktury i Funkcji Molekularnej Australian National University oraz w Neurosciences Institute, La Jolla, Kalifornia. Uważa on, że ten typ zmienności, jaki jest badany przez neodarwinizm, w rodzaju zmian kształtu dzioba zięby, jest czymś całkowicie odmiennym od tego, co ewolucjonizm ma obowiązek wyjaśniać. Neodarwinizm, zwany także syntetyczną teorią ewolucji, zdaniem Miklosa "wyjaśnia bardziej adaptacyjne zmiany w ubarwieniu motyli, zamiast wyjaśnienia, dlaczego w ogóle istnieją motyle". Ewolucjoniści powinni raczej wyjaśniać pochodzenie motyli:

Możemy do końca świata badać naturalną zmienność, zachodzącą na wszystkich poziomach, (...) jak też wysuwać hipotezy odnośnie procesów specjacyjnych u insektów, występujących w łóżku, niedźwiedzi i małż, ale zawsze skończymy na tych insektach, małżach i niedźwiedziach. Żaden z tych planów budowy ciała nie przekształci się we wrotki, glisty czy ryjkonosa. [118]

W opinii Miklosa zmienność naturalna, obserwowana w dzisiejszych populacjach, jest po prostu nieistotna dla fundamentalnych wydarzeń w historii życia, do jakich należy powstanie nowych planów budowy ciała. Syntetyczna teoria ewolucji skoncentrowała się na specjacji, "ale czy końcowe gałązki drzewa życia mają być źródłem naszego natchnienia? Czy eksplozja w kambrze dotyczyła specjacji? Nie - dotyczyła ona planów budowy ciała. (...) A więc koncentrowanie się na procesach specjacyjnych prowadzi do całkowitego pominięcia istoty wyłaniania się form złożonych". [119] Współczesna teoria syntetyczna, na co Miklos zwraca uwagę w innym artykule, "nie potrafi sobie poradzić nawet z pochodzeniem nowości w genomie", a przez to "jest z całą pewnością niezdolna przewidzieć pojawienie się bardziej złożonych systemów hierarchicznych w rodzaju systemów nerwowych". [120] Ostatecznie neodarwinizm, w opinii Miklosa, jest teorią, która nie jest w stanie wysunąć żadnego przewidywania odnośnie pochodzenia.

Kreacjoniści od dawna wskazywali na dokładnie te same problemy teorii ewolucji. [121] Jednak między nimi a Miklosem istnieje fundamentalna różnica. Nie dotyczy ona danych biologicznych, ale ich (filozoficznych?) interpretacji. Miklos, jak większość biologów wiernych metodologicznemu naturalizmowi, nie uważa bowiem, by twierdzenia o Stwórcy miały naukowy charakter.

Leslie Orgel i Gerald Joyce

"Świat RNA" jest nazwą obecnie dominującego poglądu ewolucjonistycznego, że życie zaczęło się w sadzawce samoreplikujących się cząsteczek RNA. Orgel i Joyce - wbrew przekonaniu większości biologów molekularnych, że powstanie RNA jest dość łatwym problemem chemii organicznej - argumentują, że problem ten w istocie jest bardzo trudny:

Uczeni zainteresowani pochodzeniem życia wydają się dzielić na dwie klasy. Pierwsi, zwykle nie biologowie molekularni, wierzą, że RNA musiała być pierwszą replikującą się cząsteczką i że chemicy przesadzają z trudnościami syntezy nukleotydów. [122]

Synteza nukleotydów wymaga ustawienia cukru rybozy, jednej z zasad azotowych, np. adeniny, i rozpuszczalnej reszty kwasu fosforowego w poprawny sposób. Należy wyeliminować cząsteczki o niewłaściwej "skrętności" (tj. cząsteczki "lewoskrętne"), tak aby pozostały tylko cząsteczki "prawoskrętne", bowiem cząsteczki o niewłaściwej skrętności reagują z "poprawnymi" cząsteczkami, hamując kształtowanie się RNA. "Jak można mieć nadzieję na taką sadzawkę bez magii (czyli enzymów) na pierwotnej Ziemi?" [123] Jest to tzw. enantiometryczny [dotyczący skrętności] problem hamowania. Ale biologowie molekularni odkładają ten problem na bok:

Wierzą oni, że kilka chemicznych "niespodzianek" pozwoli ustalić, iż rozsądne przybliżenie racemicznej [tj. mieszanki prawo- i lewoskrętnych cząsteczek] wersji sadzawki biologów molekularnych mogła zostać ukształtowana na wczesnej Ziemi i że dalsze eksperymenty z różnymi grupami aktywującymi i minerałami pozwolą rozwiązać enantiometryczny problem hamowania. [124]

oyce i Orgel nie żywią jednak tak optymistycznych nadziei:

Druga grupa uczonych jest dużo bardziej pesymistyczna. Wierzą oni, że pojawienie się na pierwotnej Ziemi po raz pierwszy oligonukleotydów [łańcuchów RNA] byłoby czymś bliskim cudu. (Autorzy podpisują się pod tym drugim poglądem.) Czas odpowie, który pogląd jest poprawny. [125]

Sceptycyzm ten podzielają także inni uczeni, zajmujący się pochodzeniem życia. Zdaniem na przykład Antonio Lazcano i Stanleya L. Millera główna nieznana, dotycząca pochodzenia samoreplikujących się układów, "polega na naszej prawie całkowitej niewiedzy na temat pochodzenia samoreplikujących się cząsteczek poprzedzających RNA". [126]

Brian Goodwin

Brian Goodwin jest profesorem biologii na Open University w Milton Keynes, Wielka Brytania. Odbył studia z fizyki i podobnie jak większość uczonych, akceptuje metodologiczny naturalizm. Wyklucza to, oczywiście, jakiekolwiek odwoływanie się do czynnika rozumnego w wyjaśnianiu biologicznym. Jednak Goodwin ostro krytykuje centralne tezy neodarwinowskiej ortodoksji w biologii. Uważa, że biologia musi uwolnić się od wpływu darwinizmu, aby rozwiązać swoje najpilniejsze problemy. Musi się ona uwolnić od paradygmatu redukcjonistycznego, który - jego zdaniem - dobrze charakteryzuje opis Delisiego z American Scientist: "Ten zbiór chromosomów w zapłodnionym jaju stanowi całkowity zbiór instrukcji na temat rozwoju, określając czas i szczegóły formowania się serca, centralnego systemu nerwowego, systemu odpornościowego i każdego innego organu oraz tkanki potrzebnej do życia". [127] Goodwin uważa, że w biologii istnieje wiele punktów widzenia, ale najbardziej hałaśliwe głosy prezentują stanowisko redukcjonistyczne. Przypomina, że dla Dawkinsa [128] geny określają istotę życia, a organizm jest tylko maszyną do przetrwania zbudowaną przez geny dla ich własnego uwiecznienia, i że według Lewisa Wolperta "DNA dostarcza programu, który kontroluje rozwój embrionu i dokonuje epigenezy". [129] Jednak stanowisko takie wymaga poparcia ze strony modeli, które wykażą dokładnie, jak znajomość genów w rozwijającym się organizmie doprowadzi do zrozumienia trójwymiarowej postaci ludzkiego serca, kończyny lub oka, ułożenia liści w roślinie, organów w kwiecie, czy skrzydeł muszki owocowej. Modele te muszą obejmować zarówno siły fizykalne, jak i zmienne biologiczne, zorganizowane tak, by produkować organizmy, posiadające specyficzne morfologie. Ale tego nie ma - mówi Goodwin. - Jeśli ktoś twierdzi, że istnieje program w DNA, który konstruuje organizm, to używa mylącego skrótu albo nie rozumie problemu.

Najbardziej widoczne to jest w twierdzeniu, że neodarwinizm wyjaśnia ewolucję. Ewolucja dotyczy pochodzenia gatunków, pojawiania się nowych typów organizmu, scharakteryzowanych przez odmienną morfologię i zachowanie się. Wymaga to teorii organizmów jako cyklów życiowych i ich wzajemnych oddziaływań ze sobą i z fizycznym środowiskiem przy tworzeniu wspólnot i ekosystemów. Ale zamiast koncentrowania się na rozwoju teorii organizmów i ekosystemów, neodarwinizm koncentruje się na genach jako na fundamentalnych przedmiotach biologicznych. "To nie może przynieść sukcesu - uważa Goodwin. - Organizmy są wielkoskalowymi układami fizycznymi, które rosną i rozwijają się, biegają, fruwają, tworzą liście i kwiaty oraz generują wzorce wzajemnych stosunków. Niektóre z nich nawet kochają i piszą poezję. Geny nie robią żadnych z tych rzeczy (...)". [130]

Już kilkanaście lat temu w artykule napisanym razem z Gerrym Websterem Goodwin ujawnił swój brak przywiązania do teorii ewolucji:

W niniejszej pracy kwestionujemy adekwatność paradygmatu ewolucyjnego ze względu na jego niepowodzenie w dostarczaniu jakiejś zadowalającej teorii tworzenia się i odtwarzania form biologicznych . Uważamy, że owa nieadekwatność jest nie tyle rezultatem rzekomej złożoności problemu, co raczej konsekwencją wewnętrznej nieadekwatności obecnego systemu pojęć; utrzymujemy, że bez zmiany systemu nie można spodziewać się żadnego postępu na tym szczególnie ważnym obszarze. Z nieistnienia jakiegokolwiek spójnego ujęcia morfologii czy morfogenezy wynika nieuchronnie, iż obecna teoria transformacji ewolucyjnych pozostaje w najlepszym wypadku niekompletna i niezadowalająca . (...) Okaże się, że uważamy teorię ewolucji, a szczególnie neodarwinizm, za teorię o bardzo ograniczonej mocy eksplanacyjnej, jeśli chodzi o problem formy, któremu była ona początkowo poświęcona. Ograniczenie to wynika z braku jakiejkolwiek adekwatnej teorii sposobu powstawania "typowych form", i - jak uważamy - stawia pod znakiem zapytania twierdzenie, iż neodarwinizm jest "teorią unifikującą w biologii" (opinia Maynarda Smitha, 1975). Uwag tych nie należy rozumieć jako odrzucenia darwinowskich funkcjonalnych wyjaśnień w biologii lub historycznej teorii pochodzenia, twierdzenia że między gatunkami istnieją "więzy krwi", które powstały na drodze ewolucyjnych przekształceń mniejszej liczby wcześniej istniejących gatunków. Stanowisko strukturalistyczne, jakie przyjmujemy, jest doskonale zgodne z teorią historycznego pochodzenia (chociaż nie zależy od niej), a dostarczając pojęciowej ramy roboczej, w której można sformułować teorię przekształceń, zarówno rozjaśnia pewne sprawy podnoszone przez taką teorię, jak i udziela obrazu procesu ewolucyjnego, który jest nieco różny od obrazu neodarwinowskiego. [131]

ednak już w następnym akapicie wypowiadał się ostrzej:

Wiarygodność teorii pochodzenia, przedstawiającej faktyczną serię wydarzeń, wymaga, (1) aby organizmy miały moc reprodukowania się tak, by potomstwo było materialnie nieodległe od rodziców; (2) aby reprodukcja ta nie była koniecznie dokładna, wskutek czego potomstwo to może różnić się od swoich rodziców, oraz (3) aby rozbieżność gatunków stanowiła - przynajmniej empirycznie - system przekształceń. Waga (1) i (2) dla tej teorii jest uznawana przez wszystkich neodarwinistów; ich udowodnienie znaczy, iż zmiana ewolucyjna musiała występować. Choć trzeciego warunku neodarwiniści nie ignorują, to wydaje się, że nie nadają mu tej samej wagi, co pierwszym dwom. Jednak to od niego zależy to, co uznajemy za unifikującą naturę tej teorii: postulat, iż różnorodność gatunków faktycznie stanowi "jedność relacji krwi". Ale udowodnienie tego jest równie problematyczne dzisiaj, jak było na początku osiemnastego stulecia, gdy Geoffrey i Cuvier spierali się nad problemem "jedno zwierzę" czy cztery różne "typy". Podczas gdy prawdopodobnie osiągnięto by zgodę, że - uznając większość kryteriów anatomicznych za adekwatne - jakaś większa grupa (jak kręgowce) stanowi empiryczny system przekształceń, to stała niepewność co do relacji wiążących większe grupy sugeruje, iż może być więcej niż jeden taki zbiór. A jeśli tak, to "unifikacja" dostarczana przez teorię pochodzenia okazałaby się częściowa i spekulatywna. [132]

