Demostenes to byłem oczywiście ja. Zasłużoną karę za zmianę nicka odsiedziałem, więc pozwalam sobie napisać co następuje.
Być może zwróciliście uwagę w ostatnim tygodniu na fakt ujawnienia przez Dziennik tożsamości blogerki Kataryny. Redaktor Naczelny Dziennika w dniu dzisiejszym napisał:
http://www.dziennik.pl/opinie/article38 ... aryny.html
Czy więc rzeczywiście Ci z tych, którzy nie uważają aby ujawnianie tożsamości blogerki było zacne, nie posiadali argumentów merytorycznych? A jeśli byłoby przeciwnie (a jest tak o czym świadczy komentarz pana Ziemkiewicza:
http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/05/2 ... enie-boli/ ), to czy spłycenie argumentów opponentów do ich najbardziej prymitywnych przedstawicieli, nie wydawałoby się celowym zabiegiem Naczelnego Dziennika? Wydawałoby się, że to zabieg celowy lecz pewien jestem, że naprawdę w to szczerze wierzy. Zaczął od potężnego uderzenia argumentem personalnym, deprecjonującym przeciwnika, gdyż z kimś ograniczonym łatwiej się polemizuje. Zamazał obraz rzeczywistości, bo tak jest łatwiej. Jemu.
A teraz pomyślmy, czy zrobiłby to pisząc anonimowo? Nie odczuwałby nacisku czasu i presji otoczenia. Mógłby ważyć argumenty długo aż osiągnęłyby one pełnię finezji. Tymczasem tekst powstać musiał, i to już i to pod jego nazwiskiem. Więc powstał.
Jako Demostenes proponowałem, aby nie tylko ludzie pisali na forach anonimowo, proponowałem aby nawet nicków nie posiadali, aby się nie podpisywali, tak aby wszyscy uczestnicy dyskusji, skupić się mogli jedynie nad argumentami, a nie nad autorem tekstu.
Uważałem bowiem, i nadal ta myśl nie jest mi obca, że jeśli autor wypowiedzi skupia się tylko na chłodnej analizie i nie ma walki stron, jest to z korzyścią dla dyskusji.
Tymczasem uwypuklenie autora(ki) osoby zawsze powoduje nadmierną koncentrację nad nim(nią) samym(ą). A nie nad argumentami.
Na koniec, konieczność brania odpowiedzialności za słowo ma sens w społeczeństwie, które nie jest wyćwiczone w sztuce myślenia, w ważeniu argumentów, w długiej i pracochłonnej, chłodnej ocenie. Albowiem w takim społeczeństwie tekst nieuargumentowany, napisany pochopnie ginąłby po prostu przez nikogo nie zauważony. W naszym zaś społeczeństwie nie zginie, jeśli tylko firmowany jest przez znaną postać.
Być może przedstawiam radykalną antytezę obecnego stanu, być może posiadałaby ona wady, których obecnie nie dostrzegam, ale same rozważenie świata swobodnej dyskusji i różnic ze światem naszym, warte zdaje się być jego rozważenia. Pomyślmy więc przez chwilę o świecie, gdzie dyskusja publiczna jest prowadzona w taki sposób, że każda myśl jest kolektywnie, anonimowo, dogłębnie badana, a wszystkie przejścia myślowe pomiędzy kolejnymi argumentami są skrzętnie notowane przez niezależnych arbitrów, przedstawiane opinii publicznej w formie zestandardyzowanych schematów dyskusji i poddawane dalszej dyskusji.
Co w takim świecie ostałoby się z naszego świata? Który publicysta? A może któraś z szacownie nam panujących partii politycznych? Która religia? Jaka forma ustroju społecznego?
Myślę więc, że zrozumiałe jest dla mnie spontaniczne i instynktowne niszczenie przez świat obecny, zalążków formy debaty nowego świata, który by obecny wyparł.