jumik napisał(a):
Przepraszam, trochę złego słowa użyłem. Bardziej pasuje tu nie "racjonalizm" czy też nadmierne racjonalizowanie, a "materializm" tudzież "naturalizm".
OK, ale jaką mamy alternatywę? Jak np. taki szaraczek jak ja ma w możliwie pewny sposób rozeznać, czy i kto jest prowadzony przez Ducha Świętego?
jumik napisał(a):
Chodzi mi o świadomość, że sumienie jest omylne. Mnie przekonują argumenty Kościoła i własne rozważania na ten temat (na tematy z tego forum). Kwestia jest teraz taka: Ty uważasz powiedzmy, że coś nie jest złe, Kościół uważa, że jest i doszedł do tego w sposób racjonalny i przez wiarę. Problem jest w tym, że albo Kościół się myli albo Ty. I to jest pewne.
Nawet tego nie byłbym taki pewien. Co jeśli "przez zatwardziałość serc naszych" Kościół neguje sztuczną antykoncepcję? Kościół może trwać w tym nauczaniu, bo np. odejście od niego spowodowałoby obecnie więcej szkody niż pożytku. Może Kościół czeka na chwilę, w której zmiana nauczania nie spowoduje zwątpienia czy wręcz zgorszenia wśród znaczącej części wiernych? Wówczas i Kościół ma swoje racje i ja się nie mylę, a co więcej, przyczyniam się do zmiany postrzegania tejże sztucznej antykoncepcji i przygotowuję grunt pod korektę nauczania Kościoła

Oczywiście to tylko czysta spekulacja, a sedno problemu leży w tym, co ująłeś słowami
"Kościół uważa, że jest [złe] i doszedł do tego w sposób racjonalny i przez wiarę" oraz
"Mnie przekonują argumenty Kościoła i własne rozważania na ten temat". Otóż gdyby mnie przekonywały te argumenty i gdybym uważał tłumaczenie Kościoła za racjonalne, to zapewne podzielałbym Twoje stanowisko. Tyle, że dla mnie tłumaczenie Kościoła w kwestii ak jest bardzo nieprzekonujące, a przeciwieństwie do argumentów zwolenników ak. Mam więc dwie możliwości:
1. Słuchać głosu omylnego sumienia i argumentów, które uważam za racjonalne i które mnie przekonują, mimo że mogę się mylić
2. Słuchać nauczania Kościoła, w którym znalazłem się w wyniku działania sił zewnętrznych i którego nieomylności nie jestem w stanie potwierdzić.
Jedna i druga droga jest niepewna, ale skalę ryzyka w wariancie drugim szacuję na jakiś rząd wielkości wyżej. Oprócz mojego słabego "wydawania się", że to akurat ten Kościół, nie mam bowiem w ręku poważnych atutów. Dlatego wybieram wariant pierwszy - z braku lepszej alternatywy, a nie dlatego, że jest on taki super.
jumik napisał(a):
I jeszcze jedno: dla mnie przynależność do Kościoła jest przynależnością do najlepszej drogi do Boga. On nie jest tylko pomocnikiem - ja mam być zbawiony właśnie w nim - w tej wspólnocie ludzi. I darzę go dość dużym zaufaniem.
W tym punkcie nie widzę między nami jakościowej różnicy

Ja pisałem
"(...) dla mnie przynależność do Kościoła nie jest celem samym w sobie, celem jest poznanie Boga i zbawienie. I z tej perspektywy patrzę na Kościół jako pomocny w realizacji założonego celu". Oczywiście pomocny nie tylko dla mnie, ale dla całej jego wspólnoty (bo niby dlaczego miałoby być inaczej?).
Można by powiedzieć, że różnica jest ilościowa: Twoje dość duże zaufanie do Kościoła (ale pozwolę sobie zauważyć, że nie jest to pełne zaufanie) wydaje się być większe niż moje dość duże zaufanie. Problem w tym, że jak sam przyznajesz, Ciebie tłumaczenie Kościoła przekonuje, więc nie musisz polegać na zaufaniu. Ja musiałbym.
Na marginesie, między "być pomocnym" a "być pomocnikiem" jest pewna subtelna różnica

jumik napisał(a):
Nie opieram się na tym, ale... kiedyś ktoś (w Kościele) napisał, że tak można rozpoznawać czy jakiś kościół jest tym Kościołem (albo raczej do rozpoznawania czy coś nie jest tym Kościołem).
Być może, pozostaje jednak pytanie, na ile obiektywne i przekonujące jest to rozpoznawanie. No i na ile jest to do zweryfikowania przez zwykłego śmiertelnika, skoro od tego ma zależeć jego zbawienie.
Na tej zasadzie mógłbym zamknąć pięciolatka w mieszkaniu i zostawić mu trzy pudełka, ponumerowane od jeden do trzy. W jednym byłyby cukierki, w dwóch pozostałych ładunek wybuchowy, a numer pudełka z cukierkami byłby rozwiązaniem zadanego dziecku równania kwadratowego...