Lars_P
Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14 Posty: 487
|
O życiu, po życiu pisano wiele. Ten temat jest niezwykle interesujący gdyż każdy człowiek od wieków chciałby przekroczyć siebie i swoje „ułomności” poznać wszelkie tajemnice będąc jeszcze pielgrzymem w drodze do „pełni”.
Śmierć jest kresem kończącym pielgrzymowanie i nie ma powrotu z tamtej strony na tą stronę.
Lekarz towarzyszący umierającemu, widzi z zewnątrz gasnące życie człowieka. Teolog i filozof powie, że śmierć jest dniem narodzin ducha człowieczego do nieba. W śmierci otwiera się możliwość pierwszego w pełni osobowego aktu człowieka: tym samym jest ona bytowo uprzywilejowanym miejscem świadomego stawania się, wolności, spotkania z Bogiem i podjęcia decyzji o swoim wiecznym losie.
Książki o umieraniu są intelektualną spekulacją na temat istnienia życia po życiu.
”Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało ….”” - cokolwiek zostało powiedziane w książkach Moodiego, Szumana, Denisa, etc. dotyczy tego a nie tamtego życia, z którego po odłączeniu się duszy od ciała nie ma powrotu.
Obiecałem PTR, że napisze o moim „przeżyciu” umierania, czyli zatrzymania akcji serca, //tzw. śmierci klinicznej// reanimacji i powrotu, do rzeczywistości. Nie będę się wgłębiał w sytuacje poprzedzająca moje umieranie, bo nie jest to głównym tematem.
Pamiętam, że jak odzyskałem świadomość – przytomność, która wracała mi powoli, poczułem, że jestem w niewoli a to, co zobaczyłem oczyma było pomimo kolorów szare i niewyraźne //po prostu straszne//. Poczułem zawód. Czułem się fatalnie – nie chciałem wracać do tego, co potocznie nazywamy „życiem”.
Trudno mi jest operować pojęciami, które i tak nie będą adekwatne, do przybliżenia zaistniałych wtenczas sytuacji. Pamiętam, że „po tamtej stronie” //o ile można tak to nazwać// czułem się jak w domu. Błogość i stan totalnego spokoju, jaki mi towarzyszył został zaburzony wtrąceniem mnie w miejsce, które rozpoczęło się bólem. Nie mówię o bólu fizycznym, bo takiego nie odczuwałem – ból ten był spowodowany „klatką”, do której zostałem ponownie wtrącony i powierzchownością tego, co się wokół mnie działo.
Ktoś usiłował się cieszyć moim powrotem a ja zamknąłem oczy i powracałem myślą do sytuacji, z której zostałem wytrącony. Niby nic szczególnego się po ”tamtej stronie” nie działo. A jednak silne uczucie utraty czegoś tak bardzo realnego i wspaniałego spowodowało wstrząs, który towarzyszył mi przez wiele dni. Marzyłem o powrocie i ten stan spowodował u mnie chęć poszukiwania w książkach możliwości wytłumaczenia sobie, co takiego wpłynęło na moje zniechęcenie, do życia i radosne bycie <gdzieś tam>
Powoli zapominałem „to coś”, co sprawiło, że do dzisiaj nie boję się śmierci. Trudno mi jest powiedzieć jak dalece odszedłem od „siebie” i czy to było częściowe odłączenie się duszy od ciała czy nie. Wiem, że nie stosowano żadnych środków farmaceutycznych o działaniu halucynogennym, więc jedynie mój mózg mógł pracować na zwiększonych obrotach, broniąc się - tworząc naturalne halucynogenne wrażenia.
Do dzisiaj pamiętam wyraźnie, że byłem z <kimś> ,kogo znakomicie znałem i był mi ten <ktoś> tak bardzo bliski jak nikt dotąd. Otoczył mnie „opieką” całkowicie, tzn. od wewnątrz i na zewnątrz. Miałem świadomość, że znam go od zawsze, ale nie widziałem jego twarzy. Nie będę nawet dociekał, kim był ten <ktoś>, bo i tak nie mam możliwości zweryfikowania moich przeżyć z czymś, co jest jakimkolwiek porównaniem. Mogę napisać, że to był Jezus, czy Matka Boska jak i również spokojnie stwierdzić, że spotkałem się ze sobą samym, jednak tak blisko jak byłem z tym <kimś> nigdy dotąd ze sobą tak blisko nie byłem jak i z nikim innym.
PTR z pewnością nie zadowoli Cię mój post, ponieważ nic nie wniosłem do wyjaśnienia „tajemnicy” czy zaspokojenie Twoich zainteresowań.
Jedynie sam i tylko sam mogę powracać do tych <momentów> godzin, czy <ułamków sekund>, które sprawiły i zmieniły tak wiele w moim życiu.
Jeszcze jedno, nawet nie wiem dokładnie, co one wniosły, czym dla mnie były i czym są obecnie. Wiem, że śmierć jako kres ludzkiego pielgrzymowania na czas obecny nie stanowi u mnie normalnej reakcji przerażenia, jaka przeważnie towarzyszy ludziom. Trudno mi jest również powiedzieć, czy w innej sytuacji umierania będę przestraszony i przerażony. Myślę, że w tym szczególnym momencie, momencie śmierci najważniejsze jest to, co sprowadza nasze życie do jednego <punktu>. Taka „laserowa wiązka” skupia całe nasze życie w mały <punkt>, który jest niezwykle istotny. Istotne jest to, by nasze życiowe rozproszenie dało się „ogarnąć” skupić i jeszcze sprowadzić nas w <środek naszej istoty> byśmy się nie „rozlecieli” w przestrzeni jak wolne atomy. Nad tym w życiu powinniśmy usilnie pracować.
Praca nad sobą polega, zatem na skupianiu i łączeniu ze sobą tego, co potocznie nazywamy wartościami //dobrem//. Im jesteśmy bardziej skupieni tym spotkanie po tamtej stronie jest większe – intensywniejsze, bogatsze i wspanialsze.
Jeśli miłość jest <pozytywna energią> //w technicznym tego słowa znaczeniu// to myślę, że należy się jej oddać całkowicie, bo ona pozwala na tworzenie zwartej całości i silnie przylegających cząstek tworzących niepodzielna całość – opiera się rozproszeniu – rozerwaniu.
Zło jest siłą duchową dążąca do rozerwania skupionej wokół siebie miłości. Niewyobrażalny ból musi towarzyszyć rozrywaniu tego, co stanowi istotę człowieka. Ból ciała jest niczym w porównaniu z bólem rozsadzającym i rozdzierającym nas od samego siebie i od Boga, który swoim istnieniem i dążeniem – miłością pomaga nam <powrócić do siebie> samego i do Niego jako Źródła Miłości.
_________________ Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.
|