rocznik94 napisał(a):
Czesto jest trudno zapomniec, choć szczerze wybaczyliśmy moze nie tak trudno tylko w nie których przypadkach mimo przebaczenia nie powinnismy zapominac, mam tu na mysli historie jak np: zbrodnie Katyńska, przebaczamy lecz nie zapominamy, bo nie wolno zapomniec i przestac o niej uczyc kolejne pokolenia lecz przeciwnie mamu obowiązek o nej mówić.Wiem ze trzeba odróznic tą płaszczyzne historyczna od tej rodzinnej.
Ja tu może gościnnie, bo w sprawach wiary wypowiadać się nie będę (tak, wiem, dział Żyć wiarą), ale jako osoba o dużych doświadczeniach w aktywizmie społecznym, zaangażowanej w walkę o prawa człowieka itd. (nie będę się rozpisywać o zakresie moich wolontaryjnych zajęć, nie miejsce na to) chciałabym do tematu dołożyć kilka cegiełek. Postaram się nie powtarzać już wątków, zwłaszcza Wista, coby nie zamieszać zbytnio.
1) Historia to dyscyplina bardzo "szeroka" i nasze jej powszechne pojmowanie (nie zapominać, nauczać, fakty historyczne itd.) jest nieco zawężone. Jako przedstawicielka środowiska naukowego to mówię. Tu chciałam zaznaczyć, że sama w sobie jest obarczona wieloma problemami, że tak się wyrażę metodologicznymi i każdy historyk, który poważnie traktuje swoje badania, jak i naukę jako taką jest świadomy/a tego, że choćby dla własnego czystego sumienia warto, by poza swoją działką czerpał z dziedzin jak psychologia, socjologia, medioznawstwo, kulturoznawstwo (w szerokim zakresie) itd. Spora część historyków z dyplomami zdaje się czasem nieco zapominać jaka odpowiedzialność (społeczna) na nich ciąży i radośnie sobie snują publikacje, a jakże historyczne, jednak bez refleksji natury ogólnej, bez pytań np. "dlaczego tak a nie inaczej". U mnie się brzydko na takich mówi, więc nie przytoczę.
Jeżeli traktujemy kwestię Katynia z perspektywy historycznej to samo snucie opowieści dla przyszłych pokoleń, tzw. "zapamiętanie", przekazywanie informacji to za mało. Za mało nawet na przedmiot szkolny historia. Przepraszam, że nie rozwijam tematu, ale to kwestia na dłuższą wypowiedź, może kiedy indziej. Plus już Wist zasygnalizował pewne aspekty.
W perspektywie społecznej mechanizm "przebaczamy, ale nie zapomnimy" to po prostu za mało, co jest często podkreślane w ramach rozważań nad dydaktyką historii (szkolną) oraz popularyzacją nauki (ogólnie). Nie jestem konkretnie historyczką z wykształcenia, więc tu nie będę za bardzo brnąć w kwestie metodologiczne:)
2) Dzieją się na świecie rzeczy potworne. Były i będą niestety, choć wiele osób, które razem ze mną udzielają wolontaryjnie w różnym zakresie, jako jeden z wielu celów stawiają sobie właśnie choć w małym zakresie sprawić, by było tyćkę lepiej. Byśmy wciąż tych samych błędów historii nie powtarzali. Do tego trzeba jednak poruszyć zarówno kwestię tych potworności, jak i sposobu mówienia o nich, wybaczenia jako elementu "uzdrowienia" (ofiar, społeczności, narodu, przedstawicieli grup etnicznych itd.).
Z wielu historii (jednostkowych, społecznych), z wielu miejsc, z wielu bardzo dramatycznych wydarzeń możemy się również uczyć i nie tylko chodzi o nie powtarzanie, a o to... JAK POTEM ŻYĆ. Jak mają żyć ludzie na jednym terenie po jakiejś sąsiedzkiej rzezi, jak mają żyć ludzie, którzy pamiętają czystki etniczne, jak maja żyć kobiety po tzw. gwałtach etnicznych, co było traktowane jako normalna taktyka "wojenna" - mało ich nie było. W sytuacji, gdy zaczynamy już dochodzić do siebie musimy się zmierzyć z tymi kwestiami, nie tylko z wybaczaniem, ale też z dalszym życiem, z bólem. Dlaczego to piszę? Bo nadal mimo wszystko na to zwraca się mniejszą uwagę niż na taką powszechnie pojętą pracę historyka.
Można się powołać na przykład Rwandy, choćby dlatego, że to nadal temat bolesny dla wielu, nie tylko Rwandyjczyków. O tym co się działo i że nie pojawiło się znikąd, jakie mechanizmy działały i jakie manipulacje zastosowano - mówi się wiele m.in. pod kątem badania zachowań, poddatności na manipulacje i tego na ile prosto jest podpuścić ludzi do ludobójstwa. Bardzo prosto i to w pierwszej kolejności tych najbardziej religijnych, głowy rodzin, wspaniałych i dumnych mieszkańców tych terenów, których nigdy byś o to nie podejrzewał. Dzięki tym badaniom mamy wiedzę naukową ... ale również oni ją mają w procesie leczenia ran.
Do rzeczy jednak. Człowiek, który współcześnie jest w Twoim wieku i mieszka w Rwandzie jest uwikłany po uszy w to wszystko. Może mieć (w zależności od etnicznych korzeni) w rodzinie morderców albo ofiary. Przebaczenie to szerszy termin niż się powszechnie sądzi. Dotyczy osobistej decyzji, ale też i PROCESU.
Uwzięłam się na Rwandę tylko dlatego, że akurat pod ręką w necie najszybciej znalazłam pewien wywiad - niestety nie mam dostępu do swoich dużych archiwaliów i piszę niejako z doskoku, więc proszę o wybaczenie względem dość ograniczonej argumentacji.
kwestia do zerknięcia to też tzw. Komisje Prawdy i Pojednania - wiele pisano, wiele różnych opinii na temat ich działania. Jedna z najsłynniejszych medialnie funkcjonowała chyba w RPA
3) Ja osobiście jestem już chora przez czytanie tych wszystkich wspomnień, opisów, dokumentów itd. Oglądanie zdjęć. Słuchanie nagrań. Raz na jakiś czas muszę mieć przerwę. Zwłaszcza po tym jak sama zbieram takie opowieści. Dużo siedzę na tzw. wschodzie, uczestniczyłam w wywiadach w takich wioskach, gdzie wiecie pies ekhm szczeka i diabeł dobranoc. Dla wielu ludzi to była jedna z niewielu okazji, by ich ból był im choć trochę odebrany przez wysłuchanie. Ludzie nad grobem niemalże. Ludzie, którzy tłumaczyli mi czasem dlaczego dla nich UPA to bohaterowie i nie chodziło tu o bynajmniej o legendy, które by legitymizowały takie stanowisko, a jednostkowe przeżycia, które notabene potwierdzały się krzyżowo (inne wywiady). Byłam na to całkowicie przygotowana, choć wychowana jak wiekszość z nas w dość prostej interpretacji aspektu wschód-upa-ak-mordy itd. Co ciekawe w wielu historiach powtarzało się stwierdzenie, że jak ktoś z jakiś powodów nie był zdolny do wybaczenia... to dnia dzisiejszego nie dożył. Ludzie nie byli w stanie żyć z bólem, poczuciem potwornej krzywdy, uwikłani w sprawy, które ich przerastały, nie potrafiący ruszyć dalej, nie potrafiący nawet odrobinę przebaczyć (również SOBIE) - szybko umierali. Czasem z własnej ręki, czasem po latach nałogu, w delirium, czasem inaczej. Wśród żyjących nie spotkałam (ja wtedy, nie mówię, że to reguła) osoby, która by nie powiedziała - ja wybaczyłam/wybaczyłem już dawno, bo tak się nie dało żyć. Ci ludzie bardziej od tego by pamiętać, przekazywać i "uczyć pokolenia" chcieli zrozumieć. Kilka razy spotykałam się z reakcją "ech dziecko, to stare rany, potworne, może i lepiej byłoby jakbyście młodzi o tym nie wiedzieli... po co ja mam niszczyć Twoją młodość i tak to czasu nie odwróci. ja nie chcę pamiętać".
Nie mówię, że ludzie z którymi rozmawiałam byli próbką reprezentatywną, ani, że tylko takie nastroje panowały w miejscach do których się udawałam. Ale czasem tak.
Wiem, że jakieś osoby mogą być zainteresowane tą sprawą, ale przepraszam, ze względów osobistych nie będę drążyła tematu tych wywiadów, bo to dla mnie jeszcze trudne.
4) Dlatego czuję w sobie gigantyczny smutek i bezsilność, kiedy czytam takie słowa jak Twoje odnośnie Katynia i zasady "wybaczać, nie zapominać, uczyć pokolenia, obowiązek mówienia o tym", zwłaszcza w kontekście zadawania pytań o wybaczanie w ogóle i w jakim zakresie. Nie dlatego, że mam jakieś osobiste zarzuty wobec Ciebie, czy Twoich słów. Widzę pewną pułapkę, której naturalnie można uniknąć, tylko czy na pewno świadomie jej unikamy jako społeczeństwo? Może to będzie kontrowersyjne co powiem, ale zwłaszcza jeśli chodzi o młode pokolenia (jeżeli nick odzwierciedla faktycznie rocznik to też o Twoje) daleko ważniejsze od tego czy nauczamy pokolenia jest to jak to robimy i jak mówimy. I może się i narażę, ale w niektórych przypadkach wolałabym, by "uczenie pokoleń" nie było takie skuteczne

, a informacje ludzie zdobywali jak będą już zdolni do właściwego i pełnego odbioru. Nie wiem na ile dobrze oddaję to co czuję, ale mam nadzieję, że będę właściwie rozumiana. Wist poruszył już kwestie ważne odnośnie takich wciąż bolesnych momentów z przeszłości - kto tak naprawdę ma przebaczać i komu, w jakim celu i z jakich pobudek i gdzie w tym wszystkim są ludzie młodzi, dla których są to historie o zupełnie innym znaczeniu niż np. dla ich rodziców.
Bardzo przepraszam za wycieczkę osobistą, ale mogłabym Cię poprosić @rocznik94 o odpowiedź czy pytając o przebaczenie i pamięć w kontekście Katynia, masz na myśli również własną osobistą postawę? Pytam, bo piszesz w pierwszej os l.mn, a to by sugerowało, że się utożsamiasz z grupą, która podejmuje decyzje dot. tego co zrobić z przeszłością i własnymi zadrami. Czy w jakiś sposób chcesz komuś przebaczyć za Katyń jako członek społeczeństwa i partycypować w podejmowaniu decyzji co dalej z wiedzą o zbrodni katyńskiej? Jedno i drugie, czy jedno?
Nie chcę już się rozwodzić i w jakikolwiek sposób robić z siebie autorytetu i speca od pracy z młodymi ludźmi, jednak faktem jest, że pracuję z wieloma grupami, czy to studenckimi czy jeszcze nie studenckimi:) I w połączeniu z moimi doświadczeniami mam pewne obserwacje w stosunku do tego co się dzieje i jak czasem dziwnymi drogami chodzą nasze narodowe chęci chrześcijańskiego wybaczania połączone z "mamy obowiązek mówić, uczyć itd.". jedni przez ten cały proces LECZĄ swoją traumę ( w taki czy inny sposób nabytą, głownie są to osoby dorosłe już), ale w tym układzie są też Ci, którzy ją właśnie BUDUJĄ i to najczęściej są młodzi ludzie. osobiście mi trochę wstyd, bo czuję się odpowiedzialna trochę za to jak traktujemy następne pokolenia. Widzę w tym nurcie "wybaczamy, ale pamiętamy, musimy czcić pamięć, uczymy inne pokolenia" dużo dobrej woli i chęci, by w jakiś sposób ofiarom wynagrodzić cierpienia poprzez pamięć. Ale widzę też brak pokazywania szerokiej perspektywy, uwarunkowań innych niż przedstawienie suchych faktów i liczby ofiar itd. I trochę się to koło przebaczenia i uzdrowienia przestaje kręcić, bo się gdzieś jako społeczeństwo zatykamy na pewnym etapie i nie zawsze ruszamy dalej. Ktoś już przeszedł proces, ale okazuje się, że w tym samym momencie ktoś oberwał rykoszetem i teraz sam ma problem, bo czuje niechęć/żal/nienawiść i musi się uporać z tymi niszczącymi uczuciami... i przebaczyć. Tylko nie bardzo wiadomo komu, nie bardzo wiadomo co dokładnie i jak w takim razie to porządkować?
5) Dlaczego tak się rozpisuję i po co te wszystkie aspekty?
Wist świetnie już przytoczył, że przebaczenie oznacza uzdrowienie w przypadku tragiczych wydarzeń - uzdrowienie całych społeczności i pokoleń czasem. Ja bym to nawet trochę rozszerzyła - i wciąż nie jest konieczne sięganie do aspektów religijnych. Wybaczanie jest - poza tym, że dla osób wielu wyznań wręcz obowiązkiem - procesem uzdrowienia przede wszystkim siebie. I nie chcę by to brzmiało jak terapeutyczna gadka. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, zanim przebaczy się wrogowi, trzeba się zmierzyć z tym co siedzi w nas. Naturalnie, można się tu posługiwać argumentami z każdej strony, również religijnej. Chciałam jednak podkreślić trzy rzeczy:
- przebaczenie to nie jednorazowa decyzja "wolnej woli", to proces (często trudny i bolesny, bo... mamy opory by pozbyć się poczucia żalu czy krzywdy)
- niezależnie od tego komu i co przebaczamy, tak naprawdę jest to wewnętrzna przemiana (ja wybaczam), a mniej relacja (przebaczam komuś), więc u podstaw tego ma być impuls od nas. Nie jest konieczna czyjaś prośba (co oczywiście nie oznacza, że na prośbę nie należy odpowiadać)...
- pamięć o rzeczach, które czasem dla świętego spokoju wolelibyśmy zapomnieć ("było minęło, przebaczyłam") jest ważna, ale pod warunkiem, że robimy z niej dobry użytek i budujemy na niej coś lepszego. W przeciwnym razie często prowadzi do rzeczy negatywnych (np. podziały).
Jeżeli z jakiś względów ta pamięć odzywa się podczas konfliktów i jest podstawą do tego, by wyciągnąć niby wybaczone sprawki w chwili negatywnych emocji, to oznacza, że mamy jeszcze trochę pracy - nad sobą, przed sobą:)
rocznik94 napisał(a):
ale zdarza sie że wracamy podczas kłótni, gdzie emocje biorą góre wypowiadamy słowa, a potem żałujemy.
Zdarza się. Wyciąganie w kłótni spraw, które wg deklaracji podobno przebaczyliśmy jest czasem zwyczajnie nie fair wobec drugiej strony, plus naturalnie coś z tym naszym przebaczaniem jeszcze jest nie do końca załatwione, jeżeli zadra gdzieś tkwi i robimy z tego broń w dyskusji.
Być może to zabrzmi głupio, ale... Można się nie kłócić. Emocje są częścią naszego życia i to bardzo ważną. Jednak miarą dojrzałości jest też ich rozumienie i umiejętne korzystanie.
Od wielu już lat z nikim się nie pokłóciłam. To nie pycha czy chęć pokazania jaka jestem super mnie pcha do tego wyznania:) Konflikty - a takie pojawiają się zawsze - staram się rozwiązywać na bieżąco, przez spokojną rozmowę i komunikowanie. Mówię co czuję, co mnie w jakiś sposób zraniło, co zdenerwowało i razem z dyskutantem leczymy naszą małą chorą sytuację konfliktową:) jeżeli nie jest to możliwe, daję sobie czas do namysłu i analizy sytuacji i potem już na spokojnie staram się rozwiązać problem. Nie jestem żadną świętą, wyjątkowo spokojną osobą czy w jakiś sposób impregnowałam się na emocje, ból, osobistą krzywdę itd. Jestem zwyczajna.
Kiedyś, ponad dekadę temu pokłóciłam się z osobą, która straciła życie, nim zdążyłyśmy się pogodzić i sobie przebaczyć. Osoba, która się przyczyniła do tej śmierci odsiaduje wyrok. Żeby żyć dalej, najpierw musiałam wybaczyć sobie, w nerwach i kłótni mnie poniosło. Potem wybaczyłam mordercy, że zabrał ode mnie tamtą osobę i losowi, że tak się stało (dla Was będzie pewnie bardziej adekwatne odniesienie do Boga). I choć naturalnie tuż po pogrzebie sobie tłumaczyłam, że przebaczam i błagam o wybaczenie, to dopiero po tym całym procesie byłam gotowa zamknąć ten rozdział i przebaczyć w pełnym tego słowa znaczeniu - nie czułam już ani żalu, ani złości, ani mnie nic nie drążyło od środka, akceptacja i pogodzenie się z losem to wielka ulga, choć nie ma nic wspólnego z zapominaniem. Pamiętam kłótnię, pamiętam pogrzeb, pamiętam rozprawę i wyrok więzienia dla mordercy. To co się zmieniło wraz z wybaczeniem (też sobie) to moje uczucia i to co niszczyło. Złość, żal itd. zjadają nas od środka i to tak naprawdę od nas zależy co zrobimy z tym co czujemy do siebie i innych. Nauczyłam się tego w sytuacji wyjątkowo okropnej, ale gorzkie lekarstwo czasem bywa skuteczne. Dlatego w moim wieloletnim związku są oczywiście konflikty, ale nie ma nigdy kłótni, czy pielęgnowania wzajemnych uraz. Bo nie pozwolę by mi "złe fluidy" i głupota rozwalały wspaniałą relację.
Przebaczenie też oznacza "wygarnięcie" komuś różnych spraw (odnośnie wypowiedzi Wista). Tylko zależy jak to robimy. To trudny proces, jeśli nie uwolnimy się od tego co nas boli, co więcej komunikowanie tego z czym czujemy się źle jest niezbędnym elementem zdrowia psychicznego:) Szkoda, że tak rzadko mamy możliwość np. w szkole uczyć się o uczuciach, rozwiązywaniu konfliktów i strategiach porozumienia.... Może i z przebaczaniem trochę łatwiej by było...
Przepraszam za taki elaborat i zbyt dużo słów

. Kwestia w wielu aspektach jest mi bliska (doświadczenia osobiste i wiedza na temat doświadczenia innych) i chciałam się podzielić.
Zdaję sobie sprawę, że czasami mamy do wybaczenia nie kłótnię o pierdołą, ale gigantyczną krzywdę, zbrodnię, zło, które ciągnie się przez wiele lat. Zdaję sobie sprawę jak to trudne. Ale jednocześnie wiem, że bez tego co nazywamy przebaczeniem, życie jest po prostu niemożliwe i może stać się pasmem udręk i cierpienia. Proces "leczenia" musi na którymś etapie oznaczać zmierzenie się nie tyle z agresorem co z naszym wnętrzem i przepracowanie tego. Niektórzy do końca życia będą się z tym borykać i być może nie będą potrafili - wiem jakie to trudne, więc nie oceniam. Ale próbujmy.
Wybaczajmy więc - dla innych, dla siebie, by nam było wybaczone, bo nam się wybacza, dla Jezusa, dla kogokolwiek, ze względów religijnych, bez względów religijnych - ale wybaczajmy... A na pamięci budujmy coś lepszego, nie utrzymujmy jej w "zawieszeniu".