Dobra, zobaczymy na ile istnieje w ogóle możliwość dyskusji.
Jest taka sytuacja (w tej chwili): aby zatrudnić nauczyciela "rzadkiej" specjalizacji (zdaje się że w tej chwili dotyczy to lektorów niektórych języków, informatyków i nauczycieli niektórych zawodów w technikach, ale to nieważne) który po prostu może pracować gdzie indziej (nie tylko w szkole) trzeba po prostu zaoferować lepsze warunki finansowe.

Niestety, ponieważ płace nauczycieli sa ustalane na poziomie państwa (oczywiście w grupach: stażysta, kontraktowiec, mianowany, dyplomowany) więc aby podwyższyć zarobki fachowca, trzeba podwyższyć zarobki wszystkich nauczycieli, choć są takie specjalności, w których mamy ich zdecydowany nadmiar.

Krótko mówiąc, zasady rynkowe nie działają, jest urawniłowka.

Podobnie jeśli idzie o jakość nauczania - różnica pomiędzy wynagrodzeniem nauczyciele starającego się i mającego wyniki a takim który totalnie olewa sprawę jest śmieszna (do czego przyczynia się obowiązek wcześniejszego zawiadamiania o wizytacji).

Co myślicie o wprowadzaniu zasad rynkowych i zróżnicowania w zależności od ocen pracy?

Że pomysł jest sensowny na pierwszy rzut oka osoby, która nigdy nie uczyła i nie ma nauczyciela w rodzinie. Zastanawiałbym się może nad jakimś okresem przejściowym, albo programem pilotażowym w wybranych szkołach; coś w ten deseń. Mam też wątpliwość, czy jeśliby ten pomysł zyskał akceptację zainteresowanych, to czy powinna go wprowadzać akurat ta władza i w takich akurat okolicznościach.

Bon edukacyjny PiS przeciez juz wprowadzil: 500+.
Do osiemnastki starczy, a zaoszczedzony od urodzenia moze i do matury?
No i szkoly prywatne rozwiaza problem urawnilowki, bo kieruja sie zasadami rynku.
Tylko...po co komu wtedy rzad i ministra oswiaty? I za co beda sobie przyznawac premie?

Uczyłem i mam nauczyciela w rodzinie. Więc może jakaś argumentacja?Tak jest w pilotażowych szkołach - w szkołach prywatnych. Sprawdza się.No i masz - dobre rozwiązanie, ale ponieważ PiS to nie.
I jak tu gadać?

Mam nadzieję, że mówiąc o "zainteresowanych" masz na myśli pracodawców, tj rodziców i dzieci?

Co ma piernik do wiatraka? Nie potrafisz po prostu rozmawiać na temat, zamiast na okrągło jątrzyć?
Tak by było najlepiej.
Rząd ma sporo innych zadań, nie tylko oświata. Czy ministerstwo oświaty jest potrzebne?
Ciekawe pytanie. Na pewno nie byłoby strajków - bo strajki są tam, gdzie można coś wymóc na rządzie...
Ja jednak nie byłbym tak skrajny - uważam że jednak ktoś powinien ustalać np, wymogi egzaminacyjne.

Mówiłem o sobie, więc z argumentacją z mojej strony - nie bardzo.

Ale mam uwagę, że wolny rynek polega na tym, że transakcją zainteresowane są zawsze co najmniej dwie strony, a redukowanie go do dyktatu jednej klasy, przypadkiem robotniczej, już żeśmy przerabiali. Więc jeśli ten pomysł jest obliczony na zadowolenie jednej tylko strony, a druga ma robić za "paskarzy", to pomysł jest do luftu, niezależnie od dobrych pozorów. [...]Można inaczej wyrazić swoje niezadowolenie niż poprzez hejt. Szydzenie z innych zawsze jest karygodną postawą, zatem nie miej później pretensji, gdy mod zareaguje. MH

Sami widzicie - nie da się merytorycznie dyskutować. Musi być epitet na "obecną władzę" inaczej po prostu nie umiecie.
M.H. - próbowałem. Nie wyszło.

No ja próbowałem również. Zdaje się, że wyjść po prostu nie mogło.

Może warto spróbować od innej strony? @Ergo jeszcze nie zorientował się, że tu nie chodzi o propozycje rozwiązań pod obecnie panującą władzę, ale o dyskusję dotyczącą problemów polskiej oświaty i propozycji zmian (reform), które podniosłyby naszą edukację z kolan, bo że stan obecny pozostawia wiele do życzenia- nie trzeba nikogo przekonywać. Przyznaję, że trudno dyskutować, gdy ktoś jest zafiksowany na punkcie PIS i ma problem z dyskutowaniem na ten temat, bez natrętnego nawiązywania do totalitaryzmu/despotyzmu/nienawiści(wstaw cokolwiek) obecnie panującej władzy, bo taki klimat dyskusji nie sprzyja rzeczowości prowadzenia sporów. To jednak nie oznacza, że należy się zniechęcać, do nas należy wybór osoby, z którą podejmiemy wymianę zdań, są tu w końcu ciekawi rozmówcy, trzeba tylko się rozejrzeć.
Jeżeli uważasz, że są wpisy, które wymagają interwencji moderatorskiej, uprasza się o zgłoszenie.