W ostatnich paru dekadach swej pracy Goodwin wypracował definicje ważnych dla siebie terminów - np. homologii - niezależnie od jakichkolwiek koniecznych historycznych założeń: "Jeśli założenie genealogiczne wbudowane jest w definicję homologii, powstają sprzeczności i absurdalności". [133]

W swojej niedawnej książce [134] Goodwin argumentuje, że neodarwinizmowi zupełnie nie udało się wyjaśnić "wielkoskalowych aspektów ewolucji, w tym pochodzenia gatunków": [135]

Nowe typy organizmów po prostu pojawiają się na scenie ewolucyjnej, trwają różne okresy czasu i wówczas wymierają. Tak więc założenie Darwina, że drzewo życia jest konsekwencją stopniowego gromadzenia się małych dziedzicznych różnic, wydaje się nie posiadać znaczącego poparcia. Jakiś inny proces jest odpowiedzialny za wyłaniające się cechy życia, za te cechy, które oddzielają jedną grupę organizmów od innej - ryby od płazów, robaki od owadów, skrzypy od traw. Najwyraźniej biologia coś pomija. [136]

Zdaniem Goodwina biologia musi zmienić swoje centralne zainteresowania, ponieważ perspektywa Darwinowska, mimo pewności siebie wielu biologów, niezgodna jest z wieloma najważniejszymi danymi empirycznymi:

Istnieją biologowie, zdaniem których Darwinowska teoria ewolucji jest solidna jak skała, tak dobrze sformułowana i dopracowana w istotnych sprawach, że nie można zastanawiać się nad żadną alternatywą. (...) Zaufanie takie jest zawsze interesujące, gdyż odzwierciedla moc i siłę perswazji tego konkretnego "sposobu widzenia", które ma swoje korzenie kulturowe w darwinizmie.

Jednak żadna teoria naukowa nie jest wieczna. (...) Niektóre z podstawowych założeń struktury pojęciowej obecnego punktu widzenia biologii [neodarwinizmu] są niespójne ze świadectwem empirycznym. Jak widzieliśmy, niespójność w nauce nie jest wielkim grzechem - jest ona bodźcem do prób wyjaśnienia sytuacji. Ale widzę cały ciąg niespójności, które łącznie domagają się dużej rewizji naukowej. [137]

Goodwin uważa, że neodarwinizm jest niezdolny do wyjaśnienia powstawania nowych typów organizmów. Teoria ta dobrze funkcjonuje, jeśli chodzi o "aspekty ewolucji w małej skali: może wyjaśnić zmienność i przystosowanie w ramach gatunku, które tworzą subtelne dopasowanie się odmian". [138] Ale, zdaniem Goodwina, przez zwracanie zbyt wielkiej uwagi na genetyczne aspekty organizmów, neodarwinizm zapomniał o samych organizmach, co Goodwin nazwał "zniknięciem organizmu". W ostatnich latach w biologii znikły organizmy jako podstawowe jednostki życia. Na ich miejsce mamy geny, które przejęły wszystkie podstawowe własności, jakich poprzednio używano do charakteryzowania organizmów żywych. [139]

Neodarwinizm zdaniem Goodwina poniósł klęskę jako teoria ewolucyjna, która potrafiłaby wyjaśnić pochodzenie gatunków, rozumianych jako organizmy o odmiennych kształtach i zachowaniu się. Dostarcza on jedynie cząstkowej teorii adaptacji czyli wyjaśnia mikroewolucję (małoskalowe zmiany adaptacyjne w organizmach). Teoria ta jest cząstkowa w dwu znaczeniach. Po pierwsze, zakłada przypadkową genetyczną zmienność, po której następuje dobór. A w opinii Goodwina istnieje obecnie świadectwo na rzecz roli kierowanej mutacji w reakcji adaptacyjnej. Znaczy to, że geny mogą reagować na środowiskowe okoliczności poprzez nieprzypadkową adaptacyjną mutację. Po drugie, wiele z adaptacyjnych "wyjaśnień" cech biologicznych nie można potraktować poważnie. Goodwin przytacza przykład, który usłyszał nie w pubie, jak zapewnia, ale jako poważną propozycję Matta Ridleya, [140] który poszedł śladem Lowa, Alexandra i Noonana z Ethology and Sociobiology: podobieństwo kształtu ciała kobiety do klepsydry jest cechą adaptacyjną określoną przez geny, gdyż mężczyźni mają wybierać kobiety z dużymi pośladkami i piersiami (są to wskaźniki potencjału reprodukcyjnego). "Jeśli to jest nauka - konkluduje Goodwin - to Rudyard Kipling był wielkim uczonym". [141]

Adaptacja jest ważnym zagadnieniem, ale nie można jej utożsamiać z ewolucją, a jeszcze mniej z makroewolucją, która dotyczy wielkoskalowej zmiany ewolucyjnej: pojawienia się alg, mchów, paproci, traw, kwiatów, drzew; pierwotniaków, ośmiornic, ryb, płazów, ptaków, ssaków. Dla tego typu jakościowych zmian nie ma żadnej adekwatnej teorii. W opinii Goodwina głównym powodem jest styl, jaki przyjęto w biologii, odkąd Darwin opisał tę dziedzinę jako naukę historyczną. Gatunki zaczęto postrzegać jako jednostki, wyniki historycznych przypadków, tak że związki morfologiczne między gatunkami stały się nie do uchwycenia, gdyż są przypadkowe, a nie konieczne. A jednak - twierdzi Goodwin - istnieje mnóstwo danych empirycznych na rzecz głębokiego poziomu porządku strukturalnego, który leży u podstaw taksonomicznej regularności królestwa biologicznego, systematycznych podobieństw i różnic gatunków.

Jeśli mamy zrozumieć ewolucję, biologia potrzebuje teorii organizmów jako samoorganizujących się systemów, które generują emergentny porządek. Jednak jest to zadanie interdyscyplinarne, które wymaga wkładu ze strony matematyków, fizyków i biologów. Nie wystarczy badanie, skądinąd ważne i pożyteczne, samych genów i cząsteczek.

Fred Hoyle i N.C. Wickramasinghe

Ewolucją pasjonowali się nie tylko biologowie, także matematycy, fizycy i filozofowie nauki. Mogą oni patrzeć na nią ze świeżego punktu widzenia, czasami niedostępnego dla biologów.

Jacques Monod opisał darwinizm zwrotem "przypadek i konieczność". Mutacje zawdzięczamy przypadkowi, dobór naturalny zaś jest procesem rządzonym przez prawa przyrody, a więc jest sprawą konieczności. Tę samą myśl innymi słowami wyraził Gould: "Istota darwinizmu zawiera się w twierdzeniu, że dobór naturalny stwarza osobniki dostosowane. Zmienność jest wszechobecna, a jej kierunek - losowy. Dostarcza ona jedynie surowca. Dobór naturalny natomiast wyznacza kierunek zmian ewolucyjnych. Zachowuje on warianty korzystne (...)". [142] Każdy rozwój w przyrodzie ożywionej jest tworzony czysto przypadkowo. Większość nowych zmian jest bezużyteczna i dobór naturalny niszczy je. Okazyjne użyteczne nowości są zachowywane i z czasem wiele małych kroków składa się na większy postęp.

Tak więc według darwinizmu jedyną twórczą siłą w przyrodzie jest przypadek. Wszystko, co robi dobór naturalny, to wyłanianie zwycięzców spośród wielu kandydatów stworzonych przez przypadek. Przypadek tworzy, a dobór selekcjonuje.

Czy rozsądne jest przypisywanie przypadkowi takich fantastycznych mocy twórczych? Wielu uważa, że jest to nieprawdopodobne. Ale intuicja nie jest wystarczającą podstawą dla wygłaszania ocen naukowych. Na szczęście istnieje pewna gałąź matematyki, teoria prawdopodobieństwa, umożliwiająca precyzyjne obliczanie prawdopodobieństw zachodzenia pewnych zdarzeń.

Istnieje na przykład gorąca debata między darwinistami a matematykami, którzy obliczyli, że darwinowski opis powstania życia jest praktycznie nieprawdopodobny. Sam Darwin specjalnie się nad tym problemem nie zastanawiał - założył, że albo Bóg, albo siły naturalne utworzyły pierwotny organizm. Jedynym problemem godnym szczegółowej analizy było to, jak wszystkie inne gatunki wyewoluowały z tego pierwszego organizmu. Dzisiaj jednak ewolucjoniści bardzo są zainteresowani pochodzeniem życia. Problematyka ta nosi nazwę ewolucji chemicznej, ewolucji prebiotycznej albo abiogenezy.

Najprostszymi samowystarczalnymi żywymi organizmami są jednokomórkowce (takie jak np. bakterie). Wirus jest co prawda prostszym organizmem, ale nie może się obyć bez enzymów, a te może otrzymać jedynie od innych, bardziej złożonych organizmów. Tak więc wirus może jedynie żyć jako pewnego rodzaju minipasożyt, wewnątrz komórek innego i dużo bardziej złożonego organizmu. Każdy jednokomórkowiec zawiera wiele wyspecjalizowanych związków chemicznych znanych jako kwasy nukleinowe i enzymy. Są to tak złożone substancje, że pojedyncza molekuła zawiera tysiące atomów połączonych razem w precyzyjnym ustawieniu.

Różni uczeni próbowali obliczyć prawdopodobieństwo zaistnienia takich substancji przez przypadkowe wzajemne oddziaływania substancji chemicznych. [143] Najbardziej znanym z nich jest brytyjski astronom i matematyk, sir Fred Hoyle, który jest ewolucjonistą (chociaż nie darwinistą) i agnostykiem. [144]

Założył on, że pierwszy żywy organizm miał dużo mniejsze i prostsze enzymy, niż jakakolwiek współczesna bakteria. Ale prawdopodobieństwo powstania nawet jednego z tych bardzo prostych enzymów we właściwym czasie i we właściwym miejscu wynosiło, jak obliczył - jedną szansę na 1020. Ale najprostszy organizm potrzebuje zdaniem Hoyle'a około 2 000 enzymów pełniących rozmaite funkcje. Każdy z tych enzymów średnio wymaga 15 konkretnych aminokwasów odpowiednio ustawionych. Hoyle obliczył, że prawdopodobieństwo pojawienia się przypadkowego tych wszystkich enzymów wynosi 10-40 000, [145] co o wiele rzędów przekracza liczbę wszystkich atomów w całym obserwowalnych Wszechświecie [146] (wydarzenie o prawdopodobieństwie mniejszym niż 10-50 uważane jest za całkowicie niemożliwe [147].

Ewolucjoniści albo dyskutują z założeniami Hoyle'a, albo dyskwalifikują go jako nieortodoksyjnego uczonego (argumentum ad personam). Istnieje jedna wielka przeszkoda dla stosowania teorii prawdopodobieństwa do zagadnień ewolucyjnych. Matematycy mogą jedynie stosować swoje obliczenia do dość prostych sytuacji. Ponieważ życie do takich sytuacji nie należy, należy wcześniej dokonać pewnych upraszczających założeń. Jeśli się nie chce zaakceptować wniosków wypływających z konkretnej analizy probabilistycznej, to zawsze można ich uniknąć kwestionując podstawowe założenia.

eden z krytyków Hoyle'a przyznał, że otrzymana przezeń liczba 1 na 1040 000 "przypuszczalnie nie jest zbyt przesadzona", ale darwiniści nie w ten sposób myślą o powstaniu życia. "Uważa się, że system enzymatyczny komórki wyewoluował z prostszych systemów". [148]

Inny krytyk usiłował nawet opisać taki "prostszy system". H.N.V. Temperley, emerytowany profesor matematyki, twierdził w 1982 roku, że jeden enzym (albo najwyżej dwa) mógł uformować pierwszy żywy organizm. A szansa wystąpienia dwu prostych enzymów wynosi "tylko" 1040, co mieści się jeszcze w granicach możliwości. [149]

Jednak według Hoyle'a pomysł, że tylko dwa proste enzymy mogłyby ukształtować żywy organizm, jest po prostu śmieszny. Za życie na Ziemi odpowiedzialna jest olbrzymia inteligencja istniejąca gdzieś we Wszechświecie. Jest to jedyna - zdaniem Hoyle'a - koncepcja możliwa do przyjęcia.

Ostatnio Hoyle przypuścił atak na całą współczesną teorię ewolucji, nazywając ją "naukowym fundamentalizmem" [150] i twierdząc, że dopóki rozważa się dane geologiczne i skamieniałości, należy uznać, że zakończyła się niepowodzeniem. [151] Podtrzymał swoją wcześniejszą opinię, że nasze istnienie stanowi poparcie dla idei, iż formy życia zostały celowo zaplanowane. [152] Jego zdaniem świadectwo przychylne koncepcji darwinowskiej istnieje tylko na poziomie gatunków, a pień i główne gałęzie tzw. "drzewa ewolucyjnego" istnieją tylko w wyobraźni. [153] Hoyle zaatakował także "arogancję" ewolucjonistów, którzy jego zdaniem przeniknęli do współczesnych systemów edukacyjnych i cenzurują przeciwne poglądy, a do dyskusji, dotyczących trudności swojej teorii, przystępują bardzo niechętnie. [154]

Hoyle twierdzi, że ma wielu zwolenników w społeczności naukowej: "Spora liczba moich przyjaciół-astronomów jest dobrymi matematykami, a kiedy już wystarczająco zainteresują się tą sprawą, by przeprowadzać samemu wyliczenia, zamiast opierać się na zasłyszanych rozumowaniach, mogą szybko dojrzeć sedno sprawy." [155] Tym sednem ma być wniosek, że gdzieś we Wszechświecie musi istnieć olbrzymia inteligencja odpowiedzialna za istnienie życia na Ziemi. Jego poglądy podziela inny matematyk i astronom, profesor Chandra Wickramasinghe (z Wydziału Matematyki Stosowanej i Astronomii, Welsh Institute of Science and Technology w Cardiff). Zdaniem tego ostatniego "prawdopodobieństwo, że życie po prostu pojawiło się na Ziemi, jest prawie tak niemożliwe jak to, że tajfun wiejący przez śmietnik zbudował Boeinga 747". [156]

Wickramasinghe opublikował razem z Hoylem książkę w 1981 roku, w której obaj stwierdzili, że świat nauki został oszukany, iż udowodniono ewolucję: "Nic nie może być dalsze od prawdy". [157] W rozdziale zatytułowanym "Zapis ewolucyjny cieknie jak sito" zestawili listę czysto biologicznych zarzutów wobec ewolucjonizmu i uznali, że obalają one darwinizm.

Ale ich najcięższe argumenty mają matematyczny charakter. Aby umożliwić przeprowadzenie obliczeń, skoncentrowali się oni na rozwoju różnych złożonych substancji chemicznych potrzebnych do funkcjonowania organizmów żywych. Na przykład rozważali pochodzenie hemoglobiny, która jest istotnym składnikiem krwi, ale występuje także w grochu i fasoli. Uwzględniając znane tempo mutacji Hoyle i Wickramasinghe pokazali, że brakuje czasu ewolucyjnego, by hemoglobina pojawiła się w grochu i fasoli.

Zajmowali się także pochodzeniem genów. Obliczenia ich pokazują, że użyteczne mutacje nie występują wystarczająco często, by wyjaśnić wszystkie setki tysięcy fundamentalnie różnych genów, jakie istnieją, tj. genów pełniących fundamentalnie odmienne funkcje (nie licząc genów mniej odmiennych i występujących u różnych jednostek tego samego gatunku).

H.S. Lipson

H.S. Lipson, profesor fizyki na Uniwersytecie w Manchesterze, także interesował się matematycznym prawdopodobieństwem zachodzenia darwinowskiej ewolucji. I - bardzo niechętnie, jak mówi - został zmuszony do wniosku, że nie zachodziła.

Zawsze byłem nieco podejrzliwy w stosunku do teorii ewolucji ze względu na jej zdolność do wyjaśniania każdej własności bytów ożywionych (na przykład długiej szyi żyrafy). Dlatego próbowałem zobaczyć, czy odkrycia biologiczne w ciągu ostatnich mniej więcej trzydziestu lat pasują do teorii Darwina. Nie sądzę, by pasowały. (...) W mojej opinii teorii tej nie można w ogóle utrzymać. [158]

W serii komunikatów [159] wyraził swoje powody, by wnioskować, że wiele organów w przyrodzie ożywionej po prostu nie wyewoluowało. Jego zdaniem teoria ewolucji stała się w pewnym sensie religią naukową: prawie wszyscy uczeni ją zaakceptowali, a wielu jest gotowych "wypaczać" swoje obserwacje tak, by pasowały do niej. Uznał, że trzeba pójść dalej i przyznać, że "jedyną akceptowalną alternatywą dla ewolucji jest stworzenie. Wiem, że jest to anatema dla fizyków, tak jak jest dla mnie, ale nie możemy odrzucać teorii, której nie lubimy, jeśli popiera ją świadectwo eksperymentalne". Jeżeli jednak Lipson jest kreacjonistą, to nie w zwykłym sensie tego słowa. To nie Biblia doprowadziła go, jak "zwykłych" kreacjonistów, do mówienia o stworzeniu, bowiem w innym czasopiśmie napisał: "Wydaje mi się, że przy naszym obecnym stanie wiedzy stworzenie jest jedyną odpowiedzią - ale nie to niewyrafinowane stworzenie, o którym czytamy w Biblii". [160]

S.M. Ulam

Tytuł pracy zbiorowej zredagowanej przez Moorheada i Kaplana, Matematyczne wyzwania wobec neodarwinowskiej interpretacji ewolucji, [161] może sugerować komuś niezorientowanemu, że jest to kreacjonistyczna propaganda. Jednak byłby to mylny wniosek. Książka ta jest zbiorem sprawozdań z posiedzeń międzynarodowej konferencji, na której spotkali się najwięksi darwiniści świata i wielu znakomitych matematyków posiadających specjalistyczną wiedzę biologiczną i prowadzących badania matematyczne związane z jakąś dziedziną nauk o życiu. Jednak z lektury książki odnosi się wrażenie, że obie te grupy nie potrafiły mimo wspólnoty zainteresowań znaleźć wspólnego języka. Zdolne były jedynie do powtarzania swoich przeciwnych punktów widzenia.

Kiedy na przykład dr S.M. Ulam (notabene polskiego pochodzenia [162]) przedstawił referat wykazujący, że rozważania matematyczne podważają pogląd, że oko wyewoluowało w darwinowski sposób, zetknął się ze zdecydowanym odporem ewolucjonistów. Jeden z nich, sir Peter Medawar, laureat nagrody Nobla z 1960 roku, tak zareagował na referat Ulama:

Myślę, że sposób, w jaki potraktował Pan to zagadnienie, jest niezwykłym odwróceniem tego, co jest normalnym naukowym procesem rozumowania. Jest przecież faktem, że oko wyewoluowało ; a - jak mówi Waddington - fakt, że tak było, pokazuje, iż to sformułowanie zagadnienia [przedstawione przez Ulama] jest, jak myślę, błędne. [163]

Ten fragment wypowiedzi świadczy o bardzo dziwnym sposobie myślenia. Ulam przedstawił argumenty matematyczne, że oko nie mogło wyewoluować na drodze przypadkowych mutacji i doboru naturalnego. Jednak Medawar uznał, że Ulam otrzymał błędne wyniki, gdyż przecież jest faktem, że oko wyewoluowało! Co więcej, Medawar uważa, że sposób postępowania Ulama, który zastanawiał się nad prawdopodobieństwem ewolucji oka, jest " niezwykłym odwróceniem tego, co jest normalnym naukowym procesem rozumowania". Najwyraźniej, zdaniem Medawara, normalny naukowy proces rozumowania nie może dotyczyć tego, czy oko wyewoluowało w klasyczny darwinowski sposób (albo tylko nie może kończyć się wnioskiem, że oko w taki sposób nie wyewoluowało). Skądinąd wiadomo, że Medawar jest gorącym zwolennikiem krytycznej filozofii Poppera i uważa, że bez stosowania tej filozofii nie zdobyłby nagrody Nobla. Jak widać jednak z przytoczonego cytatu, są takie fragmenty przekonań ludzkich, których najwięksi zwolennicy krytycyzmu krytyce nie poddają.

Inny znakomity ewolucjonista, Ernst Mayr, odrzucił wyliczenia Ulama w trochę inny sposób:

W ten czy inny sposób poprawiając te liczby [przyjęte przez Ulama jako założenia] otrzymamy, że wszystko jest w porządku. Jesteśmy zadowoleni wiedząc, że ewolucja zaszła. [164]

Oczywiście! Wystarczy w ten czy inny sposób zmienić założenia, by otrzymać inny końcowy wynik. Jeden z antykreacjonistycznych filozofów, którego zapytałem listownie o opinię na temat wyliczeń znajdowanych w książce Moorheada i Kaplana, odpowiedział mi podobnie: "Co do prawdopodobieństw matematycznych opracowanych w tomie Moorheada i Kaplana, to istnieje długa historia ponownego opracowywania tych wyliczeń. Sprawa polega nie na poprawności obliczeń samych w sobie, ale na początkowych założeniach. Czy ważna kombinatoryka ma dotyczyć każdego nukleotydu w łańcuchu kilku tysięcy nukleotydów czy też funkcjonalnych bloków nukleotydów, które już są kodem dla funkcjonalnych fragmentów białka (albo w swojej historii ewolucyjnej kodowały te fragmenty)? Jeśli, jak się obecnie ogólnie sądzi, prawdziwa jest ta druga alternatywa, to te eleganckie argumenty kombinatoryczne wychodziły z fałszywych początkowych przesłanek". [165] Kiedy mamy do czynienia z tak złożoną sprawa jak życie, to zawsze w imię uniknięcia nadmiernych uproszczeń można zakwestionować każde konkretne obliczenia.

Koniec cytowanej wyżej wypowiedzi dotyczył argumentu, który wywarł chyba największe wrażenie. Profesor Murray Eden z Massachusetts Institute of Technology wskazał, że ludzkie geny zawierają około miliarda nukleotydów. Następnie pokazał, że bez względu na to, jak się wykonało obliczenia, zawsze otrzymywało się ten sam wniosek: długość trwania życia na Ziemi nie wystarcza, aby wszystkie te nukleotydy - czy inaczej mówiąc: cała zawarta w nich informacja - zostały wygenerowane przez przypadkowe mutacje.

W trakcie dyskusji nie poruszano praktycznie rzecz biorąc sprawy stworzenia. Jednak w pewnej chwili, kiedy Marcel Schützenberger, profesor matematyki na Uniwersytecie Paryskim, żywo przedstawiał swoje zarzuty wobec akceptacji darwinizmu przez biologów, przewodniczący posiedzenia, dr C.H. Waddington, sprzeciwił mu się: "Pańskie rozumowanie sprowadza się po prostu do tego, że życie musiało się pojawić przez specjalne stworzenie". Stenografistka zanotowała tu: "Schützenberger: Nie! Głosy z sali: Nie!"

Jest możliwe, że matematycy, z którymi darwiniści mają takie kłopoty, kierowani są jakimiś uprzedzeniami. Najwyraźniej nie są to jednak uprzedzenia kreacjonistyczne.

Marek Głogoczowski

Marek Głogoczowski skończył studia z fizyki i posiada stopień doktora nauk biologicznych. W krótkim artykule "Czy życie mogło powstać w sposób spontaniczny?" [166] zajął się tylko jednym zagadnieniem spośród wielu, którymi interesują się matematycy. Głogoczowski sprzeciwia się powszechnemu przekonaniu, że cząsteczka DNA lub RNA wskutek zdolności do replikacji może przez długie okresy czasu zachować zapisaną w niej informację. Doświadczenia pokazują, że cząsteczki kwasów nukleinowych z czasem się rozpadają na krótsze segmenty. By informacja zawarta w tych kwasach była zachowana przez długi czas, kwasy te muszą być systematycznie oczyszczane z gromadzących się zanieczyszczeń, a to dzieje się tylko w żywych komórkach.

Niemożność samorództwa w XIX wieku eksperymentalnie wykazał Pasteur. Zdaniem Głogoczowskiego to samo można zademonstrować obecnie za pomocą argumentów logicznych.

Zwolennicy abiogenezy przytaczają doświadczenia Millera, rozważania N. Lavaha i S. Changa oraz jeszcze inne prace, w których wskazuje się na możliwość powstawania cząsteczek organicznych. Jednak tylko niektóre z nich są aminokwasami używanymi przez organizmy żywe. Musiałyby one też ulegać stopniowego rozpadowi bądź wiązaniu z innymi związkami. Powtarzalna synteza właściwych cząsteczek organicznych mogła zachodzić tylko pod warunkiem, że powierzchnia Ziemi była odpowiednio zorganizowana (np. w przypadku kwasów nukleinowych musiała tam istnieć wystarczająca liczba wolnych nukleotydów DNA czy RNA i brak konkurujących aminokwasów). Wszystko to prowadzi, zdaniem Głogoczowskiego, do wniosku, że "spontaniczne powstanie systemu zdolnego do swego odtwarzania może nastąpić tylko w warunkach otoczenia wykazującego stopień zorganizowania porównywalny z tym, jaki obserwuje się w najprostszych mikroorganizmach" [167] - czyli praktycznie rzecz biorąc istota żywa jest syntetyzowana tylko przez istotę żywą.

Prawdopodobieństwo powstania życia jest więc równe prawdopodobieństwu powstania żywej komórki przez przypadkowe ułożenie się właściwych atomów i cząsteczek. Głogoczowski przytacza wynik obliczenia takiego prawdopodobieństwa podany przez J. Ninio. [168] Wynosi ono 10-100 000 000 000, co z punktu widzenia fizyki jest równe zeru, jest całkowicie nieprawdopodobne. [169]

Widzi on jeszcze dwa alternatywne tłumaczenia pojawienia się życia na Ziemi. Pierwszą z nich jest "bez wątpienia", jak pisze, hipoteza kreacji życia przez Istotę Nadprzyrodzoną. Hipotezę tę jednak odrzuca ze względów metodologicznych: "Nie jest to (...) hipoteza naukowa, gdyż obecność takiej istoty nie da się ani udowodnić, ani obalić za pomocą faktów". Druga hipoteza głosi wieczność życia i postuluje, że pierwsze żywe organizmy na Ziemi przywędrowały tu z Kosmosu. Jest to jednak tylko przesunięcie początkowego problemu - bo skąd się wzięło życie na innych ciałach niebieskich? Głogoczowski zdaje sobie sprawę, że ta druga hipoteza, którą wyraźnie faworyzuje, niezgodna jest z aktualnie akceptowaną hipotezą Big Bangu, wedle której Wszechświat miał początek kilkanaście miliardów lat temu. Dlatego zapytuje na końcu z nadzieją: "a może Wszechświat (...) jest wieczny?"

Lee M. Spetner

Spetner jest fizykiem, który poświęcił ostatnie 35 lat badaniu ewolucji organicznej. W swojej książce[170] zajął się zagadnieniami informacji i przypadku w ewolucji. Wykazywał, że

(1) przypadkowość mutacji, która jest istotna dla neodarwinizmu, nie może wyjaśnić powstania informacji w trakcie ewolucji;

że (2) ulubione przykłady dawane jako świadectwo na rzecz ewolucji, takie jak ewolucja odporności bakterii na antybiotyki oraz ewolucja cech ilościowych, w rzeczywistości przemawiają przeciwko przypadkowemu budowaniu informacji. Mutacje w tych przykładach w istocie prowadzą do utraty informacji. Nie istnieje żaden znany przykład przypadkowej mutacji, który dodaje informację do genomu;

a w końcu (3) przedstawił własną teorię, która ma zastąpić neodarwinizm, postulującą nieprzypadkowe mutacje wywoływane przez środowisko. Na jej rzecz cytował mnóstwo danych, a nowa teoria ma wyjaśniać wielkie zmiany adaptacyjne występujące w krótkich okresach czasu.

Zasadnicza krytyka teorii neodarwinowskiej występuje w rozdziałach 4 i 5. Argumenty, jakie autor przedstawił, nie są nowe, ale cieszy się on uznaniem w kołach naukowych, jest obeznany z najnowszą literaturą i dostarcza obszernej dokumentacji popierających jego tezy.

Spetner wskazał, że ewolucjoniści ciągle podkreślają, iż neodarwinizm opiera się na przypadkowych zmianach genetycznych, to znaczy na zmianach, które nie są związane z potrzebami organizmu i nie są skierowane na przystosowanie organizmu do jego środowiska. Problem nie polega na tym, czy ewolucja jest przypadkowa, ale czy przypadkowa jest zmienność genetyczna, na którą działa dobór naturalny. Kiedy bowiem ewolucjoniści mówią, że ewolucja nie ma charakteru przypadkowego, to rozumieją przez to jedynie to, że dobór naturalny tworzy nieprzypadkowe wyniki działając na przypadkowej zmienności genetycznej.

Drugim wymogiem neodarwinizmu jest to, że przypadkowe mutacje muszą także, średnio rzecz biorąc, dodawać informację do genomu. Jeśli ewolucja zbudowała całą złożoność życia, to musiała ona zbudować informację leżącą u podstaw tej złożoności.

Mniejszość wśród ewolucjonistów mówi, że zmiana makroewolucyjna jest często pojedynczą, wielką, przypadkową zmianą, niż łańcuchem małych zmian. Ich zdaniem wielkie zmiany w fenotypie pochodzą głównie z mutacji genów regulacyjnych. Spetner jednak odrzuca koncepcję, że takie genetyczne przetasowania mogą służyć jako przypadkowa zmienność wymagana przez neodarwinizm. Przedstawia dwie racje.

(a) Należy sądzić, że te złożone genetyczne przetasowania nie mają charakteru przypadkowego. Wydają się one być raczej szczegółowo wypracowanymi czynnościami dokonanymi na rzecz komórki (albo organizmu), z udziałem specjalnych enzymów i struktur.

(b) Twierdzenie, iż ewolucja zachodzi dzięki takim mutacjom genów regulacyjnych, nie wyjaśnia tego, jak można zbudować informację w genomie. Jedyny rodzaj zmian regulacyjnych, jakie dotąd ewolucjoniści zasugerowali, insercje i inwersje, są jedynie sposobami włączania i wyłączania istniejących genów. Jeśli włączają one jakiś gen regulacyjny, to można otrzymać jakąś złożoną funkcję albo cały układ funkcji, ale potrzebna informacja musi już wcześniej się w genomie znajdować.

Jednak większość ewolucjonistów utrzymuje, że wielkie zmiany ewolucyjne pojawiają się na drodze długiego łańcucha niewielkich kroków (działa tu dobór kumulatywny). Utrzymują oni, że mutacje na tych małych etapach są błędami w kopiowaniu, a te - jak się wszyscy zgadzają - mają przypadkowy charakter. Ale wedle Spetnera prawdopodobieństwo otrzymania koniecznych mutacji jest zbyt małe, jeśli mechanizmem jest dobór kumulatywny. Oto powody.

G. Ledyard Stebbins, jeden z architektów neodarwinizmu, oszacował, że wyewoluowanie nowego gatunku wymaga około 500 kolejnych kroków. Dla każdego z tych kroków musi pojawić się mutant posiadający pozytywną wartość selekcyjną i musi mieć on wystarczające szczęście, by przetrwać i w końcu zdominować populację. Ponieważ Stebbins jest ekspertem w tej dziedzinie, a Spetner nie zna żadnego innego wybitnego ewolucjonisty, który by się nie zgadzał z tym oszacowaniem, przyjął tę liczbę jako rozsądną wartość.

Zakładając, że dla każdego kroku istnieje tylko jedna mutacja punktowa (jednej konkretnej bazy jednego konkretnego nukleotydu), która ma pozytywną wartość selekcyjną, prawdopodobieństwo, iż ta konkretna baza nukleotydu pojawi się przypadkowo, zależy od reprodukcji na każdym z wymaganych etapów. Opierając się na obliczeniach George'a Gaylorda Simpsona, dotyczących dobrze znanej ewolucji konia, można wyliczyć, że na każdy ewolucyjny etap przypada około 50 milionów urodzeń.

Wiadomo, że szansa, by konkretny nukleotyd mutował przy jednym urodzeniu, wynosi 1 do 1010. (Spetner sam wykonał część oryginalnej pracy na ten temat.) Tak więc prawdopodobieństwo, że taka mutacja nastąpi w trakcie 50 milionów urodzeń (50 000 000 x 10-10) wynosi 1/200. Ale ponieważ istnieje z grubsze równe prawdopodobieństwo, że baza nukleotydu zmieni się na każdy z pozostałych trzech baz (cztery bazy nukleotydu to adenina, guanina, tymina i cytozyna), to prawdopodobieństwo otrzymania konkretnej zmiany konkretnego nukleotydu wynosi 1/200 x 1/3 = 1/600.

Ponieważ każda mutacja (punktowa) jest najmniejszą możliwą mutacją, to ich wartość selekcyjna musi także być niewielka. Simpson powiedział, że selekcyjna wartość mutacji ewolucyjnych wynosi około 0,1%, co znaczy, że średnia liczba przeżywającego potomstwa mutanta jest o 0,1% wyższa niż reszty populacji. Sir Ronald Fisher, jeden ze światowych ekspertów matematycznych aspektów ewolucji, wykazał, że prawdopodobieństwo, iż jakaś pojedyncza mutacja, posiadająca selekcyjną wartość 0,1%, przetrwa, wynosi 500 do 1 przeciwko jej przetrwaniu (ponieważ większość mutantów, jak większość innych członków populacji, jest usuwana przez przypadkowe wydarzenia).

Tak wiec prawdopodobieństwo, iż jakaś konkretne zmiana (bazowa) konkretnego nukleotydu zarówno pojawi się w trakcie jednego etapu (1/600) jak i przetrwa doprowadzając do dominacji w populacji (1/500) wynosi 1/300 000. Aby to nastąpiło 500 razy z rzędu, liczba kroków wyliczonych jako konieczne, by otrzymać nowy gatunek, ma prawdopodobieństwo 1/300 000 wymnożona przez siebie 500 razy. Prawdopodobieństwo, iż tak się nie zdarzy, wynosi ok. 3,6x102738 do jednego. Albo, inaczej mówiąc, prawdopodobieństwo, że tak się zdarzy, wynosi ok. 2,7x10-2739 . W praktyce jest to niemożliwość.

Ewolucjoniści, oczywiście, kontrują te wyliczenia wskazując, że nierozsądne jest zakładanie, iż tylko jedna punktowa mutacja, posiadająca pozytywną wartość selekcyjną, występuje na każdym etapie. Jeśli na każdym z etapów tego procesu występuje więcej niż jedna potencjalnie adaptacyjna mutacja, to prawdopodobieństwo na rzecz ewolucji odpowiednio rośnie. Spetner zbadał więc, jak wiele możliwych mutacji adaptacyjnych musi występować na każdym etapie, by ewolucja gatunku miała jakąś "rozsądną" szansę zajścia.

Aby ewolucja miała jedną milionową szansę wytworzenia nowego gatunku na drodze 500 kroków, prawdopodobieństwo, że jakaś konkretna zmiana konkretnego nukleotydu zarówno wystąpi na danym etapie, jak i przetrwa doprowadzając do dominacji nad populacją, musi wynosić 0,9727 dla każdego etapu, czyli ok. 36/37 (prawdopodobieństwo każdego etapu musi być wymnożone przez siebie 500 razy, by otrzymać prawdopodobieństwo wystąpienia wszystkich 500 etapów). Aby to było prawdziwe, dla każdego etapu musi istnieć 1 080 000 potencjalnych błędów kopiujących, posiadających pozytywną wartość selekcyjna.

Innymi słowy, tylko przy tak wielu możliwych adaptacyjnych mutacjach otrzymuje się wymagane prawdopodobieństwo (0,9727 lub 36/37), że przynajmniej jedna z potencjalnych adaptacyjnych mutacji zarówno wystąpi, jak i przetrwa prowadząc do dominacji w populacji.

Ale jednak na tej drodze nie ma ratunku dla neodarwinizmu. Jeśli na każdym z 500 etapów przechodzenia od jednego gatunku do następnego istnieje ponad milion potencjalnych adaptacyjnych mutacji, to byłoby niemożliwe, by ta sama cecha wyewoluowała u dwu różnych gatunków. Jest tu po prostu zbyt wiele możliwości. A jednak ewolucjoniści twierdzą, że zdarzało się to stale w tzw. konwergentnej czy równoległej ewolucji. Istnieją tysiące przykładów, ale najbardziej uderzające to układy ultradźwiękowej echolokacji, układy elektrostatycznego obrazowania, generatory elektryczności, systemy wzrokowe oraz mózg ssaków.

Aby ewolucja konwergentna (równoległa) miała miejsce, dwie linie potomne musiałyby dokonywać tych samych przypadkowych wyborów na wielu z 500 etapów specjacji. Przy jednym milionie potencjalnych wyborów na każdym etapie, jeśli tylko 100 na 500 potrzebnych wyborów musi być identycznych, prawdopodobieństwo przeciwko temu wynosiłoby 1 do 10600. A to dotyczy jedynie konwergencji w jednym przejściu od gatunku do gatunku. Dla konwergencji skomplikowanych organów, takich jak skrzydło czy nerka lub oko, prawdopodobieństwo to byłoby dużo mniejsze, ponieważ dotyczyłoby wielu gatunków, a więc wielu tysięcy etapów.

Ewolucjoniści zarzucają tym obliczeniom, że wiele genotypów może prowadzić do tego samego fenotypu, tak więc liczba wyborów na każdym etapie (nieco ponad milion) jest zbyt wysoka. Ale ponieważ genotyp determinuje fenotyp, swoboda w wyborach genotypowych musi przekładać się do pewnego stopnia na swobodę w wyborach fenotypowych. Jeśli jeden milion wyborów genotypowych na każdym z 500 etapów przejścia do nowego gatunku równa się tylko 10 000 wyborów fenotypowych, to cała liczba rozgałęzień na 500 etapach wynosi nadal 102 000. Pojawienie się dwukrotnie tego samego układu nadal jest niemożliwe.

Ponadto wyniki badań wykazują, że fenotypowa konwergencja implikuje genotypową konwergencję. Zidentyfikowano geny kontrolujące rozwój oka u owadów i kręgowców i są one w 94% identyczne. To czyni konwergencję tak nieprawdopodobną, że autor mówi, iż jednomyślny pogląd uczonych, iż oko kręgowców i owadów wyewoluowało niezależnie, "należy ponownie rozważyć". Inny ostatnio odkryty przykład konwergencji w genotypie dotyczy enzymu lizozymu u krowy i u langura, małpy należącej do rodziny małp wąskonosych (czemu Spetner poświęcił kilka stron).

Rozbieżność, jaka istnieje w potencjalnych rekombinacjach istniejących sekwencji bazowych, nie umożliwia, jak niektórzy twierdzą, uniknięcia tego problemu probabilistycznego. Założywszy, że około 6 700 z około 100 000 genów ludzkiego genomu występuje w dwu wersjach u tej samej osoby (w każdym członie pary chromosomów), istnieje 102 017 różnych możliwych kombinacji genów. Aby jedna z tych rekombinacji dawała sekwencję bazową o pozytywnej wartości selekcyjnej we względnie niewielkiej liczbie rekombinacji, jaką faktycznie można osiągnąć na jednym etapie ewolucyjnym, adaptacyjny charakter musiałoby mieć bardzo wiele potencjalnych rekombinacji (101998 i to bez rozważania czynnika przeżycia!). A jeśli tak, to ponownie nie ma miejsca na ewolucję konwergentną.

Zastanawiając się nad wymogiem, że przypadkowe mutacje muszą, średnio rzecz biorąc, dodawać informację do genomu, Spetner zbadał przykłady adaptacyjnych mutacji, którym przypisuje się, że są prototypami makroewolucji (odporność bakterii na antybiotyki, odporność owadów na pestydcydy, hodowanie "cech ilościowych" oraz adaptacja bakterii glebowych na nowe nawozy), i odkrył, że przykłady te są fikcyjne. Wyjaśnił, jak żadna z tych mutacji nie dodaje nowej informacji ani nowej zdolności molekularnej. Zamiast tego wszystkie one niszczą informację. W tej sprawie sentencjonalnie orzekł: "Ktokolwiek myśli, że makroewolucja może zachodzić poprzez takie mutacje, jest podobny do kupca, który traci trochę pieniędzy na każdej sprzedaży, ale sądzi, że wychodzi z wszystkich transakcji z ogólnym zyskiem".

Spetner wskazał, że istnieje wiele przykładów mutacji, które pozwalają bakterii żyć na nowym nawozie i wydają się dodawać mnóstwo informacji. W rzeczywistości pewne eksperymenty ujawniły wprowadzanie całkowicie nowego enzymu (zamiast degradacji istniejącego), a nowsze eksperymenty wykazały, że bakterie mogą mutować tworząc nowe funkcje, kiedy jest to potrzebne. Ale mutacje te nie są mutacjami punktowymi. Raczej wydają się one być mutacjami, po pierwsze, wywołanymi przez bodźce środowiskowe, i po drugie, mutacjami, które włączają istniejące geny. Innymi słowy nie są przypadkowe i nie dodają informacji.

Arthur Koestler

Arthur Koestler był filozofem. Współczesna nauka jest tak olbrzymim przedsięwzięciem, że czołowi uczeni muszą się specjalizować w skrajnie wąskich dziedzinach (wiedzą coraz więcej o coraz mniejszym wycinku rzeczywistości - jak ktoś zauważył, ostatecznie będą wiedzieli wszystko o niczym). Zaletą filozofa może być widzenie nauki z pewnej perspektywy, chociaż okupione to być musi mniejszą kompetencją.

Arthur Koestler napisał kilka książek atakujących koryfeuszy nauki, których oskarżał o arogancję i ograniczone horyzonty. Był ewolucjonistą z poważnymi wątpliwościami co do darwinizmu. Uważał, że "znaczna część, być może nawet większość, znakomitych biologów (...) czuje, że chociaż darwinowska teoria doboru naturalnego oparta o przypadkowe mutacje odpowiada na niektóre problemy postawione przez ewolucję, to jednak pozostawia najważniejsze problemy bez odpowiedzi". [171] A kilka lat później wymienił cztery największe jego zdaniem błędy w popularnym myśleniu naukowym, które nazwał "czterema filarami głupoty". Pierwszy z nich jest samym sednem darwinizmu, a drugi i trzeci są z nim ściśle związane. Oto pierwsze trzy z czterech Koestlerowskich filarów głupoty:

1. że ewolucja biologiczna jest wynikiem niczego więcej jak tylko przypadkowych mutacji zachowanych przez dobór naturalny.

2. że ewolucja umysłu jest wynikiem niczego więcej jak tylko przypadkowych prób zachowanych przez wzmocnienia.

3. że wszystkie organizmy, także i ludzki, są niczym więcej jak tylko biernymi automatami kontrolowanymi przez środowisko. [172]

E.W.F. Tomlin

Profesor E.W.F. Tomlin, pracownik Katedry Filozofii na Uniwersytecie Nicejskim, przez wiele lat prowadził specjalne badania filozoficznych implikacji biologii. W latach 1970-tych poproszono go o napisanie artykułu do Encyklopedii niewiedzy. Encyklopedia ta miała dokonać przeglądu granic współczesnej wiedzy zwracając uwagę na to, co jest jeszcze nieznane. Swój artykuł Tomlin zatytułował "Błędy myślenia ewolucyjnego" i przedstawił w nim niewiedzę darwinistów, którzy mają - zdaniem Tomlina błędną - odpowiedź na zagadkę ewolucji.

Już na pierwszej stronie powiedział, że "ewolucja była hipotezą, która spetryfikowała się w dogmat, zanim została szeroko przeanalizowana . Dlatego narodziło się z niej wiele błędów". [173] Na pierwszy z tych błędów zwracano uwagę już wcześniej - mutacja i dobór naturalny mają w dużym stopniu negatywny i niszczący charakter. Nie posiadają niczego podobnego do mocy stwórczej, by móc wyjaśnić wszystkie cuda świata ożywionego.

Drugi z omówionych przezeń "błędów" sprawia, że jego artykuł staje się ważny z filozoficznego punktu widzenia. Jego zdaniem mianowicie teoria Darwina została przyjęta, gdyż spełniała pewną potrzebę. Wielu intelektualistów w połowie XIX wieku przyjęło pogląd, że "istnienie nie ma celu". Darwinizm dostarczył im naukowego uzasadnienia tego poglądu, gdyż według Darwina rezultaty ewolucji mają charakter przypadkowy.

Tomlin jednak uznał, że jest to myślenie życzeniowe (chciejstwo). W przyrodzie istnieje wiele celów i trzeba chcieć być ślepym, by tego nie dostrzegać. Na przykład ludzki mózg i system nerwowy: "Przypisywanie ich rozwoju grze ślepych sił jest zawieszaniem racjonalnego osądu i zdradzaniem powołania nauki".

A swoją główną tezę przedstawił pod koniec artykułu: "Nieuchronnym wnioskiem jest działanie, nawet na poziomie niższym od człowieka, jakiejś pozytywnej zasady ewolucyjnej" nie wyjaśniając jednak bliżej, co przez to rozumie.

Francis Hitching

Francis Hitching jest znakomitym popularyzatorem nauki. W 1982 roku opublikował jedną z najbardziej przenikliwych książek na temat kontrowersji wokół ewolucji, jakie się kiedykolwiek ukazały. The Neck of the Giraffe została napisana ze stanowiska przekonanego ewolucjonisty: "Ewolucja jest faktem". [174] Jednak jest on ewolucjonistą o giętkim umyśle oraz zdolnym do widzenia różnych stron zagadnienia. Chociaż uważa kreacjonistów za znajdujących się w błędzie, to jednak szeroko i uczciwie przedstawia ich argumenty, zanim je odrzuci.

Z równą uczciwością szczegółowo sprawdzał darwinizm dochodząc do wniosku, że jest on prawie równie błędny jak kreacjonizm.

Zaczął od danych kopalnych. Wbrew przekonaniom laików jest ono - zdaniem Hitchinga - bardzo słabe: "Ciekawą rzeczą jest, że istnieje spójność luk kopalnych - skamieniałości brak we wszystkich ważnych miejscach ". [175] Darwin przyznawał, że brakuje świadectwa kopalnego popierającego jego idee, ale ufał, że przynajmniej niektóre pojawią się, gdy dalej będzie się prowadzić poszukiwania.

Najstarszą warstwą skał, gdzie znajdują się obfite skamieniałości, jest warstwa kambryjska licząca mniej więcej pół miliarda lat. Okazuje się, że nie istniały wówczas zwierzęta lądowe, ale morza roiły się od życia. Znaleziono miliony skamieniałości z tego okresu. Jednak w warstwach poniżej kambryjskiej znajduje się niewiele skamieniałości, a te, które występują, to małe, prymitywne organizmy w rodzaju alg. Zdumiewający brak przedkambryjskich skamieniałości jest główną słabością darwinizmu.

Hitching podkreślał prawie całkowitą nieobecność głównych przejściowych skamieniałości - to jest skamieniałości organizmów znajdujących się w połowie drogi jakiejś rzeczywiście dużej zmiany ewolucyjnej. Ich nieobecność jego zdaniem jest tym bardziej niespodziewana, że istnieje obfite świadectwo kopalne mniejszych zmian (np. ewolucji konia). Nie ma jednak skamieniałości pokazujących, jak ryby wyewoluowały w płazy, gady w ssaki, gady w ptaki.

W tym ostatnim przypadku darwiniści zwykle dają przykład archeopteryksa, ale Hitching przedstawił wiele argumentów, że archeopteryks nie stanowi żadnej formy pośredniej. W 1977 roku mianowicie odkryto w Colorado skamieniałości niewątpliwego ptaka, który nie mógł pochodzić od archeopteryksa, ponieważ żył w tym samym czasie. Ponadto okazało się, że archeopteryks miał tak znakomite skrzydła, że był zdolny dobrze latać. Był to ptak z prawdziwego zdarzenia, chociaż o nieco dziwnej budowie. Jeśli archeopteryksa nazywa się ogniwem pośrednim między dinozaurami i ptakami - uznał Hitching - to równie dobrze można pingwina nazwać formą pośrednią między ptakiem i rybą.

Hitching analizował także darwinowską koncepcję ewolucji gadów w ssaki. Nie tylko brak tu całkowicie pośrednich form kopalnych, ale trudno też sobie wyobrazić, jak to mogło zajść. Jak ssaki wyewoluowały swoją szczękę i ucho? Wszystkie gady mają dolną szczękę zbudowaną z przynajmniej czterech oddzielnych kości z każdej strony i pojedynczą kość w każdym uchu. Jednak każdy znany ssak, żywy czy wymarły, ma kość szczęki zbudowaną z jednego kawałka i trzy kości w uchu. Wszystkie te kości łatwo się fossylizują, a jednak nie ma ani jednego kopalnego gatunku z dwiema kośćmi w uchu czy z dwiema lub trzema kośćmi w szczęce.

Darwiniści nie ofiarowali wyjaśnienia, dlaczego zmiany te winny zajść ani jak mogły one w ogóle zajść. Jeśli te formy pośrednie kiedykolwiek istniały, to jak przeżywały ze szczękami i uszami, które nie były ani jedną, ani drugą formą i które z pewnością dobrze nie funkcjonowały, jeśli w ogóle funkcjonowały?

Hitching cytował kilka ortodoksyjnych darwinowskich prób odpowiedzi na te pytania i pokazał, że wszystkie one są nieprzekonujące. Na przykład N.J. Berrill powiedział:

Nie ma żadnego bezpośredniego dowodu czy świadectwa, że którekolwiek z sugerowanych zdarzeń czy zmian kiedykolwiek miało miejsce. (...) W pewnym sensie to ujęcie jest science fiction, ale odkryłem, że ta spekulacja jest interesującą i satysfakcjonującą przygodą... [176]

Na zasadzie kontrastu Hitching zacytował także bardzo pewnego siebie Davida Attenborough z książki opartej o znany serial telewizyjny:

Wśród praryb także dokonały się znaczące zmiany. (...) Stworzenia te wyksztazłciły również szczęki. Kostne płytki w skórze, które je okrywały, stały wię większe, ostrzejsze i przekształciły się w zęby. Teraz zwierzęta te przestały już być przesiewaczami morskiego mułu i cedzidłami wody. Mogły gryźć. Boczne fałdy skory u spodu ciała pomagały im kierować się przez wody i w końcu stały się płetwami. Mogły więc pływać. [177]

Ten rodzaj języka jest typowy dla popularnych książek o ewolucji. Ale to jest rozrywka, a nie nauka. Niczego to nie wyjaśnia. Ma to tyle sensu i jest na tyle realistyczne - uznał Hitching - jak okrzyk kuglarza "Abrakadabra", kiedy wyciąga królika z kapelusza.

Innym przykładem Hitchinga jest pochodzenie wieloryba. Wieloryb jest ciepłokrwistym i oddychającym powietrzem ssakiem przystosowanym do życia w wodzie, a głównie pod wodą. Darwiniści rzadko kiedy wspominają wieloryba, ponieważ jest on jednym z najbardziej nierozwiązanych problemów. Wierzą oni, że jakoś wieloryb musiał wyewoluować ze zwykłego ssaka lądowego, który udał się do morza i utracił swoje nogi. To brzmi dość prosto, dopóki nie pomyślimy o wszystkich innych zmianach, jakie musiały zajść, zanim zwierzę lądowe stało się wielorybem. Oto kilka z nich.

1. Ciało ssaka lądowego kończy się miednicą, z którą łączy się względnie niepozorny ogon. Porusza on tym ogonem zwykle w prawo i w lewo na przykład odganiając muchy. Wieloryb nie ma żadnej miednicy. Zamiast niej ma on całkowicie odmienną strukturę kostną, z którą połączony jest wielki płaski ogon poruszający się w górę i w dół nadając ruch postępowy całemu organizmowi.

2. Zwierzę lądowe ma skórę z gruczołami potowymi, których działanie pozwala ochładzać ciało w gorących promieniach słońca. Wieloryb nie tylko nie potrzebuje mechanizmu ochładzania ciała, ale wręcz przeciwnie - pod jego skórą znajduje się gruba warstwa tranu pozwalająca utrzymać ciepło ciała w zimnej wodzie. Ponadto jego skóra ma odpowiednio ukształtowaną zewnętrzną powierzchnię pomagającą w uzyskaniu lepszego przepływu wody obok skóry, zmniejszającą tarcie wody o skórę.

3. Oko używane do widzenia podwodnego musi być odmiennie zbudowane od oka, którego używa się do widzenia w powietrzu.

4. Zwierzęta lądowe porozumiewają się dźwiękami wydawanymi w powietrzu i przenoszonymi od ich systemów głosowych do uszu. Wieloryby jednak posiadają podwodny system porozumiewania się, który jest zupełnie odmienny i bardzo przypomina system sonarowy używany przez marynarkę wojenną do wykrywania łodzi podwodnych.

5. Ssak lądowy ma wielkie problemy z odżywianiem się pod wodą, ale wieloryby robią to z łatwością.

6. Ssak lądowy rodząc w wodzie bez pomocy mógłby utopić swoje dziecko i nie potrafi karmić swoich młodych na morzu. Wieloryby jednak są zbudowane według odmiennego planu umożliwiającego im pielęgnowanie potomstwa w głębokiej wodzie.

Ssak lądowy przechodzący ewolucyjny proces stawania się wielorybem nie pasowałby do życia ani na lądzie, ani na morzu, i nie miałby żadnej nadziei na przeżycie. Świadectwo kopalne pokazuje, że wszystkie te zmiany musiały zajść w bardzo krótkim czasie - od pięciu do dziesięciu milionów lat, co jest tylko ułamkiem jednego procentu czasu przypuszczalnego trwania życia na Ziemi. Uwzględniając wszystkie te trudności trudno się dziwić - uważa Hitching - że podręczniki zoologii troskliwie unikają szczegółowego analizowania ewolucji wieloryba. [178]

Być może jednak ostatnio sytuacja ta uległa zmianie i "wielorybi argument" Hitchinga należy odłożyć na bok, doniesiono bowiem o znalezieniu w Pakistanie skamieniałych kości tzw. "chodzącego wieloryba", który miał być przodkiem dzisiejszych wielorybów. [179] Miał on tylne kończyny, które funkcjonowały jako nogi na lądzie i jako wiosła-płetwy w wodzie. Istnieją jednak pewne wątpliwości, czy zwierzę to (Ambulocetus) było przodkiem wieloryba. W znalezionych szczątkach brakuje istotnych fragmentów, na przykład związanych z charakterystycznym dla wielorybów horyzontalnym ogonem. Z pięciu cech wspólnych dla wielorybów podanych przez D. Prothero, E.M. Manninga i M. Fischera [180] zachowane są tylko dwie. Autorzy doniesienia o kopalnych szczątkach Ambuloceta, Thewissen, Hussain i Arif, podają, co prawda, własny zestaw cech charakterystycznych dla wielorybów, tak by objąć nim także Ambuloceta, ale inni uczeni wskazują, że niektóre z tych cech występują nie tylko u wielorybów. [181] Także znalezienie szczątków "chodzącego wieloryba" w warstwach młodszych (lower to middle Eocene) niż te, w których znajduje się skamieniałości podrzędu Archeoceti (lower Eocene), [182] może nasuwać wątpliwości, czy rzeczywiście Ambulocetus jest przodkiem współczesnych wielorybów, jak chce Thewissen i jego koledzy. Znalezisko jest zbyt młode, by wydawać już kategoryczne sądy.

Gordon Rattray Taylor

Gordon Rattray Taylor był, podobnie jak Hitching, renomowanym popularyzatorem nauki. Ostatnia z jego wielu ksi±żek została opublikowana po¶miertnie w 1983 roku. [183] Już pierwsze jej zdanie wskazuje, jakie jest przesłanie ksi±żki: "Darwinowska teoria ewolucji przez dobór naturalny, którą przez ponad sto lat postrzegano jako wielkie prawo biologii porównywalne z prawami fizyki, kruszy się pod atakiem." Jego atak na darwinizm należy do najbardziej niszczących, jakie kiedykolwiek ukazały się w druku. Pokazał, że w przyrodzie aż się roi od problemów, których darwiniści nie potrafią rozwiązać. Oto niektóre z wielu przykładów Taylora.

(1) Podrozwój

Istnieje wiele organów, które niezgodnie z darwinizmem wydają się być zatrzymane w swoim ewolucyjnym rozwoju. Najbardziej znanym przykładem jest chyba żądło pszczoły, które jest tak ukształtowane, że nie opuszcza ciała użądlonego zwierzęcia. W ten sposób kiedy pszczoła próbuje odlecieć, żądło odrywając się od pszczoły tak ją kaleczy, że ta zwykle ginie. Czy rzeczywiście pomocna jest taka broń, której użycie jest zabójcze dla jej używającego? Jeśli osa mogła wyewoluować dość gładkie żądło, którego może używać wielokrotnie bez jego utraty, to dlaczego nie mogła tego dokonać pszczoła?

(2) Nadrozwój

Istnieje też przeciwny problem, który Taylor nazwał "armatą na wróble" (overshoot). Wymarły łoś irlandzki wyewoluował gigantyczne rogi, o szerokości 4 metrów i ważące ponad ćwierć tony. Dlaczego? [184] Podobnie czy to rzeczywiście dobór naturalny dał pawiowi nadzwyczajny ogon utrudniający mu ucieczkę przed drapieżnikiem? Większość ptaków radzi sobie w swoich zalotach zupełnie dobrze bez takiego potencjalnie groźnego dla życia obciążenia, gdzie jest więc darwinowska zaleta w takim przerośniętym organie?

(3) Kość

Najwcześniejsze organizmy jak ameby i meduzy nie miały w ogóle szkieletu. Później pojawiły się inne, jak żuki i ślimaki, ze szkieletami w postaci zrogowaciałej skóry bądź skorupy. Rozwinięte formy życia nie były możliwe, dopóki nie dokonał się przełom przez wymyślenie kości.

Znacznie więcej warunków musi być spełnionych dla kości niż dla oka. Oglądana pod mikroskopem ujawnia ona siatkową strukturę - daje to jej lekkość połączoną z wytrzymałością, jak w Wieży Eiffla. Struktura ta składa się częściowo z substancji mineralnej, a częściowo z harmonijnie współpracujących żywych tkanek. Całość przecinają naczynia krwionośne. Istnieją tam miejsca, gdzie budowane są komórki kości, oraz jamy szpiku kostnego, w których buduje się komórki krwi. W miejscach styku kości istnieją dobrze dopasowane stawy uzupełnione ochronnym chrząstkowym pojemnikiem z systemem smarowniczym. Zdaniem Taylora "jest oczywiste, że powstanie kości wymagało nie jednej, lecz całego mnóstwa mutacji zintegrowanych do osiągnięcia jednego celu - a więc czegoś, co nie mogło powstać przypadkowo". [185]

(4) Pióra

Podobny problem jak z kośćmi istnieje z piórami. Ewolucjoniści lekceważą sobie tę trudność. Ich zdaniem pióra początkowo miały kształt puchu i miały utrzymywać ciepło. Te prymitywne pióra później pierwsze ptaki przekształciły w skrzydła. Taylor obalił to rozumowanie pokazując, że pióra ze skrzydeł są całkowicie odmienne od różnych piór puchowych, ponieważ posiadają tysiące mikroskopijnych haczykowatych zatrzasków (tzw. haczyki i listewki). [186] Pozwalają one skrzydłu składać się, gdy się go nie używa, a zaczynają funkcjonować, kiedy skrzydło się wyprostowuje gotowe do lotu, tworząc ciągłą płaszczyznę. "Puchowym piórom zaprojektowanym do zachowywania ciepła brakuje tych haczyków". [187]

(5) Ptasie jaja

Według Taylora ptasie jaja są w równym stopniu problemem dla darwinistów co skrzydła. Jajo ryby, o którym zakłada się, że wyewoluowało pierwsze, znajduje się w kropelce galaretowatej substancji. Wystarcza to dla organizmów zamieszkujących w wodzie, ale zwierzęta lądowe potrzebują lepszej ochrony. Żółtko, w którym rozwija się nowe życie, otoczone jest przez białko utrzymujące przy życiu rozwijający się młody organizm. Żółtko przyczepione jest do skorupki chalazami, elastycznymi sznurami białkowymi. Sama skorupka jest arcydziełem inżynierii - jest wystarczająco mocna, by się nie załamać pod ciężarem siedzącego na jajach ptaka, ale i wystarczająco delikatna, by umożliwić we właściwym czasie pisklęciu wydziobanie drogi wyjścia z jaja. Musi też być wodoszczelna, ale i przepuszczająca powietrze, by pisklę mogło oddychać.

