Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pn kwi 29, 2024 9:06



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 55 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona
 POWOŁANIE - moja historia 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz mar 31, 2005 5:51
Posty: 40
Post POWOŁANIE - moja historia
Było kilka pytań odnośnie powołania i jego rozeznania.Nie mogę dać takiej stuprocentowej recepty. Mogę opowiedzieć, jak to było ze mną. Może nie będzie to świadectwo kwieciste i piękne, ale wybaczcie mi, jesteście pierwszymi ludźmi, którzy je przeczytają.

Nigdy się specjalnie nad kwestią mojego powołania nie zastanawiałam. Szukałam tylko jakiegoś zawodu, który łączyłby przyjemne z pożytecznym. Wymyśliłam ich chyba ze sto, ale żaden nie był tym, co chciałam naprawdę robić. Ale Pan Bóg miał wobec mnie swój własny plan.

Opowiem jak to było ze mną. Tak sobie przypomniałam, że w trzeciej klasie podstawówki rysowaliśmy na plastyce obrazki pt. "Kim będę, gdy dorosnę?". I ja narysowałam siostrę zakonną. Koledzy i koleżanki trochę się ze mnie śmiali, ale w sumie, to od najwcześniejszych lat ktoś mi mówił, że będę zakonnicą. Początkowo na pewno w żartach, bo jak można siedmio-ośmioletniemu dziecku powiedzieć poważnie: będziesz tym mi tym?! Kolejny sygnał otrzymałam właśnie wtedy, na kursie. A później na wakacjach w 2001 roku na kursie dla animatorów oaz. Była to oaza mieszana. Jeden z chłopaków nazywał mnie wtedy siostrą. Wcale nie byłam z tego powodu szczęśliwa ;) Te znaki mogę ocenić dopiero teraz z perspektywy czasu, kiedy odkryłam już swoje powołanie. Widzę teraz, że Pan mówił do mnie o tym przez niemal całe moje życie. W sierpniu dwa lata temu bardzo chciałam iść na pielgrzymkę, ale tata wyjechał do Niemiec, więc musiałam zostać. Pomóc mamie. Pojechałyśmy więc „na wejście” i po siostrę. Kiedy patrzyłam na Oblicze Jasnogórskiej Matki, usłyszałam w sercu Jej głos. „Wszystko będzie dobrze”. Wtedy myślałam, że chodzi o maturę i egzaminy, ale dziś wiem, że nie do końca. Chodziło o coś więcej. Dużo więcej.
Otwarcie zawołał mnie w ubiegłym roku. Miałam zdawać na wokalistykę do Krakowa i Wrocławia. Nikomu o tym nie mówiłam, ale nie byłam do tego przekonana. Czułam duży niepokój. Szukałam czegoś innego, ale nic nie przychodziło mi do głowy, więc trzymałam się tej opcji. Kwietniowy numer "Arki" był poświęcony Św. Katarzynie ze Sieny i jest to chyba pierwszy numer tego czasopisma, który przeczytałam cały. Gdy poznałam jej historię, poczułam w sercu coś dziwnego, ale nie wiedziałam, co to. Najważniejszy dzień tej historii to Wielki Wtorek – 6 kwietnia 2004 roku. Po spowiedzi wielkopostnej, kolejnej z gatunku „nieudanych” („za pokutę odmów...”), klęczałam w kaplicy Wieczystej Adoracji, szczęśliwa, że Pan znów jest we mnie, że moje serce jest znów czyste. Prawda, czułam lekki niedosyt. Kiedy jednak spojrzałam na Pana Jezusa ukrytego pod postacią Chleba, chyba po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że to naprawdę On, i usłyszałam Jego głos w moim sercu. Poczułam, że to wszystko jest nieważne, bo On naprawdę mi przebaczył. I nagle, jak piorun z jasnego nieba, w mojej głowie (a może duszy?) pojawiło się pytanie: a może powinnam, jak św. Katarzyna, wstąpić do zakonu? I wiesz, usłyszałam wtedy głośne i wyraźne "TAK, CHCĘ, ŻEBYŚ TO ZROBIŁA. CHCĘ CIĘ DLA SIEBIE". Wtedy z pewnym niedowierzaniem zapytałam: "Ja, Panie?" a On powiedział: "TAK, TY" . Mówił, że jestem mu potrzebna, że chce, abym poświęciła się Jemu, jak Święta Katarzyna. Nie potrafię opisać tego uczucia. To było tak, jakby moja dusza, wbrew mojej woli, już wtedy, bez żadnych wątpliwości powiedziała: FIAT VOLUNTAS TUA - BĄDŹ WOLA TWOJA. Ale mój rozum nie chciał tego zaakceptować. Wszystkie moje dotychczasowe plany zwaliły mi się nagle na głowę. Pan wybrał dla mnie inne życie. Pomyślałam wtedy, że jeszcze mam czas. Targana sprzecznymi uczuciami, chwilkę później przyjęłam Chrystusa do mojego serca w Komunii Świętej i jeszcze mocniej usłyszałam Jego głos. Pan nie chciał dać mi tego czasu. Nie chciał, żebym myślała. Czekał na szybką odpowiedź.
