Lurker
Dołączył(a): Pt cze 15, 2012 21:23 Posty: 3341
|
 Re: Jestem homoseksualistą.
Hihi. To, co teraz zapostuję, w zasadzie mieści się w temacie subforum, choć niekoniecznie w topiku (aczkolwiek też nie do końca ; ). A więc uwaga...
Zjawili się o świcie w sześć okrętów, Behemot prowadził.
Byłem wtedy na tarasie widokowym, zapatrzony w widok za oknem. Była tam planeta – wielka kula błękitu w kryzie pierścienia, z lekką mgiełką atmosferycznej otoczki. Słońce układu miałem za plecami, niewidoczne; jego światło wycinało glob z czerni Kosmosu. Na oceanie zielono-brunatnymi plamami pstrzyły się wyspy, te wielkie, o fraktalnie powycinanych brzegach, i drobnica w ospowatych skupiskach, łącznie zajmujące jakieś dwie piąte tarczy. Planeta była oceaniczna, klasy N4, cokolwiek to znaczyło – nigdy nie obkułem się w kodzie planetograficznym, choć każdy symbol tego kodu otwierał szufladki skojarzeń pozwalających wyłuskać każdą informację dotyczącą środowiska, surowców, habitabilności... Nie interesowało mnie to. Nie po to tu byłem. Byłem, by podziwiać spektakl, zachwycać się zręczną robotą twórców tego Wszechświata, kimkolwiek byli i gdziekolwiek się teraz podziewali.
Planeta wisiała przede mną. Jak opisać wrażenie? Ono jest nieopisywalne. Miałem absurdalną ochotę odsunąć okno, odbić się od krawędzi, rozłożyć ramiona i położyć się płasko na wietrze gwiazdowym... choć takiego wyczynu oczywiście bym nie przeżył.
Zresztą okno jest zblatowane na stałe ze ścianą.
Zapłonęła kontrolka w okularze: informacyjna. Westchnąłem, ruchem dłoni rozwinąłem info. Goście w układzie. Ki diabeł? Nie umawialiśmy się z nikim. Przełączyłem się na status. Systemy obronne stacji rozwijały się samoczynnie, skanery namierzały cele, lufy plazmówek i dział Gaussa wodziły już za nimi lufami. Gości było sześcioro, Behemot prowadził.
Zapytałem o tożsamość. Nieznana. Intencje również nieznane. Cholera, dobrze że zebrało mi się na sentymenty, jeszcze by zastali nas wszystkich śpiących. Cóż, pomyślałem ziewając, ślemy standardowe powitanie, plus prośba o identyfikację. Greetings in the Broterhood of Arms' space...
Łup.
Stacja przesunęła mi się pod nogami. Kontrolki bojowe okularu zakrzyczały czerwienią. Pola siłowe, zasoby energii, aha, amunicja – mieliśmy też wyrzutnię torped, najświeższy nabytek, słono opłacony w sąsiednim systemie – oni otworzyli ogień. Budzić ludzi, budzić ludzi, Behemot to nie w kij dmuchał, zdmuchnie nas jeszcze z orbity. W każdym razie nie pobijemy ich, najwyżej wyprztykają się z torped, wyładują z energii, spalą drony, jeśli je mają, na polu siłowym – wtedy pójdą po rozum do głowy, zaczną negocjować. Albo wezmą i zabiorą się bez słowa. Kto to jest w ogóle? Wrzuciłem kontrolkę informacyjną. Tożsamość nieznana.
Budzić ludzi.
Łup. Dostałem ścianą w ramię, kontrolka pola błysnęła ostrzegawczo – już wiedziałem, że jest niedobrze. Spaliło trzydzieści procent ekranu od strony otwartej przestrzeni, stacja oczywiście zaczęła wirować. Wystawić ekran paraboliczny? Czym oni w ogóle nam przygrzali? Battlecomp, report: Armageddon Missile. No to będzie kłopot...
Łup. Rzucało mną na korytarzu od ściany do ściany. Felczer śpi, Dzielny śpi, Fiolka... Felczera pewnie, jak zwykle, nie będzie się dało dobudzić. Miejmy nadzieję, że stacja wytrzyma chociaż z pół godziny, my tymczasem wyskoczymy w przestrzeń, zajmiemy trochę towarzystwo. Chociaż: w trójkę fregat na sześć okrętów! Szanse klonowania znaczące. Na szczęście ubezpieczenie na życie wchodzi w skład standardowego pakietu Podróżnika, nawet nie ściągają za to wiele. Gorzej, że nasze statki pójdą w drzazgi. Z auto casco dostaniemy jakiś podrzędny shit, znowu będziemy musieli ciułać na fregaty... może w ogóle zostawić stację i pryskać? Zobaczymy jak nastroje.
Łup. Kontrolki błysnęły alarmowo. Zakląłem w myśli i zaślepiłem się rzucając sobie na korę wzrokową mapę orbity. Podchodzili zwartą grupą: myśliwiec, trzy korwety, pancernik, no i ten Behemot. Dystans: cztery AU. Zanim oblecą... Nakazałem battlecompowi zdjęcie osłon i rozwinięcie ekranu parabolicznego. Od strony planety nie będzie tarczy – ale planeta do nas nie strzela. Nakazałem też przerwanie ognia, full power in shields. Postrzelamy sobie sami.
Pokój kołysek leżał na tym samym poziomie, obok grodzi, niedaleko hangarów. Drzwi otworzyły się przede mną. Śpią, no oczywiście że śpią snem sprawiedliwych. Sprawdziłem konsolę: automatyczne wezwanie od stacji poszło dobre pięć minut temu, a oni nic.
To nigdy nie działa. Spróbujmy wybudzić ich komunikatorem...
"Braterstwo, alarm! Nieprzyjaciel w układzie! Budzimy się i łapiemy za stery!"
Łup. Łup. Łup. Stacja przesuwała mi się pod nogami, konsola jeździła przed twarzą w tę i nazad. Pierwszy odezwał się Dzielny.
"Kto zacz?" "Nie przedstawili się. Pośpiesz się, owco, bo cię sklonują!" "Dobra, dobra."
Fiolka śpi, Felczer śpi. Dobra nasza, w ostateczności zapakujemy ich z Dzielnym do kokpitów śpiących i wystrzelimy na autopilotach. Dzielny otworzył oczy, podniósł się w swojej kołysce – łup. Wyleciał, wywinął orła i oparł się na mordzie.
– Zabiję (censored). – Nie bądź taki szybki, sześciu ich jest. – Chociaż jednego. Kurr... – Cierpliwości, jeszcze nie jesteśmy w komplecie.
Kontrolki w okularze pulsowały czerwienią i nasyconym granatem. Ekran paraboliczny spełniał swoje zadanie, zresztą Armageddony przestały już lecieć, teraz waliły w nas salwami Beta Torpedo. Ciekawe, że nie używali zupełnie beamów, oszczędzali energię. Chcieli nas wykurzyć? Wyglądało to na zabawę znudzonych arystokratów: zmusić dzikie zwierzę do opuszczenia legowiska, żeby pobawić się z nim na otwartej przestrzeni. Widzisz panie Kmicic, siła razy chodziłem z włócznią na niedźwiedzia...
"Jogi, co się dzieje?" Fiolka. "A bo ja wiem? Przylecieli i grzeją do nas, ile fabryka dała." "Kto taki?" "Ktoś. Wstawaj i siadaj za stery, stacja wytrzyma albo i nie." "Matko Boska. Dwa tygodnie żeśmy ją budowali i co, nic z niej nie zostanie?" "Ubezpieczyłem ją wczoraj u Miltona. Rusz się, kobieto, z tarczy zostało sześćdziesiąt procent!"
Łup. Kolejna salwa przygasiła już oświetlenie. Dzielny stanął przy kołysce Fiolki, rozłożył ramiona, gentelman jak się patrzy. Przysunąłem się do konsoli, złożyłem dłonie na klawiaturze. "Felczer, jesteś tam w ogóle?" Śpi.
– Jego nie dobudzisz, on nockę odsypia – Dzielny łowił mnie kątem oka. – Znowu? Przecież to już trzecia w tym tygodniu. – Co mu zrobisz, taki zawód wybrał. – Pedał pieprzony. Czekaj, zaraz go wezmę... – łup. Wezmę albo i nie, pomyślałem przysuwając się po raz drugi do kołyski. Felczer był chłop na schwał, osiemdziesiąt kilo żywej wagi – hangar niby niedaleko, ale diabli wiedzą, czy nie będę musiał zrobić postoju. Pochyliłem się nad nim: oczy zamknięte, śpi jak zabity. Chodź, dziecino, na rączki.
– Jogi, będziemy się bić? – Fiolka już wybudzona stała koło Dzielnego przyglądając się moim wysiłkom. – Właśnie nie wiem. Masz ochotę? – Ja mam – zagłosował Dzielny. – Jak jasny szlag mam. – Nie wiem. Warto w ogóle? Skoro mają przewagę – łup. – Warto albo i nie, główny kłopot w tym, że nie wiadomo, o co chodzi. – Wyłowiłem Felczera z kołyski, wyprostowałem się – uff, skaner biomedyczny pokazywał w okularze profil staminy, leciała na pysk. – Trochę to nie wygląda na misję eksterminacyjną, może nie rzucą się na nas wszyscy naraz. Chodźmy zanim się załamię... – Ja idę po mój plecak. – Jak wolisz. Dzielny, chodź ze mną, bo ten Szwarceneger... weźmiesz go chyba ode mnie, nie doniosę.
Faktycznie nie doniosłem, Dzielny przejął moje brzemię w dwie trzecie drogi. Grodzie były jeszcze otwarte, tarcza siłowa trzymała się powyżej poziomu krytycznego, poszycie stacji wciąż było w jednym kawałku. Za to wrota hangaru nie chciały się otworzyć.
– (censored) mać! – Nie podziałało. – (censored) osiem! – zaśmiał się Dzielny. Wrota odemknęły się z metalicznym stęknięciem. Spojrzałem na niego ponad kontrolkami, profilami i stanem konta. Kiedy i jak dorwał się do ustawień i pozmieniał hasła awaryjne?
Ostronosa fregata Felczera spoczywała spokojnie na szynach obrotowej katapulty, jej skrzydłowe beamy celowały w błonę otarczowania zewnętrznych wrót – usiany gwiazdkami czarny prostokąt obwiedziony wstęgą niebieskiego blasku. Uchyliłem owiewkę, Dzielny zwalił Felczera na fotel. Pochylony nad burtą statku programowałem autopilota, na ile pozwalali goś – łup. No właśnie. Nastawiłem cel lotu, wybrałem skrypty kontrolne, priorytet – łup – zachowanie maksymalnej zwartości kadłuba. Rzuciłem jeszcze okiem na wskaźniki: bak zatankowany, kondensery naładowane, diagnostyka styka – okay. Felczer, lecisz. Do zobaczenia na Wallaby.
Dzielny zatrzasnął owiewkę. Wymaszerowaliśmy z hangaru – łup – zaliczając uderzenie barkiem w krawędź wrót, to znaczy: Dzielny zaliczył. Zamknęły się za nami automatycznie, zapaliło się nad nimi czerwone światło. Felczer startował.
Łup.
– Nie zestrzelą go? – Dzielny obejrzał się na mnie. – Pierwsze co zrobi, to zastawi się od nich planetą. My zaś tymczasem... – Zza zakrętu korytarza wyłoniła się Fiolka z plecakiem w rękach. Poczekałem, aż podejdzie. – Deflektory na maksa i wybieramy jednego. Jak się uda, to następnego. Troje na jednego, żeby strącić. Żeby zapamiętali, że z Braterstwem nie warto zaczynać. – Będziemy się klonować? – Fiolka zmarszczyła brwi. – Mnie się nie podoba. A moja fregata... – To uciekaj. My z Dzielnym zostajemy przysmażyć towarzystwo. Chociaż odrobinę, ile się uda. – Gieroje z bożej łaski. Ten Behemot przerobi was na strzępy. – Ten Behemot będzie musiał nas najpierw trafić – Dzielny wyszczerzył się cwaniacko.
Pokiwałem głową.
– Fakt, przewaga zwrotności jest po naszej stronie. Oni mają tylko jeden lekki statek. To jak: lecisz? Zostajesz? – Szlag by was trafił. Zostaję, ale – jak mi osłona spadnie do jednej czwartej... – Okay. To idziemy. – Łup.
Zapinając pasy w kabinie swojej fregaty pomyślałem, że właściwie dobrze byłoby dać się zabić w tym boju. Musiałbym wtedy zacząć składać cash na nowy statek, a to gwarantowałoby zajęcie na całe dni boże. Tymczasem prawdziwa robota, która czekała na mnie od miesiąca, wymagała alibi, i to żelaznego alibi. Rozdwoić się nie rozdwoję, ale – miałem taki patent na obejście ograniczeń wpisanych w ten Wszechświat. Więc gdyby mnie sklonowali – łup. Gdyby mnie sklonowali i musiałbym zaczynać od zera z nędznym myśliwcem, to by wyśmienicie tłumaczyło, gdzie byłem i co robiłem w krytycznym czasokresie. Otóż siedziałem z nosem i całą swoją osobą w continuum Infinity. Otóż właśnie.
Zamknąłem owiewkę i dałem sygnał automatowi katapulty. Niebieska obwiednia zewnętrznych wrót zgasła, próżnia wyssała atmosferę z hangaru. Zerknąłem na kontrolki stacji. Z ekranu parabolicznego zostało trzydzieści pięć procent. Czas najwyższy ruszyć się z leża. Pięć... cztery... trzy... czekałem z dłonią na joysticku, odłączywszy okular od stacji i podpiąwszy go pod kompa fregaty. Jeden... przed wrotami przeleciał statek, okular zaraportował – to Fiolka. Zero. Szus.
Próżnia skoczyła mi do oczu i otuliła je aksamitną czernią. Poruszyłem joystickiem, posłuszna sterom fregata wykonała zwrot. Rozejrzałem się za swoimi – aha, byli tam. Dzielny prowadził; zamarudziłem i strzeliłem się ostatni, tak? Dobra, mogę robić za skrzydłowego, niech chłop pokaże, co potrafi. Spojrzałem w kierunku wrogów, obwiedzionych cyjanowymi kręgami na okularze. Przestali strzelać, co było dziwne. Nie zmieniali pozycji, co było jeszcze dziwniejsze. Aczkolwiek ten ich myśliwiec leciał w naszym kierunku, nabierał prędkości. Żółtodziób solo? Na trzy fregaty?
– Bierzemy go – Dzielny zatrzeszczał mi w słuchawkach. – A nie! – zaśmiał się obcy głos. – To ja biorę was!
Się okaże, pomyślałem ściągając spust joya. Myśliwiec zwinął się, wiązki plazmowe przeleciały bokiem. Dzielny strzelał, Fiolka otworzyła ogień – ani jeden strzał nie był celny. Myśliwiec wykreślił złożoną krzywą, zbliżył się – o cholera, on ma dwie torpedy – na 0.03 AU wystrzelił pocisk nie w Dzielnego, ale w Fiolkę, w sekundę później – squarrrk, niebieska aura spowiła jej fregatę, myśliwiec minął nas w szalonym pędzie, okular, kontrolka – otarczowanie dwanaście procent. No to cześć!
– Znikam! Powodzenia! – Pamiętaj, gdzie lecieć! Trzym się, Fiolka! – Auf wiedersehen, meine liebe! – No!
Obróciła statek i spadła na planetę. Poleci nad samą krawędzią globu, gotowa zanurzyć się w atmosferze; wiązki plazmy, nie mówiąc o laserach, rozpraszają się w powietrzu, torpedy też rozbijają się o chmury. Względne bezpieczeństwo gwarantowane. Rozejrzałem się za myśliwcem. Właśnie nawracał, jeśli kogoś namierzał z tą torpedą, to chyba Dzielnego, u mnie nie było żadnego sygnału informującego o naświetlaniu wiązką radiową, podczerwoną, ani żadną inną.
Coś piknęło ostro w kabinie: system friend-or-foe zbudził się do życia. Myśliwiec w obramowaniu statsów wisiał na hologramie. Okular, kontrolka – jaką on ma sygnaturę? Polak pierdolony, Maciej (następny!) Gryfita, Książę Pomorski, Cydoński i Europejski. Że kto? Wkleił sobie herb, w polu srebrnym gryf czerwony wspięty, uzbrojenie złote, dewiza banalna: si vis pacem para bellum. Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Pewnie jedyne łacińskie zdanie, z jakim spotkał się w życiu.
Fregata obracała się w miejscu, będę leciał tyłem. Dzielny już grzał do myśliwca, który zwijał się w unikach i w tych unikach prowadził celny ogień. Żaden z niego żółtodziób! Niebieskie kręgi wykwitały wokół fregaty Dzielnego znacząc miejsca trafień. Dzielny klął w eterze, a kląć to on potrafił, miał cały repertuar marynarski. Myśliwiec zbliżał się szybko, przeleci między nami – nie, zaraz, co on robi, squarrrk! Przejechał osłoną po osłonie, spaliły się obie, nie, jemu zostało... siedemdziesiąt procent?! Dzielny nie miał tyle szczęścia.
– Dzielny, bierzesz dupę w troki, ale migiem! – Ciebie chyba pojebało! – Rzucasz chaff i wiejesz, osłaniam! – Kryj się sam! Tego (censored) – – Zabieraj się stąd! – Jak go wypatrosz... kur-! – Sklonowany.
Zostałem więc sam. Myśliwiec kładł się w wiraż, Xiążę Pan szykował się do strącenia ostatniego przeciwnika, to znaczy mnie. Torped już nie ma, ale strąci oczywiście, fregata jest zbyt bezwładna żeby nadążyć nosem za takim rozpędzonym gówienkiem, on zaś ma rewelacyjny timing. Cóż więc ja...? Powoli zdejmowała mnie złość. Jakiś palant strugający dobrze urodzonego bawi się w polowanie na ludzi – a tamtych pięcioro siedzi i komentuje. Pięknie! Czekaj no, zarazo, mam dla ciebie zabawkę...
Siadł mi na ogonie – tegom chciał. Ciąg odwrotny, pełna moc – zamroczyło mnie na chwilę, pasy wpiły się w pierś – zwolnić prezencik. Przy okazji wizyty u Miltona odwiedziłem też stocznię, zamówiłem sobie dronę, akurat mieli taką ślicznotkę na stanie, przyspawali jej gniazdo do brzucha fregaty. Jaśnie Pan to widział? Nemo impune me iacessit. Hop.
Myśliwiec prysnął w bok. Tak, ma drań refleks, nawet go nie zmacała. Ale spokojnie, soli na ogon nasypie. Tymczasem: chwila spokoju. Kur z piór, mieliśmy pokazać, że z Braterstwem nie warto zadzierać! Obróciłem nos fregaty na tamtą piątkę. Strącić chociaż jednego... ciekawe jak, oni otworzą ogień zaporowy. Na dodatek wszyscy otarczowani – ale to akurat nie problem, mam niwelator, dobry. Co ja jednak mogę im dwiema plazmówkami? Takiego Behemota...
Zakląwszy w myśli otworzyłem przepustnicę, pchnąłem joya. Nieprzyjaciel zaczął rosnąć w okularze. Nie strzelają? Umówili się – pan się bawisz, my się nie wtrącamy? Cóż, tym lepiej, psze koleżeństwa, tym lepiej. Behemot wisiał przekrzywiony w prawo i w dół, dystans pół AU – rozpędzałem się, doskoczę do ciebie w dwie minuty, dziadygo... Oho, korwety ruszają w moją stronę. Gdzie Xiążę Pan? Gdzieś. Korwety otworzyły ogień, trzeba pomęczyć joystick, tym razem to ja jest szybszy i zwrotniejszy, możecie mi nafiukać... jak ja Behemotowi. Dystans 0.1 AU, prędkość 0.1 c, powinienem był zwolnić, nie zwalniałem, nie zwolnię. Od kiedy to Tomasz Wiktorowicz boi się śmierci?
Behemot rósł mi w oczach, przekrzywiony w prawo i w dół, podchodziłem do niego pod wariackim kątem. Jego działa milczały – teraz pewnie dopiero zaczyna mnie namierzać, teraz jego kapitanowi podnoszą się włosy na karku, kiedy dociera do niego, gdzie i jak zamierzam zakończyć lot. Błysnęły mu silniki korekcyjne, zaczął schodzić mi z kursu. Hehe, pan kapitan traci głowę, zamiast usmażyć mnie w ogniu beamów próbuje uniku. Tu cię mam, kolego, fregacie tak nie poradzisz. Kontakt z osłoną za trzy sekundy – dwie – jedną – squarrrk! – przeleciałem w elektrycznych trzaskach, niwelator dał z siebie wszystko, deflektor wytrzymał, uszkodzeń brak. Już mi nie uciekniesz, bratku – aha, teraz zaczyna do mnie strzelać, za późno – dziesięć, dziewięć – mostek na wprost, zaraz zobaczę w iluminatorze minę pana kapitana – osiem, siedem – w słuchawkach odzywa się alarm zbliżeniowy, marudne pull up, pull up – sześć – błyska kontrolka w okularze, pies ją chap – pięć, Behemot przesłania pół nieba, widzę już kapitana, tennoo heika banzai – squarrrk! cztery bezpośrednie trafienia palą mi deflektor do szczętu, na przeładowanie czasu brak, następny celny strzał przegryzie się przez blachy – trzy, już mi się nie wywiniesz, dwa, ku chwale Ojczyzny, towarzyszu generale, jeden, pan kapitan próbuje opuścić mostek – halo, tu Ziemia – zero. Salut. Game over. Łup.
_________________ In my spirit lies my faith Stronger than love and with me it will be For always. Orkiestra!
|