W związku z zamknięciem tematu przez Kamyka wklejam niusa tutaj:
(do Kamyka > to prawda, że temat został zdublowany, ale nius jest świerzy, więc warto sie czasem najpierw zastanaowić przed zamknięciem go i skwitowaniem "taki temat już istnieje"). Nius ten dotyka szerszy aspekt niż tylko "pokolenie jp2":
Mit pokolenia JP2 pękł jak bańka mydlana. Kościół traci wiernych, przede wszystkim tych, którzy mieli być jego nadzieją.
Najnowsze badania wskazują, że coraz więcej młodych ludzi zbliża się do Kościoła. Tak twierdzi przeprowadzający badania ksiądz Sławomir Zaręba. Okazuje się, że dane mówią jednak zupełnie coś innego, niż wnioskuje wicedyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. Tak źle z wiarą młodych jeszcze nie było.
Znikające pokolenie
Wraz z odejściem papieża Polaka miało narodzić się nowe pokolenie młodych katolików. Tuż po śmierci Jana Pawła II świątynie pękały w szwach, księża masowo spowiadali nawróconych, tych, którzy poczuli silną potrzebę uczestniczenia w życiu nowo powstałej wspólnoty, pokolenia JP2. Można było odnieść wrażenie, że media i duchowni rozpływają się w zachwycie, wierząc głęboko, że setki tysięcy, ba, nawet miliony młodych wiedzione chęcią pogodzenia z Bogiem, poprawy i bogacenia swego duchowego życia w końcu powrócą na łono Kościoła. Nagle okazało się, że młodzi nie chcą już uprawiać przedmałżeńskiego seksu, nie chcą też myśleć o antykoncepcji, a kibice przestają bić się na stadionach. Prawie wszyscy chcą żyć zgodnie z bożymi nakazami. Niektórzy psycholodzy czy socjolodzy po cichu i ostrożnie próbują ostudzić zapał, nazywając to zjawisko owczym pędem. Nikt ich nie słucha. Panuje nawróceniowy hurraoptymizm. Nie mija jednak pół roku, a ku zdziwieniu optymistów kościoły zaczynają pustoszeć. Po pokoleniu JP2 zostają już tylko znicze i wspomnienia po nawróceniowych deklaracjach.
Najnowsze badania przeprowadzone przez ks. dr. Sławomira Zarębę, socjologa religii i wicedyrektora pallotyńskiego Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w Warszawie, pokazują, że ze stosunkiem młodych ludzi do Kościoła i ich religijnymi deklaracjami wcale nie jest dobrze. Dowodem na to była choćby "sezonowość" pokolenia JP2 i wyznawania ideałów z nim związanych. Każdy, kto bywa w kościele choćby podczas niedzielnych nabożeństw, dostrzega, że uczestniczy w nich coraz mniej młodych ludzi. Zauważamy także tendencję do relatywizowania zasad wiary i stosowania się do nich nich lub nie "w zależności od okoliczności".
Trudno więc zgodzić się z entuzjazmem ks. Zaręby, który mówi, że w porównaniu z tym, co działo się jeszcze 10 lat temu, zahamowany został proces odchodzenia młodych od wiary. Podczas gdy w 1998 roku 68% z nich deklarowało bycie wierzącym, dziś odsetek ten wzrósł o zaledwie 2%. Wzrosła zaś liczba niewierzących - z 2 do 5%. Także tych niezdecydowanych, ale przywiązanych do religii jest mniej niż przed dekadą.
W zależności od okoliczności
- Myślę, że religijność młodych ludzi to sprawa względna, że zmienia się to tak szybko, iż trudno wyciągać wnioski, zwłaszcza na podstawie badań - mówi dziennikarz i publicysta Szymon Hołownia, autor książek "Kościół dla średnio zaawansowanych" i "Tabletki z krzyżykiem". - Jedno jest pewne, młodzi deklarują, że nie tracą zainteresowania wiarą. Mówią, że wierzą w Boga, ale coraz częściej odrzucają sam Kościół - podkreśla Hołownia.
Nawet jeśli młodzi deklarują głęboką wiarę, to i tak często w konkretnych życiowych sytuacjach zapominają o naukach Kościoła. Relatywizują wiarę i coraz rzadziej stosują się do boskich przykazań. Choć komentując wyniki swych badań, ks. Zaręba mówił, że można mówić o stabilizacji religijności i postaw moralnych młodych, a nawet - w pewnych kwestiach - o niewielkim wzroście rygoryzmu moralnego, to i tak duży odsetek badanych dość wybiórczo stosuje się do przykazań. Choć to prawda, że w porównaniu z wynikami sprzed 10 lat polepszeniu uległ stosunek uczniów szkół i studentów do fundamentalnych nauk Kościoła katolickiego w kwestiach takich jak aborcja czy seks przedmałżeński.
O kilka procent mniej jest tych, którzy dopuszczają współżycie przed ślubem, możliwość rozwodu, stosowania antykoncepcji oraz dokonywania aborcji czy eutanazji. Mniej jest jednak także młodych, dla których przed laty zdecydowanie wiążące były przykazania "czcij ojca swego i matkę swoją", "nie cudzołóż", "nie kradnij".
- Często młodzi deklarują pewne wartości i chęć ich przestrzegania, ale na chęci się kończy. Czymś innym bowiem jest wiara, a czymś zupełnie innym konieczność jej wcielania w codzienne życie - mówi Szymon Hołownia. Publicysta nie zgadza się także opinią, że kościoły są dziś pełne młodzieży.
- Powtarzamy często ten mit, ale nie jest on prawdą. Do Kościoła bardziej przywiązani są rodzice i dziadkowie. Widzę coraz mniej młodych ludzi, którzy w kościelnych ławach zastępują starsze pokolenie. Kiedyś wiarę się dziedziczyło, a dziś się ją wybiera. Aby rzeczywiście przyciągnąć młodych, Kościół musi w końcu zacząć kojarzyć się z relacją między Bogiem a człowiekiem - dodaje dziennikarz.
W kościołach jest nas mało
Z opinią, że badani uczniowie szkół ponadgimnazjalnych i studenci nie są częstymi gośćmi w kościołach, zgadzają się sami młodzi. Nawet ci, którzy głęboko wierzą i praktykują, regularnie uczestniczą w mszach świętych i żyją zgodnie z zasadami religii, nie mają najlepszego zdania o religijności swoich rówieśników. Sami przyznają, że zdarza im się ulegać słabościom i dość relatywnie podchodzić do reguł wiary.
- Uważam się za osobę głęboko wierzącą i zaangażowaną w życie Kościoła. I nie traktuj tego jako deklarację, ale rzeczywistość. Nie jestem przy tym fanatyczką i nikogo nie indoktrynuję, bo sama mam mieszane doświadczenia. Zdarzyło mi się mocno przesadzić z narkotykami, przespałam się z kilkoma facetami, jeszcze zanim zaczęłam cenić czystość przedmałżeńską - wspomina 24-letnia Beata. - Kiedyś chodziłam do kościoła, żeby się pośmiać z tych, którzy się modlą. Dziś jest mi przykro, gdy inni tak robią i gdy nawet na mszy dla młodzieży w ławkach widzę samych emerytów - dodaje.
Członek Ruchu Światło-Życie, starszy od Beaty o 2 lata Jasiek jest dumny z tego, że wierzy i żyje "po bożemu", ale dziwi go fakt, że czasem ludzie uważają go za smętnego bigota i oazowego nudziarza.
- Na Oazę rodzice zaprowadzili mnie jeszcze w podstawówce. To, że mnie to wciągnęło, zawdzięczam nie tylko im, ale przede wszystkim duchownym, z którymi się tam spotkałem. W mojej grupie nigdy nie było dyskusji o polityce i potępiania tych, którzy myślą inaczej. Zawsze rozmawialiśmy o Bogu, trudach wiary i innych ludziach, zwłaszcza tych potrzebujących pomocy - mówi chłopak.
Wiara miała istotny wpływ na wybór drogi życiowej Jaśka. Studiował pedagogikę resocjalizacyjną, współpracował z Caritasem. Jako wolontariusz wyjeżdżał na wakacyjne obozy z dziećmi z biednych rodzin, współorganizował warsztaty dla niepełnosprawnych. Dziś pracuje w ognisku wychowawczym, jest terapeutą. Kocha swoją pracę, bo jak mówi, lubi być potrzebny i pomocny. Wierzy, że Bóg właśnie tego wymaga od dobrych ludzi. Takich jak on jest jednak coraz mniej.
Karol M. Szymkowski
http://wiadomosci.o2.pl/?s=512&t=9108