Jeszcze tego samego wieczoru moja dusza, umacniana przez Pana, stoczyła walkę z szatanem, który mówił, że mam tyle talentów, dlaczego miałabym je marnować. Odpowiedziałam, że teraz już rozumiem, dlaczego umiem ładnie malować, pisać wiersze, sprawozdania, artykuły, umiem grać na flecie i pięknie śpiewać. Bo Pan chce, żebym mogła, dzięki tym talentom lepiej głosić Ewangelię. „Ale nigdy nie będziesz mieć dzieci. A tak o tym marzyłaś.” „Dla Boga trzeba się poświęcać - odpowiedziałam. - Poza tym, mogę z nimi pracować, a także adoptować duchowo te najbardziej bezbronne – nienarodzone” „A te wszystkie piękne stroje, kosmetyki, które chcesz zostawić?” „Bóg jest najważniejszy.” „A twoje marzenia? Sława? Masz talent. Wykorzystaj go!” "Wykorzystam. Dla Boga!” Później wytoczył najcięższe działa. "Ale nigdy nie dotknie cię żaden mężczyzna. Czy wiesz, co tracisz?” „Tak mi się wydaje. Ofiaruję swą czystość Panu. Jak Św. Katarzyna. Idź precz szatanie! Moim Panem jest Jezus!” Nie dałabym sobie rady bez Jezusa. Jestem pewna, że był wtedy ze mną i pomagał mi, że podpowiadał, co mam mówić. Pan ciągle stawiał i stawia na mej drodze znaki, które utrzymują mnie w tym przeświadczeniu. W Wielki Czwartek ubiegłego roku rano poprosiłam Jezusa o znak, że dobrze myślę. Kiedy po Mszy Świętej zostałam na adorację młodzieży w ciemnicy, spojrzałam na górną część dekoracji. I co zobaczyłam? Napis: "TAK, OJCZE." W moich oczach zabłysły łzy. Są jeszcze inne drobne sytuacje, które mnie umacniają. Ale najważniejsze było to, że nie czułam już tego niepokoju, który czułam wcześniej. Wydawało mi się, że wiedziałam, co powinnam zrobić i byłam gotowa zrobić to. Jeszcze jedno umocnienie, szczególnie mocne, miało miejsce znów na Jasnej Górze, podczas pielgrzymki maturzystów. Spoglądając w Twarz Czarnej Madonny, w Jej oczy, zrozumiałam, że tylko taka droga na mnie czeka, że tylko ten wybór może uczynić mnie szczęśliwą.
Czasem wydawało mi się, że radość mnie rozerwie. Już nie mogłam się doczekać. Powiedziałam rodzicom. W Niedzielę Wielkanocną. To było ... dziwne. Ciężko mi było, choć wiedziałam przecież, że są to ludzie głęboko wierzący. Oboje się popłakali. Potem namawiali mnie, żebym najpierw zrobiła studia. Podobnie mówił znajomy ojciec - Salezjanin. Obiecałam, że to przemyślę, ale kiedy tylko zaczynałam, od razu czułam ból w sercu, jakby… Nie umiem tego wyrazić. Jakby… hm… Jezus cierpiał na samą myśl, że będzie musiał na mnie czekać. Nie chciałam czekać. Oglądałaś „Pasję”? Ja zaczęłam. Zostało mi jeszcze ok. 45 minut, ale nie mogłam oglądać dłużej. Inie wiem, czy oglądnę. Najtrudniejsza na razie była scena biczowania. Każdy raz prawie czułam w moim sercu. Chciałam zamknąć oczy, ale nie mogłam. Jakby Ktoś kazał mi patrzyć, żebym zrozumiała. Co? Nie wiem, Cierpienie Pana i to, że On poświęcił się dla mnie i teraz oczekuje poświęcenia ode mnie. Nie wiem, czy to wszystko rozumiecie, ale o powołaniu ciężko jest pisać, tym bardziej, jeśli jest ono tak nagłe.
Potem wątpliwości wzrosły. Aż w końcu strasznie się wystraszyłam. Zdawałam na studia na MISH do Warszawy i Krakowa i na filmoznawstwo do Krakowa. Nie dostałam się. Już to powinno być dla mnie znakiem. Kiedy byłam u Dominikanek w Białej Niżej, z tatą, on powiedział, że jeśli się nie dostanę, to będzie znak. Ale ja stwierdziłam, że to wina moja i tych ludzi z uczelni. Powiedziałam, że nie, że to mi się tylko wymyśliło. Postanowiłam skończyć muzyczną, znaleźć pracę i zdawać znowu na studia. Ale znowu wróciła pustka, wypalenie i niepewność. Potem był Wielki Tydzień. I nic. Potem była Niedziela Wielkanocna, a ja byłam tak wycieńczona, że całą niemal przespałam. A potem był Poniedziałek Wielkanocny. Klęczałam po Komunii Świętej przed ołtarzem Jezusa Miłosiernego i ... zrozumiałam, co robię. Kilka dni później poszłam znów do spowiedzi. Zaczęłam znowu przeglądać strony internetowe o wierze i zakonach. I przyszedł 2 kwietnia. Śmierć Ojca Świętego kazała mi spojrzeć na swoje życie i zrozumiałam, że moja odpowiedź musi być TAK, natychmiast TAK. Bo ja należę do Boga i On umiłował mnie tak bardzo, że wydał na śmierć Swego Syna. A teraz obdarzył mnie największym i zarazem najbardziej wymagający dar: dar powołania. Dar i tajemnicę. Czytam właśnie "Dar i tajemnicę" Ojca Świętego Jana Pawła II. Wspaniała książka. Staram się chodzić codziennie do kościoła, ale udaje mi się najczęściej 4-5 razy w tygodniu, bo do późna mam szkołę. I wtedy tęsknię. Za Jezusem Eucharystycznym.

Jest ciężko, ale równocześnie lekko. I ta radość. Radość, która pomaga we wszystkim. Obecność Pana, który dodaje odwagi. To jest piękne :)

_________________
"Przez pryzmat wiary wszystko zobaczysz w tęczowych kolorach."


Cz kwi 28, 2005 9:20
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lut 17, 2005 22:28
Posty: 1652
Post 
Powtórze za Tobą: tak to jest piękne

U mnie również to nasiliło się po śmierci Ojca Św . Niewiem jeszcze do jakiego zakonu pójdę, ale wiem, że muszę to zrobić jak najszybciej, gdyż niedaje mi to spokoju.
A ty już zdecydowałaś?


Cz kwi 28, 2005 10:05
Zobacz profil WWW
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 6:32
Posty: 72
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
Juana napisał(a):
I przyszedł 2 kwietnia. Śmierć Ojca Świętego kazała mi spojrzeć na swoje życie i zrozumiałam, że moja odpowiedź musi być TAK, natychmiast TAK. Bo ja należę do Boga i On umiłował mnie tak bardzo, że wydał na śmierć Swego Syna. I ta radość. Radość, która pomaga we wszystkim. Obecność Pana, który dodaje odwagi. To jest piękne :)


Ten dzień podziałał na mnie podobnie z tym, że nie mam powołania, tylko dostałem szanse na zmianę swojego dotychczasowego marnego żywota na życie dla Boga, rodziny.

_________________
„Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”


Cz kwi 28, 2005 10:56
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sty 05, 2005 21:49
Posty: 65
Post Re: POWOŁANIE - moja historia
jogger napisał(a):
I przyszedł 2 kwietnia. Śmierć Ojca
Ten dzień podziałał na mnie podobnie z tym, że nie mam powołania, tylko dostałem szanse na zmianę swojego dotychczasowego marnego żywota na życie dla Boga, rodziny.


Każdy ma powołąnie: do życia zakonnego, małżeństwa, lub samotności, a każde zadanie jest piękne, jeśli wypełnia się je zgodnie z Wolą Pana.

_________________
....::::daj się prowadzić::::....


Cz kwi 28, 2005 21:49
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lut 18, 2004 15:45
Posty: 1883
Post 
A wiecie co jest najważniejsze?? Umiejętność odczytywania znaków.......

wiele osób, wiele by dało by umieć je odczytać prawidłowo, mimo modlitw i mimo oczekiwania...

_________________
Obrazek
"Przejmij mnie dreszczem Twojego Istnienia, dreszczem wiatru w dojrzałych kłosach..."
JP II


Cz kwi 28, 2005 21:59
Zobacz profil WWW

Dołączył(a): Cz gru 30, 2004 9:36
Posty: 17
Post 
Piękne swiadectwo!
napisałam na Twoje maila.prosze o dopowiedz.


Pt kwi 29, 2005 19:43
Zobacz profil

Dołączył(a): So kwi 30, 2005 5:53
Posty: 1
Post 
Szczęść Boże :) a jaki charyzmat Cię interesuje ??? co czujesz w sercu ??? pozdrawiam, z Bogiem, s.Anna

_________________
Anna


So kwi 30, 2005 8:32
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 01, 2005 10:17
Posty: 3
Post moje powołanie
Czytając historię powolania Juany, na nowo przeżyłam własne...
Chodziłam do liceum i od dłuższego już czasu towarzyszyła mi myśl: moim powołaniem jest zakon. Wcale mi się to do końca nie podobało. Miałam świetnych przyjaciół, fajnego chłopaka, plany na przyszłość, wymarzone studia... Z drugiej jednak strony życie dla Jezusa fascynowało mnie, dawało mi to, czego nie znajdowałam w imprezach - poczucie bezpieczeństwa i duchowej radości. Bałam się. Bałam się podjąć ostateczną decyzję, bo przecież wszyscy których kochałam uważali mnie za słomiany ogień. Szybciej my wytrzymamy w klasztorze niż ty - tak mnie podtrzymywali na duchu ;) - rozniesiesz zakon! Albo cię wyrzucą, albo sama odejdziesz! itp., itd Ale przyszedł jeden wieczór, gdy podczas modlitwy Pan dał mi słowo - rozesłanie 72 uczniów z Ewangelii Łk. Wtedy już wiedziałam. Decyzja została podjęta, tylko które Zgromadzenie wybrać? Podeszłam do sprawy bardzo poważnie, zaczęłam zbierać informacje o różnych Zakonach, wiele odwiedziłam i miałam coraz większy mętlik w głowie. Wiedziałam mniej niż na początku. Przypadek sprawił (O ile poza gramatyką istnieją przypadki :)),że mój tata będąc uczynnym człowiekiem postanowił pomóc w przeprowadzce jednej z sióstr pracujących w mojej rodzinnej parafii (siostry tak jak księża zmieniają czasem miejsce zamieszkania - są przenoszone na inne placówki). Ponieważ trasa do nowego klasztoru była odległa, tata wziął mnie, abym czuwała nad tym, by nie zasnął za kierownicą (czytaj: bym ciągle gadała, co mi nigdy nie sprawiało specjalnego kłopotu, wręcz przeciwnie :D ). tak więc odwiedziłam ów klasztor - okazał się uroczym, odosobnionym miejscem. Poczułam się w nim bardzo dobrze. Jednak miałam silne postanowienie, że do tego Zgromadzenia nie wstąpię - nie podobał mi się zestaw kolorów: brązowy habit i czarny welon brrrr! Siostry znałam bardzo dobrze, uczyły mnie, nawet się z nimi przyjaźniłam, ale wstąpić do nich - co to, to nie! Pan Bóg jednak miał mi spłatać figla. Każdej nocy śnił mi się ten odwiedzony klasztor... wreszcie skapitulowałam i "przyjęłam do wiadomości", że moim strojem stanie się franciszkański brązowy habit. Teraz bym go nie zamieniła na żaden inny!!!
Jednak chyba najtrudniejszą okazała się przeprawa z mamą, bo tatę miałam po swojej stronie. Gdy się już zgłosiłam do klasztoru i zakomunikowałam w domu, że we wrześniu wstępuję do Zgromadzenia moja ukochana mama, która do tej pory wyrażała swój głośny sprzeciw nagle przestała się do mnie w ogóle odzywać Wiedziałam, że cierpi i cierpałam razem z nią. Gdyby nie pomoc z Nieba nie wiem, jak bym to wytrzymała...
Obecnie jestem już przeszło 10 lat w Zakonie (choć najwięksi optymiści dawali mi góra 2 miesiące) i jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa, bo znalazłam swoje miejsce, swoje szczęście, swojego Jezusa. Nie zawsze jest różowo w życiu zakonnym, ale w jakim stanie życia jest ? W klasztorach też mieszkają ludzie, nie anioły. Ale ludzi w Zakonie łączy miłość do Chrystusa, do Kościoła, do człowieka - te więzy są nieraz silniejsze niż więzy krwi. Dlatego jeśli odczuwasz w sercu wołanie Jezusa, nie bój się! ON da Ci siłę i moc do podjęcia ostatecznej decyzji i wytrwania w niej! ON nigdy nie zawiedzie i nie zdradzi! Ludzie mogą zawieść, ale Jego miłość jest wierna!
Życzę odwagi w rozpoznawaniu powołania! Modlę się za Was!
Siostrzyczka

_________________
Chrystus - to przepaść pełna światła...
ten, kto w nią spojrzy, musi się w nią rzucić. Franz Kafka


N maja 01, 2005 13:16
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
Siostrzyczko, a mogłabyś coś więcej napisac o tym, jak Niebo pomogło Ci rozwiązć "problem" z mamą? :)

Cytuj:
Gdyby nie pomoc z Nieba nie wiem, jak bym to wytrzymała...

_________________
Staraj się o pokój serca, nie przejmując się niczym na świecie, wiedząc, że to wszystko przemija.[św. Jan od Krzyża]


N maja 01, 2005 20:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N maja 01, 2005 10:17
Posty: 3
Post 
Elka, zaskoczyłaś mnie tym pytaniem. Ale spróbuję to jakoś ująć w słowa. No cóż nikt z Nieba przy mnie nie stanął, nie towarzyszył mi Archanioł z mieczem :)...
Na początku starałam się schodzić mamie z drogi i dużo, naprawdę dużo się modliłam za nią i za siebie. Podtrzymywał mnie Chleb Eucharystyczny - starałam się codziennie uczestniczyć we Mszy świętej. Pisałam w tym czasie coś na wzór pamiętnika albo raczej listów do Jezusa i w nich wypłakiwałam cały mój ból, moją bezradność. I znajdowałam pocieszenie w Jego ramionach - Jego Słowo mnie krzepiło i miałam tyle siły, aby przeżyć następny dzień. Mama stwierdziła, że skoro nie zdaję na studia ( byłam z papierami na Uniwerku, ale ich nie złożyłam), to nie będzie kłamać wszystkim znajomym, jak mi poszły egzaminy wstępne. Finał był taki, że już w czerwcu wszyscy wiedzieli, o moim pomyśle pójścia do klasztoru. Makabra! Najtrudniejsze były te chwile, gdy rodzina, koledzy i koleżanki, ich rodzice, sąsiedzi i inni przychodzili mi ten pomysł wybić z głowy. Nie wiem jak mi się udało to przetrwać! Wiem tylko, że byłam w tych momentach zdecydowana jak nigdy wcześniej i moje powołanie się umacniało. Mama po dwóch tygodniach milczenia zaczęła ze mną rozmawiać, ale klasztor był tematem tabu. Po długim czasie, tak mniej więcej pod koniec lipca mama zapytała, co mi będzie potrzebne do klasztoru. Te pamiętne wakacje w całości spędziłam w domu. Starałam się być z moimi rodzicami, rodzeństwem - miałam ich przecież wkrótce opuścić!
Elka, czas leczy rany. Mama nawet mi nie pomachała z okna, gdy jechałam do Zgromadzenia, choć wiem że stała za firanką... Mówiła, że mnie nigdy nie odwiedzi... Wytrzymała dwa miesiące. Po odwiedzinach pękła i choć na pewno przeżywała moje odejście, to widziała, że jestem szczęśliwa. Płakała na moich ślubach, ciągle przeżywa, każdy mój powrót z urlopu, ale teraz cieszy się moim szczęściem razem ze mną.
Moja mama pogodziła się z moim powołaniem, ale nie zawsze jest tak łatwo... Moc w słabości się doskonali! Odwagi!! Powołanie jest nie tylko delikatnym, cennym skarbem, ale także prawdziwą Bożą siłą. Twoje powołanie obroni Cię przed lękiem, umocni do stawiania czoła także najbliższym i najbardziej ukochanym ludziom. Pozdrawiam!

_________________
Chrystus - to przepaść pełna światła...
ten, kto w nią spojrzy, musi się w nią rzucić. Franz Kafka


N maja 01, 2005 21:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sty 05, 2005 21:49
Posty: 65
Post 
To wszystko co piszecie jest naprawdę wspaniałe :D każde powołanie jest piękne, jeśli tylko potrafi sie je właściwie odczytać. Pewien brat (gdy w żartach mówiłam do jakiego pójde zgromadzeni) powiedział mi tak: "O swoim powołaniu rozmawiaj Tylko z Jezusem". To zdanie utkwiło mi w pamięci i myśle, że to jest bardzo ważne.
Pozdrawiam

_________________
....::::daj się prowadzić::::....


Pn maja 02, 2005 13:30
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 26, 2005 13:25
Posty: 22
Post 
pozdrawiam Cię Juana. Ja podobnie jak Meg czuję takie przynaglenie. Nie wiem co mam napisać bo czuję mniej więcej to samo co każda z Was. Podobnie jak siostrzyczka moja mama po rozmowie z nią nie odzywała się do mnie. Teraz się odzywa ale sądzę, że nadal ma nadzieję, że nie zrobię tego...

_________________
umrzeć z miłości do Miłości to coś najpiękniejszego


Wt maja 03, 2005 13:47
Zobacz profil WWW
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 26, 2005 13:25
Posty: 22
Post 
co do tego co napisała Amara to ja również się zgadzam z tym bratem. Dlatego w moim otoczeniu nikt nie wie o moich a raczej o Pana planach prócz spowiednika i tego póki co się trzymam...

_________________
umrzeć z miłości do Miłości to coś najpiękniejszego


Wt maja 03, 2005 13:49
Zobacz profil WWW

Dołączył(a): Pt lis 12, 2004 21:57
Posty: 2184
Post 
Podpowiem Wam dziewczyny, we wszystkich krajach skandynawskich sa karmele i (inne zakony) a namawiam na ta strone swiata, gdyz mam tam wielu znajomych i wiem jak bardzo jest tam potrzebna modlitwa za tych ludzi. Ktos powie ze wszedzie jest, oczywiscie, ale chyba nie ma drugiego spoleczenstwa ktore tak daleko odeszlo od Boga.

Jak ktos jest zainteresowany przez przypadek mam adresy do wszystkich pieciu karmeli, w Norwegii i na Islandii sa siostry z Polski, takze nawet jezyk nie bedzie wiekszym problemem.


Wt maja 03, 2005 23:18
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt maja 03, 2005 20:47
Posty: 4
Post 
Oczywiście wziełaś pod uwage też to że idąc do zakonu muisz zrezygnowac z weilu rzeczy i żeby się nie okazało ze ci to po pewnym czasie przejdzie :?

Cytuj:
Śmierć Ojca Świętego kazała mi spojrzeć na swoje życie i zrozumiałam, że moja odpowiedź musi być TAK, natychmiast TAK


fanatyzm :?: a może chwilowe zaślepienie i brak trzeźwego spojrzenia na całą sytuacje :?:


Wt maja 03, 2005 23:28
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 55 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL