Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pt kwi 19, 2024 23:41



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 21 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
 Nie ma nic zdrowego w moim ciele 
Autor Wiadomość
Post Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Mam 17 lat. Cierpię cieleśnie i duchowo. Oto moja historia:

Moja rodzina to tak zwani katolicy „wierzący-niepraktykujący”. Jeszcze mam w pamięci bardzo mgliste wspomnienia wspólnego udziału w Mszy Świętej, potem tylko z rodzeństwem, a ostatnie już chyba podrygi wiary w mojej rodzinie miały miejsce na parę miesęcy po mojej I Komunii Św. W końcu i ja przestałem chodzić do Kościoła - ani na pasterkę, ani na „koszyczek”, ani w niedzielę, a tym bardziej w żadne inne dni.
Od kiedy pamiętam byłem uchuchanym pseudogeniuszkiem - z poczuciem bycia najlepszym, najmądrzejszym, najwybitniejszym człowiekiem - co najmniej wśród swoich rówieśników. Może to pielęgnowanie mojej rzekomej wielkości wpłynęło na późniejsze moje wyobcowanie na podwórku, w zerówce, w szkole - buczałem z byle powodu, wszystkiego się bałem, nie gadałem z innymi... Zaczęło się to poprawiać pod koniec podstawówki, w gimnazjum zaś doszli uczniowie z innej szkoły o opinii łobuzów - dopiero gdy nie poprzechodzili do dalszych klas, zaczęło mi być w szkole dobrze.
Mimo tych problemów dostawałem zazwyczaj oceny dobre i bardzo dobre bez większego wysiłku, toteż w oczach rodziców - a najszczególniej mamy - byłem taki wspaniały, że kontrolować mnie, nakazać mi coś, zabronić czegoś byłoby czymś na kształt bluźnierstwa.
Mi to rzecz jasna pasowało. Obowiązków poza odrabianiem lekcyj nie miałem żadnych. Weekendy potrafiłem spędzać w całości w domu - mało zajęć przekładało się na dużo czasu spędzonego przy komputerze. Zbyt dużo. Nie myłem też zębów, co wbrew pozorom jest w mojej sprawie rzeczą ważną.
Najbardziej destrukcyjny wpływ miało na mnie zanurzenie w świat Internetu - a ograniczenia były jedynie takie, czy ktoś patrzy mi w monitor. W pewnym momencie odkryłem masturbację (bodaj 10 czy 12 lat) i moim ulubionym zajęciem było potem oglądanie to zdjęć prawdziwych kobiet, to obrazków ciach - proszę bez takich szczegółów - Zbigniew (można wygooglować, byle sam tekst) - doszło do tego że to moje ciągłe poszukiwanie nowych doznań poskutkowało nawet rozwinięciem się lekkich skłonności, czy raczej fetyszów (a mało brakowało by i praktyk) pedo- oraz zoofilskich. Samogwałtu dokonywałem nawet po trzy razy dziennie, i już wtedy czułem że powoli tracę nad tym kontrolę. W międzyczasie inne uroki nieskończonych możliwości pogłębiały moje przekonanie o wyższości nad każdym z kim tylko mam do czynienia; jeszcze zanim wstąpiłem do gimnazjum miewałem myśli o „eksterminacji podludzi” - i tu miałem na myśli kolegów z klasy, czy to robiących mi faktyczne świństwa, czy to krzywo się patrzących, czy to w jakikolwiek inny sposób mnie denerwujących.

Pewnie bym się tak zatracał aż do dziś, gdyby nie to, że kiedyś postanowiłem zajrzeć do... Nie, nie do Biblii. Do Koranu. Zrobiłem to głównie na potrzeby prowadzonych przeze mnie (na wszystkim się, rzecz jasna, znałem) internetowych dyskusji. Mówiono o imigrantach, o tym że większość to muzułmanie, a skoro muzułmanie to fanatycy, mordercy i psychopaci. Zastanawiałem się o co w tym islamie chodzi. Że lubiłem czytać książki - uznałem że jedna więcej, choć specyficzna, krzywdy mi nie zrobi. A jednak lektura zmieniła moje myślenie. Poczułem chyba pierwszy raz w życiu potrzebę wyznawania jakiegoś odgórnie ustalonego systemu wartości. Uznałem że jeśli stosuję się tylko do swoich zasad, to nie stosuję się de facto do żadnych, bo moje własne widzimisię zmienia się co chwila.
Chciałem jeśli nie wierzyć, to choćby praktykować - a w ten sposób się poukładać. Nie wiedziałem jednak kompletnie w który kierunek się zwrócić. Podejmowałem próby modlitwy, ale sam nie wiedziałem do kogo. Próbowałem czynić jakieś praktyki czy inne praktyki porzucić, ale uznałem że wszechmocny Bóg/bogowie/fatum/absolut nie bardzo się interesuje tym co ja właściwie robię. Skończyłem moje poszukiwania na tak zwanym dobroludzizmie.
Bogu niech będą dzięki za to, że moja mama uznała iż bierzmowanie „się przydaje”! Bogu niech będą dzięki za youtube'owy kanał „Tuba Cordis”! To przez to odnalazłem drogę w Kościele Katolickim - w Kościele Jezusa Chrystusa.
Przygotowanie do bierzmowanie z początku traktowałem jako przykrą konieczność bywania na mszach żeby na koniec dostać wpis do indeksu. Co prawda mało kto spośród kandydatów w mojej parafii rzeczywiście te podpisy zbierał, ale byłem przekonany że lepiej mieć pewność i na mszach bywać, a podpisy zdobywać. I to przez to mimowolnie zacząłem znowu chodzić do kościoła. To przez to mimowolnie słuchałem mszalnych czytań. To przez to bywałem na różańcu czy koronce do Miłosierdzia Bożego. To przez to śpiewałem „Gorzkie żale” czy bywałem na drodze krzyżowej. To przez to w końcu zacząłem przystępować do spowiedzi - prawda że z początku nieważnej, bo z wieloma grzechami - szczególnie z tymi w sferze seksualności - zatajonymi.
Jeśli chodzi o „Tuba Cordis”, to kanał ten znalazłem przy okazji zwyczajnego serfowania po Internecie w poszukiwaniu informacyj o historii I Rzplitej. Ksiądz Kneblewski od razu mnie zainteresował swoim sposobem wysławiania się czy tłumaczenia pewnych rzeczy, jak również swoim silnie tradycjonalistycznym radykalizmem. Najważniejszy był jeden filmik, w którym x. Kneblewski wyrażał się o Najświętszym Sakramencie. To wtedy dowiedziałem się, że w rozdawanym na mszy „opłatku” ukryty jest Bóg - nie w przenośni, nie metaforycznie, nie symbolicznie - ale jak najbardziej rzeczywiście. To świadomość że mogę oglądać Boga ukrytego w Hostii, a nadto przyjmować go na język sprawiła, że zapragnąłem jak najlepiej się nawrócić.
I nawrócenie się rozpoczęło. Zacząłem szczerze się spowiadać. Zacząłem się modlić - na różańcu, brewiarzem, litaniami czy osobiście. Zacząłem czytać Pismo Święte - odkryłem przekład Jakuba Wujka, który przemówił do mnie o wiele bardziej zrozumiale niż Biblia Tysiąclecia. Zacząłem wybaczać, dziękować, przepraszać, brać przykład ze świętych, tłumić złe skłonności, uznawać swoje błędy. Miałem wrażenie że rozpoczyna się triumfalna defilada ku zbawieniu, że mojej obudzonej praktykowaniem wiary już nic nie zachwieje, że prędko sobie poradzę z każdym utrapieniem. Ale myliłem się.

