Dominikdano
Dołączył(a): Pt maja 20, 2005 20:00 Posty: 747
|
Religijna satyra
Problem nadużywania ludzkiej prawości, poczciwości i łatwowierności przez hochsztaplerów różnej prowienencji jest uniwersalny. Satyra jest czasami jedyną już obroną przed nimi. Szczególnie jeśli w skrajnej sytuacji dochodzi do dyktatury, również religijnej.
Satyra przybiera oczywiście różne formy i kierunki.
W pewnej wschodniej opowieści jest wyśmiana postawa biednego człowieka, który bardzo się żalił, że niczego nie ma i nawet śpi na kamieniu. Był tak głupi, że nie zauważył, że ten kamień jest diamentem.
Ciekawi mnie, czy są i jak liczne opowieści mówiące o głupocie wyniosłych kapłanów, opatów, mnichów itp. osób, które uświęcają śmieci i wszystkim wmawiają, że to jest właśnie najwyższa prawda i co gorsze, inni w to święcie wierzą.
Chodzi mi o przypadki jak ten z baśni Andersena pt. "Nowe szaty króla", gdzie tylko dziecko już widziało, że monarcha jest goły.
Chcę postawić jeszcze i takie pytania:
Czy satyra na pseudopobożność i fałszywą religijność jest we wszystkich religiach dopuszczalna?
Czy można pisać utwory satyryczne ośmieszające takie zachowania, tak jak to robili Molière w "Świętoszku", albo Giovanni Boccacio w "Dekameronie" wobec chrześcijańskiej pobożności?
Zachęcam do podania przykładów i na początek wstawiam swój własny tekst.
--------------------------------------------------------
Koń Zang – ballada mistica
Było to dawno ... wiele lat temu. Mnóstwo i trochę, i jeszcze ciut, kiedy nie znano ubitych dróg. W kraju na wschodzie, daleko stąd, żył Don Mikando, co konia miał, który czasami popadał w szał. Zang koniu było, chyba po dziadku. Niczego więcej nie dostał w spadku. Dziadek ogierem był pełnej krwi i krew tę zacną trwonił co sił nie bacząc na to, w co trzonek wbił, byleby tylko kopyta miała i swej chudoby nie odmawiała. W Zangu kompleksy się narodziły, że przodek cnotom nie umiał sprostać, więc już sam wolał konikiem zostać. Nie zwykłym koniem, ale uczonym, a nawet więcej, bo oświeconym. Hippobuddystą został po prostu i medytował z oślim uporem, szlifował umysł, ćwiczył pokorę. To pierwsze wiele nie wymagało, od szlifowania nic nie zostało. Z pokorą także sprawił się szybko. Im więcej ćwiczył, tym mniej jej było. Wnet znikła cała i tak szalenie go oświeciło, że zaczął głosić własne nauki na temat prawdy, piękna i sztuki, kując slogany, że co się przejawia nie jest tym co się przejawia, albo i odwrotnie, bo tylko się zdaje, że jest czym nie jest, jednak coś zostaje. Myślenie biciem piany jest dla konia, utratą energii i końskiego czasu, więc lepiej o to nie wszczynać hałasu. Zang spośród innych jogę snu najwyżej ceni, bo sam kimać lubi na dworze i w sieni. Rozwiązał łatwo koan o buddzie w jednym kopycie. Proste to było zadanie dla tak oświeconego konia. Ustalił, że to mudra, acz inna niż u słonia. Siadanie w medytacji nie sprawia mu kłopotu, w swastykę kopyta splata, bez trudu i bez potu. Pod zadem też ma wygodnie, bo koniem jest, nie ogierem, lecz wcale się tym nie smuci, bo nie w głowie mu ruja i uleganie chuci. Taki to koń wspaniały jest z tego hippobuddysty. Wszak Zanga doskonałości to nie zamyka listy. Lecz o tym więcej opowiem przy innej sposobności. Tymczasem wszystkim się kłaniam, Bo od zacnego piwa na nogach się już słaniam.
.
|