Ewolucjoniści zakładają, że jajo gada jest podobne do ptasiego i pojawiło się wcześniej. Jednak Taylor zauważył, że "jak zwykle danych kopalnych brakuje właśnie wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy".

(6) Oko trylobita

Trylobity to od dawna wymarłe małe organizmy morskie. Chociaż niektóre gatunki trylobita były ślepe, to inne posiadały oczy. Pojawienie się oka trylobita Taylor nazwał "najbardziej niewiarygodnym wydarzeniem w historii ewolucji". Soczewki naszych oczu są elastyczne. Mogą zmieniać kształt umożliwiając skupianie wzroku na przedmiotach znajdujących się w różnych odległościach. Ale oko trylobita było sztywne. Górna połowa soczewki jego oka zbudowana była z kalcytu, pewnej substancji mineralnej, której kryształy ułożone były w specjalny sposób. W rezultacie promienie światła przechodzące przez taką soczewkę były automatycznie ogniskowane z prawie każdej odległości. Oto problem postawiony przez Taylora:

Jakie jest możliwe do pomyślenia prawdopod


N maja 24, 2009 11:00
Post 
Koncze : Jakie jest możliwe do pomyślenia prawdopodobieństwo, że trylobit zebrał jedyny materiał we Wszechświecie - mianowicie kalcyt - który posiadał wymagane własności optyczne i wówczas narzucił mu jedyny typ zakrzywionej powierzchni, przy pomocy której mógł osiągnąć pożądany wynik? (...) Nadal kręci się nam w głowie od nieprawdopodobieństwa tego wszystkiego. [188]

Dolna część tych soczewek była substancją pochodzenia zwierzęcego, chityną. Ma ona własności optyczne zharmonizowane z własnościami mineralnego kalcytu. W rezultacie utworzone soczewki były wolne od tego, co optycy nazywają "aberracją sferyczną", występującą we wszystkich soczewkach zbudowanych z pojedynczego materiału.

Bardzo często Taylor pisał w swej książce jak kreacjonista. Jednak w rzeczywistości był on ewolucjonistą w każdym calu. Podkreślał, że "każdy racjonalny człowiek" zapoznany ze świadectwem empirycznym "musi być przekonany" o ewolucji. [189] "Nie ulega wątpliwości fakt, że proces ewolucyjny miał miejsce".[190] Jednak nie był to proces darwinowski, gdyż "ewolucja ma miejsce pomimo raczej doborowi naturalnemu, niż z jego powodu". [191] Proces ewolucji nie jest czymś oczywistym: "Najbardziej wyróżniającą się rzeczą w ewolucji jest to, że ona w ogóle gdzieś zachodzi". [192] Zdaniem Taylora przyroda sama odpowiada za wszystkie obserwowane w niej niezwykłe rzeczy i zdarzenia. Doszedł on do wniosku, że w przyrodzie istnieją i działają jakieś siły kierujące ewolucją: "Życie, jakie znamy, stworzyło warunki dla swojego własnego istnienia, co bardziej związane jest z celem niż z przypadkiem". [193] Dalszy rozwój był wynikiem "jakiejś wewnętrznej konieczności, jakiejś wbudowanej pierwotnej konieczności". [194]

Taylor uważał, że gdyby ewolucjoniści byli uczciwi, to powinni przyznać: "Nie mamy żadnej podstawy, by mówić, że rozumiemy mechanizm ewolucji". [195] W ostatnim akapicie książki idzie nawet jeszcze dalej i mówi, że prawdopodobnie pewne sprawy nigdy nie zostaną zrozumiane, gdyż we Wszechświecie działają siły, których istnienie tylko podejrzewamy.

Nowa biologia? - próba podsumowania

Autorów, których poglądy można by jeszcze omówić w tym Rozdziale, jest jeszcze sporo. [196] Ale można już pokusić się o pewne podsumowanie poglądów ewolucjonistów wspominanych w tym paragrafie. Zarzuty, jakie stawiali oni darwinizmowi, można zebrać w trzy grupy.

Po pierwsze, historia życia na Ziemi nie polegała na powolnym stałym postępie. Istniały długie okresy spokoju, przeplatane nagłymi zmianami. Świadectwo na rzecz tego poglądu pochodzi głównie z danych kopalnych, ale wedle niektórych botaników jest też mocno poparte przez badania żywych roślin. Jest ono tak przekonujące, że wyłoniła się cała nowa szkoła myśli - teoria przerywanej równowagi - która ma nadzieję tak zmodyfikować teorię neodarwinowską, aby wyjaśnić te nagłe skoki.

"Kladyści", zwolennicy innej szkoły myśli, stawiają darwinizm po stronie tez nieudowodnionych. Może się on ich zdaniem okazać słuszny, częściowo słuszny lub całkowicie błędny. Aktualnie posiadane dane są zbyt niekompletne, by móc teraz wyrokować w tej sprawie. W konsekwencji nie biorą oni darwinizmu pod uwagę. Klasyfikują na nowo organizmy na podstawie tego, czym one są, a nie, z czego miały one wyewoluować.

Po drugie, wielkim problemem dla darwinistów jest to, że mutacje nie wydają się przynosić wszystkich oczekiwanych zmian. Geny wydają się być tak zbudowane, że dopuszczają jedynie zmiany występujące wewnątrz pewnych wąskich granic i uniemożliwiają przekraczanie tych granic. Upraszczając można powiedzieć, że mutacje bardzo łatwo tworzą nowe odmiany w ramach gatunku, ale pomimo olbrzymich wysiłków eksperymentatorów i hodowców mutacje wydają się być niezdolne do utworzenia całkowicie nowych form życia. [197]

Po trzecie wreszcie, wielkim zarzutem wobec darwinizmu jest obliczane prawdopodobieństwo zachodzenia ewolucji według ofiarowanego przezeń mechanizmu. Dobór naturalny jedynie niszczy organizmy niedopasowane. "Dopasowane" mają być tworzone przez mutacje, o których wiadomo, że są wynikiem czystego przypadku. Ale pomysł, że przypadek mógł stworzyć wszystkie obserwowane cuda przyrody, jest niedorzeczny z punktu widzenia statystyki. Pewni biologowie oraz specjaliści z innych dziedzin wiedzy zainteresowani zagadnieniami ewolucji uznali, że teoria wymagająca niekończącego się ciągu matematycznych cudów, nie może być poprawna.

Sytuację aktualną podsumował profesor Jack Ambrose z Uniwersytetu Londyńskiego, specjalizujący się w biologii komórki: "Kreacjonistyczne ujęcie pochodzenia życia i gatunków nie wymaga już obrony przed argumentami ewolucjonistycznymi. To redukcjonistyczny ewolucjonizm znajduje się obecnie w odwrocie". [198]

Wszyscy omawiani antydarwiniści bez wątpienia są ewolucjonistami. Uważają oni, że dane kopalne stanowią świadectwo na rzecz sukcesji i sądzą, że najlepszym wyjaśnieniem sukcesji jest ewoluowanie życia. O ile ich sprzeciw wobec darwinizmu jest jasno skrystalizowany, to alternatywy, jakie proponują, są bardzo mętne. Jednak pomimo tej mętności istnieje znaczne podobieństwo ich poglądów. Gavaudan mówił o ewolucji zachodzącej według "jakiegoś ogólnego planu w przyrodzie"; Grassé - że "immanentna celowość jest wewnętrzną własnością wszystkich organizmów ożywionych, która powoduje, że ewoluują one wzdłuż wcześniej zdeterminowanych linii"; Tomlin podkreślał, że nieuchronnym wnioskiem jest "funkcjonowanie jakiejś pozytywnej zasady ewolucyjnej"; Willis twierdził, że w przyrodzie musi istnieć coś, "co można widzieć jako wielką myśl lub zasadę, która spowodowała, że przyroda zmienia się jako uporządkowana całość (...) jakieś ogólne prawo, prawdopodobnie elektryczne"; a Corner sugerował, że "ewolucję można porównać do mechanizmu zegarowego, który raz nakręcony funkcjonuje w ustalony sposób" itd.

Wszystkie te wypowiedzi sprowadzają się do tego samego. Zachodzenie ewolucji jest tak nadzwyczajną sprawą, że nie potrafimy wyjaśnić jej zgodnie z istniejącą wiedzą naukową. Musi istnieć coś tajemniczego, nieodkrytego w przyrodzie, co wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu wymusiło zachodzenie ewolucji. Niektórzy z antydarwinistów zbliżają się do stanowiska kreacjonistycznego. Hoyle i Wickramasinghe na przykład mówią, że ich pogląd "jest antydarwinowski i jest w pewnym sensie powrotem do dawnej koncepcji specjalnego stworzenia". Lecz nie jest to biblijna idea specjalnego stworzenia. Wierzą oni w wielu bogów i w końcu utożsamiają Najwyższą Istotę z samym Wszechświatem. Jedno z tych niższych bóstw gdzieś w odległej przestrzeni stwarza geny i niższe formy życia jak bakterie, a następnie rozsyła w przestrzeni kosmicznej. Niektóre z nich dotarły w końcu na Ziemię. Bakterie wywołują nowe choroby, ale zrodzone w przestrzeni kosmicznej geny jakoś wcielają się w istniejące organizmy i w ten sposób pojawiają się nowe gatunki.

Inny agnostyk, Francis Crick, biolog i laureat nagrody Nobla, głosi najzupełniej poważnie jeszcze bardziej zaskakującą teorię. [199] Uznaje on, że prawdopodobieństwo, by życie rozpoczęło się na Ziemi na mocy procesów naturalnych, jest bardzo niewielkie. Ale jeśli uwzględnimy cały Wszechświat, to istnieje dużo większa szansa, że gdzieś spontanicznie pojawiło się życie. Prawdopodobnie życie powstało na jakiejś odległej planecie i wyewoluowało w wysoce rozwiniętą cywilizację. Jeśli mieszkańcy tamtego świata chcieliby obdarzyć życiem jakiś inny układ słoneczny - na przykład nasz - to co by zrobili? Oczywiście, załadowaliby oni statek kosmiczny zamrożonymi zarodnikami życia i wysłaliby go w naszym kierunku. W ten sposób prawdopodobnie rozpoczęło się życie na Ziemi.

Według Hitchinga [200] wielu antydarwinistów mówi o "nowej biologii", która miałaby zastąpić darwinizm. Nie wiadomo jeszcze dokładnie, czym będzie ta nowa biologia, ale wiadomo już, że będzie wspaniała. Jeden z "nowych biologów" tak ją określił Hitchingowi: "Język tej nowej biologii, kiedy zostanie właściwie ukształtowany, będzie ścisły, naukowo i matematycznie, ale będzie miał całkowicie odmienny posmak niż współczesna biologia". Hitching opisał pewną konferencję w Ameryce, na której dyskutowano nowe poglądy na temat ewolucji. Cytował on licznych tam występujących mówców, ale dwa cytaty dają jakieś wyobrażenie tego, czym jest "nowa biologia":

Elise Boulding: "Ewolucję można widzieć jako wyrażenie wewnętrznej figlarności zawsze inteligentnego Wszechświata";

Erich Jantsch: "Życie okazuje się nie być czymś, co rozwija się wewnątrz Wszechświata - to sam Wszechświat staje się coraz bardziej żywy".

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wytoczono przeciw darwinizmowi wiele miażdżących argumentów. Ale jeśli powyższe cytaty oddają kwintesencję tego, co Nowi Biologowie ofiarowują na miejsce darwinizmu, to nietrudno zrozumieć, dlaczego stara gwardia darwinistów trzyma się mocno. Co to za rodzaj nauki, która rozwiązuje zawiłe i trudne problemy odwołując się do "inteligentnego Wszechświata", czy do Wszechświata, który "staje się coraz bardziej żywy"?

Nowsza metodologia nauk wyjaśnia, dlaczego pomimo wielu zarzutów darwinizm trzyma się mocno. By obalić darwinizm (i jakąkolwiek inną teorię naukową) nie wystarczy mnożenie argumentów go podważających (jak to się mówi - obalających). Fakty bowiem same nie mogą obalić teorii. Dlatego właśnie cytowany wyżej L_vtrup nie potrafił sensownie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego darwinowska teoria doboru naturalnego nie została porzucona, skoro wszystkie zamiary i cele tej teorii zostały sfalsyfikowane? [201] Odpowiedź jego była zbyt prosta: ponieważ jej zwolennicy nie chcą uznać falsyfikującego świadectwa. Rację miał Hegel ze znanej anegdoty o nim, że jeśli fakty są niezgodne z teorią, tym gorzej dla faktów. Teorię może obalić tylko inna teoria, na przykład przy pomocy faktów niezgodnych z pierwszą, a zgodnych z drugą. [202] Dopóki za jedyne alternatywy wobec darwinizmu wysuwać się będzie takie "koncepcje" jak Nowa Biologia, darwiniści mogą spać spokojnie.

Kazimierz Jodkowski


N maja 24, 2009 11:04
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 12, 2008 18:56
Posty: 1927
Post 
To jest stek bredni z sęsie "jak się nagadać, żeby nic nie powiedzieć".

Pojawiło sie wiele miażdżącychdowodów obalających darwinizm - to stwierdzenie pojawia się kilkukrotnie, i nic z niego nie wynika.

_________________
...lecz kiedy Jedyny opuścił swych czcicieli, jego Słowo pozostało...

...i nadejdzie dzień, kiedy powróci Jedyny. I znów rozlegnie się dźwięk Sarenetha...


N maja 24, 2009 12:25
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn mar 23, 2009 21:57
Posty: 1591
Post 
Ogólnie artykuł skłąda się z dwóch naprzemiennych argumentów przewijających się w nim: argument z niewiedzy i argument z ignorancji.

1. Jest to nieprawdopodobne, nie wiemy jak się to stało, więc ewolucja jest fałśzem.

2. (Autor) nie znam prób wyjaśnienia tego w ramach teorii ewolucji, więc ewolucja jest fałszem (mimo iż takie próby są).

Jak tutaj komentować?

_________________
MÓJ BLOG


N maja 24, 2009 12:36
Zobacz profil

Dołączył(a): N lis 20, 2005 21:06
Posty: 2184
Post 
Skomentować można tylko to że :

1. Krytycyzm i zwątpienie to podstawowy motor nauki . Obowiązkiem naukowca jest patrzeć krytycznie na wszystko .
Z tąd też krytyczne spojrzenie naukowców na ewolucjonizm i ewentualne wątpliwości czy ewolucja podążyła taką czy inną drogą .

2. Eolucja to ABSOLUTNIE DOWIEDZIONY fakt . Teoria ewolucji jest teorią w takim samym sensie jak teoria grawitacji .
Mozna się spierać czy ma [ grawitacja ] postać kwantową , czy czasoprzestrzeną [ czy może obie równocześnie ]. Niewolno jedynie [ o ile nie jest się patentowanym kretynem ] zaprzeczać istnieniu grawitacji .
Analogicznie ma się sprawa w kwestii ewolucji .

3. Wypociny kreacjonistów to najzwyklejsza próba oszustwa niezorientowanych czytelników . Dyskusje i spory kreacjonistyczne to relikt minionych dziesięcioleci . Kreacjoniści nie mają RZADNYCH sensownych argumentów .
Stanowisko nauki jest jasne :

31 października 2006 Stanowisko Wydziału Nauk Biologicznych Polskiej Akademii Nauk
Wydział Nauk Biologicznych Polskiej Akademii Nauk

"Teoria ewolucji stanowi niekwestionowany naukowo fundament współczesnej wiedzy biologicznej i żaden kompetentny uczony dzisiaj jej nie kwestionuje.....
........................Teoria ewolucji, jak każda teoria naukowa, podlega oczywiście stałej weryfikacji i stanowi ważny obszar badań w naukach biologicznych. Badania nad ewolucją, prowadzone również w Polsce na światowym poziomie, systematycznie dostarczają nowych dowodów na jej poparcie...............
......................................Kwestionowanie teorii ewolucji jest społecznie szkodliwe i na gruncie wiedzy naukowej całkowicie nieuprawnione. "
[ http://www.biotechnologia.com.pl/biotechnologia/12/731 ]


Oświadczenie Polskiego Towarzystwa Genetycznego
PTG, 03.11.2006

" W międzynarodowej literaturze światowej istnieją obecnie dziesiątki jeśli nie setki tysięcy publikacji, które jednoznacznie wskazują na istnienie procesu ewolucji (oczywiście przedmiotem badań są w dalszym ciągu szczegółowe mechanizmy ewolucji, ale nie sam fakt jej istnienia), zatem negowanie tego faktu świadczy jedynie o ignorancji i rażącym braku kompetencji osób takie poglądy wypowiadających. Uważamy za wysoce szkodliwe to, że takie osoby reprezentują Polskę na arenie międzynarodowej i mają wpływ na edukację w naszym kraju. "
[ http://www.biotechnolog.pl/news-428.htm ]

Analogiczne oświadcxenia wydają Akademie Nauk na ałym świecie , jak donosi PAP :

"Akademie nauk z 67 krajów wydały wspólne oświadczenie, w którym bronią teorii ewolucji Darwina przed kreacjonizmem - informuje w środę w depeszy z Rzymu niemiecka agencja dpa, odnotowując, że wśród sygnatariuszy jest Związek Niemieckich Akademii Nauk.
W oświadczeniu wezwano ustawodawców, nauczycieli i rodziców, by zatroszczyli się o to, żeby w szkołach przekazywano "sprawdzoną naukowo" wiedzę o rozwoju życia. Tej wiedzy nie wolno zastępować "niemożliwymi do udowodnienia przez naukę" teoriami - podkreślono.
Zdaniem autorów oświadczenia "cechy wspólne w strukturze kodu genetycznego wszystkich żyjących obecnie organizmów, łącznie z człowiekiem, wyraźnie wskazują na wspólne pochodzenie".

Natomiast kreacjonizm, który - jak pisze dpa - ma zwolenników przede wszystkim wśród ortodoksyjnych chrześcijan amerykańskich, powstanie życia przedstawia jako biblijny akt stworzenia, zgodnie z którym Bóg stworzył istoty żywe na Ziemi. Zdaniem kreacjonistów życie liczy sobie dopiero kilka tysięcy lat. "
[ http://www.racjonalista.pl/index.php/s,11/t,8062 ]

Głupoty opowiadane przez tzw kreacjonistów , godzące w podstawy nauki , oraz jej ustalenia wywołują masowy sprzeciw naukowców z całego świata . Świadomość , że mamy do czynienia z oszukiwaniem przez tzw. kreacjonistów opini publicznej , co do ustaleń nauki , w calu czerpania korzyści materialnych z tego proceseru , nakazuje naukowcą przestać milczeć i powiedzieć jasno jak się sprawy mają .

Kedyne co może zrobić nauka , z tą nową , narastającą akcją propagany kłamstw i pomówień , to spokojne i rzeczowe przedstawianie stanowiska nauki , co zresztą czynią .

Każdy z nas , z kolei posiada własny umysł i własne sumienie , które muszą mu podpowiedzieć co jest prawdą . Czy lepiej zawierzyć stanowisku naukowców , czy kaznodziei - bo ktoś tu musi kłamać .

Pozdrawiam .

_________________
-p => [ p => q ]


Pn maja 25, 2009 14:07
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N gru 30, 2007 13:48
Posty: 1268
Post 
Powiem w skrócie argumenty teistów przeciw ewolucji.

Człowiek został ulepiony z gliny bo jest zbyt skomplikowany aby mógł zostać stworzony przez coś co nie ma świadomości, a nawet jeśli powstaliśmy w procesie ewolucji to ewolucje musiał zapoczątkować Bóg bo to nie może być przypadek. Ale ewolucje obalono gdyż nie odnaleziono skamienielin wszystkich ogniw ewolucji, czyli wszystkiego co kiedykolwiek i gdziekolwiek żyło.
Lepsza teoria na stworzenie człowieka to ulepienie z gliny bo ma ona niepodważalny dowód swojej prawdziwości bo jest tak zapisane w nieomylnej książce to znaczy Billi.


Pn maja 25, 2009 14:26
Zobacz profil
zbanowany na stałe
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 22, 2008 10:34
Posty: 3243
Post 
Cytuj:
Lepsza teoria na stworzenie człowieka to ulepienie z gliny

A najlepsza i najprostsza to istota ludzka istniejaca od zawsze, tak jak Bog.

_________________
Lecz początki, potem i leki nie pomogą. Owidiusz


Pn maja 25, 2009 16:37
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr gru 24, 2008 11:14
Posty: 4800
Post 
W ogóle to niech ktoś znajdzie jakąs różnicę pomiędzy powstaniem człowieka z gliny, a powstaniem człowieka z materii nieożywionej. Glina jest materią nieożywnioną zatem Biblia opisuje abiogenezę... ;-)


Pn maja 25, 2009 17:25
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 25, 2009 4:18
Posty: 404
Post 
Racja Witoldzie to wlasnie moze byc naukowym opisem abiogeznezy:ulepienie z gliny czyli z materii nieożywionej.


Pn maja 25, 2009 17:29
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr gru 24, 2008 11:14
Posty: 4800
Post 
Trochę to śmieszne, ostatnio oglądałem "wykłady" kreacjonisty Hovinda na YT i on się tam naśmiewa że wg naukowców człowiek pochodzi od kamienia. No cóż panie Hovind, wg. Biblii pochodzi od gliny, czy to aż taka różnica...?
:lol:


Pn maja 25, 2009 17:43
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr gru 09, 2009 6:03
Posty: 1341
Post Re: Ewolucjoniści z wątpliwościami.The end
Kwintesencją całego tego kopiowania tekstu ze źródeł kreacjonistycznych jest fragment, który wybrałem:
Cytuj:
Zdaniem Taylora "jest oczywiste, że powstanie kości wymagało nie jednej, lecz całego mnóstwa mutacji zintegrowanych do osiągnięcia jednego celu - a więc czegoś, co nie mogło powstać przypadkowo"
i pozwolę sobie skomentować:
- mamy znane nazwisko, co dodaje splendoru opisowi, nie jest tu istotne, kim był dany osobnik i jakie ma dokonania,
- użycie słowa "oczywiste" rozwiewa wszelkie możliwe wątpliwości - wskazany wcześniej naukowiec wątpi w ewolucję, ale nie ma wątpliwości w podstawę swojego wątpienia,
- wskazanie na zintegrowanie mutacji jest domyślnym wskazaniem na nikłe prawdopodobieństwo zaistnienia tego faktu przy użyciu analizy ewolucjonistycznej - stary chwyt kreacjonistyczny - małe prawdopodobieństwo = to nie ewolucja, to Ban i Pug spółka akcyjna,
- sformułowanie "powstać przypadkowo" użyte w celu dyskredytacji czegoś, co autor uważa za teorię ewolucji, oczywiście użyte błędnie, ale o tym wie tylko garstka specjalistów, dla przeciętnego czytelnika jest to rodzaj dowodu na potwierdzenie słuszności tezy.

Muszę tu dodać komentarz do komentarza: Sprostowanie całej tej wklejki zajęło by sporej objętości wydanie książkowe, którego i tak nikt by nie czytał. To jest rodzaj emergentnej dodatkowej manipulacji - autor o poglądach kreacjonistycznych kompiluje taki elaborat, nikt go nie prostuje, więc autor ten ma dodatkowy argument potwierdzający tezę o słuszności swojego wywodu. Przykre ale prawdziwe. Należałoby przeprowadzić badania statystyczne na temat tego, ile osób dało się złapać na tę manipulację.

_________________
Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia.
Stanisław Jerzy Lec


So lip 24, 2010 21:24
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 27 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL