...bo jestem chora z miłości.
Autor |
Wiadomość |
Anonim (konto usunięte)
|
Incognito : http://www.pkrd.org.pl/duch/mistyka/jk/pd-01.htm
Pieśń duszy i jej Oblubieńca Chrystusa.
To, co święci mówili na ten temat, jest zgodne z nauką i wykładnią Świętego Kościoła Rzymsko-Katolickiego, dlatego ja się z tym zgadzam i tego nie neguję.
|
N sie 28, 2005 13:27 |
|
|
|
 |
Incognito
Dołączył(a): Pt cze 18, 2004 13:21 Posty: 2617
|
W świetle opracowania do którego linka mi podałaś, mogę Ci odopowiedzieć na Twoje pytanie: nie, nie mam żadnych zastrzeżeń, uważam, że owa interpretacja jest słuszna, ale ani mnie ona ziębi, ani grzeje, tymbardziej nie wpływa na moje podejście do ekstatycznej duchowości.
_________________ Opuściłem forum wiara.pl i mój profil czeka na usunięcie.
Pożegnanie jest tutaj
|
N sie 28, 2005 13:46 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Ciebie ani ziębi, ani grzeje.
A na innych wywiera przemożny wpływ.
Czy w tym punkcie się rozumiemy? 
|
N sie 28, 2005 14:39 |
|
|
|
 |
Incognito
Dołączył(a): Pt cze 18, 2004 13:21 Posty: 2617
|
Myślę, że tak.
_________________ Opuściłem forum wiara.pl i mój profil czeka na usunięcie.
Pożegnanie jest tutaj
|
N sie 28, 2005 14:41 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
To już jakiś postęp.
Moja dusza marzy o ekstatycznych przeżyciach, takich jak te opisane w pieśni Jana od Krzyża.
Czuję się prawdziwie chora z miłości i tylko Eucharystia uśmierza na krótko mój ból.
|
N sie 28, 2005 15:17 |
|
|
|
 |
plomyk
Dołączył(a): Wt maja 03, 2005 17:44 Posty: 419
|
mniszka napisał(a): To już jakiś postęp. Moja dusza marzy o ekstatycznych przeżyciach, takich jak te opisane w pieśni Jana od Krzyża. Czuję się prawdziwie chora z miłości i tylko Eucharystia uśmierza na krótko mój ból.
mniszka
Tak jak pisalas w inny postach, wola Boza jest najwazniejsza. Niektore dusze nie sa obdarowane takim darem ekstaz, np. Matka Teresa z Kalkuty. Takze powinnas byc przygotowana na wszystko czego Bog moze Ci odmowic. To ten bylbly dar, moze nawet wiekszy.
_________________
|
N sie 28, 2005 17:00 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Jestem całkowicie gotowa na rezygnację z ekstatycznych doznań. Wszystko wg Jego najświętszej woli!
Plomyku, czuję, że bardzo dobrze się rozumiemy.
|
N sie 28, 2005 18:00 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Kolejny dzień tęsknoty za Umiłowanym. "Wody wielkie nie ugaszą miłości, nie zatopią jej rzeki..."
Jak kochać Go jeszcze mocniej? Grzechy powszednie przerażają mnie.
|
Pn sie 29, 2005 18:26 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Panie, dziś pierwszy piątek miesiąca. Dziękuję Ci za łaskę spowiedzi św., za wspaniałego kapłana, za przebaczenie. Potęguj we mnie Twoją miłość!
|
Pt wrz 02, 2005 17:27 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Posty przeniesione z tematu: viewtopic.php?t=7006&postdays=0&postorder=asc&start=15
mniszka napisał(a): Czy można sobie zrobić bożka z duchowości? Incognito napisał(a): Można, dlatego właśnie zbytnia emocjonalność w wierze bywa niebezpieczna. Zrobić sobie bożka z duchowości, choć może brzmi trochę niefortunnie, oznacza uczynić własną duchowość obiektem kultu. Może się tak stać, gdy człowiek doświadcza podczas modlitwy lub w chwilach głębokiego kontaktu z innym człowiekiem swoistej ekstazy - istnieje wtedy niebezpieczeństwo że to doznanie zawładnie nim jak narkotyk i zacznie powtarzać określone czynności (modlitwa, rozmowy) nie dla ich właściwej celowości, ale po to by znów "to poczuć". Dodatkowo można tą swoją zdolność do głębszego używania uznać za wielki dar który czyni nas lepszymi od innych (co oczywiście nie musi być nieprawidłowe i prowadzić do złych skutków) i zacząć ubóstwiać tą własną cechę jako źródło swojej wielkości. mniszka napisał(a): Dlaczego więc w Pieśni nad Pieśniami są słowa (niedokładny cytat) : Jeśli spotkacie mego miłego, wiecie co mu powiedzieć? Że jestem chora z miłości. To pokazuje, że emocjonalność może ubogacać. Incognito napisał(a): Zaklinam was, córki jerozolimskie: jeśli umiłowanego mego znajdziecie, cóż mu oznajmicie? Że chora jestem z miłości. [Pnp 5,8] O ten fragment chodzi? Mniszko, ten fragment rzeczywiście przedstawia postawę silnej emocjonalności, ale nie stwierdza że ona wzbogaca człowieka. Nie stwierdza nawet, że jest dobra. mniszka napisał(a): Czyżby Pieśń nad Pieśniami mówiła o czymś złym? Wiesz, że Święci bazując na tym tekście wzbogacali własną duchowość. Incognito napisał(a): mniszka napisał(a): Czyżby Pieśń nad Pieśniami mówiła o czymś złym? Na to wygląda - bycie "chorym z miłości" świadczy o niedojrzałości uczucia. mniszka napisał(a): Wiesz, że Święci bazując na tym tekście wzbogacali własną duchowość. Biorąc pod uwagę to jak różnimy się w swoim rozumieniu właściwej duchowości, nie mogę traktować tego jako argumentu, bo np. duchowość św. Faustyny lub św. Tereski, które Tobie imponują, dla mnie jest infantylna. Niemniej nawet jeśli byśmy doszli do kompromisu w kwestii przykładu pozytywnego wpływu Pieśni nad Pieśnami na duchowość, należy pamiętać, że co innego mówić o wpływie całego uworu, a co innego o wpływie danego fragmentu. elka napisał(a): Cytuj: bycie "chorym z miłości" świadczy o niedojrzałości uczucia. a nie o sile uczucia? mozesz podać jakieś "wytyczne", po których mozna poznac, które uczucie jest dojrzale, a ktore nie? a swoją drogą, to dość karkołomne, by ot tak sobie stwierdzić, że Pieśń nad Pieśniami - tekst natchniony przez Ducha świętego - mówi o czymś złym, i że to własnie miłosc jest tym czymś złym... w kontekście Boga, który "chory z miłosci" do człowieka poświęcił swojego Syna i pozwolił, by Syn umarł na krzyżu - i kazał swoim uczniom "umierać na krzyżu".... jaki ten Bóg niedojrzały... Incognito napisał(a): Niekoniecznie musi świadczyć o sile uczucia, niepozorna, spokojna miłość może okazać się silniejsza i mocniejsza niż namiętny ogień. Prawdziwa, dojrzała miłość jest źródłem spokoju i rozwoju człowieka, gdyż jest esencją doskonałego Boga. Bóg jest miłością i człowiek jest do miłości powołany, zresztą jak pisze św. Paweł, to miłość nadaje wartość człowiekowi i jest jego skarbem. Miłość sprawia, że człowiek wzrasta, jest drogowskazem do boskiej doskonałości dzięki któremu odzyskujemy to, co straciliśmy poprzez grzech - dlatego właśnie miłość nie może być destrukcyjna, a właśnie taka jest choroba. Ze swojej definicji choroba jest stanem złym, niewłaściwym - przeciwieństwem postawy zdrowej i właściwej, czyli zamierzonej dla bytu. Choroba zawsze jest jakąś ułomnością, a ułomność ogranicza człowieka w określony sposób. Jeśli pewne uczucie sprawia, że człowiek czuje się chory, musi burzyć w nim wewnętrzny pokój i harmonię, a bez stałego fundamentu nie da się nic zbudować. Choroba ogranicza możliwości rozwoju, koncentruje organizm na jej zwalczaniu, jest więc przeciwieństwem tego co ofiaruje prawdziwa miłość czyli wzrastaniu ku Bożej doskonałości. To czy Bóg jest chory z miłości, jest kwestią dyskusyjną. Biorąc pod uwagę to, że Bóg nie jest bytem cielesnym, teoretycznie choroba Boga mogłaby mieć wpływ tylko na Jego umysł. Choroby umysłu zaś powodują jego niedoskonałość, przytłumienie. Widać więc wyraźnie, że Bóg nie może być chory w jakikolwiek sposób bo to byłoby sprzeczne z Jego doskonałością. Stwierdzenia o Bogu "chorym z miłości" pozostają jedynie niefortunnymi hasłami. Swoją drogą, dla nieskończonego Boga dla którego życie gwiazd jest jedną chwilą i którego mądrość, cierpliwość oraz wszelkie cnoty przewyższają wszystko, stanie się człowiekiem na trzydzieścikilka lat nie jest żadnym wyzwaniem, podobnie jak śmierć w ludzkim ciele. elka napisał(a): oczywiście, że Boga trudno jest opisać własnymi, ludzkimi słowami, jednak tylko na takie jestesmy "skazani", bo nie jesteśmy aniołami  jak mówi Paweł: "teraz widzimy niejasno" ale przypisywanie słowom poetyckim PnP głoszenia zła ["chora jestem z miłosci"] jest lekkim nadużycim z twojej strony dla ciebie ten zwrot moze oznaczac zło, dla mnie mówi on o sile miłosci - tak wielkim uczuciu, że człowiek cały koncentruje sie na nim... bo cóz to znaczy dla człowieka - choroba - poza tym, co ty wymieniles? gdy ktoś choruje i to poważnie i mocno, cały skupiony jest na tym - uwaza, by coś mu bardziej nie zaszkodzilo, szuka lekarstwa - tu: obecności oblubieńca - całe życie człowieka "kręci" się wokół choroby: ktoś, kto nie może dużo chodzic nie zgodzi sie na dłuuugie wycieczki, ktos, kto nie moze jeść określonych potraw będzie uważał na swoje menu - i myślę że bardziej o to chodziło w tym zwrocie... spytałam mojego 14letniego syna, co wg niego ten zwrot oznacza - odpowiedzial, ze ta dziewczyna jest zakochana do szaleństwa.... a czyż nie tak kocha Bóg? całe Pismo poświęcone jest Jego wierności człowiekowi pomimo wszystko, nie licząc się z grzechami, niewiernością, złem jakie jest w człowieku... nie cenimy takiej miłości, nie cenimy kobiety, którą zdradza mąż, a ona go mimo to kocha [kłania sie tu księga Ozeasza], nie cenimy miłosci, która nie szuka swego, nie pamięta złego, wszystkiemu wierzy... dziwimy się jej i patrzymy z powątpiewaniem... a gdy ktoś odda dla miłosci [za miłość] całą majętność swoją, pogardzą nim tylko... a swoją drogą: przeczytałeś kilka razy Pieśń nad Pieśniami z przypisami?  one mogą ci wiele wyjaśnić, jak Kościół interpretuje słowa tej księgi  Cytuj: Swoją drogą, dla nieskończonego Boga dla którego życie gwiazd jest jedną chwilą i którego mądrość, cierpliwość oraz wszelkie cnoty przewyższają wszystko, stanie się człowiekiem na trzydzieścikilka lat nie jest żadnym wyzwaniem, podobnie jak śmierć w ludzkim ciele. a tego zupełnie nie rozumiem - twoim zdaniem dla Boga śmierć Syna, dla Syna Jego własne życie, odrzucenie przez ludzi, śmierć na krzyżu - to było "małe piwo"? bo trwało tylko 33 lata? Incognito napisał(a): Wystarczy wziąć pierwszy lepszy podręcznik o miłości aby zobaczyć jak oceniana jest miłość która nie widzi nic poza obiektem - jako zaślepienie, emocje które spalają i niszczą. Jeżeli człowiek jest chory z miłości i koncentruje się tylko na jednej osobie, a poza nią w ogóle świata nie widzi, znaczy to, że jego miłość jest niedojrzała, bo nie patrzy w przyszłość i koncentruje się tylko na własnej ekstazie. Aby móc coś komuś dać, trzeba też pamiętać o sobie i w interakcji ze światem siebie kształtować oraz udoskonalać, inaczej człowiek stanie się cieniem, odbiciem tej drugiej osoby, całkowicie zamkniętym na rozwój. A pragnienie rozwoju drugiej osoby oraz jedność z nią są podstawowymi założeniami miłości. Zakochanie do szaleństwa oznacza górowanie uczuć nad rozumem, a za tym idzie pewien brak kontroli nad sobą i własnymi czynami. Do tego widać tu wyraźną różnicę między zakochaniem a miłością. Miłość nie bywa szalona, bo jest decyzją, aktem rozumu i woli - właśnie w tym tkwi jej stałość. Dlatego właśnie "kochają do szaleństwa" te osoby, które jeszcze nie wiedzą czym miłość jest i znają tylko zakochanie, czyli którym brak dojrzałości w tej sferze.
Bóg wiedział dokładnie czym jest śmierć fizyczna i że jest za nią życie wieczne, wiedział, że po śmierci fizycznej nic Mu nie grozi, dodatkowo miał na ziemi 33 lata na przygotowanie do tego jednego dnia męki o którym wiedział od początku i o którym wiedział ile będzie trwać. Tak, w porównaniu z gehenną którą przechodzili niektórzy ludzie podczas wojen, nie wiedząc czy ona kiedyś się skończy, to było małe piwo. Nie zapominaj, że Syn to Bóg. elka napisał(a): no coz, podręczniki od miłości są potrzebne  na pewno, ale jesli mówimy o Bożej miosci to ja jednak proponowałabym Pismo św  nie odpowiedziales na moje pytanie o przeczytanie Pieśni nad Pieśniami - mam rozumiec, ześ jej nie przeczytał? bo w sumie to ta księga mówi o zakochaniu - tak jak piszesz - o "pierwszym" etapie miłosci - z tym, że nie mozna powiedzieć [tu sie nadal będę upierała  ] że ten pierwszy etap jest zły - kazdy podręcznik o milosci równiez to potwierdzi ten etap jest potrzebny - podobnie jak wiedza o tym, że ta milość sie zmienia - że ma dojrzewać mozna powiedzieć chyba, ze PnP traktuje o zakochaniu, a Kor 13 o "koncowym" etapie milosci - o ile jednak milosc ma początek [zakochanie] to czy mozna jednak powiedziec, że zakonczył sie etap jej dojrzewania?  chyba nie  Cytuj: Bóg wiedział dokładnie czym jest śmierć fizyczna i że jest za nią życie wieczne, wiedział, że po śmierci fizycznej nic Mu nie grozi, dodatkowo miał na ziemi 33 lata na przygotowanie do tego jednego dnia męki o którym wiedział od początku i o którym wiedział ile będzie trwać. Tak, w porównaniu z gehenną którą przechodzili niektórzy ludzie podczas wojen, nie wiedząc czy ona kiedyś się skończy, to było małe piwo. Nie zapominaj, że Syn to Bóg. te zdania są moim zdaniem bardzo niepokojące - nie wiem, na ile studiowałeś zagadnienie, na ile Jezus był świadomy tego, że jest Bogiem oraz czym dla Niego bylo Jego Człowieczeństwo itd bo to co piszesz, może relatywizować i pomniejszać Krzyż i Mękę - a przecież dzięki Nim zostaliśmy odkupieni - poprosiłam znajomego księdza by przyjrzał sie twoim stwierdzeniom i podpowiedział, w jakim kierunku szukać wyjaśnien  z tym ze to ksiądz "zalatany", wiec moze to troche potrwać  dlatego z wypowiedziami na ten temat ja sie na razie wstrzymuję od głosu  ps. czy moderacja moze wątek o PnP wyłaczyc z tematu o sterydach?  Lars_P napisał(a): Człowiek zakochany, to człowiek <chory>. Świat człowieka zakochanego jest światem zachwianym, odwróconym w innym kierunku. Człowiek zakochany szuka oparcia dla właściwej (nowej) równowagi. Środek ciężkości oscyluje wokół tego kogo się kocha. Dopasowywanie swoich wszystkich <możliwości> do nowej sytuacji, jest zachwianiem poprzedniego stanu. Człowiek który kocha jest <szaleńcem>, wszystko uczyni dla miłości. Kto przy zdrowych zmysłach (?) idzie dobrowolnie na śmierć? Pada deszcz a dla człowieka zakochanego świeci słońce. Jest zimno a czuje się ciepło gdy jest obok mnie ten, kogo kocham. Tęsknota za osobą kochaną, sprawia, że nic poza spotkaniem z nią nie ma znaczenia. Chory jest człowiek z miłości wtedy, kiedy czując swoje ograniczenia, usiłuje obdarzyć osobę ukochaną tym, co czuje, ale nie potrafi jej dać tego wszystkiego czego pragnie. Miłość nie ma granic stąd pragnienie obdarowania, tym co chcemy ofiarować, jest zawsze zbyt niedoskonałe. Chwile uniesień kończą się szybko. Miłość otwiera na inny świat, ale w tym życiu nie jest to na tyle możliwe, by stan ten trwał bez przerwy. Każde oddalenie jest cierpieniem. Nieustanne pragnienie zaspokojenia - obdarowywania, tego kogo się kocha jest chorobą. O świętych mówi się, że są szaleńcami Bożymi. Szaleniec do zaspokojenia niepokoju zrobi wszystko. Zakochany człowiek to człowiek który patrzy na świat zupełnie inaczej. Wszystko staje się już inne. Nic już nie wygląda tak jak dawniej. Do najwyższego poznania dochodzimy w miłości. Do poznania siebie dochodzimy wtedy, kiedy jesteśmy kochani i kochamy. Kochać znaczy być tak dalece zależnym od innego człowieka, że otrzymujemy od niego nawet swój własny byt. Jestem prawdziwie sobą gdy kocham. Ale kocham dlatego , że jest ten drugi człowiek. Jestem, ponieważ on jest. Jestem o tyle o ile on jest. Poprzez miłość człowiek oddaje się w ręce innego człowieka. Kochać tzn. wystawić się na zranienia. Miłość ziemska doskonali się i wydobywa z egoizmu – stąd ten stan chorobowy. Ustawiczne braki i tęsknota, to też miłość – a to w zupełności można nazwać stanem chorobowym. W tym świecie nie ma nic stałego – wszystko się zmienia, to boli i przeszkadza - zmusza do ustawicznego poszukiwania. Uwalnianie się ze swojego ja wymaga podobnych zmagań jakie dokonuje się w procesie leczenia. Szuka się <lekarstwa> które przynosi ulgę w cierpieniu. Miłość boleśnie rozrywa przywiązanie do siebie samego – całe życie tęsknimy do miłości. Zdrowi będziemy wtedy kiedy ją osiągniemy, a to może się dokonać wtedy kiedy zaspokoimy na stałe swoje pragnienia.  saxon napisał(a): Incognito napisał(a): Bóg wiedział dokładnie czym jest śmierć fizyczna i że jest za nią życie wieczne, wiedział, że po śmierci fizycznej nic Mu nie grozi, dodatkowo miał na ziemi 33 lata na przygotowanie do tego jednego dnia męki o którym wiedział od początku i o którym wiedział ile będzie trwać. Tak, w porównaniu z gehenną którą przechodzili niektórzy ludzie podczas wojen, nie wiedząc czy ona kiedyś się skończy, to było małe piwo. Nie zapominaj, że Syn to Bóg. W bardzo wielkim skrócie: Cytuj: Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści... (Iz 53,4) Bóg biorący dobrowolnie na siebie cierpienia wszystkich ludzi... jeśli dla kogoś to było to mnie w tym momencie brakuje po prostu słów... I myślę, że warto się zstanowić nad faktem, że im więcej miłości, tym więcej cierpienia kiedy krzywdzi osoba kochana. A kiedy Miłość jest nieskonczona... Poza tym totalnym uproszczeniem i nieporozumieniem jest sprowadzanie cierpienia Chrystusa jedynie do płaszczyzny fizycznej...
|
N mar 19, 2006 12:58 |
|
 |
Kwiatuszek
Dołączył(a): Pn kwi 10, 2006 15:36 Posty: 57
|
Mniszko to dośc trudne pytanie .Ja na pewno na to nie odpowiem gdyż sama nie wiem.Mam uczucie zakochania się w Bogu,uczucie ,że ON jest najważniejszy,że Jego kocham i czuje w sobie powołanie .Coraz bardziej me myśli wędrują własnie koło tego twierdzenia ze osoby powołane taki stan odczuwają i jeśli to prawda to szaleje ze szczęścia 
_________________ Bo góry mogą ustapić i pagórki się zachwiać ale milośc moja nigdy nie odstąpi od Ciebie -mówi Pan
Deus caritas est !
|
Wt kwi 11, 2006 17:55 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|