Autor |
Wiadomość |
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: :)
Pestka napisał(a): Witam:)Niedługo minie rok od mojego wystąpienia ze wspólnoty zakonnej. Jednego jestem pewna- nie można milczeć i w jakimkolwiek stopniu obarczać się winą, bo sam fakt rezygnacji jest bardzo ciężkim przejściem. Często opowiadam ludziom o moich doświadczeniach za murami- na początku są zdziwieni, ale potem swobodnie rozmawiamy. Nie można bawić się w budowanie tabu czyli "milczę, bo wstyd i jakoś tak głupio". Owszem, są przypadki zgorszonych spojrzeń i komentarzy, ale traktuję to jak "duchową patologię" czyli przejaw zachwianej czyjejś wiary.I wiecie co, napisałam o swoich doświadczeniach opowiadanie- 2 tygodnie temu wygrałam nim Ogólnopolski Konkurs Literacki. Jeśli ktoś chce, mogę mu wysłać je na prywatną skrzynkę ( ma kilka stron). Nie można milczeć...A Bóg jest pogodny i kochający:) Bardzo proszę o kilka stron, e-maila podam na priv (na portalu jest prywatna skrzynka)
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
Wt paź 30, 2012 11:57 |
|
|
|
|
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: Byłam zakonnicą
pytanie do Avawim
Chciałabym znać Twoje zdanie czy uważacie, że to czego doświadczyłaś w klasztorze to zwykła słabość ludzka (grzech?)
czy też życie za klauzurą samo w sobie jest przyczyną takiech postaw, takich zachowań i tego wszystkiego co Cię tam spotkało???
jaki teraz masz stosunek do życia kontemplacyjnego jako takiego
(nie wiem czy jasno się jasno wyrażam - mam nadzieję, że zrozumiesz)
a... i jeszcze jedno czy był moment, że zachwiało to Twoją wiarą jako taką???
co masz na mysli pisząc o "duchowym inwalictwie"?
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
Wt paź 30, 2012 12:09 |
|
|
galicjusz12
Dołączył(a): Śr gru 12, 2012 14:19 Posty: 3
|
Re: Byłam zakonnicą
ja nie bylam, ale jestem ciekawa co czuje taka zakonnica
|
So gru 15, 2012 11:22 |
|
|
|
|
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: Byłam zakonnicą
To przewija się w calym wątku!! Przeczytaj.
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
So gru 15, 2012 12:42 |
|
|
franciszkanka
Dołączył(a): Cz mar 18, 2010 11:33 Posty: 18
|
Re: Byłam zakonnicą
Teresse napisał(a): franciszkanka napisał(a): z własnego podwórka mogę tylko w tym temacie dodać, że każde odejście z zakonu miało swój początek w braku czasu na modlitwę lub unikaniu modlitw. Każde powołanie wówczas "siada". Pan Bóg nie zabiera nikomu powołania.Jeśli jest ono od Boga, to osoba powołana otrzymuje siły do przezwyciężenia każdego kryzysu, nawet kryzysu wiary czy modlitwy. Ja myślę, że też w graniu kogoś kim się nie jest. Ile można ciągnąć takie udawanie- 10, 20 lat... A jest tego udawania trochę. Z jednej strony każdy chce pokazać się z jak najlepszej strony, ale to wszystko do czasu. Organizm mówi: nie! Jedna z ważnych zasad: gdy jesteś sobą to jesteś kimś! Często się wtedy ma pod górkę, ale po czasie to owocuje, bo siostry też potrafią uszanować bycie autentycznym! I ta wolność w byciu sobą jest najcudowniejsza!
_________________ Deus providebit! www.siostryzorlika.pl
|
Śr gru 19, 2012 14:54 |
|
|
|
|
Szantini
Dołączył(a): Wt paź 09, 2012 12:00 Posty: 55
|
Re: Byłam zakonnicą
I jak tu ufać tym co najbliżej Boga jak sami gorszą samego siebie.
|
Pt sty 25, 2013 11:16 |
|
|
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: Byłam zakonnicą
Szantini napisał(a): I jak tu ufać tym co najbliżej Boga jak sami gorszą samego siebie. ????? - rozwniesz tą myśl? bo nie bardzo wiadomo o co Ci chodzi....
