hellena napisał(a):
gdzie mam chodzić na kompromisy?
Tam gdzie się da. On też:)
hellena napisał(a):
Chyba w tych wyżej wymiennych kwestiach nie moge, i staram sie mu wytlumaczyc jak moge czemu cos jest tak a tak jest wg kosciola. i jak mam rozumiec to "dzialanie"?
Moim zdaniem łączysz dwie rzeczy i w tym kontekście pisałam o "działaniu". To co każde z Was ma w głowie jest Waszą osobistą sprawą.
Ty jesteś wierząca i religijna, starasz się żyć zgodnie z zaleceniami KK. On jest mało religijny, nie napisałaś dokładnie jak ustosunkowuje się wobec wiary. To jest Wasz punkt wyjścia, że tak powiem intelektualny. Przez działanie rozumiem każdą aktywność jaką wykonujecie wspólnie od jedzenia śniadania czy spędzania wolnego popołudnia po seks (jak rozumiem przyszły). Moim osobistym zdaniem w takim wypadku pertraktacji podlegają tylko działania, zaś bardzo niekomfortowa sytuacja stworzy się kiedy zaczniecie sobie włazić do głowy, bo to już jest lekko przemocowe, choćby wyglądało niewinnie. Jeśli uzgadniacie front względem kontaktów intymnych, to Ty mówisz o swoich potrzebach i warunkach, on o swoich i na tej bazie coś wypracowujecie. Jednak w momencie kiedy on godzi się na Twoje warunki (a tak zrozumiałam, choć wcześniej pisałaś jeszcze coś innego), a Ty dodatkowo usiłujesz mu wcisnąć do głowy, że jego stanowisko "jest złe" i powoduje wyjazd do piekła, to włazisz mu do głowy. Rozumiem Twoją potrzebę mówienia o tym i kwestie religijne jakie Tobą kierują, ale z jego perspektywy to nie wygląda dobrze, a podejrzewam nawet, że osiągasz przeciwny efekt. Tak to już jest, że próby nawracania w związku są obarczone dużym ryzykiem, że nawracana strona poczuje się zaszczuta. Już lepiej byś mówiła dlaczego sama chciałabyś tak a nie inaczej i odnosiła te zasady do siebie, a nie do Was obojga. Tak samo, kiedy np. planowalibyście obiad na piątek i on nieustannie tłukłby Ci, żebyś nie wydziwiała i zjadła to mięso, albo się obrażał, bo nie chcesz jeść z nim - w takiej sytuacji jedno je mięso inne nie. Zamiast próbować wzajemnie zmieniać swoje zapatrywania po prostu trzeba się nauczyć razem żyć. To są bardzo złożone sprawy między Tobą i partnerem i to Wy macie je ustalać między sobą, a nie podpierać się radami z forum, bo teraz jest jeszcze lajtowo, ale potem może być dramatycznie - im dalej w las itd.

Coś mi się wydaje, że sporo jeszcze macie do obgadania, ale i staż niezbyt długi, więc wszystko przed Wami

Jak pisałam najważniejsze to potrafić zrozumieć punkt widzenia drugiej osoby, nawet jeśli z naszym gryzie się niemiłosiernie.
Weź pod uwagę, że jeśli Twój partner ciągle będzie się dostosowywał do Twoich zapatrywań religijnych, może kiedyś dojść do wniosku, że jesteś okrutna, apodyktyczna i jego potrzeby się nie liczą - choć dla Ciebie będzie to jedynie minimum "życia wiarą" i nie masz intencji go krzywdzić.
Od siebie tylko dodam, że warto to zrobić jak najszybciej, bo planowanie małżeństwa z jednoczesnym ignorowaniem np. kwestii ewentualnej antykoncepcji jest mało dojrzałe - nikt tu jednej recepty nie podrzuci, a dramat będzie pewnikiem - poszperaj na forum podobnych spraw. Nie ma co spychać problemu na później, bo łatwiej nie będzie, powiedziałabym, że nawet trudniej!
Związek osoby bardzo religijnej z osobą niereligijną jest o tyle skomplikowany, że często nakazy religijne dotyczą sfery angażującej oboje i każda para musi już sama sobie to rozwiązać.
Bardzo pouczający jest np. ten temat Aquarelli, gdzie dziewczyna po kilkunastu stronach zaczyna pewne kwestie rozważać inaczej i więcej rozumieć w kwestii związku z osobą o innych poglądach, co daje też refleksję o tym, jak to sama "chcąc dobrze" zniechęcała jeszcze męża do swojej wiary. Polecam Ci także posty osób o podobnych zapatrywaniach, co mąż Aquarelli, które pomogły jej spojrzeć na sprawę też oczami jej męża.
viewtopic.php?f=26&t=27402Tam jest trochę bardziej złożona i kompleksowa kwestia (w grę wchodzą też rodzice i praktyki religijne, codzienność), więc nie ma za dużo analogii do Twojej (Waszej) sytuacji, ale polecam, bo poza autorką również inne osoby opisują życie z osobami o odmiennych światopoglądach czy religii, jak również widać jak na dłoni co się dzieje z drobiazgami, gdy mamy problem ze zrozumieniem postawy drugiej strony.
A czasem jednak warto się rozstać dla dobra obojga, choćbyśmy się kochali bardzo, niż pół życia się "boksować" o podstawowe rzeczy, a kolejne pół nienawidzić. Takie przypadki też znam i wniosek płynie z nich jeden-lepiej rozstać się w przyjaźni niż potem w krzywdzie i wzajemnych żalach .
W każdym razie powodzenia