Ad Rem:
Na szybko sprawdziłam jak się sprawdza skuteczność bonów edukacyjnych na świecie. Jak się okazuje, w przedszkolach i na etapach edukacji wczesnoszkolnej efekty są dobre, ale już na wyższych szczeblach skuteczność jest trudna do zmierzenia i bony znajdują zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Jest jeszcze jeden problem: obecna władza wprowadziła sporo różnych rewolucji w oświacie, zatem nie bardzo widzę perspektywy, by brali pod uwagę koncepcję bonu oświatowego.

Ergo się doskonale zorientował, że chodzi o rzeczową dyskusję nad przyszłością tego kraju i jego obywateli, i dlatego skrytykował poziom kompetencji obecnej władzy, może nieco zbyt dosadnie, co jednak pani Hadley skrzętnie wycięła, pomawiając przy tym Ergo szpetnie. Poprzednio kajałem się wobec pani Hadley za postawę w sąsiednim wątku i to również zostało wycięte.

Przykro mi schodzić na przepychankę, ale nie zostawia mi pani wyboru. Pani mnie nie znielubiła, osobiście - prawda?

Może nie do konca ufam tej ofercie, ale wyciągnietej reki odtrącać nie wypada. Wydaje mi się zatem, że zatrudniania "specjalistów rzadkich specjalności" w szkołach na poziomie przedmaturalnym to jakaś aberracja. Może wynika to z jakich przeambitnych programów, zeby wprowadzać informatykę, język chinski czy inzynierie genetyczna. No chyba ze twierdzimy, ze gospodarka potrzebuje na gwalt informatykow, sinologow i genetykow. Wtedy byc moze przydaloby sie jakies rozwiazanie posrednie, w ktorym kazdy kandydat do matury (ogolnej lub technicznej) ma szanse na jeden semestr "specjalny", w ktorym bedzie sie uczyl jakiejs z tych rzadkich umiejetnosci. I tacy nauczyciele moga byc oplacani ze specjalnego funduszu na zasadach "urynkowionych"..



Jak juz pisalem (mogles przeoczyc), trudno znalezc jakies "obiektywne" kryterium oceny nauczycieli. Jak pokazala ostatnia afera na Yale, kazdy system mozna okiwac. Czesto najlepsi nauczyciele sa wymagajacy i stawiaja gorsze oceny niz nauczyciele idacy po linii najmniejszego oporu. Czesto rodzice chca od nauczycieli, zeby dawal najlepsze oceny, coby uczen mial lepsze szanse na dostanie sie na uczelnie. A dyrektorzy, wiadomo, jeden bedzie ocenial wedlug pracy, inny wykorzysta swoja wladze.

Na razie jedyne kryterium, ktore wydaje mi sie w miare sluszne, to obowiazek szkolen. Nie ma chyba nic gorszego, niz nauczyciel, ktory polega tylko na wiedzy nabytej przed kilkoma dekadami. No ale moze masz lepszy pomysl, to sie podziel.

PS: Znowu z komory, znowu bez polskich literek.

PPS: A tak konkretnie, jak wyobrazasz sobie system "urynkowiony", ktory nie bylby rownoznaczny z likwidacja nauczania publicznego i zastapieniem go szkolami prywatnymi? Te "bony edukacyjne" zostaly juz wprowadzone w jakimkolwiek kraju, zeby moc ocenic, na ile to jest jakies "rozwiazanie posrednie"?

Pomysły urynkowienia edukacji publicznej stoją w jednym rzędzie z pomysłami urynkowienia sądownictwa, straży pożarnej policji i wojska.

Bzdury wyssane z palca. Marek Piotrowski nie ma pojęcia o tym, na jakich zasadach są ustalane płace w oświacie publicznej. Zmyśla sobie, bo mu się nie chciało dowiedzieć. Na poziomie państwa są ustalane: minimalne wynagrodzenie zasadnicze dla nauczycieli danego stopnia awansu zawodowego oraz średnie wynagrodzenie dla danego stopnia (środki są gwarantowane przez państwo do wysokości tej średniej). W związku z tym pewien nauczyciel może w konkretnej szkole otrzymać wyższą kwotę angażu niż jakiś inny nauczyciel lub nauczyciele. Z żadnego przepisu ogólnokrajowego nie wynika, żeby np. dyrekcja szkoły musiała koniecznie zatrudnić polonistę i fizyka za tę samą stawkę.

Mówienie o bonach, a de facto o prywatyzacji oświaty to prawdziwe sf. Nawet w USA, gdzie sprywatyzowano wszystko co się da, uznano że nie powinno się całkowicie prywatyzować oświaty, są więc i szkoły/uczelnie państwowe/stanowe. Nawet wprowadzenie go tak jak to było kiedyś rozważane, że o ten bon w ręku rodzica będą konkurować ze sobą szkoły prywatne i państwowe, nie rozwiąże sytuacji, gdyż w szkołach prywatnych jest tylko kilka ( 5 ?) procent miejsc.

No to się założy nowe w opustoszałych budynkach szkół publicznych. Naprawdę nie widzę problemu. A najbardziej zaangażowani będą sami uczyć dzieci. A ile oszczędzą!