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
So sty 26, 2013 23:07 |
|
|
piok333
Dołączył(a): N maja 30, 2010 9:03 Posty: 1020
|
Re: Byłam zakonnicą
Zadziwia mnie to, co tu czytam. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że każda osoba, która występuje ze zgromadzenia zakonnego, a później użala się nad sobą, że "wszyscy mnie obmawiają", "wszyscy na mnie krzywo patrzą", nie była wystarczająco dojrzała, by do tego zgromadzenia w ogóle wstępować. Ktoś, kto idzie do zakonu, a później występuje i spodziewa się, że wszyscy wokół uznają, że "spoko" i że "nie ma sprawy", to osoba która nie jest realistą. To właśnie osoba niedojrzała - użalająca się nad sobą i stękająca, że "wszyscy mają mi to za złe", "nikt mnie nie rozumie", itd. Doprawdy... to rozczulające...
Wstępowałem trzy razy na podobną ścieżkę duchową. Na początku do salezjanów, ale ci podziękowali mi po miesięcznym prenowicjacie. Następnie do oblatów, którzy wytrzymali ze mną dłużej, jednak tylko dwa lata: nie otrzymałem zgody na kolejne śluby czasowe. To było w '99. Później poszedłem na studia na KUL, zostałem katechetą, uczyłem w kilku szkołach. Wreszcie postanowiłem spróbować jeszcze raz. Tym razem w seminarium diecezjalnym. Po siedmiu miesiącach stwierdziłem, że jestem już wystarczająco pewien: to nie jest moje miejsce.
Doprawdy, żal byłoby mi samego siebie, gdybym po wystąpieniu oglądał się na ludzkie opinie i rozczulał się nad sobą, że ktoś "krzywo na mnie patrzy", albo że "źle o mnie mówi". Jeśli podjąłem pewną i świadomą decyzję, to mam w nosie, jak kto mnie ocenia. Ja jestem pewien, że wybrałem dobrze i postąpiłem dobrze. Ktoś, kto mnie ocenia nie mając o mnie pełnej wiedzy, jest mały i śmieszny w moich oczach.
Być może osoba, która za bardzo przejmuje się cudzymi opiniami o własnym wystąpieniu z klasztoru, ma problemy ze swoją osobowością. Nie jest do końca pewna swoich decyzji lub słuszności własnego postępowania. To właśnie świadczy o niedojrzałości. Osoby niedojrzałe nie powinny wstępować w zakonne mury, bo tylko się biedactwa rozczarują. Rozczarują się przychodząc lub odchodząc.
Ja nie mogę powiedzieć, że spotkałem w klasztorze samo dobro, ani że spotkałem się z pełnym zrozumieniem i akceptacją po opuszczeniu drogi duchownego. To jednak nie ma większego znaczenia. Od samego początku wybierałem nie tyle klasztor, czy stan duchowny, co raczej szukałem drogi, którą powinienem kroczyć za Chrystusem.
Droga za Chrystusem jest drogą krzyża. I jeśli ktoś spodziewa się, że wchodząc do zakonu, albo opuszczając go, będzie miał "drogę usłaną różami", to jest dla mnie osobą niepoważną. Pójście do zakonu jest wyborem współcierpienia z Chrystusem. Opuszczenie zakonu jest "pójściem do świata", który nienawidzi Chrystusa i będzie nienawidził każdego, kto od Chrystusa powraca. To normalne, choć różnie się przejawia. U jednych: "głupi, bo tam poszedł" u innych: "zły, bo zdradził i odszedł". A jednak każde cierpienie w pobliżu Chrystusa jest zrozumiałe, bo On wskazał na krzyż. Spodziewanie się zamiast tego "laurek" jest skrajną naiwnością.
Realistyczne patrzenie na świat zakłada świadomość, że decyzje w sprawach tak ważnych, jak powołanie, będą wywoływać różnorodne emocje u ludzi. Pozytywne i negatywne. Skrajne i umiarkowane. Spodziewanie się, że bez względu na własny wybór "wszystko będzie ok" ("ludzie mnie zrozumieją, ludzie zaakceptują moją decyzję, ludzie będą dla mnie wyrozumiali") jest okłamywaniem samego siebie i jest utopijnym postrzeganiem rzeczywistości. Osoba, która tak naiwnie postrzega świat, zawsze będzie się rozczarowywać i konsekwentnie - rozczulać nad samą sobą. Następnie wypominać innym swoje własne błędy. Dla mnie to raczej żenada. Podjąłem decyzję o opuszczeniu seminaryjnych murów, jestem świadomy swych motywacji i ludzkie opinie mało mnie obchodzą. To sprawa między mną i Bogiem. Czyjaś niezdrowa ciekawość na ten temat świadczy źle o tym kimś, a nie o mnie. Ten ktoś zwyczajnie wtyka nos w nie swoje sprawy: to on ma problem, nie ja.
_________________ http://img407.imageshack.us/img407/7421/mjdomtowieczno1.jpg
|
Pt lut 15, 2013 16:10 |
|
|
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: Byłam zakonnicą
piok333 napisał(a): Zadziwia mnie to, co tu czytam. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że każda osoba, która występuje ze zgromadzenia zakonnego, a później użala się nad sobą, że "wszyscy mnie obmawiają", "wszyscy na mnie krzywo patrzą", nie była wystarczająco dojrzała, by do tego zgromadzenia w ogóle wstępować. Ktoś, kto idzie do zakonu, a później występuje i spodziewa się, że wszyscy wokół uznają, że "spoko" i że "nie ma sprawy", to osoba która nie jest realistą. To właśnie osoba niedojrzała - użalająca się nad sobą i stękająca, że "wszyscy mają mi to za złe", "nikt mnie nie rozumie", itd. Doprawdy... to rozczulające...
Wstępowałem trzy razy na podobną ścieżkę duchową. Na początku do salezjanów, ale ci podziękowali mi po miesięcznym prenowicjacie. Następnie do oblatów, którzy wytrzymali ze mną dłużej, jednak tylko dwa lata: nie otrzymałem zgody na kolejne śluby czasowe. To było w '99. Później poszedłem na studia na KUL, zostałem katechetą, uczyłem w kilku szkołach. Wreszcie postanowiłem spróbować jeszcze raz. Tym razem w seminarium diecezjalnym. Po siedmiu miesiącach stwierdziłem, że jestem już wystarczająco pewien: to nie jest moje miejsce.
Doprawdy, żal byłoby mi samego siebie, gdybym po wystąpieniu oglądał się na ludzkie opinie i rozczulał się nad sobą, że ktoś "krzywo na mnie patrzy", albo że "źle o mnie mówi". Jeśli podjąłem pewną i świadomą decyzję, to mam w nosie, jak kto mnie ocenia. Ja jestem pewien, że wybrałem dobrze i postąpiłem dobrze. Ktoś, kto mnie ocenia nie mając o mnie pełnej wiedzy, jest mały i śmieszny w moich oczach.
Być może osoba, która za bardzo przejmuje się cudzymi opiniami o własnym wystąpieniu z klasztoru, ma problemy ze swoją osobowością. Nie jest do końca pewna swoich decyzji lub słuszności własnego postępowania. To właśnie świadczy o niedojrzałości. Osoby niedojrzałe nie powinny wstępować w zakonne mury, bo tylko się biedactwa rozczarują. Rozczarują się przychodząc lub odchodząc.
Ja nie mogę powiedzieć, że spotkałem w klasztorze samo dobro, ani że spotkałem się z pełnym zrozumieniem i akceptacją po opuszczeniu drogi duchownego. To jednak nie ma większego znaczenia. Od samego początku wybierałem nie tyle klasztor, czy stan duchowny, co raczej szukałem drogi, którą powinienem kroczyć za Chrystusem.
Droga za Chrystusem jest drogą krzyża. I jeśli ktoś spodziewa się, że wchodząc do zakonu, albo opuszczając go, będzie miał "drogę usłaną różami", to jest dla mnie osobą niepoważną. Pójście do zakonu jest wyborem współcierpienia z Chrystusem. Opuszczenie zakonu jest "pójściem do świata", który nienawidzi Chrystusa i będzie nienawidził każdego, kto od Chrystusa powraca. To normalne, choć różnie się przejawia. U jednych: "głupi, bo tam poszedł" u innych: "zły, bo zdradził i odszedł". A jednak każde cierpienie w pobliżu Chrystusa jest zrozumiałe, bo On wskazał na krzyż. Spodziewanie się zamiast tego "laurek" jest skrajną naiwnością.
Realistyczne patrzenie na świat zakłada świadomość, że decyzje w sprawach tak ważnych, jak powołanie, będą wywoływać różnorodne emocje u ludzi. Pozytywne i negatywne. Skrajne i umiarkowane. Spodziewanie się, że bez względu na własny wybór "wszystko będzie ok" ("ludzie mnie zrozumieją, ludzie zaakceptują moją decyzję, ludzie będą dla mnie wyrozumiali") jest okłamywaniem samego siebie i jest utopijnym postrzeganiem rzeczywistości. Osoba, która tak naiwnie postrzega świat, zawsze będzie się rozczarowywać i konsekwentnie - rozczulać nad samą sobą. Następnie wypominać innym swoje własne błędy. Dla mnie to raczej żenada. Podjąłem decyzję o opuszczeniu seminaryjnych murów, jestem świadomy swych motywacji i ludzkie opinie mało mnie obchodzą. To sprawa między mną i Bogiem. Czyjaś niezdrowa ciekawość na ten temat świadczy źle o tym kimś, a nie o mnie. Ten ktoś zwyczajnie wtyka nos w nie swoje sprawy: to on ma problem, nie ja. Ludzie mają prawo być niedojrzali w pewnien sposób, zwłaszcza w tak młodym wieku, nieprzejmowanie się postawą ludzi wobec siebie niekoniecznie świadczy o dojrzałości, ale również o nieumiejętności emocjonalnego odnoszenie się do tego co dzieje się w relacji między ludźmi (a to rodzaj kalectwa) a co powiesz o mężczyźnie, który po wystąpiueniu z zakonu nie mógł ożenić się z dziewczyną we wlasnym środowisku bo żadna go nie chciała (chociaż wcześniej miał ogromne powodzenie) - bo panowała powszechna opinia, że z takich co to byli w klasztorze a potem wystąpili żadnego męża nie będzie a i przekleństwoBoże na takie małżeństwo spadnie (ludzie nie rozróżniają między ślubami czasowymi a wieczystymi) ma powiedzieć "mnie to nie rusza"? skoro przez głupie gadanie nie może ożenić się z dziewczyną która mu się podoba? Problem jest (ja go akurat nie doświadczyłam) nie tylko w głowie odchodzących z klasztoru...
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
N lut 24, 2013 12:40 |
|
|
ypsilon
Dołączył(a): N lip 22, 2012 16:24 Posty: 88
|
Re: Byłam zakonnicą
Super inspirujący temat! Sam się nieraz zastanawiałem jak to jest. Czy inne siostry/zakonnicy/przyszli księża nie mają za złe temu, który odchodzi? Tak zwyczajnie, po ludzku - że ich opuszcza? A potem odwiedza - szczęśliwy, uśmiechnięty, być może z rodziną.. Czy to nie jest jakiś cios dla reszty? Mimo powołania, z pewnością wiele osób przeżywa wewnętrzny kryzys, podejrzewam że nawet niejeden. Wydaje mi się że to wszystko bardzo trudna sprawa. Wielkie słowa uznania dla Was!
_________________ Oczekuj Pana, bądź mężny, nabierz odwagi i oczekuj Pana.
|
N lut 24, 2013 13:28 |
|
|
jesienna
Dołączył(a): N sie 28, 2011 11:55 Posty: 2016
|
Re: Byłam zakonnicą
ypsilon napisał(a): Super inspirujący temat! Sam się nieraz zastanawiałem jak to jest. Czy inne siostry/zakonnicy/przyszli księża nie mają za złe temu, który odchodzi? Tak zwyczajnie, po ludzku - że ich opuszcza? A potem odwiedza - szczęśliwy, uśmiechnięty, być może z rodziną.. Czy to nie jest jakiś cios dla reszty? Mimo powołania, z pewnością wiele osób przeżywa wewnętrzny kryzys, podejrzewam że nawet niejeden. Wydaje mi się że to wszystko bardzo trudna sprawa. Wielkie słowa uznania dla Was! To zależy od konkretnej wspólnoty. I jest bardzo różnie. Tam gdzie byłam spotkałam się z taką sytuacją. (znam z opowiadań). Dziewczyna trochę po dwudziestce zgłosila się do klasztoru (kontemplacyjny), jak była w postulacie oboje rodzice ciężko zachorowali - nie miał kto się nimi zająć, opuszczając klasztor w zalozeniu, że jak tylko jakoś ureguluje kwestię opieki nad rodzicami wróci Stan rodziców pogorszył się - nie wróciła, ale żyła cały czas (ponad 10 lat!) i z pragnieniem wstąpienia do klasztoru i w więzi z siostrami, mimo, że na odległość była niemal (tak psychicznie) jedną z nich Rodzice umarli gdy miała lat 35, pozałatwiala swoje sprawy, spakowała się, wsiadła do pociągu, poznala w pociągu pewnego mężczyznę i... przestala być pewna zakon kontemplacyjny to na pewno to... Przyjechała, pobyła trochę i odeszła z klasztoru, odnalazła tego mężczyznę, wzięli ślub, przyjechali do sióstr pokazać dzidziusia. Siostry bardzo się cieszyły. Ale są klasztory gdzie przelozona musi zarządzić milczenie w klasztorze by uchronić taką osobę przed raniącymi słowami innych zakonnic (było o tym na forum - nie pamiętam czy w tym czy w innym wątku)
_________________ informuję, że nieużywanie dużych liter przeze mnie nie wynika absolutnie z braku szacunku dla kogokolwiek ale jest przede wszystkim spowodowane szybkoscią z jaką piszę (oraz czasem pewnymi problemami z klawiaturą), proszę o wyrozumiałość.
|
N lut 24, 2013 14:27 |
|
|
piok333
Dołączył(a): N maja 30, 2010 9:03 Posty: 1020
|
Re: Byłam zakonnicą
jesienna napisał(a): a co powiesz o mężczyźnie, który po wystąpiueniu z zakonu nie mógł ożenić się z dziewczyną we wlasnym środowisku bo żadna go nie chciała (chociaż wcześniej miał ogromne powodzenie) - bo panowała powszechna opinia, że z takich co to byli w klasztorze a potem wystąpili żadnego męża nie będzie a i przekleństwoBoże na takie małżeństwo spadnie (ludzie nie rozróżniają między ślubami czasowymi a wieczystymi) Z dziwnym środowiskiem się ten facet zadaje - zabobonne jakieś Niech się kolo lepiej przeprowadzi.
_________________ http://img407.imageshack.us/img407/7421/mjdomtowieczno1.jpg
|
N lut 24, 2013 21:04 |
|
|
michal_janski
Dołączył(a): N mar 13, 2016 22:56 Posty: 5
|
Re: Byłam zakonnicą
A czytalyscie ksiazke "Zakonnice odchodza po cichu"? Mysle, ze wiele z Was odnalazloby sie w zakonnych historiach tam opisanych. Dylematy bylych siostr sa takze mi bliskie. Mowia o zderzeniu z Kosciolem, ktory jest czasem zbyt daleko od czlowieka...
|
Pn mar 14, 2016 12:40 |
|
|
mareta
Dołączył(a): Pt cze 03, 2011 8:17 Posty: 2765
|
Re:
jo_tka napisał(a): Hmmm
Po to jest czas do ślubów wieczystych czy czas seminarium, żeby decyzję można było rozeznać i ewentualnie zmienić. Zmienić = odejść. Inaczej należałoby przyjmować śluby wieczyste lub udzielać sakramentu kapłaństwa od razu. Na wejściu, żeby ktoś nie ośmielił się pomyśleć inaczej.
Znam ludzi po wielu latach seminarium, którzy odeszli przed święceniami i założyli rodziny. Znam człowieka, który dwa razy wstępował, i ani razu nie skończył, obecnie ma rodzinę i kilkoro dzieci. I nikt mu żadnych wstrętów nie robi.
! Niestety nie zawsze tak jest. Mąż mojej koleżanki został zmuszony do pójścia do seminarium, wytrzymał rok. Po powrocie do domu rodzice latami się do niego nie odzywali (!). Ojciec przemówił dopiero jak syn się ożenił.
|
Pn mar 14, 2016 19:31 |
|
|
mareta
Dołączył(a): Pt cze 03, 2011 8:17 Posty: 2765
|
Re: Byłam zakonnicą
Tomek78 napisał(a): Mareta,
Czy rodzice męża Twojej koleżanki byli zagorzałymi katolikami? Czy można było mówić o jakiejś formie ekstremizmu tej wiary? Tak do końca nie wiem. Byli wierzący i praktykujący, zwykli ludzie, mieszkający na wsi. Chyba odejście syna z seminarium (nieuchronne)odczuli jako zdradę. Był kiedyś taki spektakl teatru tv. dotykający tego samego problemu. Rodzice jechali na obłóczyny syna do seminarium, matka uszyła nową sutannę. Wraz z nimi jechał cały autokar gości, zaproszono znajomych, bo miało być uroczyście i z pompą. Ojciec był niesłychanie dumny z syna, prawie do niego się modlił. Realizowało się jego największe marzenie, bo on kiedyś w modlitwie ofiarował syna Bogu i ten syn miał być księdzem, bez względu na wszystko. Syn wiedział, że kapłaństwo to nie jego powołanie, przed obłóczynami zrezygnował. Wtedy jego rodzicom zawalił się świat. Inni, obcy ludzie pomagali na nowo nawiązać relacje syna z rodzicami. To był tylko spektakl, ale dotykał ważnych problemów. Znajomi księża mówią, że z kursu, jak oni to nazywają, do święceń kapłańskich dociera połowa.
|
Pt kwi 08, 2016 20:07 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|