Moje nawrócenie nie wpłynęło zbawiennie na nikogo z mojego najbliższego otoczenia. Rodzina zaczęła coraz bardziej się kłócić (dosłownie przed chwilą usłyszałem od taty że już tego nie wytrzymuje i za parę lat weźmie rozwód i się wyniesie z domu), jak również coraz częściej psioczyć na księży, na Kościół, zazwyczaj posługując się retoryką propagandy telewizyjnej. Stara klasa - a więc ta z którą byłem od zerówki do zakończenia gimnazjum - chyba całkowicie przestała wierzyć. Nowa klasa - a więc ta którą poznałem gdy rozpocząłem naukę w Technikum - nawet nie kryje się ze swoją pogardą do Boga i do Kościoła. Dwóch kolegów (chciałbym powiedzieć że mam przyjaciół!) z mojej starej klasy z którymi wciąż utrzymuję kontakt coraz bardziej mnie do siebie zniechęca. On, choć jest kandydatem na ceremoniarza i uznaje się za wiernego katolika, pluje na wszystkich jadem, klnie i zbywa próby upominania. Ona jest wyznawczynią dobroludzizmu - do nikogo nic nie ma, ale co bliższe rozmowy ujawniają jak wiele zgryzoty w sobie trzyma. Myślę czy nie zerwać kontaktu. Takie otoczenie bynajmniej mi nie służy, a ja tracę wiarę w to czy mój przykład, moje rady, moje prośby w czymkolwiek im pomogą.
I ja sam z sobą nie daję rady. Mówiłem że przez długi czas nie wychodziłem z domu i spędzałem dużo czasu przy komputerze - teraz każda lekcja WF-u utwierdza mnie w przekonaniu że jestem dosłownie ułomny, kaleki i krzywy. Mówiłem że nie dbałem o zdrowie (niemycie zębów) - teraz, choć właściwie nie choruję, coraz częściej czuję się ogólnie chory i słaby oraz odnoszę wrażenie, że umrę przed pięćdziesiątką. Mówiłem że miałem zawyżoną samoocenę - teraz albo widzę we wszystkim pogaństwo i herezję, albo odnoszę wrażenie że nie jestem nic wart, że nic nie wiem, że nic nie umiem, że do niczego się nie nadaję, że nic nie potrafię przedsięwziąć, że moja przyszłość to żerowanie czy na rodzinie, czy na państwie, jako nieużyteczny pasożyt. Mówiłem, że się dużo masturbowałem - jest niewiele lepiej.
Zwykle raz na tydzień doprowadzam się do ejakulacji, którą postrzegam jako pewien znacznik upadku. Czasem udaje mi się wytrzymać dłużej, czasem upadam prędzej. Różnie to bywa, czasem opieram się na samych brudnych myślach, czasem zdarza mi się wyszukać w Internecie jakiś obrazek, a czasem dokonuję tego pod wpływem nieszukanego obrazu który gdzieś mi mignął przed oczami - a i to zazwyczaj z Internetu czy z innego elementu świata wirtualnego. Bardzo mnie to męczy i sprawia że jeszcze bardziej czuję się jak śmieć. W ostatnie wakacje odmówiłem nowennę pompejańską w intencji uzdrowienia z grzechu masturbacji - jedyny efekt jest taki, że zacząłem monitorować dzienny przebieg narastania i spadania popędu, jak również zaznaczać dni w których dochodziło do upadku. A i tak uważam że mogłem tą nowennę przeżyć o wiele lepiej; wiele razy „modliłem się” nie w wyciszeniu, ale mrucząc pod nosem zdrowaśkę za zdrowaską, częstokroć tracąc rachubę, tak jakbym odprawiał jakieś czary.
Ostatnio dokonałem dużego osiągnięcia - nie ejakulowałem przez pełne 14 dni (nie licząc jednego razu podczas snu, niewywołanego samogwałtem), z czego przez 10 dni nie dochodziło do żadnej formy masturbacji. To najdłuższa przerwa od kiedy zacząłem to monitorować. Duży postęp, teraz tylko wytrzymać dłużej? Tak, tylko że dwa dni po tamtym razie - a więc dzisiaj przed południem - zrobiłem to znowu, tuż po odmówieniu codziennego różańca...
A przy tym wszystkim nadal nie wyznaję swojej wiary z odwagą - kryję się z modlitwą, przyklaskuję grzeszącym, odpuściłem sobie upominanie, a czasem przyłapuję się na tym że zamiast odmawiać różaniec - klepię paciorki, że zamiast przeżywać Najświętszą Ofiarę - czekam na „idźcie w pokoju Chrystusa”, że zamiast robić rachunek sumienia - myślę nad eufemizmami.
W bardzo niezręcznej sytuacji stawia mnie mój proboszcz i zarazem stały spowiednik (mówię tak gdy nie nachodzi mnie myśl że to ja jestem za głupi by pojąć jego logikę). Przy okazji jednej spowiedzi powiedział mi, że masturbacja nie jest grzechem ciężkim, a nawet wyrażał się tak jakby sugerował że to w ogóle nie jest żaden grzech, a tylko słabość którą można tolerować. Jedyne umartwienia jakie mi proponuje to „idź na spacer” (od paru lat chodzę, czasem nawet na dłuższe), „wykonuj swoje obowiązki” (duchowość salezjańska, jest salezjaninem), czy... „ciesz się życiem”. Gdy pewnego razu poprosiłem go o wyznaczenie KONKRETNEGO umartwienia, usłyszałem że nie ma takiej potrzeby. Pokuta to też zazwyczaj jedna zdrowaśka. Mam możliwość spowiadać się w innej parafii od poniedziałku do piątku. Parę razy to robiłem i za każdym razem odniosłem wrażenie że zostałem przez spowiednika potraktowany poważnie, w przeciwieństwie do tego co odczuwam podczas spowiedzi w swoim kościele - o umartwienia jednak nie ośmielałem się prosić, woląc kierownictwo powierzyć mojemu stałemu spowiednikowi.
Próbowałem własnych umartwień. Za każdym razem uznawałem że zaczynam je traktować jak magię i z tego powodu porzucałem. Przez jakiś czas nawet się potajemnie biczowałem po plecach - co prawda nie biczem, ale znalezionym gdzieś w domu łańcuchem z przyczepionym doń gwoździem - to też porzuciłem. Miałem już różne pomysły - to żeby przepisywać Biblię, to żeby wstawać w nocy na modlitwę, żeby się uczyć łaciny - ale wszystkiego się obawiam, aby nie uczynić świętości pogańskimi rytuałami.

Nie wiem komu się zwierzyć żeby nie zostać wyśmianym, żeby nie zrazić, żeby nie zostać zbytym, żeby nie cierpieć więcej - dlatego zwierzam się tutaj. Życie mi zbrzydło, nie ma nic zdrowego w moim ciele, nie widzę dla siebie przyszłości, czasem dosłownie chcę umrzeć - ale sam nie wiem czy po to żeby być u Boga, czy po to żeby może zniknąć... Tak, moja wiara wciąż jest słaba. Dla jasności: nie miewam myśli samobójczych, bo boję się potępienia. Naprawdę nie wiem nic, wszystkiego się boję i pod maską wesołości skrywam duże pokłady bólu. Czuję się samotny. Jestem zmęczony. Już dłużej tak nie chcę. Zazdroszczę szczęśliwym katolikom z jakiegoś innego świata. Gotów jestem wszystkich posądzić o to, że kłamią, że nie mają prawa być na tym szczęście szczęśliwymi, chyba że są poganami. Że wierni muszą cierpieć przez całe swoje życie, że dopiero to życiowe męczeństwo da im zbawienie, że uśmiech jest zły, że szczęście jest złe, że życie jest złe, że przyszłość jest zła, że świat jest zły, że my wszyscy jesteśmy źli a Miłość oznacza okrucieństwo i sadyzm!

