Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pt kwi 19, 2024 12:35



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 260 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16 ... 18  Następna strona
 Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Stworek napisał(a):

Moim zdaniem największe wyzwanie to świadome uznanie swoich czynów za grzeszne i trwałe powstrzymanie się od nich. To jest bodaj najtrudniejsze dla homoseksualistów, którzy generalnie chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Szalenie trudno im wytłumaczyć, że chcą niemożliwego.
Aby Bóg kochał ich takimi jakimi są i nie wymagał od nich tego, czego wymaga od innych ludzi. Chcą specjalnego traktowania sądząc, że mają podstawy do takich zachcianek. A mylą się. Jest Biblia i treści dosłownie mówiące o takich uczynkach i karach.


Bóg kocha wszystkich, bez względu na to, co robimy. Nie ma miłości warunkowej. Kiedy grzeszymy, załatwiamy sobie konsekwencje złych czynów, ale Bóg nie przestaje nas kochać. Jezus oddał życie za człowieka wtedy, kiedy człowiek był grzesznikiem. Jezus nie powiedział: "Oddam za Ciebie życie, ale najpierw się nawróć". Jezus najpierw oddał życie za człowieka, a potem powiedział: "Popatrz, jak Cię kocham i się nawróć".

_________________
MODERATOR


N kwi 28, 2019 7:43
Zobacz profil

Dołączył(a): N sie 07, 2011 18:17
Posty: 8958
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Tytuł: "Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary" może odwrócić na "nienawiść do wiary pod przykrywką homoseksualizmu"? Jak ostatnio wytapetowano ubikacje znanym obrazem gdzie zmieniono aureolę na tęczową.

_________________
Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z Krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa.Gal 6:14


N kwi 28, 2019 10:18
Zobacz profil

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Można sobie wyliczać przewinienia Katolików wobec Osób homoseksualnych oraz przewinienia Osób homoseksualnych wobec Katolików. To będzie świadczyło tylko o konsekwencjach nienawiści.

_________________
MODERATOR


N kwi 28, 2019 17:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So wrz 07, 2019 9:21
Posty: 1
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Cześć wszystkim,
czytając tutaj wpisy, abstrahując od tego, kim kto się czuje, nasuwa mi się jeden fragment z Ewangelii, tj. Mk 2, 15: "(...) razem z Jezusem i Jego uczniami siedziało wielu celników i grzeszników. Było bowiem wielu takich, którzy szli za Nim".

W kontekście tego wątku, raczej zastanowiłbym się, nad istotą chrześcijaństwa. Ja uważam, że Jezus dał nam sens życia w Największym Przykazaniu.
"Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy" (Mt 22, 37-40).

Jest wiele takich momentów w Ewangelii, kiedy widzę, że Jezus zapraszał do siebie wszystkich, bez wyjątku. Nikomu nie wyliczał grzechów, nie nauczał jak "katalogować" grzechy.
Myślę, że nie wolno krytykować nikogo, ani potępiać. Zamiast kolejny raz powtarzać, że potępiam czyiś grzech, a nie człowieka, może należałoby złapać za różaniec i pomodlić się za kogoś?

Tendencję do wykluczania jakiejkolwiek części społeczeństwa uważam za niepokojącą.
Jak tak pomyślę o Jezusie- o tym, jak On na nas wszystkich patrzył, a teraz patrzy z Nieba, to czasami kiedy znów mówi się o nagonkach, "wojnach" ideologicznych, demonstrowaniu swoich "racji" wydaje się, że są gdzieś obok słowa Jezusa: "Jesteście w błędzie, nie znając Pisma ani mocy Bożej" (Mt 22,29)

Proponuję więc sobie i Wam, pochylić się na nowo nad powyższymi fragmentami Ewangelii, bo to Ewangelię powinniśmy nosić w sercu, a nie "księgę naszych wyroków i ocen w sprawach rozmaitych".
Jezus nikogo nie odrzucał, absolutnie nikogo.
A co do takich chętnych i licznych wypowiedzi na temat homoseksualistów, to ja myślę, że każdy prędzej, czy później stanie przed Bożym Tronem, każdy stanie przed Bogiem, który Jest Miłością. Dlatego trzeba się zastanowić w pierwszej kolejności, co każdy z nas ma w sercu, bo "Panie, przenikasz i znasz mnie" (Ps 139, 1).


So wrz 07, 2019 10:30
Zobacz profil

Dołączył(a): Wt maja 29, 2018 15:10
Posty: 4921
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Niko_dem, trudno się z Tobą nie zgodzić , moim zdaniem warto pomyśleć z kim zasiadłby Jezus gdyby powrócił w naszych czasach, skoro siadał i jadł z tymi, którymi najbardziej pogardzano i najbardziej piętnowano ich grzechy w Jego czasach i jakoś widzę tam osoby homoseksualne, nadal prostututki, bo wiele się pod tym względem nie zmieniło, widzę też ateistów, którzy mogliby okazać się bardziej otwarci na rozmowy z Nim niż katolicy, którym by nie pasował do obrazu jaki sobie wykreowali, byłoby też miejsce dla alkoholików i narkomanów, bo przecież Jezus nikogo nie odrzucał i nikogo nie potępiał.
Jedyne ślady potępienia można dostrzec w stosunku do faryzeuszy i uczonych w Piśmie, czyli w naszych czasach byłoby to wskazywanie hipokryzji i obłudy biskupów, kapłanów i teologów.

Nie jestem katoliczką, ani nawet chrześcijanką, ale :
"Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego." Jest dla mnie bardzo istotne i wiele czasu spędzam nad zrozumieniem implikacji tych słów, bo są naprawdę rozległe.
Przykazanie miłości bliźniego to bardzo przystępna wersja złotej zasady etycznej, która stanowi centrum mojej etyki, razem z wykształconą ewolucyjnie empatią i poczuciem sprawiedliwości.

Bóg jest Miłością i to bezgraniczną, czyli bezwarunkową, tylko jest to prawda tak cudowna, tak niespójna z doświadczeniem z życia codziennego, że totalnie niezrozumiana przez większość ludzi.

Nawet jeśli ktoś z ruchu LGBT, obraża wartości chrześcijańskie to warto pomyśleć jak zareagowałby Jezus będąc tego świadkiem. Nakręciłby spiralę nienawiści? A może chciałby porozmawiać i na spokojnie poznać przyczyny takich zachowań?

Moim zdaniem wiara chrześcijańska nie pozostawia miejsca na nienawiść do kogokolwiek, bo jakkolwiek złe i grzeszne byłyby czyny danej osoby to nadal jest ona tą zagubioną owcą czy synem marnotrawnym.

_________________
'Ja' to tylko zaimek wygodny w konwersacji ;)

Nazwanie czegoś/kogoś głupim lub mądrym, dobrym lub złym, prawdziwym czy fałszywym, itd, nie ma na to wpływu, tylko na to jak to subiektywnie odbieramy i jak to odbiorą inni...


So wrz 07, 2019 12:26
Zobacz profil

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Dzisiaj wpadłem na takie refleksje:
każda epoka ma swoje problemy. W naszych czasach mamy specyficzne kłopoty: jesteśmy zalewani informacjami, dotykają nas choroby cywilizacyjne (nowotwory, depresja, uzależnienia), stres spowodowany presją w pracy powoduje często rozpady rodziny. Czy nie znajdujemy sobie kozłów ofiarnych? Kiedy Europę zalewała fala dżumy polowano na czarownice, bo uznano, że to one są winne nieszczęścia. Teiści, ateiści, agnostycy - przedstawiciele wszystkich nurtów i poglądów, chcą wiedzieć, kto jest winny nieszczęściu. Większość z ludzi ma takie głębokie, nieuzasadnione przeświadczenie o tym, że kiedy spotyka kogoś nieszczęście, to ktoś musi być za to winny. Takie przekonanie daje złudną nadzieję na to, że możemy mieć kontrolę i wpływ na to, co się dzieje. W końcu: "jeśli złapiemy wszystkie czarownice, to choroba nie będzie nas nękać". Czy teraz nie szukamy kozłów ofiarnych? To LGBT jest odpowiedzialne za wzrastającą ilość rozwodów i epidemię AIDS, a imigranci są odpowiedzialni za laicyzację i za kryzysy w Kościele.

Wczoraj byłem u dominikanów. Kazanie głosił ksiądz Paweł Gużycki. Zakończył mocno: przekonanie o tym, że katolicy mówiący o problemach Kościoła "kalają własne gniazdo", jest bezzasadny. Tak samo faryzeusze mówili o Jezusie: On jada z grzesznikami i krytykuje obłudę uczonych - kala własne gniazdo.

Miejmy więc odwagę powiedzieć: mamy problem, ale usiądźmy i przegadajmy to ze sobą, zamiast się ze sobą kłócić o to, kto jest bardziej winny.

_________________
MODERATOR


N wrz 22, 2019 10:23
Zobacz profil

Dołączył(a): N wrz 22, 2019 12:24
Posty: 9
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Cześć wszystkim,

pozwoliłem sobie przeczytać w całości niniejszy wątek i jestem mocno zażenowany niektórymi wypowiedziami. Sam jestem wierzącą osobą homoseksualną i z mojej perspektywy cały ten ferment w odniesieniu do osób homoseksualnych stanowi jeden wielki erzac. Mam nieodparte wrażenie, że wynika to ze zwyczajnego braku wiedzy, z faktu, że większość katolików nie ma wśród znajomych normalnego, niczym się nie wyróżniającego homoseksualisty. Kreowany powszechnie obraz geja w wielu wypadkach nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Przynajmniej wiem, że sam w dosłownie niczym nie przypominam tego obrazu. Nie mam zmanierowanego głosu, nie lubuję się w różowych, albo jaskrawych kolorach, nie przebieram się za kobietę, nie mam zmanierowanych gestów, nie mam żadnych problemów z moją tożsamością płciową i od zawsze byłem facetem i czułem się facetem. Nie mam żadnych skłonności pedofiliskich. Nie mam wśród znajomych nadreprezentacji koleżanek - nawet więcej, zawsze miałem więcej kumpli i z żadną kobietą nie dogaduję się tak dobrze, jak z innymi facetami. Nie jestem nadwrażliwy. Nie lubię chodzić na zakupy. Nie chodzę na parady. Nie przebieram się w tęczowe, fajansowe stroje. Nie chodzę po ulicach z nagim tyłkiem. Nie paraduję z dziwnymi przedmiotami po ulicy. Nie obrażam niczyich uczuć religijnych. Nie rysuję tęczy na Hodegetrii Jasnogórskiej. Innymi słowy jestem po prostu zwykłym facetem, który od innych facetów różni się jedynie tym, że nie odczuwa żadnego pożądania w stosunku do kobiet.

Do dzisiaj nikt nie domyśla się mojej orientacji - w tym kumple, których mam bardzo sporo. Po prostu nic po mnie w tej kwestii nie widać. Chodzę na siłownię, jestem lepiej zbudowany od wielu z moich kumpli, którzy są heteroseksualni. Jedyna kwestia to być może fakt, że lubię się dobrze, elegancko ubrać, ale zawsze jest to męski styl - bez żadnych udziwnień. Nie ujawniłem się przed nikim, bo wiem, że jest to po prostu dla mnie nieopłacalne. To nie kwestia strachu, obaw, ale po prostu wynik czystej, utalitarystycznej kalkulacji zysków i strat. Wiem, jakie są poglądy niektórych moich znajomych na osoby homoseksualne i słuchając ich wypowiedzi w tym temacie, nie odczuwam strachu, ale po prostu jestem zażenowany ich poziomem intelektualnym, jednocześnie zdając sobie sprawę z faktu, że dla nich homoseksualność jest zwyczajnie poza jakimkolwiek wyobrażeniem, jest abstraktem, bo skoro są heteroseksualni, odczuwają repulsje odnośnie osób własnej płci oraz apulsje w stosunku do przeciwnej, to jest to dla nich czysta normalność, naturalność, a doświadczenie to ekstrapolują na inne osoby - w tym i na mnie. Trudno mi się temu dziwić i nie dziwię się. Wiem natomiast, jak wygląda sprawa z mojej perspektywy.

Homoseksualizm u mnie pojawił się bardzo wcześnie, właściwie już w dzieciństwie. Zawsze zwracałem większą uwagę na mężczyzn niż na kobiety. Kiedy miałem około 4-5 lat znalazłem u babci opakowanie z wódki, na którym był wysportowany mężczyzna. Podobał mi się. Jego ciało było dla mnie o wiele bardziej estetyczne i intrygujące już wtedy, niż ciała kobiet, które widziałem. To było po prostu pierwotne uczucie. Trudno posądzać tak małe dziecko, jakim wtedy byłem, o jakiś wcześniejszy bagaż doświadczeń w tej kwestii. Po prostu było to wtedy dla mnie instynktowne - naturalne. Morfologicznie już wtedy zadbane, wysportowane męskie ciało było dla mnie bardziej atrakcyjne, bardziej estetyczne od ciała kobiet. I jest tak do dzisiaj. Tak mi pozostało i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Mając 22 lata zupełnie nigdy w swoim życiu nie czułem ani cienia pożądania w stosunku do jakiejkolwiek dziewczyny - obojętnie, jakiej była budowy, obojętnie jaki miała kolor włosów i oczu, obojętnie czy była pulchna, czy chuda, obojętnie czy byłaby modelką, czy zwykłą "szarą myszką". Kobiece ciało mnie nie pociąga. Nie pociągają mnie jego proporcje. Nie pociąga mnie jego symetria. Nie nęci mnie jego zapach. Jest dla mnie zupełnie aseksualne. Mogę powiedzieć, ze jedna kobieta jest ładniejsza od innej, docenić urodę, ale kobiece ciało nie istnieje dla mnie w aspekcie seksualnym. Moje odczucia względem niego nie różnią się od emocji, jakie wywołuje we mnie kwiat na łące, wzory szronu na szybach, czy symetria płatków śniegu (przepraszam wszystkie dziewczyny na forum). Więcej - nie dotyczy to wyłącznie aspektu fizycznego, ale też psychiki. Kobieca psychika i jej funkcjonowanie są dla mnie aseksualne. W niczym mnie nie pociąga, w niczym nie intryguje. Nigdy też moje ciało fizjologicznie nie zareagowało na żadną dziewczynę - w przeciwieństwie do niektórych mężczyzn.

Spędzając czas na rozmowach z kumplami, o których wspominałem, z fascynacją przysłuchuję się ich rozmowom, jak bardzo intrygują ich kobiety, ich psychika, wyczucie estetyki, wrażliwość, emocjonalność. Często u nich ten obraz jest wręcz wyidealizowany. Wyobrażają sobie kobietę jako uduchowioną, emocje, uczucia, o których mówią kobiety, biorą za coś duchowego, wręcz transcendentnego. Zastanawiałem się nad tą kwestią i ja tego "duchowego" wymiaru w psychice kobiety bynajmniej nie widzę. Mając kilka koleżanek, o dziwo, rozumiałem je, potrafiłem się z nimi również dobrze dogadać. Od jednej usłyszałem, że uwielbia mnie słuchać, bo w przeciwieństwie do innych potrafię ją zrozumieć, podczas gdy nieraz nawet ona samej siebie nie rozumie. Obserwując w ten sposób przez dłuższy czas moje koleżanki, obserwując też inne kobiety w mojej rodzinie, odkryłem w końcu, że w gruncie rzeczy motywy, którymi się kierują są mocno prymitywne, przewidywalne. Uczucia, o których tak często mówią i piszą nie są niczym innym, a po prostu zwyczajnymi instynktami. Tym bardziej utwierdziłem się w moich wnioskach, kiedy w moje ręce trafiła literatura na temat psychologii ewolucyjnej. Okazało się, że dziwnym zbiegiem okoliczności moje intuicje potwierdza nauka. Obserwację prowadzę mimochodem nadal i do tej pory przewidywania się potwierdzają - czy to w stosunku do dziewczyn moich kumpli, czy w stosunku do zachowania żon moich wujków, czy przypadkowych dziewczyn w stosunku do mnie, które nie zdają sobie sprawy, że jestem homoseksualny. W kobiecej psychice nie ma nic, co by wzbudzało moją fascynację. Przyjaźnie z kobietami w gruncie rzeczy zawsze finalnie mnie nudziły. Rozmowy z nimi zawsze obracały się wokół innych ludzi, wokół uczuć, typowo babskich spraw. Nie spotkałem dziewczyny, która na dłuższą metę byłaby w stanie dłużej sensownie rozmawiać o ambitniejszych tematach - o filozofii, o nauce, o świecie. Najczęściej wiodące tematy to uczucia i ludzie. Tematy te mnie in fine nudzą. Nie wyobrażam sobie życia z kobietą, która tak jak żony moich wujków nieustannie zajmowałaby mi głowę tego typu tematami. Nie ma dla mnie nic bardziej irytującego niż rozprawianie na tak bzdurne tematy. Nawet w towarzystwie, kiedy moi kumple przyprowadzą swoją dziewczyny, zaczyna się jakiś filozoficzny, naukowy temat, ich dziewczyny nagle się nudzą, odłączają się od rozmowy, po czym za jakiś czas suszą głowy moim kumplom, że się nimi nie zajmują.

Generalnie więc nigdy w swoim życiu nie czułem pożądania do jakiejkolwiek kobiety. Jest to stan permanentny. Nigdy też mój organizm fizjologicznie nie zareagował na kobietę, mimo że wszystko z nim w porządku i w niczym nie odbiegam od innych. Skłonności homoseksualne mam już od najmłodszych raz. Zręcznie przez te wszystkie lata je skutecznie ukrywałem i ukrywam. Moja perspektywa nie jest więc bynajmniej taka, jak ją rysują hierarchowie, jak kreślił to abp. M. Jędraszewski, mówiąc, że kościół nie zakazuję kochać osobom homoseksualnym, ale mogą one kochać osoby odmiennej płci. Otóż nie... Jako osoba homoseksualna nie jestem w stanie zawrzeć związku z kobietą. Nie pożądam kobiet. Moje ciało fizjologicznie nie reaguje na kobietę i z dużym prawdopodobieństwem nie jestem w stanie przez to odbyć stosunku seksualnego z kobietą (pominąwszy wprowadzenie się w stan odurzenia, albo sięgnięcie po środki farmakologiczne). Zawierając związek z kobietą, wiedząc o mojej przypadłości, po prostu bym ją krzywdził. Współżycie nolens volens jest jednym z integralnych elementów związku małżeńskiego, a ja nie byłbym w stanie zapewnić go dziewczynie, z którą zawarłbym teoretycznie małżeństwo (pozostaje też pod znakiem zapytania kanoniczna ważność takiego małżeństwa). Nigdy też nagle nie stałoby się tak, że zacząłbym pożądać moją żonę. Która kobieta zgodziłaby się w ogóle na taki układ, w którym mąż w sumie brzydziłby się jej fizycznością, a przynajmniej postrzegał ją w sposób absolutnie neutralny? Ile jest tragedii u kobiet, kiedy mąż nie akceptuje kształtu piersi, czy fałdy na brzuchu, a co dopiero w moim przypadku, kiedy dla mnie całe kobiece ciało jest aseksualne? Abstrahuję od cudów, uzdrowień, jakichś dziwnych terapii, na których temat naczytałem się już bardzo sporo. Patrząc realistycznie, nic się nie zmieni w tej kwestii. Nie jestem przypadkiem chłopaka, który jest niepewny swojej seksualności, męskiej tożsamości etc., o których mowa w opisach terapii. Mój homoseksualizm zwyczajnie towarzyszy mi od najmłodszych lat. Do tej pory nic w tej materii się nie zmieniło ani o miligram i nie łudzę się, że się zmieni. Był czas, że również dużo się modliłem o moje "uzdrowienie", mocno to przeżywałem, ale jak nietrudno się domyślić, nie było żadnego skutku. W tym momencie już się nie łudzę i przyjmuję to takim, jakim jest. Po prostu.

Był też długi czas, w którym chciałem wstąpić do zakonu. Na poważnie czytałem masę książek teologicznych, o których często nawet księża nie mieli bladego pojęcia. Czytałem tego naprawdę sporo. Do zakonu jednak nie wstąpiłem. Dowiedziałem się o zakazie przyjmowania osób homoseksualnych, który sformułował Benedykt XVI i nakazowi się podporządkowałem. Niemniej te kilka lat temu było to dla mnie przykrym doświadczeniem, kiedy tak mocno inwestowałem zarówno w filozofię, jak i w teologię.

W każdym razie to, czego wymaga ode mnie wiara, to nie takie same wymagania, jakie stawia się wszystkim innym. Od osób heteroseksualnych wymaga się ogólnie pojętej czystości oraz czystości przedmałżeńskiej. Zawsze mają one jednak perspektywę zawarcia związku i życia z drugim człowiekiem. Ode mnie natomiast nie wymaga się czystości, ale wymaga się celibatu, wymaga się, abym do końca życia spędzał je samotnie, nie mając nikogo u boku, bo "nie jestem zdolny do miłości". Jednocześnie nie tworzy się w tym zakresie wobec osób homoseksualnych żadnego wsparcia ze strony Kościoła. Pominąwszy mnie, bo ja jestem cholerą i sobie poradzę (mimo nazywania mnie zarazą, dewiantem, pedofilem), ale z przykrością patrzę na inne osoby homoseksualne, które są zdecydowanie bardziej wrażliwe i rozedrgane, biorą sobie te wszystkie obelżywości do serca. Zamiast im pomóc. bracia i siostry katolicy jeszcze bardziej im dowalają, a hierarchowie czynią z nich personae non gratae, nazywają zarazą, dewiantami, pedofilami etc., kiedy te osoby bardzo często miały zwyczajnie zerowy wpływ na to, co czują, a pedofilami nie są, bo pedofilia to zupełnie odrębne zjawisko. Wiem, że ja nie miałem na to żadnego wpływu jako czterolatek, który już wtedy miał skłonność homoseksualną.

A teraz odniosę się pokrótce do wypowiedzi niektórych osób w wątku:

equuleuss - Pan Zbigniew ma rację i wytrysk u mężczyzny nie zawsze jest równoznaczny z orgazmem. W ogóle jest dla mnie zupełnie absurdalne, że podważa Pani po prostu najzwyklejszy, najbardziej kanciasty fakt medyczny. Tak po prostu jest i tyle. Jako mężczyzna wiem to z autopsji. Więcej - męski orgazm nie jest zawsze taki sam, ale podobnie jak u kobiet może być przeżywany z różną intensywnością. Możliwy jest wytrysk bez orgazmu, możliwy jest też orgazm bez wytrysku, albo z wytryskiem wstecznym (do pęcherza, a nie na zewnątrz cewki moczowej). To ostatnie jest jednak najczęściej zjawiskiem patologicznym towarzyszącym mężczyznom chorującym na prostatę, która w normalnych warunkach zamyka światło cewki w kierunku pęcherza tak, ze nasienie może ujść wyłącznie przez ujście cewki na szczycie prącia. Temat oczywisty. Zwykły fakt naukowy, medyczny. Tak działa fizjologia i nie ma w tym temacie żadnej dyskusji. Wystarczy przeczytać książki do medycyny i nic więcej.

Dużo w wątku było na temat tego, czy homoseksualizm jest naturalny, czy jest nienaturalny. Powoływała się Pani (equuleuss), że homoseksualizm jest nienaturalny, ponieważ męski członek jest komplementarny wyłącznie do kobiecej pochwy, a stosunek seksualny zawsze ma na celu prokreację.

Wszystko zależy od tego, jak rozumie Pani prawo naturalne oraz pojęcie naturalności. W Kościele katolickim prawo naturalne wywodzi się od Boga, wywodzi się je z teologii. W tym sensie homoseksualizm nie będzie naturalny. Jednocześnie jednak powszechnie za naturalne uznaje się to, co występuje w naturze, w świecie przyrody i w tym znaczeniu homoseksualizm jest naturalny. Badania nad naczelnymi (prowadzone m.in. przez R.Sussmann i F. de Waal'a) pokazały, że stosunek seksualny w ich społeczności w zdecydowanie mniejszości przypadków prowadzi i ma w ogóle na celu prokreację, a w większości jego celem jest podtrzymywanie optymalnych więzi w grupie oraz rozładowywanie grupowych napięć, tudzież stresu związanego z nadmierną facylitacją. Paradoksalnie im bardziej małpy były stłoczone, tym wcale agresja nie wzrastała, a wzrastała liczba działań afiliacyjnych - w tym stosunków seksualnych, które miały na celu wyłącznie podtrzymać dobre stosunki między osobnikami. Nie miała tu znaczenia pleć osobników. Stosunki homoseksualne u naczelnych są powszechne.

Nie dotyczy to tylko naczelnych, ale także innych gatunków zwierząt. Znane są przykłady homoseksualizmu wśród ptaków, wśród lwów etc. Zjawisko jest też powszechne u delifinów. Delfiny również, podobnie jak naczelne, nie odbywają stosunków seksualnych wyłącznie w celach prokreacyjnych, ale również w celu podtrzymywania więzi i dobrych relacji. Więcej - nie tylko odbywają stosunki homoseksualne, ale również próbują kopulować z przedstawicielami innymi gatunków. Często też inne gatunki ratują przed drapieżnikami. Znane są przypadki, kiedy delfiny próbowały kopulować z ludźmi. Pewna kobieta-naukowiec od małego pracowała z delfinem. Celem było rozszyfrowanie dźwięków, języka, którym posługują się delfiny. Niestety okazał się bardziej złożony niż przypuszczano, w międzyczasie przestano finansować badania i delfin musiał rozstać się z kobietą. Delfin zżył się z nią na tyle, że oczywiście odbywał próby kopulacji. Kiedy kobieta odeszła, delfin przestał jeść i zdechł.

Ewolucyjnie homoseksualizm też zdaje być się uzasadniony, jeśli rozważać go przez pryzmat teorii doboru krewniaczego. W myśl tej teorii osobniki homoseksualne zwiększają szanse na przeżycie potomstwa swojego rodzeństwa. Zauważono korelację, zgodnie z którą rodzeństwo, wśród którego znajduje się osobnik homoseksualny z reguły ma więcej potomstwa. Prawdopodobnie geny odpowiedzialne za homoseksualizm ulegają innej ekspresji u rodzeństwa osobnika homoseksualnego, skutkując większymi możliwościami prokreacyjnymi. Osobnik homoseksualny często dzieli się z rodzeństwem swoimi zasobami, w ten sposób zwiększając szanse na przetrwanie potomstwa swojego rodzeństwa, czyli nomen omen również swoich genów. U pingwinów np. osobniki homoseksualne opiekują się osieroconymi młodymi, a nawet jajami, które albo zostały odrzucone, albo których rodzice zginęli podczas polowań. W innych wypadkach młode nie miałyby żadnych szans.

Nie piszę tych przykładów, aby legitymizować poliandrię, poligamie, zoofilię, czy adopcję dzieci przez pary homoseksualne, ale po to, aby pokazać, że świat nie jest czarno biały i ciekawą przyrodę stworzył nam nie kto inny jak... Pan Bóg. To, że nie mieści się to w głowach niektórych, to nie problem przyrody, ale problem tych ludzi.

Pojawiło się również w wątku tłumaczenie, ze wszystkie te zjawiska to wina grzechu pierworodnego, w skutek którego na świecie pojawić się miały choroby, śmierć, kataklizmy. Niestety, ale tego rodzaju wykładnia Księgi Rodzaju nie ma już żadnej racji bytu. Dzisiaj wiemy, że zarówno choroby, jak i śmierć istniały już na świecie na długo przed tym, kiedy pojawił się na niej człowiek. Nie jest to żaden efekt grzechu pierworodnego pierwszych rodziców. Takie są fakty naukowe.

Mojego postu jeszcze do końca nie skończyłem, niemniej muszę póki co kończyć. Pozdrawiam wszystkich i do następnego przeczytania.

Pozdrawiam serdecznie i miłego, niedzielnego wieczoru.


N wrz 22, 2019 16:11
Zobacz profil

Dołączył(a): N sie 07, 2011 18:17
Posty: 8958
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Witaj XJanek, to potwierdza moje przekonanie że homoseksualizm jest wrodzony, a "leczenie" homoseksulisty jest tak samo chore, co zmuszanie 100% hetero do bycia gejem.
Więcej niż homoseksualistów jest biseksualistów, którzy na przykład w normalnych warunkach mają rodzinę, a w więzieniach stają się homo.
Skąd się bierze niechęć do homoseksualistów w społeczeństwie? niegdyś osoby o takiej orientacji nikomu nie przeszkadzały, jednak teraz gdy się widzi objazdowych cudaków, różne drag queen, obrażanie najświętszych wartości przez nich - czyli ideologię LGBT, to zwykli ludzie zaczynają czuć niechęć do zwykłych homoseksualistów.

_________________
Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z Krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa.Gal 6:14


N wrz 22, 2019 16:24
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 26, 2017 15:16
Posty: 2261
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Dzieki za ten dlugi ale konkretny post XJanek, powinienes go jeszcze skopiowac i zamiescic na forum katolik.pl.


N wrz 22, 2019 17:29
Zobacz profil

Dołączył(a): N wrz 22, 2019 12:24
Posty: 9
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Bardzo dziękuję, że ktoś w ogóle przeczytał tasiemiec, który popełniłem. W każdym razie, odnośnie do wypowiedzi Andy72:

- Byłbym naprawdę ostrożny w formułowaniu twierdzenia, że homoseksualizm jest wrodzony. Mimo że sam jestem homoseksualny i moja historia wygląda tak, a nie inaczej, to jednak jestem daleki od ekstrapolowania mojego przypadku na wszystkie przypadki homoseksualizmu. U mnie ewidentnie homoseksualizm pojawił się bardzo wcześnie, już w najmłodszych latach. Do tego jest permanentny. Nie odczuwałem zupełnie nigdy pociągu do żadnej dziewczyny, nigdy mój organizm nie zareagował wzwodem na widok lub na myśl o kobiecie (chociaż normalnie jestem pod tym względem zdrowy). Homoseksualizm nie jest wg mnie w żaden sposób jednolity. Z tego, co zaobserwowałem, jest to zjawisko naprawdę mocno niejednorodne, o różnej etiologii. Żeby być uczciwym, należałoby wyróżnić wg mnie pewne typy homoseksualizmu, a nie sprowadzać całego fenomenu do jednego typu, który następnie ekstrapolowałoby się na wszystkie przypadki. Ta druga opcja jest zwyczajnie wygodna. Pozwala łatwo rozprawić się z tematem, budować na tej bazie mocno kategoryczne i jednoznaczne wnioski, twierdzenia. Często jest ona prowadzona na osi "wrodzone vs. nabyte", co z gruntu jest wg mnie niepoprawnym rozumieniem zagadnienia. W genetyce ciężko mówić o czymś "wrodzonym" i "nabytym". Geny i środowisko są mocno od siebie zależne. Często ekspresja genów (ich działanie, ujawnienie się fenotypowo) jest zależne od czynników środowiskowych i geny te dopiero zaczną "działać", kiedy czynnik zewnętrzny będzie obecny. Niemniej in fine i tak w takiej konfiguracji homoseksualizm, a raczej dyspozycja do homoseksualności będzie wrodzona, acz odłożona w czasie, kiedy dyspozycja ta przez odpowiedni czynnik epigenetyczny zostanie wytrącona z możności do aktu.

W każdym razie z moich obserwacji, ze znajomości z innymi osobami homoseksualnymi, z lektury książek - również katolickich autorów, piszących na temat terapii reparatywnej, wynika, że po prostu mamy do czynienia z "homoseksualizmami", a nie z jednym typem "homoseksualizmu". Homoseksualizm sensu stricte byłby tym ze zdecydowaną przewagą czynników wrodzonych. Dalej jednak możliwy jest homoseksualizm, który w przeważającej mierze wynikałby z czynników środowiskowych, często z braków wychowawczych, braków fizycznych etc. Z lektury książek katolickich autorów wyłania mi się właśnie taki niejednorodny obraz zjawiska, chociaż sami często dokonują generalizacji. Sam R. Cohen podawał w wynikach swojej terapii, że około 1/3 pacjentów po terapii otworzyła się na związki z kobietami i zaczęła odczuwać pociąg heteroseksualny. Kolejna 1/3 nie doznała zmiany pociągu, ale ich sytuacja psychiczna uległa znaczącej poprawie. Kolejna natomiast 1/3 nie doświadczyła zupełnie żadnej zmiany.

Czytałem również dużo świadectw osób homoseksualnych, które wyszły ze swojej "homoseksualności", jednak na próżno było mi szukać wśród tych świadectw takiego opisu, który odpowiadałby temu, jak u mnie wyglądał i wygląda homoseksualność. W większości przypadków mam poważne wątpliwości co do tego, czy po prostu te osoby nie były biseksualne, albo przeżywały czasowe zaburzenia tożsamości płciowej i seksualnej. Tym bardziej, że mam bliskiego kolegę, który również przez jakiś czas borykał się ze swoją seksualnością, zdawało mu się, że jest homoseksualny, jednak ostatecznie okazało się, że jest biseksualny i również jest w stanie odczuwać pożądanie wobec kobiet.

Postrzeganie całego zjawiska w kategoriach zero jedynkowych jest więc wg mnie najzwyklejszym uproszczeniem, spłaszczeniem problemu. Jest to często pobożne życzenie osób, które kategorycznie chciałyby stwierdzić, że homoseksualizm jest nabyty, że jest chorobą, że jest odwracalny, albo chciałyby orzec, że jest zawsze wrodzony, wobec tego w pewien sposób nietykalny, legitymizowany. Takie stawianie sprawy jest po prostu wygodne. Z jednej strony dla wierzących, bo w końcu mogliby stwierdzić z całą stanowczością, że wobec tego homoseksualizm nie jest czymś, co byłoby w pewien sposób "stworzone" tudzież "przewidziane" przez Boga. Że jest wobec tego czymś wtórnym, niekiedy fanaberią osób homoseksualnych, wynikiem ich grzesznego postępowania etc. Rozwiązywałoby to problem, legitymizowało sposób postępowania oraz postawy wobec osób homoseksualnych, które cóż... są, jakie są - w pejoratywnym sensie. Dawałoby również spokój sumienia, rozwiązywało dysonans poznawczy, z którym mamy do czynienia. Z drugiej strony twarde środowisko LGBT chciałoby, aby homoseksualizm po prostu uznać za wrodzony, kiedy faktycznie dane wydają się wskazywać, że pociąg homoseksualny nie zawsze będzie miał ten wrodzony charakter, w grę wchodzi cała gama różnych czynników, a niektóre osoby nie będą homoseksualistami sensu stricte, ale będą przeżywać skłonności homoseksualne jako wynik zwykłych perturbacji w rozwoju psychoseksualnym.

Najnowsze badania nad "genem homoseksualizmu" rzuciły też światło na cały problem w tym znaczeniu, że obaliły tezę jakoby istniał jakiś pojedynczy tego rodzaju gen. Wyniki wskazują na to, że homoseksualizm (ten sensu stricte) warunkowany byłby przez cały szereg genów, które wspólnie, w danej konfiguracji, będą go realizować - sprawią, że nastąpi ekspresja. Nie jest to nic nowego, bo z reguły dana cecha jest warunkowana przez zespół genów, a nie przez jego pojedynczy wariant.

***

Wracając jednak do sedna, chciałbym powiedzieć, że cała obecna sytuacja wokół osób homoseksualnych, wręcz nagonka na te osoby - w tym nolens volens na mnie, jest naprawdę czymś bardzo deprymującym. Najbardziej w całym tym starciu tracą po prostu osoby homoseksualne, które nie chodzą na żadne parady, niczym się nie wyróżniają od innych, albo te, które już chodzą (często żywiąc wiarę w to, że cała organizacja LGBT rzeczywiście działa w ich interesie), jednak nie przypominają tych dziwnych panów/pań przebierających się za jakieś cudactwa przybierające wyuzdane pozy i organizujące jawne prowokacje antyreligijne podpadające pod regulacje Kodeksu Karnego.

Mocno mnie smuci, że Kościół postawił sprawę tak kategorycznie, zupełnie nie dostrzegając przykrej sytuacji osób, które po prostu bez swojej winy mają takie skłonności, które starają się wierzyć, sprostać wymaganiom stawianym im przez Kościół, a które zwyczajnie boją się nawet przyznać do swoich skłonności z obawy przez linczem, zaszczuciem, samosądem, co jak najbardziej jest realne. Które słuchają słów o tym, że są zarazą, dewiantami, osobami "niezdolnymi do miłości", głęboko 'nieuporządkowanymi", zboczeńcami, zagrożeniem dla cywilizacji,wrogami Kościoła, zagrożeniem dla rodzin, a w reszcie są odpowiedzialni za pedofilię.

Wiara i Kościół stawia osobom homoseksualnym, w tym również mojej osobie, naprawdę trudne wymagania, które nie są tymi samymi, jakie stawia się heteroseksualnym członkom Kościoła. Jak wspomniałem, od osoby homoseksualnej wymaga się życia w celibacie, w samotności do końca życia. Wymaga się od niej, aby wyzuła się z zupełnie naturalnej potrzeby kochania drugiej osoby, bo jest ona "niezdolna do miłości". Osoba homoseksualna, często również z innymi problemami, czasem poraniona, ma więc sama ułożyć sobie życie tak, aby obowiązek ten zrealizować. Często w związku z tym przeżywa w tej samotności naprawdę ciężkie chwile, zapada w depresję, odrzucenie przez rodzinę i środowisko, ma myśli samobójcze, a zamiast jakiegokolwiek wsparcia od Kościoła i jego członków, otrzymuje jeszcze większą liczbę obelżywych epitetów, które jedyne co sprawiają, to pokazują jej jak bardzo jest osobą niechcianą, niepożądaną, niepełną - wybrakowanym tworem Boga, któremu zabrakło farby, kiedy ją stwarzał.

Trudno mi naprawdę nie skonstatować, że hierarchowie, Kościół, nakłada na osoby homoseksualne ciężary wręcz nie do uniesienia, podczas gdy większość członków tegoż Kościoła sama nawet nie dotyka ich palcem. Bo ilu jest księży, którzy faktycznie krzywdzili dzieci, dopuszczali się czynów pedofilskich? Ile jest osób duchownych, które mają na boku drugie połówki i dzieci? Ilu jest katolików, w tym moich znajomych, którzy nic sobie nie robią z czystości przedmałżeńskiej? Ile jest rozwodów? Ilu rozwodników w kolejnych związkach? Ile osób ogląda pornografię? Ile osób chodzi do agencji towarzyskich? Ilu zdradza swoje drugie połówki? - No właśnie...

Od homoseksualisty wymaga się natomiast celibatu. Życia do końca w samotności. Bez miłości. Mówi się mu, że owszem, że to krzyż, ale Bóg nigdy nie daje krzyża nie do uniesienia. I tak całe to wsparcie kończy się na tych słowach, a finalnie osoba homoseksualna zostaje ze swoim krzyżem sama. Nie ma żadnego Cyrenejczyka, ani Samarytanina. Jest za to całe gros współwierzących, którzy chętnie do tego krzyża dołożą, którzy wyśmieją, którzy wykpią, nazwą dewiantami, osobami "niezdolnymi do miłości", zarazą, błędem antropologicznym etc.

Myślę, ze to, co powiedziałby Chrystus, to właśnie te słowa:
"I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie".

Nie mówię tego dlatego, że chcę zmiany nauczania. Pismo jest jasne w tej kwestii. Niemniej czymś przykrym jest fakt, że Kościół zamiast pomagać osobom, które podobnie jak ja borykają się ze swoją homoseksualnością, a są ode mnie zdecydowanie mniej odporne psychicznie, w żaden sposób, w żadnej formie, nie pomaga nieść tego krzyża, a zamiast tego dokłada jeszcze więcej ciężarów, jeszcze więcej przykrych słów, jeszcze więcej wzmaga niechęć w społeczeństwie i wśród członków Kościoła, wpędza w poczucie bycia wybrakowanym, dehumanizuje, bo czym jest twierdzenie, że jestem "niezdolny do miłości", albo "błędem antropologicznym"? Jestem więc ludzkim błędem, maszyną niezdolną do ludzkich uczuć... Taki wyłania się obraz. Jedno wielkie horrendum. Przykre horrendum, dla wielu nie do zniesienia...

Przykre jest to wszystko


N wrz 22, 2019 21:56
Zobacz profil
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
X.Janek napisał(a):
Jak wspomniałem, od osoby homoseksualnej wymaga się życia w celibacie


Od osoby hetero również wymaga się życia w celibacie... No ale skoro ty sprowadzasz małżeństwo tylko do kwestii tere-fere to pozostaje ci współczuć
Cytuj:
Przykre jest to wszystko

No właśnie przykre jest to co głosisz. A jeszcze próbujesz zwalić winę na Kościół :(
Cytuj:
Myślę, ze to, co powiedziałby Chrystus, to właśnie te słowa:
"I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie".


Zaiste. Księża nakazują żyć innym w celibacie ale sami mają prawo do współżycia... A nie, czekaj... :(


N wrz 22, 2019 23:41

Dołączył(a): N wrz 22, 2019 12:24
Posty: 9
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Quinque

Widzę, że będąc katolikiem/katoliczką, zupełnie nie masz bladego pojęcia o uregulowaniach Kodeksu Kanonicznego w zakresie prawa małżeńskiego i czemu, zgodnie z katolicką teologią oraz passusami CIC (Corpus Iuris Canonici), ma służyć małżeństwo. W takim razie do źródeł, proszę bardzo, przeanalizujmy istotne w tej kwestii punkty:


1. ISTOTA MAŁŻEŃSTWA

Kan. 1055 - § 1. Małżeńskie przymierze, przez które mężczyzna i kobieta tworzą ze sobą wspólnotę całego życia, skierowaną ze swej natury do dobra małżonków oraz do zrodzenia i wychowania potomstwa, zostało między ochrzczonymi podniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu.

Zgodnie z nauczaniem KK i wyżej przywołanym paragrafem CIC istotą małżeństwa jest nie tylko wspólne dobro, miłość małżonków wobec siebie, ale jego integralnym elementem jest otwartość na zrodzenie, a następnie wychowanie potomstwa. Wobec tego jest to równoznaczne z faktem, że nieodzowną częścią istoty małżeństwa jest akt małżeński, którego naturalną konsekwencją jest owe zrodzenie potomstwa. Nie jest on (akt) niczym innym jak aktem seksualnym między kobietą a mężczyzną odbywającym się w tzw. "ludzki sposób" zgodnie z kanonem cytowanym poniżej (1061), do którego przejdziemy. Nie jest ważne małżeństwo, które zostało zawarte za porozumieniem obu małżonków co do tego, że nie będą nigdy posiadać dzieci. Małżeństwo zawsze, zgodnie z nauką KK i CIC, ma być otwarte na pojawienie się nowego życia, ma cel prokreacyjny. Jest to integralna część małżeństwa obok wspólnego dobra małżonków. Wobec tego akt seksualny jest jego konieczną, naturalną, nieodzowną częścią.

Warto nadmienić, że w starym kodeksie kanonicznym to cel prokreacyjny, a więc zrodzenie i wychowanie potomstwa był wymieniany przez wieki na pierwszym miejscu. Obecny kształt kanonu 1055 par.1 zawiera na pierwszym miejscu zdania "dobro małżonków". Wcześniej tak nie było, a KK na pierwszym miejscu wymieniał właśnie zrodzenie potomstwa, tym samym kładąc jednocześnie nacisk na akt małżeński, jako że jest on do tego zrodzenia konieczny.

Istotne jest również wskazanie, że z prawnego punktu widzenia kolejność ta nie ma żadnego znaczenia. Ma ono znaczenie czysto zwyczajowe, symboliczne. Pod względem prawnym owo zdanie stanowi, zgodnie z zasadami logiki, "koniunkcję" powstałą w wyniku użycia łącznika "oraz". Koniunkcja zawsze jest naprzemienna. Kolejność nie ma znaczenia. Dodatkowo, aby spełnić założenie koniunkcji nie wystarcza wypełnienie pierwszej jej części (tutaj "dobro małżonków"), ale konieczne jest wypełnienie również drugiej jej części (tutaj "oraz do zrodzenia i wychowania potomstwa"). Wobec tego w żaden sposób nie jest uprawnione twierdzenie, że skoro "dobro małżonków" jest wymienione jako pierwsze, jest wobec tego istotniejsze i wystarcza, aby oddać istotę małżeństwa. Jest to zwyczajny błąd w wykładni, a więc nie ma żadnego prawa bytu. Konieczne są oba te elementy i dopiero łącznie oddają istotę małżeństwa.

Tak więc in fine, zgodnie z nauką KK oraz powyższym przepisem CIC, akt małżeński (seksualny) należy do integralnych, istotnych elementów małżeństwa.


2. DOPEŁNIENIE MAŁŻEŃSTWA

Kan. 1061
§ 1. Ważne małżeństwo pomiędzy ochrzczonymi nazywa się tylko zawartym, jeśli nie zostało dopełnione; zawartym i dopełnionym, jeśli małżonkowie podjęli w sposób ludzki akt małżeński przez się zdolny do zrodzenia potomstwa, do którego to aktu małżeństwo jest ze swej natury ukierunkowane i przez który małżonkowie stają się jednym ciałem.
§ 2. Gdy po zawarciu małżeństwa małżonkowie wspólnie zamieszkali, domniemywa się dopełnienie, dopóki coś przeciwnego nie zostanie udowodnione.

Niniejszy kanon CIC wprowadza kilka istotnych pojęć. Pierwszym pojęciem jest małżeństwo zawarte. Małżeństwem takim jest związek kobiety i mężczyzny zawarty w sposób ważny, zgodnie z procedurami wymienianymi szczegółowo przez CIC oraz na drodze którego nie stała żadna przeszkoda w zawarciu małżeństwa, jaka powodowałaby nieważność małżeństwa.

Drugim pojęciem jest małżeństwo dopełnione. Małżeństwem takim jest takie małżeństwo, w którym małżonkowie, kobieta i mężczyzna, współżyli ze sobą seksualnie. Kanon dodatkowo podkreśla, w jaki sposób odbywać się ma akt seksualny, a jest to "sposób ludzki". Czym jest ten "sposób ludzki"? Jest (mówiąc z grubsza) aktem seksualnym, podczas którego mężczyzna wprowadza swoje prącie do pochwy kobiety, po czym wytrysk nasienia następuje w pochwie tak, aby zostało ono w niej złożone. "Sposobem ludzkim" jest seks pochwowy. Za sposób taki nie można uznać seksu analnego, jakiejkolwiek formy współżycia polegającego na zmuszaniu do seksu małżonka wbrew jego woli (gwałt) etc. Zgodnie z nauką KK i z CIC tego rodzaju formy seksualne nie są "sposobem ludzkim" i tak np. seks analny jest grzeszny nawet wtedy, kiedy uprawiają go wspólnie małżonkowie.

W dalszej części par.1 natrafiamy na zdanie, które rozwiewa wszelkie wątpliwości co do tego, że współżycie płciowe jest integralną częścią małżeństwa. Kanon mówi bowiem, że do aktu seksualnego "małżeństwo jest ze swej natury ukierunkowane i przez który małżonkowie stają się jednym ciałem". Akt seksualny należy do istoty małżeństwa i nie ma w tej kwestii dyskusji na gruncie nauki KK, przepisów CIC.

W par.2 kanon formułuje domniemanie prawne, że przyjmuję się, że małżonkowie uprawiają ze sobą seks, jeśli zamieszkali ze sobą pod wspólnym dachem. Jest to domniemanie prawne wzruszalne (praesumptio iuris tantum), co oznacza, że możliwe jest późniejsze udowodnienie, że mimo zamieszkiwania razem małżonkowie nie uprawiali ze sobą seksu. Ma to istotne znaczenie na gruncie innych przepisów CIC. Udowodnienie faktu nieuprawiania seksu przez małżonków skutkuje bowiem np. tym, ze małżeństwo było niedopełnione (nieskonsumowane), co pozwala małżonkom się bezproblemowo rozwieść za zgodą Biskupa Rzymu (papieża).


3. PRZESZKODY W ZAWARCIU MAŁŻEŃSTWA - m. in IMPOTENCJA

Kan. 1073
Przeszkoda zrywająca czyni osobę niezdolną do ważnego zawarcia małżeństwa.

Kan. 1084
§ 1. Niezdolność dokonania stosunku małżeńskiego uprzednia i trwała, czy to ze strony mężczyzny czy kobiety, czy to absolutna czy względna, czyni małżeństwo nieważnym z samej jego natury.
§ 2. Jeśli przeszkoda niezdolności jest wątpliwa, czy wątpliwość ta jest prawna czy faktyczna, nie należy zabraniać zawarcia małżeństwa ani też, dopóki trwa wątpliwość, orzekać jego nieważności.
§ 3. Niepłodność ani nie wzbrania zawarcia małżeństwa, ani nie powoduje jego nieważności, z zachowaniem przepisu kan. 1098.

Kodeks kanoniczny wymienia cały szereg tzw. przeszkód zrywających, które powodują nieważność małżeństwa. Są to pewne przymioty danego nupturienta (kobiety lub mężczyzny), albo okoliczności, które czynią małżeństwo nieważnym. Może to być pokrewieństwo stron, może być uprowadzenie kobiety przez mężczyznę etc.

Wśród przeszkód tego rodzaju CIC wymienia niezdolność dokonania stosunku małżeńskiego, czyli niezdolność do odbywania seksu. Par.1 kanonu 1084 precyzuje, że musi to być niezdolność uprzednia, a więc istnieć jeszcze przed zawarciem związku małżeńskiego oraz musi mieć charakter trwały, czyli nie być jedynie przejściową niedyspozycją do odbycia seksu (np. impotencja mężczyzny spowodowana braniem leków). Oprócz tego przepis wyszczególnia, że może mieć ona charakter zarówno absolutny, jak i względny. Niezdolność do seksu "absolutna" polega na tym, że dana osoba w ogóle nie jest w stanie odbyć seksu z żadną osobą (np. dany mężczyzna jest impotentem w stosunku do każdej kobiety). Niezdolność do seksu "względna" polega na tym, że dana osoba nie jest w stanie odbyć seksu z konkretną osobą, czyli w tym wypadku z potencjalnym, przyszłym małżonkiem (np. Pan Stanisław nie jest w stanie odbywać seksu z Panią Kazimierą, a tym samym nie może jej poślubić, małżeństwo będzie nieważne).

W świetle tego przepisu jestem, jako osoba homoseksualna, która nigdy nie miała wzwodu wobec osób płci przeciwnej, niezdolny do odbycia aktu małżeńskiego. Moja sytuacja nie różni się od sytuacji impotenta. Tym bardziej, że moja niedyspozycja ma charakter trwały (nigdy nie zdarzyło mi się mieć wzwodu na myśl/widok kobiety), jest uprzednia (istniała przed zawarciem potencjalnego małżeństwa) oraz ma charakter absolutny (nie podnieca mnie żadna kobieta, a nie tylko jakaś konkretna, bo jest tak paskudna, że nie można nawet na nią patrzeć).

Nomen omen nie mogę więc ważnie zawrzeć małżeństwa, chyba że wykazałbym, że moja niedyspozycja nie ma charakteru trwałego. Teoretycznie może pojawić się myśl, aby w ogóle nie informować drugiej strony o swoim homoseksualizmie. Zataić ten fakt. Wiele osób, mężczyzn-gejów, rzeczywiście tak robiło i robi, chcąc w ten sposób zakamuflować swoją homoseksualność przed rodziną, otoczeniem. W takim małżeństwie kobieta robi za fasadę, kurtynę. Nie jest to jednak zgodne z przepisami CIC.

Kan. 1097
§ 1. Błąd co do osoby powoduje nieważność małżeństwa.
§ 2. Błąd co do przymiotu osoby, chociażby był przyczyną zawarcia małżeństwa, nie powoduje nieważności małżeństwa, chyba że przymiot ten był bezpośrednio i zasadniczo zamierzony.


Par.2 mówi o tzw. błędzie co do przymiotu osoby współmałżonka. Polega to na tym, ze np. kobieta podczas zawierania małżeństwa była zapewniana przez drugą stroną, tutaj przez mężczyznę, że nie jest impotentem, po czym finalnie po zawarciu małżeństwa okazało się, że jednak nim jest. Będzie taki fakt przyczyną nieważności małżeństwa, jeśli ów mężczyzna dobrze zdawał sobie sprawę z tego faktu, drugiej strony jednak w sposób zamierzony o tym nie poinformował.

Dalszy kanon stanowi potwierdzenie tego faktu. Mowa w nim jednak o podstępie:

Kan. 1098
Kto zawiera małżeństwo, zwiedziony podstępem, dokonanym dla uzyskania zgody małżeńskiej, a dotyczącym jakiegoś przymiotu drugiej strony, który ze swej natury może poważnie zakłócić wspólnotę życia małżeńskiego, zawiera je nieważnie.

PODSUMOWANIE

Tym sposobem nie ma naprawdę żadnego cienia wątpliwości co do tego, jaka zgodnie z nauką Kościoła jest istotą małżeństwa i ze akt seksualny stanowi jego integralną część. Nie jest w żaden sposób uzasadniona również twoja dygresja (Quinque) skierowana w stosunku do mojej osoby, jakoby sprowadzałbym małżeństwo wyłącznie do "tere-fere", czyli do stosunku seksualnego. Nigdzie w moich dwóch wcześniejszych postach nic takiego nie stwierdziłem. Przypuszczam (NIE JESTEM TYM SAMYM PEWNY!), że zadziałał u Ciebie najprawdopodobniej stereotyp, bo skoro wyznałem, że jestem osobą homoseksualną, to zapewne w głowie mi tylko "tere-fere", jestem rozwiązły, bo jestem homoseksualny. Homoseksualizm dla wielu równa się rozwiązłości, budzi takie skojarzenia. Zadziałał zwykły skrót poznawczy - tzw. heurystyka dostępności. Polecam się wcześniej zastanowić, zanim zarzuci się komuś wypowiedzenie rzeczy, których nie powiedział.

"KSIĘŻA NAKAZUJĄ INNYM ŻYĆ W CELIBACIE, A SAMI MAJĄ PRAWO DO WSPÓŁŻYCIA"

Nie wiem, na podstawie jakich przesłanek wyciągnąłeś/aś taki wniosek, ale tego rodzaju przesłanki po prostu nie istnieją w moich dwóch poprzednich postach. Nigdzie nie stwierdziłem takiej głupoty, jaką mi suponujesz. Jednak podejmę temat, bo widzę, że w ogóle nie masz również bladego pojęcia, jaka jest fundamentalna różnica między celibatem osób duchownych, a celibatem, do którego faktycznie są zobowiązane osoby homoseksualne.

Celibat osób duchownych jest kwestią ich wolnej woli, wolnej decyzji. Osoba duchowna w żaden sposób nie jest przymuszona do celibatu. To jej wolny wybór, decyzja o poświęceniu swojego życia Bogu, które będzie realizowane w postawie bezżenności. Nie jest ona dla takiej osoby w żaden sposób koniecznością. Nie wynika z jej kondycji psycho-fizycznej. Osoba powołana do stanu duchownego może bez konsekwencji dla swojego zbawienia przyjąć stan duchowny, a tym samym bezżenność, albo pozostać osobą świecką. To kwestia jej rozstrzygnięcia. Ani w jednym, ani w drugim wypadku nie poniesie ujemnych konsekwencji dla swojego zbawienia. Będzie mogła być zbawiona jako osoba duchowna lub świecka.

W przypadku osób homoseksualnych takiego wyboru nie ma. Osoba homoseksualna jest zmuszona do końca swojego życia pozostawać w stanie bezżennym (pomijam cudowny przypadek uzdrowienia z homoseksualizmu). Niezdecydowanie się na ten stan jest równoznaczne z wyborem potępienia. Po prostu osobę homoseksualną do decyzji o celibacie zmusza jej kondycja psycho-fizyczna, jej skłonność homoseksualna (której sobie najczęściej nomen omen nie wybrała), czyniąca ją tym samym niezdatną do zawarcia małżeństwa (wyjaśniałem wyżej). Jest więc to konieczność. Wybór jest między celibatem (możliwość zbawienia), a wejściem w związek homoseksualny (potępienie). W przypadku osoby rozważającej stan duchowny wybór przedstawia się jako wybór między stanem duchownym, a tym samym celibatem (możliwość zbawienia się) oraz między pozostaniem w stanie świeckim, być może zawarciem małżeństwa (możliwość zbawienia się). Jeśli NIE widzisz różnicy między:

(możliwość zbawienia się) vs. (potępienie) =/= (możliwość zbawienia się) vs. (możliwość zbawienia się)

to naprawdę gratuluję i tego nie skomentuję. W każdym razie logiki się nie gwałci. Logikofilia jest tak samo niegodziwa jak zoofilia. Mam nadzieję, że nie jesteś dziewczyną/kobietą, bo już zupełnie stracę wtedy wiarę w kobiety za gwałcenie praw logiki :'( :'( :'(


"OD HETERO RÓWNIEŻ WYMAGA SIĘ ŻYCIA W CELIBACIE"

Ostatnia kwestia to twoje twierdzenie, że od osób heteroseksualnych wymaga się życia w celibacie. Nie wiem, skąd to twierdzenie, ale przesłanki tego wniosku ponownie są błędne. Od osób heteroseksualnych NIE wymaga się BEZWZGLĘDNIE pozostawania w celibacie. Osoby heteroseksualne bez przeszkód mogą wejść w związek z osobą odmiennej płci, w narzeczeństwo, a następnie zawrzeć z nią związek małżeński. Przed małżeństwem obowiązuje je czystość przedmałżeńska i nic więcej. W małżeństwie zaś zasady pożycia małżeńskiego.

Osoby heteroseksualne natomiast MOGĄ zdecydować się na życie w celibacie, kiedy zdecydują się nigdy nie wchodzić w stan małżeński, albo w ponowny związek małżeński po np. śmierci pierwszego małżonka. NIE jest to jednak KONIECZNOŚĆ! To wyłącznie kwestia ich wolnego wyboru, chyba że np. wynika to z ich kondycji psycho-fizycznej, co czyniłoby ich niezdolnymi do małżeństwa (np. owa impotencja, o której wspominałem). To drugie w każdym razie pomijam. W normalnej sytuacji to wyłącznie kwestia ich wolnej decyzji. Ponownie więc sytuacja rysuje się jak w przypadku wyboru stanu duchownego. Osoba heteroseksualna wybiera między wejściem w związek (możliwość zbawienia się) a pozostaniem bezżennym w stanie świeckim (możliwość zbawienia się). Homoseksualista NIE ma natomiast takiego samego wyboru. Wybiera między pozostawaniem w celibacie (możliwość zbawienia się) a wejściem w związek z drugą osobą homoseksualną (potępienie).

Ponownie tworzy się relacja:

(możliwość zbawienia się) vs. (potępienie) =/= (możliwość zbawienia się) vs. (możliwość zbawienia się)

Mam nadzieję, że teraz jest to już jasne. Liczę, że w przyszłości takie nieuzasadnione wyloty ad personam się nie powtórzą, ani suponowanie słów, których nie wypowiedziałem, ani które logicznie nie wynikają z innych moich słów. Nawet jeśli nie, to z przyjemnością je pogromię.


Pozdrawiam i z Panem Bogiem


Pn wrz 23, 2019 2:02
Zobacz profil
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Nie mylisz chyba że przeczytam to całe?
X.Janek napisał(a):
Nie wiem, skąd to twierdzenie, ale przesłanki tego wniosku ponownie są błędne


Ano stąd że każdy pozamałżeński stosunek seksualny jest grzechem śmiertelnym
Cytuj:
To wyłącznie kwestia ich wolnego wyboru

A Ktoś ci każe uprawiać stosunek homoseksualny? Zmusza Cię ktoś kijem?
Cytuj:
Jeśli NIE widzisz różnicy między:

Nie widzę różnicy

Warto zauważyć jedną rzecz, osoba powyżej ma pretensje do Kościoła Katolickiego dlatego że ma taką naukę a nie inną. Z tym że i na zachodzie kolega wyżej nie miałby problemów. Bo już rozwodnicy żyjący w innych związkach są dopuszczani do Eucharystii, w Niemczech, Austrii czy Szwajcarii jest to normalna praktyka. Nie ma co się dziwić, skoro ktoś nie wierzy w transsubstancjacje to i nie ma dla niego znaczenia w jakim stanie, przyjmuje ten sakrament. Jak powyżej, nagle orientacja przestała mieć znaczenie(o wyznaniu nie wspomnę bo i wszelacy odstępcy w tych krajach są dopuszczani do Eucharystii). Dasz im palec a wezmą całą rękę. A skoro rozwodnicy czyli de facto cudzołożnicy mogą spożywać chleb życia, to i on żyjący w związku homo. Mógłby to robić. Wyjedź więc do Niemiec i przestań nam tutaj jojczeć


Pn wrz 23, 2019 9:27

Dołączył(a): Wt maja 29, 2018 15:10
Posty: 4921
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Andy72 napisał(a):
Witaj XJanek, to potwierdza moje przekonanie że homoseksualizm jest wrodzony, a "leczenie" homoseksulisty jest tak samo chore, co zmuszanie 100% hetero do bycia gejem.
Więcej niż homoseksualistów jest biseksualistów, którzy na przykład w normalnych warunkach mają rodzinę, a w więzieniach stają się homo.
Skąd się bierze niechęć do homoseksualistów w społeczeństwie? niegdyś osoby o takiej orientacji nikomu nie przeszkadzały, jednak teraz gdy się widzi objazdowych cudaków, różne drag queen, obrażanie najświętszych wartości przez nich - czyli ideologię LGBT, to zwykli ludzie zaczynają czuć niechęć do zwykłych homoseksualistów.


Zgadzam się z tym co napisałeś. Przed tymi wszystkimi akcjami ruchu LGBT było znacznie łatwiej przyznawać się do bycia bi, znajomi homoseksualiści widzą to podobnie. Chcąc pomóc zwyczajnie zaszkodzili, bo nagle osoby nieheteroseksualne zaczęły być postrzegane przez pryzmat tych pojedynczych głośnych i zasadniczo skrajnie wulgarnych osobników. Choć jest też plus- świadomość, że typowa osoba nieheteroseksualna ma bardzo mało wspólnego z aktywistami LGBT, tak samo jak bycie kobietą nie oznacza solidarności i poparcia pomysłów współczesnych feministek, czy bycie weganinem nie oznacza choćby akceptowania akcji wege-terrorystów.

X.Janek : Quinque odrzuca SWII, teorię ewolucji, ekumenizm uważa za zło, potrafi napisać, że w średniowieczu było lepiej, a nauka to zło, oczywiście robi to korzystając z internetu. Piszę to informacyjnie, bo uważam, że te objaśnienia mogą być istotne w próbie zrozumienia jego podejścia i postawy.

Co do gwałcenia logiki też uważam, że to okrucieństwo i gwałt na psychice, choć serio istnieje kobieca logika z tym, że zwyczajnie nie jest to logika klasyczna a bardziej jakiś wariant logiki rozmytej, dalej nad tym pracuję, ale przynajmniej już odkryłam, że inne kobiety nie są totalnie irracjonalne i nielogiczne, a jest to po prostu odmienna logika :)

_________________
'Ja' to tylko zaimek wygodny w konwersacji ;)

Nazwanie czegoś/kogoś głupim lub mądrym, dobrym lub złym, prawdziwym czy fałszywym, itd, nie ma na to wpływu, tylko na to jak to subiektywnie odbieramy i jak to odbiorą inni...


Pn wrz 23, 2019 10:11
Zobacz profil
Post Re: Nienawiść do homoseksualistów pod przykrywką wiary
Quinque nie odrzuca Sobór Watykańskiego II, tylko część jego błędnego nauczania. O czym pisał wielokrotnie. Ponadto Quinque, przedstawił wystarczająco sensowne argumenty za swoją postawą. Ale co to ma wspólnego z tematem? Nie wiadomo


Pn wrz 23, 2019 12:26
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 260 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16 ... 18  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL