jo_tka napisał(a):
Czy my czasem nie zapędzamy się w stronę tych pierwszych?
W jakim sensie "zapędzamy"
?
Wracając do syna marnotrawnego...syn - wracając do domu, nie wierzy w miłosierdzie, w to, że jego ojciec, kocha go bez wzgledu na wszystko, że i tak przyjmie go z otwartymi ramionami.Chce sie pogodzić z ojcem, ale...sam wiedząc jak się zachował, wmawia sobie, że nie zasługuje na to, aby żyć, tak jak zył przed "ucieczką"(w sensie takim, że ojciec o wszystkim zapomni i wybaczy, że nadal będzie jego synem, takim samym jak przed roztrwonieniem majatku).Jakże się zdziwił...nie oczekiwał takiego przyjęcia
.
Ile razy zdarza się nam, "wracając do Boga", mieć problemy z przyjęciem jego miłosierdzia?Wydaje się nam, że nie ma tak łatwo, że ten powrót zmienia naszą relacje, że Bog nas już nie kocha tak jak wcześniej.W końcu sami sobie jesteśmy winni...
Drugi syn - według niego, Ojciec przesadza z przyjęciem brata.W końcu to on zawsze był przy boku Ojca, wciąż starał się zasłużyć na Jego miłość.
A Ojciec to chyba go jednak nie kocha...
Jego serce jest...za bardzo zamknięte, nie zauważa, że miłość Taty cały czas puka, że nie musi na nią pracować.Jest zazdrosny o brata, ciekawe czy zdecydował się wejść na uczte...?To wejście byłoby...oznaką przyjęcia miłości Ojca... i pojednaniem się z bratem
.
Taka postawa...chyba jest tym pierwszym przykładem jaki jo_tka podała w swoim poscie.
Z jednej strony, nie umiemy przyjmować miłosierdzia Boga...z drugiej jesteśmy zbyt zachłanni na Jego miłość...powrót troszeczke nas przeraża, ale nie zawsze pomagamy innym wracać - zazdrość? Nie wiem...
Trochę to skomplikowane..., może tylko dla mnie samej
.