Chcę pokoju w duszy. Chcę ratunku. Chcę pomocy.


Śr lut 12, 2020 15:45

Dołączył(a): Śr kwi 26, 2017 15:16
Posty: 2261
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Mhm, nielatwo po poscie zamieszczonym na forum radzic ci cos, jednak ja bym radzil terapie.
Tym bardziej jesli nie wierzysz swojemu spowiednikowi w to co ci mowi, a masz z nim w miare regularny kontakt. Nie wiem dlaczego uwierzyles w to ze jestes nic niewart, ale podejrzewam znowu wplyw strony internetowej ks Kneblewskiego i jego "silnie radykalny tradycjonalizm" albo tradycyjny radykalizm. Jako ze jestes nastolatkiem to wszystko widzisz w jaskrawych barwach ( przednie platy mozgowe niewyksztalcone jak z zona mowimy w takich sytuacjach ).
Tak a'propos kwestii obecnosci Boga w oplatku ( Najswietszym Sakramencie ) to jest to dalej kwestia wiary a nie fakt naukowy. Jako czlowiek niewierzacy w mauke Kosciola Katolickiego ja nie podzielam tego przekonania.
To co wiem napewno to ze masturbacja w wieku nastoletnim spowodowana jest tym ze twoje cialo sie rozwija i w zwiazku z tym hormony dzialaja na wysokich obrotach. Tu rowniez nie zgadzam sie ze stanowiskiem Kosciola w tym wzgledzie, ze jest to cos "nieuporzadkowanego" i w zwiazku z tym bezwzglednie zlego - to dla mnie normalny objaw dojrzewania seksualnego, ktory w momencie podjecia w miare regularnego wspolzycia zejdzie na dalszy plan samoistnie. Wazne zeby sie nie uzalezniac, ani od kompytera, ani masturbacji w czym swietnie pomaga rada ktorej chce co udzielic, a wlasciowie dwie:

- pierwsza to higiena ciala. W ramach twojej checi umartwiania sie zmien gwozdz na szczotke do zebow i szoruj je z zewnatrz i wewnatrz przez co najmniej 5 minut. Szczegonym przyrzadem tortur moze byc nic dentystyczna "floss" ktora czyscisz przestrzenie miedzy zebami. Niezbedne jest czyszczenie rano i wieczorem, ale znam ludzi czyszczacych zeby po kazdym posilku.
Do tego codzienny prysznic, nie wazne kiedy - wazne zeby byl codzienny i dokladny. W okresie dojrzewania i buzowania hormonow cialo wydziela silniejszy zapach niz pozniej ( i wczesniej ) co skutecznie odstrasza plec przeciwna. To samo zapach z ust czlowieka nie dbajacego o zeby, zapomnij o tym zeby jakas dziewczyna do ciebie podeszla jesli mnie cos takiego ( z moim kiepskim wechem ) potrafi cofnac o krok.
Uwierz ze kobiety maja o wiele bardziej czuly wech niz mezczyzni i na higiene bardzo zwracaja uwage ( choc glosno moga ci o tym nie powiedziec ). Dokladna instrukcje jak myc zeby i reszte mysle ze znajdziesz bez trudu na youtube.:) Obejrzyj dokladnie.

- druga to cwiczenia fizyczne. Cos co pomoze ci blysnac na WFie to codzienne cwiczenia fizyczne, ktore rowniez mozesz uznac za umartwianie sie. Przez wieksza czesc swego dziecinstwa i mlodosci rozwijales tylko umysl, teraz jest ostatni moment by sie wziasc za cialo. Wbrew pozorom to sie pozytywnie odbije na twoim samopoczuciu, choc jeszcze o tym nie wiesz. Te cwiczenia rowniez mozesz uznac za umartwianie sie i kare za grzechy. Zamontuj sobie drazek do podciagania sie w ramie drzwi - podciaganie na drozku rozwija cala gorna polowe ciala. Jezeli nie mozesz podciagnac sie ani razu to probuj zwisac z drazka na poczatek i zacznij cwiczyc pompki. Zacznij od tylu ile mozesz np 5 z cialem zupelnie wyprostowanym ( deska ) o dochodzac klatka piersiowa do ziemi i codziennie dodawaj jedna.
Moj kolega motocyklowy, japonczyk lat 72 robi codziennie 40 po to zeby na swoje urodziny zrobic 150.
Wazne zeby je robic codziennie i po jakims czasie poczujesz ze ze swojego zwisu na drazku mozesz sie podciagnac. Wowczas ten sam system - podciagasz sie codziennie starajac sie dodac nastepne podciagniecie.
Nie przejmuj sie tym ze bedziez musial czekac na nastepna pompke czy podciagniecie - to normalne i wreszcie to zrobisz.
Nastepne cwiczenie to skakanka, dluga, sportowa na ktorej mozesz cwiczyc biegi i skoki. To co ,ozesz zrobic ze skakanka tez znajdziesz na youtube. Nie skupiaj sie na polskich fimach, przejrzyj angielskojezyczne.
To tyle na poczatek, mysle ze rozpoczecie cwiczen pozytywnie wolynie na twoja psychike.


Śr lut 12, 2020 17:45
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 30, 2019 12:57
Posty: 364
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Jak posłuchałem przed chwilą tego, to przypomniałem sobie Twój post

https://youtu.be/gLR0p16kySQ
O. Wojciech daje radę :)


Śr lut 12, 2020 18:44
Zobacz profil
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Subadam,
Negowanie prawd wiary ani doktryny Kościoła mnie nie interesuje. To samo z sugerowaniem jakoby x. Kneblewski ponosił jakąkolwiek winę za moje postrzeganie samego siebie.
Za inne rady dziękuję, ale o higienę już dbam, a proponowane ćwiczenia na drążku z przyczyn rodzinno-materialno-przestrzenno-psychicznych są dla mnie niemożliwe.

Sysydlaczek,
To nie jest tak że ja widzę nad sobą jakieś fatum. Ja doskonale wiem że moja beznadziejność jest wyłącznie moją winą i że bez Boga ani do proga - rzecz w tym że ja chyba nie potrafię Boga kochać - choć to straszne.

I przepraszam za podawanie zbędnych szczegółów tego co oglądałem. Nie wpadłem na to że to może być źle odebrane.


Śr lut 12, 2020 19:20
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 30, 2019 12:57
Posty: 364
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Ja miałem wiele żalu, a nawet gniewu do Boga. Prawda jest taka, że tylko On może uzdalniać nasze serca do miłości... do Niego samego.
Czytając Twoje posty dostrzegam, że potrzebujesz nabrać dystansu do siebie. Samobiczujesz się, skupiasz się na sobie i swojej niedoskonałości, zapominając że Zbawicielem i źródłem siły do nowego życia jest Jezus Chrystus - Syn Boga żywego. Nie myśl, że nasz grzech, nasza nędza jest większa i ważniejsza od Jego nieogarnionego miłosierdzia.
Nie medytuj tyle nad sobą. Czyn małe kroczki by powoli wzrastać do lepszego życia. Cierpliwości.
Nie wmawiaj sobie, że jesteś winien za to, że sobie z pewnymi rzeczami nie potrafisz jeszcze poradzić.


Unikanie masturbacji to duże wyzwanie ale też szansa, bo po tych wielu maratonach ciało potrzebuje regeneracji. Poczytaj sobie o czymś takim jak nofap challenge.
Benefity z nofapu są bardzo fajne: zwiększenie pewności siebie, czysty umysł, więcej energii życiowej, grubszy głos, większa śmiałość, kreatywność, nastroj.

Co jest przydatne na nofap challenge:
- unikanie miejsc w internecie z jakąkolwiek golizną
- nie obżeranie się (słodyczami)
- aktywność fizyczna
- zainstalowanie sobie blokadę na komórce i kompie od porno np. Kaspersky Safe Kids, hasło gdzieś zapisać i schować,
- świadomość, że w czasie odwyku będą momenty lepsze i gorsze
- upadki to nie tragedia, trzeba wyciągać wnioski i iść dalej
Resztę jak chcesz to sobie poczytaj, bo na pewno o wielu rzeczach zapomniałem.


Śr lut 12, 2020 20:39
Zobacz profil

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
@Hulvester - jakie są możliwości udania się do lekarza? Jeśli sam stwierdzasz, że czujesz się chory, czas na wizytę u specjalisty od zdrowia.
W tym, co piszesz, jest część moich problemów i pewnie każdy z nas, członków forum, odnajdzie opis jakiegoś swojego problemu. Z mojego doświadczenia wiem, że na początku zmiany jest przekonanie o tym, że potrzebuję czyjejś pomocy. Ta pomoc może mieć różne formy - towarzyszenie, przyjaźń, psychoterapia, poradnictwo duchowe, regularna spowiedź, regularne wizyty u lekarza. Jakie Ty widzisz możliwości w Twoim najbliższym otoczeniu?

_________________
MODERATOR


Śr lut 12, 2020 21:58
Zobacz profil
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Pójście do lekarza raczej niemożliwe, przynajmniej tak długo aż nie pójdę na swoje. A do tego droga długa i niepewna.


Śr lut 12, 2020 22:07

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Hulvester napisał(a):
Pójście do lekarza raczej niemożliwe, przynajmniej tak długo aż nie pójdę na swoje. A do tego droga długa i niepewna.


Dlaczego? Każdy w naszym kraju ma prawo do opieki medycznej.

_________________
MODERATOR


Śr lut 12, 2020 22:13
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 26, 2017 15:16
Posty: 2261
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Hulvester napisał(a):
Subadam,
Negowanie prawd wiary ani doktryny Kościoła mnie nie interesuje. To samo z sugerowaniem jakoby x. Kneblewski ponosił jakąkolwiek winę za moje postrzeganie samego siebie.
Za inne rady dziękuję, ale o higienę już dbam, a proponowane ćwiczenia na drążku z przyczyn rodzinno-materialno-przestrzenno-psychicznych są dla mnie niemożliwe.


Nie musisz niczego negowac czego nie chcesz negowac, to co napisalem o doktrynie katolickiej to tylko moje opinie z ktorymi nie musisz sie zgadzac. Jezeli to nie stronka ks. Kneblewskiego spowodowala takie a nie inne postrzeganie siebie, to moze wytlumaczysz co bylo przyczyna?
Mimo duzej ilosci slow w twoim poscie jakos nie moglem tego wylowic.
Co do drazka, tak jak napisalem nie wierze ze potrafisz sie chociaz raz podciagnac, proponuje zaczac od pompek, przysiadow, skakanki.
Potrafisz np wstac z podlogi na ktorej siedzisz bez podpierania sie rekami?
Radze sprawdzic.

W wieku lat 17 bylem na podobnym do twojego poziomie niezadowolenia z siebie, w dodatku nie zdalem na wymarzone przez rodzicow studia mimo dobrych ocen w szkole sredniej. Nie mialem pojecia jak sie efektywnie uczyc, to przyszlo o wiele pozniej.
Do religii absolutnie mnie nie ciagnelo, mialem ja przez 4 lata ogolniaka i wogole do mnie nie przemawiala.
Poszedlem do 2 letniej szkoly pomaturalnej w sasiedztwie ktorej byl klub ktory obecnie nazwalibysmy z angielska "gym" i w ciagu tych dwu lat cwiczylem w nim przed lekcjami ktore byly po poludniu.
Te 2 lata cwiczen nie tylko diametralnie zmienily mnie fizycznie ale rowniez przeoraly moja psychike
miedzy innymi daly pewnosc siebie i pokazaly ze nie ma rzeczy niemozliwych.
Tak ze pozwolisz ze na twoje zdanie o niemozliwosciach tylko sie usmiechne.
Oczywiscie kazdy jest inny i na kazdego co innego dziala, ja tylko pisze co mnie pomoglo, jako ze napisales na forum z prosba o pomoc.
Jestem pewien ze otrzymasz co najmniej kilka porad na poziomie duchowym, ode mnie dostales porade zajmujaca sie fizycznoscia, na ktora niewiele nastolatkow zwraca obecnie uwage.
Natomiast ja uwazam ze podstawa rownowagi i szczescia czlowieka jest rownomierny rozwoj zarowno duchowy jak fizyczny.


Śr lut 12, 2020 22:15
Zobacz profil
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Twój problem zasadza się, jak sam napisałeś, na postrzeganiu Ciebie i przyjęcie przez Ciebie maksymy, że jesteś geniuszem.
Geniuszem w dziedzinie edukacji, a aktualnie geniuszem w wierze. Pomimo, że upadasz w grzech - kto nie upada? - nadal czujesz się "lepszy" od otoczenia. "Lepszy" od rodziców, spowiedników, kolegów i koleżanek, a oni tego nie postrzegają, albo nie chcą przyjąć. A co gorsze Twoje nawrócenie nie skutkuje nawróceniem otoczenia.
Lepszy od spowiednika, bo Ty geniusz grzesznik winieneś otrzymać pokutę godną geniusza - samobiczowanie, tygodniowy post o wodzie i chlebie, włosiennica - a ksiądz daje Ci pokutę podobną jak wszystkim pospolitym grzesznikom.
Zatem zalecam Ci przyjęcie i dostosowanie się do wskazania Jezusa - uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych (Mt 11,28).


Cz lut 13, 2020 8:42
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Zbigniew3991,
Nigdy w życiu, nie licząc obowiązkowych szczepień oraz badań koniecznych przy rekrutacji do technikum, nie byłem u lekarza. Moim rodzicom nie uśmiechało się tego zmieniać; już dawno zauważyłem że jakiekolwiek skarżenie się że mnie boli, że czuję że coś jest ze mną nie tak, że coś mi się wydaje zawsze zostawało albo zbywane milczeniem, albo obrócone w żart, a najczęściej kończyło się na złości lub zmianie tematu. A sam niczego nie potrafię załatwić.

Sysydlaczek,
Nie sądzę żeby dobrym rozwiązaniem było stosowanie małych kroków. Szatan to byt całkowicie ode mnie sprytniejszy i sprawniejszy, więc zawsze będzie o krok przede mną, nieważne czy będę szedł powoli, czy biegł na oślep. Nie mogę oczekiwać że Bóg mnie zabierze z tej drogi, bo tylko siebie mogę winić za to że nie pojechałem pociągiem zamiast iść pieszo. Tylko siebie mogę winić, że jeszcze nie rzuciłem definitywnie komputera i wszystkich z nim związanych przyjemności. Tylko siebie mogę winić, że nie udałem się potajemnie na plebanię żeby prosić proboszcza o wysłuchanie wszystkiego co mi leży na sercu. Tylko siebie mogę winić, że nie zamieniłem całego swego czasu wolnego na modlitwę o uzdrowienie z tego, co mnie trapi. Ale tego nie zrobiłem z powodu mojego wygodnictwa. Nawet ta moja prośba o pomoc napisana jest z powodu obrzydliwej niechęci wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Moje duchowe skąpstwo nie pozwoliło mi kupić biletu na pociąg do Nieba.
Czasem nie dostrzegam granicy między mną a moim grzechem. Jezus powiedział, że mamy zaprzeć się samych siebie. Myślę czasem, że oznacza to, że mamy dosłownie porzucić swoje jestestwo, porzucić swoje ja, że świętość jest niebytem, że powinniśmy oczyścić Świat z brudu swojej tożsamości, świadomości i samodzielności, że naszym celem jest zrobić wszystko, aby na Świecie pozostał tylko Bóg i jego niewolne, a więc i nienarażone na grzech stworzenie... A wtedy przypominam sobie o albigensach i myślę co ja za bzdury plotę...

Subadam,
Co do postrzegania siebie: to nie jest tak, że ja widzę że źle siebie postrzegam. Gdyby tak było, to bym tego nie pisał, bo w momencie uświadomienia sobie tego, przestałbym źle siebie postrzegać. Rzecz w tym że ja widzę, iż naprawdę nie ma we mnie nic użytecznego, że nic nie umiem, że mój potencjał bezpowrotnie został zatracony, że próba odzyskania go będzie ryzykowną operacją która może skończyć się tragicznie. Jestem nieudacznikiem dla Świata i zakłamanym grzesznikiem dla Nieba.
Co do ćwiczeń: mówiłem już, że nie mam możliwości. Na sprzęt - pieniędzy. Na to, do czego sprzętu nie potrzeba - komfortowej przestrzeni. Na przełamanie się i ćwiczenie w stresujących i niewygodnych warunkach - siły psychicznej. Tymczasem na drodze do pokonania któregokolwiek z tych ograniczeń stoi rodzina - choć to i tak tylko wymówka.

Alus,
W pełni macie rację. Ale to nie tak, że ja każdą sekundę spędzam na myśleniu o swojej wielkiej marności, o wyjątkowości wśród grzeszników świata, o byciu najnędzniejszym robakiem na ziemi. Teraz jestem przybity, a za parę godzin będę miał banana na twarzy i dziękował Bogu za wszystko co będę mijał na swojej drodze, w ogóle nie myśląc o problemach. Za jakiś czas znowu przyjdzie upadek, ewentualnie na skutek jakiegoś wywyższenia się nad inną osobę swoją wiarą nadejdzie chęć pokory. A pokora znowu przerodzi się w niesłuszne poczucie męczeństwa i okrucieństwa wobec Boga. I tak w koło Macieju. Gdyby powiedział mi to ktoś inny, pomyślałbym że to jakieś dziwne romantyczno-młodzieńcze porywy i radziłbym po prostu je ujarzmić - ale w tym rzecz że jeśli chodzi o mnie, pojawiają się we mnie skrupuły: czy w ten sposób nie paktuję z diabłem, czy nie próbuję zabić sumienia, czy nie chcę wybrać grzechu zamiast drogi do doskonałości?

Czy może mi ktoś polecić jakąś konkretną lekturę która da odpowiedź na pytania? Przemęczę się i z trudną teologią, lubię gimnastykę umysłu.


Cz lut 13, 2020 13:07

Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46
Posty: 2611
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Hulvester - możesz wprost wyrazić takie życzenie, że masz potrzebę pójścia do lekarza. Opiekun prawny powinien iść z Tobą. Kiedy powiesz wprost, że chcesz iść do lekarza, to inny komunikat niż stwierdzenie, że coś tam Cię boli. To ważne.

_________________
MODERATOR


Cz lut 13, 2020 13:23
Zobacz profil

Dołączył(a): So paź 17, 2015 22:00
Posty: 101
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Hulvester, za bardzo wszystko bierzesz do siebie, może to kwestia wieku, może nieco neurotycznego charakteru.
Moim zdaniem Twoje problemy wynikają z braku zajęcia - a wiadomo, że jak człowiek nie ma nic do roboty, to zaczyna myśleć o głupotach. Dlatego najlepiej by było jakbyś znalazł sobie jakieś hobby. Pomyśl, co Cię interesuje? Co lubisz / chciałbyś robić w przyszłości?
Polecam również aktywność fizyczną - ludzie przez tysiące lat zawsze byli w ruchu i jego brak wpływa na nas negatywnie, również na psychikę. Kilka przykładowych pomysłów, do tego, co napisał Subadam: pływanie (wspomaga ogólny rozwój), rower, tenis (ziemny, stołowy), badminton, nawet zwykłe spacery (najlepiej z kimś), byle nie siedzieć cały dzień w domu przed kompem.


Cz lut 13, 2020 15:24
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn gru 30, 2019 12:57
Posty: 364
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Hulvester napisał(a):
Tylko siebie mogę winić, że jeszcze nie rzuciłem definitywnie komputera i wszystkich z nim związanych przyjemności.


Nie jestem psychologiem ale w oczy rzuca się Twoja postawa. Wkleję Ci fragment pewnego artykułu od Jezuitów.

Cytuj:
Specyficznym rodzajem pychy jest perfekcjonizm [...] Perfekcjonista nie akceptuje własnych słabości. Konsekwencją jest gniew i autoagresja, wyrażająca się między innymi w nieustannym niezadowoleniu z siebie.[..] Perfekcjonista nie kocha siebie i trudno mu przebaczyć sobie i innym, nie potrafi również kochać Boga, dlatego żyje w ciągłym poczuciu winy, skrupułach lub stanach lękowych[..] Życie w poczuciu winy i lękach oraz w koszmarze powinności sprawia, że perfekcjonista nie potrafi przeżywać radości ani cieszyć się życiem. Nie towarzyszy mu też wewnętrzny pokój. W takich stanach może mieć wrażenie, że jest niezwykle pokorny, bo przecież czuje się udręczony i najgorszy ze wszystkich, ale to tylko pozór. Smutna, zgorzkniała pokora jest zawsze maską pychy


Polecam zresztą cały artykuł (który ze względu na Twoje posty wyszukałem i sam odnalazłem się w niektórych obliczach pychy :))
https://gorka.jezuici.pl/2011/10/pycha-i-jej-odmiany/2/


Cz lut 13, 2020 16:09
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 26, 2017 15:16
Posty: 2261
Post Re: Nie ma nic zdrowego w moim ciele
Przeczytalem twoje odpowiedzi na posty, m. in. do Alus i wyglada na to ze twoje nastroje przeplataja sie raz wynoszac cie na szczyty optymizmu, po czym zrzucajac cie w otchlan depresji, wiec tak jak radzi Zbigniew udal bym sie do lekarza rodzinnego ( czy jak to sie w Polsce nazywa ).
Co do postrzegania siebie to twoja obecna ocena siebie nie bierze pod uwage ze czlowiek przez cale zycie rozwija sie i zmienia, skad wiesz jaki potencjal naprawde masz i jaki bedziesz mial w przyszlosci?
Moja zona odkryla przed szescdziesiatka ze niezwykle ja ciekawi komponowanie kremow do skory z naturalnych skladnikow i kreowanie sukienek, ktore potem wprowadza w zycie, przy czym przez cale zycie miala 2 lewe rece do krawiectwa. Wiec skad wiesz co w tobie obudzic sie moze za rok czy 5 lat?
Na razie jestes na poczatku drogi, gdy dopiero zaczynasz wchodzic w doroslosc, tak naprawde jak wszystkie nastolatki jestes zielony w kazdym temacie jak wiosenna trawka.
Ja po prostu chce ci tylko zwrocic uwage na to ze przez wiekszosc dotychczasowego zycia siedziales przy komputerze, teraz dodales do tego siedzenie przy modlitwach lub w kosciele, tymczasem 17 lat to przedostatni dzwonek zeby zaczac sie ruszac.
Siedzenie zabija a nieuzywane miesnie znikaja. Nie potrafisz nawet sobie wyobrazic ze wysilek fizyczny dale przyjemnosc, dla ciebie jest to tylko nieprzyjemne obciazenie. Poza tym nie wmawiaj mi ze to niemozliwe, na pewno jest czas gdy ty juz wrociles ze szkoly,ale rodzice sa w pracy czy na zakupach i ten czas mozna wykorzystac na jakakolwiek aktywnosc fizyczna w domu w okresie zimowym a poza domem w lecie.
Gimnastyka ciala niezbedna jest w twoim wieku tak samo jak gimnastyka umyslu.

Poza tym co to znaczy ze nie potrafisz niczego zalatwic, do kosciola potrafisz sam pojsc, podobnie sam mozesz pojsc do lekarza czy do urzedu, to nie boli. Rodzice do tego nie sa koniecznie potrzebni.
Coraz jasniej wdze ze w dziecinstwie zabraklo w twoim domu "zlego ekonoma" wymagajacego od dziecka wykonywania podstawowych malych obowiazkow ( np pomoc przy porzadkach ) i dajacych proste zadania do samodzielnego dzialania - teraz sie to odbija.
Tyle ze teraz jestes prawie dorosly wiec obudz sie i zacznij polegac na wlasnych silach i mozliwosciach.

Aha jeszcze slowo do cytowanego artykulu - perfekcjonizm to nie zaden objaw pychy tylko raczej skaza psychiczna, czesto wystepujaca przy okazji innych problemow psychicznych jak anxiety disorder. Wiem cos o tym bo moja corka jest perfekcjonistka.
Trzeba umiec walczyc z ta przypadloscia i nie jest to latwe.


Cz lut 13, 2020 16:18
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 21 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL