pilaster
Dołączył(a): N mar 28, 2004 8:38 Posty: 4769
|
 Światopogląd rzecz nabyta
Poniższy esej był kiedyś wywieszony na portalu "wiara.pl", ale po jakimś czasie zniknął. Wklejam go zatem tutaj i zapraszam do dyskusji.
Poproszono mnie, abym opisał swój światopogląd. Czy mam to robić? Staram się bowiem ze swoim światopoglądem nie obnosić. Można by rzec, że mój światopogląd jest mój i niechętnie dzielę się nim z innymi. Często bowiem bywa tak, że posiadacze takiego, czy innego poglądu, czują się z tego powodu lepsi od innych i dają to odczuć. Dobrze jeszcze, że nie próbują swoich przekonań narzucić innym przymusem. Tymczasem duma z własnego światopoglądu przypomina np. dumę ze swojego wzrostu, albo kształtu palców. Każdy jakieś ma. Wszelkie dyskusje światopoglądowe uważam zatem za pozbawione głębszego sensu, skoro światopogląd to jest coś, co się kształtuje latami i istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że zmieni się go pod wpływem dyskusji. Sam z resztą wolę rozmawiać o konkretach, a nie o filozoficznych abstrakcjach. Mimo wszystko postanowiłem napisać ten esej.
Zacznijmy od tego, że w świecie materialnym nie obserwujemy działalności żadnej transcendencji, ani teraz, ani w przeszłości. To stwierdzenie wymaga pewnego wyjaśnienia. Istnieją liczne grupy, np. niuejdżowcy, fani różnych Amorthów i Balduccich, maniacy objawień matki boskiej na brudnej szybie, kreacjoniści, czy inni ezoteryści – mitomani, którzy twierdzą, że z takimi ingerencjami transcendencji w naszą materialną rzeczywistość mamy, bądź mieliśmy w przeszłości, do czynienia. Wszyscy oni nie mają racji. Skoro bowiem jasnowidze głoszą, że potrafią przewidzieć przyszłość, to dlaczego żaden z nich nigdy nie wygrał w totka, na wyścigach konnych, albo chociaż na giełdzie? Dlaczego w treści rzekomych „objawień” nie ma żadnej wiedzy, która by wykraczała poza wiedzę posiadaną, lub możliwą do zdobycia przez osoby rzekomo objawień doświadczające? Tymczasem tematem „objawień są najczęściej standardowe banały typu „trzeba się więcej modlić”, „modlić się trzeba więcej”, „więcej trzeba się modlić”. Nawet osławiona, tak rzekomo potworrrna i strrraszliwa III tajemnica fatimska okazała się zwykłym humbugiem. Również rozmaite „Święte księgi” są co najmniej wątpliwej wiarygodności, a fakt, że całkowicie odzwierciedlają punkt widzenia czasów, w których były pisane i tak samo jak objawienia nie zawierają żadnej szczególnej wiedzy, świadczy zdecydowanie na ich niekorzyść. Jednym słowem brak na ewentualne przenikanie się świata transcendentnego i materialnego jakiegokolwiek cienia dowodu. Można zatem spokojnie stwierdzić, że otaczająca nas rzeczywistość jest w 100% materialna.
Z powyższego faktu, ateiści, do których grona niegdyś się również zaliczałem, wyciągają wniosek, że takiej transcendencji, czy jak wolę to nazywać nadprzyrodzonej inteligencji (Boga) w ogóle nie ma. Jest to jednak wniosek pochopny. Chociaż bowiem transcendencji w przyrodzie bezpośrednio nie obserwujemy, to jednak istnieją w niej pewne zjawiska skłaniające do zastanowienia. Jednym z nich jest sam Wszechświat jako taki. Jeżeli bowiem będziemy dociekać przyczyny istnienia Wszechświata, otrzymamy odpowiedź: Wielki Wybuch. Co jednak spowodowało WW? Nauka rozgryza obecnie i to zagadnienie. Niezależnie jednak od odpowiedzi (powiedzmy że WW spowodowało zjawisko X), pada następne pytanie o przyczynę X, potem X-1, etc. Opierając się na powyższym niektórzy usiłują nawet dowodzić istnienia Boga z Pierwszej Przyczyny. Można jednak równie dobrze założyć, że związki przyczynowo skutkowe ciągną się w nieskończoność. Należy też zauważyć, że istnieją zjawiska bez przyczyny. Takim zjawiskiem wydaje się na przykład rozpad promieniotwórczy. Wszechświat mógłby nawet powstać z niczego, jako fluktuacja kwantowa (warunkiem tego jest, aby całkowita energia zawarta we Wszechświecie była zerowa. Wydaje się, że tak rzeczywiście jest, ale dowodu na to nie ma). Wątpliwości jednak pozostają. Rodzi się bowiem pytanie SKĄD SIĘ WZIĘŁY TE ZWIĄZKI? Dlaczego w ogóle cokolwiek istnieje? Pomijam już w tym miejscu zajeżdżoną do szczętu i mocno niepewną, opierającą się bowiem na założeniu, że stałe fizyczne, jak prędkość światła, czy stała Plancka są od siebie niezależne, zasadę antropiczną. Zagadka jednak w dalszym ciągu pozostaje bez odpowiedzi.
Innym ciekawym zjawiskiem, choć dużo (w sensie dosłownym) mniejszego kalibru, jest człowiek. Jego wyodrębnienie ze świata przyrody jest znacznie głębsze niż nam się zwykle wydaje i nie ogranicza się tylko do wielkiego mózgu, oraz stanu permanentnej rui. Na przykład długość życia. Najlepiej jest je mierzyć nie w wartościach bezwzględnych (słoń żyje 70 lat, mysz rok), ale tempem metabolizmu. Ten zaś najwygodniej przedstawić w postaci ilości uderzeń serca. I tu niespodzianka. Długość życia wszystkich zwierząt posiadających układ krwionośny mierzona w ten sposób, jest ...jednakowa i wynosi ok 700 mln uderzeń serca. Długość życia człowieka jest jednak ponad trzykrotnie dłuższa. Tłumaczy się to neotenią, tj tym, że rozwój osobniczy człowieka jest ewolucyjnie opóźniony w dzieciństwie o jakieś 10-15 lat, zaś starość wydłużona o 15-20 lat, co ma ułatwiać opiekę nad wnukami. (samolubny gen się kłania) Istnieją jednak w przyrodzie inne zwierzęta neoteniczne (np owady, czy meksykański płaz aksolotl), które jednak podobnych anomalii nie przejawiają.
Ludzki mózg, a zatem i rozum, powstał w procesie ewolucji w celu lepszego radzenia sobie z następującymi zadaniami:
1. Znalezienia na sawannie czegoś do żarcia,
2. Unikanie sytuacji, kiedy samemu staje się żarciem dla innych zwierząt
3. Rozwoju kontaktów interpersonalnych w ramach grupy, co pociągało za sobą rozwój współpracy, z której wszyscy czerpali korzyści.
I najważniejsze
4. znalezienie i zabajerowanie odpowiedniego partnera do rozrodu.
Obecne badania potwierdzają, że gwałtowny rozwój mózgu, jaki daje się obserwować w historii rodzaju ludzkiego, jest wynikiem doboru płciowego, czyli właśnie bajerowania panienek, które z kolei lubiły niezły bajer, co dawało w ewolucji swoiste sprzężenie zwrotne. Funkcję seksualną mózgu można zatem uważać za najważniejszą, pozostałe zaś jako wtórne.
Tymczasem jednak okazuje się, że ten zaprogramowany głównie na podryw rozum potrafi także zrozumieć prawa fizyki kwantowej, czarne dziury, czy nawet powstanie całego wszechświata. Nacisk selekcyjny z pewnością nie działał w tym kierunku. Można oczywiście rzecz całą zbyć lekceważącym stwierdzeniem "zrozumienie zjawisk zwiększa szanse na przeżycie", sprawa wcale nie jest jednak taka oczywista. Matematyka, zwłaszcza wykraczająca poza cztery działania proste, jest czystym tworem ludzkiego umysłu. Tymczasem ten abstrakcyjny twór okazuje się opisywać realnie istniejące obiekty i zjawiska. Czarne dziury, elektrony, galaktyki, a nawet procesy myślowe, czy ludzkie zachowania (teoria gier). I o ile można się zgodzić, że nacisk selekcyjny mógł spowodować jakieś intuicyjne zrozumienie fizyki Newtona, choć też nie do końca, o czym dalej, o tyle jest to absolutnie niemożliwe w przypadku mechaniki kwantowej, czy teorii względności. Również powstania takich działów matematyki, jak geometria różniczkowa, czy topologia, trudno oczekiwać po ewolucji. Zwłaszcza że trudno w ten sposób oczarować płeć przeciwną. Wiem, bo sam sprawdzałem. Ludzie nabyli ewolucyjnie np zdolność do oszacowania prawdopodobieństwa różnych zjawisk, ale tylko wtedy, kiedy to prawdopodobieństwo jest większe od pewnej wartości granicznej. Ryzyko śmierci na polowaniu mniejsze niż np 1/10 000 nie ma już bowiem ewolucyjnie żadnego znaczenia. Dlatego też w świecie mniejszych prawdopodobieństw intuicja kompletnie nas zawodzi, co notorycznie wykorzystują firmy ubezpieczeniowe, czy totolotkowe. Potrafimy (niektórzy) jednak zawiesić intuicję na kołku i prawdopodobieństwa OBLICZYĆ.
Również fizyka nie tylko Einsteina, ale nawet Newtona, jest aintuicyjna. W realnym świecie przedmiot puszczony w ruch, w końcu się zatrzyma (z powodu tarcia). U Newtona jest inaczej (IV zasada dynamiki - ciało raz puszczone, puszcza się dalej samo) Zrozumienie tego faktu, jak również zależności prędkość-siła czekało aż do powstania nauki w XVII wieku. Nawet umysły tej miary, co Erastotenes, Euklides, czy Archimedes, nie potrafiły rozgryźć dynamiki, choć ze statyką, czy geometrią ci panowie radzili sobie na tyle dobrze, że byli w stanie obliczyć obwód Ziemi z całkiem niezłą dokładnością. Można więc spokojnie powiedzieć, że znajomość nawet tylko mechaniki Newtona (a co dopiero elektromagnetyzmu, nie mówiąc już o kwantówce), nie zapewnia zwiększonego sukcesu reprodukcyjnego, a więc nie jest wzmacniana drogą ewolucji. Organizm, (poza latającymi, ale o ile wiadomo człowiek tej fazy w swojej ewolucji nigdy nie przechodził), który posługuje się intuicyjnie Newtonem, przegra w ewolucji z tym, który posługuje się Arystotelesem. A jednak, to Newton, a nie Arystoteles miał rację.
Tymczasem ludzki mózg potrafi mechanikę kwantową, czy elektrodynamikę zrozumieć! Ten fakt dziwił nawet Einsteina, a co dopiero malutkiego niżej podpisanego. Reasumując, Wszechświat jest matematyczny, i mózg człowieka jest (a przynajmniej może być) matematyczny, choć nie istnieją żadne widoczne powody, aby zachodziło zarówno jedno, jak i drugie, a co dopiero oba naraz. Wolno więc domniemywać, że za tym zjawiskiem coś się kryje. Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że fundamentalne prawa rządzące Wszechświatem (czy multiwszechświatem) i ludzki rozum są ze sobą w jakiś sposób skorelowane. Albo istnienie tych praw znalazło jakieś odbicie w architekturze połączeń neuronów w mózgu, co w świetle naszej wiedzy wydaje się kompletnie nieprawdopodobne, albo prawa te zostały zaprojektowane przez rozum podobny do ludzkiego. Tertium non datur. Założenie zaś, że nasz Wszechświat powstał w jakimś laboratorium istot inteligentnych, ale zarazem materialnych z innego Wszechświata, a takie pomysły też się pojawiają, nie rozwiązuje zagadki, tylko przenosi ją na wyższą półkę. Dlaczego bowiem te hipotetyczne istoty potrafiły zrozumieć SWÓJ wszechświat? Teraz jeżeli odkryjemy jakąś pozaziemską inteligencję, ciekawe byłoby się dowiedzieć, czy umysły tejże inteligencji również są skonstruowane matematycznie. Jednak, skoro w ogóle byliby zdolni nawiązać z nami kontakt, to raczej tak. A czy będą neoteniczni?
Argumenty, które wymieniłem w żadnym razie nie są dowodami na istnienie Boga i proszę ich tak nie traktować. To są co najwyżej przesłanki, które spowodowały, że z pozycji ateistycznych przeniosłem się na co najwyżej agnostyczne. A oto jak przebiegała dalsza ewolucja moich poglądów.
Załóżmy więc, że za powstaniem Wszechświata (czy multiwszechświata), a raczej praw nimi rządzących, stoi inteligencja jakoś tam podobna do ludzkiej (w rzeczywistości jest oczywiście na odwrót, to ludzka inteligencja jest wtórna w stosunku do boskiej). Jak już ktoś napisał, Bóg jest matematykiem. Oczywiście taki Bóg, twórca praw natury, jest właściwie Bogiem deistycznym, raczej dalekim, niż bliskim. Istnieje poza czasem i przestrzenią, a więc z naszego punktu widzenia jest zawsze ten sam (nie TAKI SAM, ale TEN SAM) czy to miliard lat temu, czy za miliard lat od chwili obecnej. To co my odczuwamy jako upływ czasu, dla Niego jest jak seria kadrów na taśmie filmowej, które widzi wszystkie naraz. Jest to jednak mimo wszystko Bóg-osoba, a nie jakaś tajemnicza Siła Sprawcza, czy Moc Chaosu, etc. Taki deistyczny w istocie Bóg nie będzie od człowieka wymagał postępowania przeciwnego naturze (skoro jest twórcą praw natury), nie będzie narzucał jakiś skomplikowanych przepisów regulujących np dietę, czy sposób ubioru. Nie będzie żądał żadnych ofiar (po co?). Pozostawia człowiekowi wolną wolę i rozum, żeby z niej korzystać. Nie objawia się bezpośrednio, gdyż to wolną wolę by zlikwidowało. Pozostaje zatem tylko stwierdzić która z istniejących religii przedstawia Boga w sposób możliwie najbardziej zbliżony do tej wizji. Wybór jest właściwie bardzo prosty.
Istnieje tylko jedna cywilizacja w której powstała nauka, czyli zdolność zrozumienia matematyki Wszechświata, a zatem było nie było, Dzieła Bożego. Nauka (jako metoda) nie powstała ani w Indiach, ani w Chinach, ani w łonie islamu, choć te kultury przez długi okres przodowały na Ziemi. Nauka zrodziła się w cywilizacji chrześcijańskiej i jest z nią na tyle związana, że np. Paul Davies posunął się nawet do twierdzenia, że gdyby ok. 1200 roku w okolice Paryża walnęła planetoida i zniszczyła cywilizację chrześcijańską, nauka nie powstałaby do dzisiaj. A zatem ta właśnie cywilizacja (i jej religia) stoi najbliżej Boga. Etyka chrześcijańska jest najbliższa etyce naturalnej, prawa etyki bowiem, wbrew temu, co się niektórym wydaje, nie są wytworem kultury, ale istnieją obiektywnie, co opisuje teoria gier. Nie wymaga chrześcijaństwo katolickie jakiś dziwacznych, jak zakaz spożywania wieprzowiny, wyrzeczeń, zezwala na właściwie wszelkie nie krzywdzące innych przyjemności (alkohol, seks, muzyka, czyli w wersji poetycznej wino, kobiety (dla kobiet - faceci) i śpiew), tylko przestrzega, by nie zdominowały one życia, czyli, żeby to wola szła za rozumem (znowu!), a nie rozum podlegał woli. Wymaga za to od swoich wyznawców samodoskonalenia się.
Już w dzieciństwie interesowałem się bardzo astronomią, chłonąc wszystko, co na ten temat można było przeczytać. Większość książek traktujących o historii tej najstarszej z nauk była jednak pisana z pozycji marksistwa i lenistwa, a ich autorzy długo i obszernie, ale zarazem i z zadziwiającym brakiem detali rozwodzili się nad tym, jak to reakcyjny Kościół prześladował naukę i naukowców, jak myśl Kopernika była tępiona i zwalczana na wszelkie sposoby, a sam Kopernik tylko dlatego uniknął stosu, że taktownie zszedł był z tego świata w momencie wydania swojego dzieła. Tezy te przez środowisko "świeckich humanistów" powtarzane są do tej pory. I ja im wtedy wierzyłem. Z biegiem czasu jednak sięgałem po poważniejsze pozycje, jak podręczniki akademickie, a także zacząłem różne fakty kojarzyć ze sobą. I oto sprawa przestała być taka oczywista. Często na przykład podaje się dzisiaj, jakoby Kopernik miał obalić twierdzenie, że ...Ziemia jest płaska. Tymczasem jeszcze w czasach, kiedy Kopernik wędrował był na studia do Włoch, niejaki Kolumb antyszambrował u możnych Europy, proponując im dopłynięcie do Chin i Indii „dookoła świata”. To prawda, że spotykał się z opozycją, ale nie wynikała ona z wiary w płaskość Ziemi, ale z wiedzy o rzeczywistych Ziemi wymiarach. W czasie słynnej dysputy na uniwersytecie w Salamance uczeni scholastycy posługując się wynikami znanych im pomiarów Erastotenesa, oraz dziennikiem z podróży Marco Polo, udowodnili Kolumbowi, że dopłynięcie do Azji drogą na zachód jest przy ówczesnym stanie techniki niemożliwe. Weźmy teraz globus i wyobraźmy sobie, że nie ma Ameryki, a także wysp na Pacyfiku. Między Europą, a Azją, nic tylko woda. Oczywiste jest, że w takim przypadku śmiałkowie wypuszczający się w taką podróż na ówczesnych statkach zginęliby z głodu i pragnienia. Widzimy więc, że to nie Kolumb, a właśnie scholastycy mieli rację. A jednak to oni przeszli do historii jako symbole ciemnoty. Co się odwlecze, to jednak nie uciecze. W 1522 roku do Europy powróciła na jednym statku resztka wyprawy Magellana. I statek i ludzie znajdowali się w opłakanym stanie, ale dokonali niemożliwego. OPŁYNĘLI ŚWIAT DOOKOŁA. A Kopernik w tym czasie ciągle jeszcze zajmował się zarządzaniem dobrami kapituły warmińskiej, wojną z Krzyżakami, reformą monetarna, leczeniem VIP-ów i w wolnych chwilach obserwował niebo... W rzeczywistości Kościół nigdy nie głosił, że Ziemia jest płaska. Nawet biskup Thietmar żyjący w XI wieku, współczesny Bolesławowi Chrobremu, opisując zaćmienie Słońca wyjaśnił je w swojej kronice w dość poprawny sposób! O kulistości Ziemi świadczy wiele dowodów, choćby istnienie horyzontu, bez którego przy dobrej widoczności moglibyśmy oglądać z Warszawy Szanghaj i Montevideo, czy występowanie stref klimatycznych, o czym w Średniowieczu przecież wiedziano. Tymczasem praca Kopernika dotyczyła czegoś zupełnie innego. Tego że Ziemia się PORUSZA! A zapytajmy jakiegoś zwolennika płaskiej Ziemi ze sfer „świeckiego humanizmu” jakie DOWODY na ruch Ziemi zawarł w swojej pracy Kopernik. Cisza. A może jakie dowody na ruch Ziemi istniały przed erą lotów kosmicznych? Znowu cisza... Kopernik miał rzekomo uderzyć w podstawy władzy kościelnej. Tymczasem Kopernik sam był człowiekiem kościoła i to bardzo prominentnym. Swoje "De revolutionibus" zadedykował papieżowi. Książka wyszła w 1543 roku i... wcale nie wywołała rewolucji. Po części dlatego, że ten niezwykle skomplikowany traktat matematyczny było w stanie zrozumieć może ze sto osób w ówczesnej Europie, po części dlatego, że Kościół rozwoju nauki i techniki wcale nie zwalczał, a wręcz przeciwnie.
Średniowiecze, stawiane obecnie za wzór ciemnoty, (znowu "świecki humanizm") było okresem niesłychanego rozwoju cywilizacyjnego, w znacznej mierze stymulowanego przez ludzi Kościoła. W średniowieczu dokonano, bądź z sukcesem zaadaptowano tak rewolucyjne na owe czasy wynalazki, jak okulary, zegar mechaniczny, pług z odkładnicą, koło wodne, wiatrak, kołowrotek, papier, kompas, ster zawiasowy, ostrołuk umożliwiający architektoniczne orgie gotyku, proch czy druk. W dziedzinie obróbki żelaza Średniowiecze zaczęło z prymitywnymi dymarkami, których kruchy i zanieczyszczony wyrób trzeba było jeszcze ponownie przekuwać, a i tak rezultat nie był imponujący, skończyło zaś na wielkich piecach. Czy Renesans wziął się z powietrza? Na początku Średniowiecza Europa była małym, barbarzyńskim zakątkiem Eurazji. Kudy jej było do Indii, islamu, nie mówiąc już o Chinach. W Renesansie wyszła na prowadzenie. A postęp wcale się nie zatrzymał, choć już wówczas były wpływowe środowiska, zarzucające Kościołowi zaściankowość, ciemnotę i wtrącanie się do gospodarki, czy polityki. Niemniej to właśnie protestanci, a nie katolicy z furią zaatakowali dzieło Kopernika. W czterdzieści lat po śmierci astronoma z Fromborka papież Grzegorz XIII zlecił przeprowadzenie reformy kalendarza, który już bardzo rozmijał się z rzeczywistymi porami roku. Na zlecenie papieża projekt nowego kalendarza przygotował Krzysztof Clavius, jezuita. Oparł się on na ...dziele Kopernika. Widać nie przeszkadzało to papieżowi, skoro nowy kalendarz wprowadził (odtąd nazywamy go gregoriańskim). Czy trzeba dodawać, że protestanci, owi protoplasci "świeckiego humanizmu", przyjęli ten kalendarz z nienawiścią? Boje o uznanie reformy gregoriańskiej w takiej Anglii trwały przez prawie dwieście lat. To protestantom, a nie katolikom, dzieła Kopernika były solą w oku. Giordano Bruno, zamiast płomiennym bojownikiem o wolność nauki okazał się w rzeczywistości ponurym typem o poglądach, które w XX wieku uczyniłyby go ideologiem Czerwonych brygad, czy grupy Baader Meinhof. Nie został też skazany za tezy o wielości światów, jak się powszechnie głosi, ale za podważanie dogmatu o Trójcy Świętej (też był to pretekst, w rzeczywistości obawiano się, że ten XVI wieczny Trocki wywoła rozruchy). Sprawa Galileusza zaś miała charakter osobistych porachunków, zaś kara na jaką został skazany (odmawianie 7 psalmów co tydzień i to jeszcze z zastrzeżeniem, że może je odmawiać córka Galileusza - zakonnica) była czysto symboliczna. A jak wyglądała cenzura kościelna? Officjum ogłosiło, że wszyscy właściciele "De Revolutionibus" mają na stronie tej i tej, w tym a tym akapicie, wykreślić następujące zdania... I każdy cenzurował się sam. Zresztą dotyczyło to tylko Italii, skoro nawet w tak katolickim kraju jak Hiszpania, zarządzenie to zostało kompletnie zignorowane. Sama zaś inkwizycja, na tle epoki okazuje się być instytucją wyjątkowo sprawiedliwą i humanitarną, skoro pierwsza wprowadziła do przewodu sądowego obowiązek posiadania obrońcy, obowiązkowe badania lekarskie oskarżonych, czy konfrontacje świadków z podsądnym. W XVI i XVII wieku tradycja poparcia przez Kościół dla nauki była kontynuowana. Wielu znanych z epoki astronomów, np odkrywca ruchu obrotowego Słońca – Krzysztof Schreiner, było wręcz zakonnikami. Zakonnikami byli tez astronomowie, którzy w XVII wieku na dworze chińskiego cesarza zakasowali swoją wiedzą i umiejętnościami przereklamowanych astronomów chińskich.
Trwało to do czasów Oświecenia, kiedy encyklopedyści, czyli nowe, klasyczne, istniejące do dzisiaj, wcielenie "świeckiego humanizmu", zaatakowali Kościół, za ciemnotę, zacofanie, kołtuństwo i terror, czyli za wszystko to, czym sami się odznaczali. To przecież Republika Francuska, a nie Kościół nie potrzebowała uczonych, jak orzeczono przy skazaniu na śmierć Lavoisera. W tym miejscu, jak sądzę, popełniono błąd oddając pole racjonalizmu przeciwnikowi. Do dzisiaj, wielu ludzi wierzących uważa, że skoro są katolikami, to powinni być nieracjonalni i nawet się w tej dziedzinie ścigają. "Świecki humanizm" zresztą nauką i jej osiągnięciami tak naprawdę gardzi, i się ich boi. Wykorzystuje instrumentalnie niektóre teorie z ewolucją na czele do ataków na Kościół, ale niech no tylko okaże się, że jakieś badania podważą ich jedynie słuszne poglądy... Tak już humanizdy atakowały z furią genetykę (za to że zaprzecza możliwości wyhodowania nowego wspaniałego człowieka), teorię Wielkiego Wybuchu (jako kleszy wymysł, okazało się bowiem że świat miał jednak początek), klasyczną ekonomię, twierdzącą, że nie można wydawać więcej niż się zarabia, ostatnio zaś odkrycia, ze poziom inteligencji zależy jednak jakoś od koloru skóry, ("Krzywa dzwonowa"), oraz, że kobiety różnią się od mężczyzn nie tylko fizycznie ("płeć mózgu").
Czy uważam zatem, że Kościół Rzymskokatolicki jest bez wad? Oczywiście nie. Nie ma bowiem na tym świecie rzeczy doskonałych. Jest to temat na zupełnie inny felieton, wymienię więc tylko krótko te wady mojego Kościoła, które najbardziej mi doskwierają. Pierwsza z nich to doprawdy potwornie rozbuchana biurokracja i związana z tym w naturalny sposób korupcja, którą szczególnie dotkliwie odczułem podczas zawierania związku małżeńskiego. Druga ma charakter bardziej dogmatyczny, a związana jest z silnym w Kościele ruchem niuejdżowskim, mistycznym, z pogardą odnoszącym się do używania rozumu, największego z Boskich darów dla człowieka. W tym nurcie mieszczą się przeróżni egzorcystofile, „zwolennicy” astrologicznych, czy różdżkarskich hokusów pokusów, oraz miłośnicy objawień na brudnych szybach. Nic się jednak tu chyba nie da poradzić, skoro nurt mistyczny w religii zawsze przeplatał się z racjonalnym. Mimo wszystko jest to nurt głęboko mi obcy. Trzecim minusem jest panoszenie się „sekty NPRowskiej”, czyli ludzi opętanych przez seks i patrzących na wszystko przez pryzmat związków męsko damskich. Mówisz „moralność”, a oni myślą o seksie. Mówisz „miłość”, a oni myślą o seksie. Mówisz „dojrzałość”, a oni myślą o seksie. W psychologii takich osobników, którym wszystko się z d... kojarzy, nazywa się zwykle seksoholikami. Tymczasem, chociaż stosunki międzypłciowe są bez wątpienia rzeczą w ludzkim życiu ważną, to przecież nie jedyną, ani nawet nie najważniejszą. Uważam, że to się powinno zmienić i będę w tym kierunku zmierzał. Tak więc zostałem katolikiem. Decyzja ta została podjęta nie na podstawie lektury jakichś pism o co najmniej podejrzanej wiarygodności, jakiegoś objawienia, olśnienia, czy innej umysłowej aberracji, ale na podstawie chłodnej kalkulacji. Gdybym miał się ściśle określić nazwałbym siebie katolikiem – agnostykiem, NIE WIEM bowiem, czy Bóg istnieje, a tylko tak podejrzewam. Przyznaję, że moje poglądy są dosyć dalekie od ortodoksji i jeżeli jakiś kompetentny organ (inkwizycja) wytknie mi to, nie będę się spierał. Na razie jednak uważam się za członka Kościoła Rzymskokatolickiego.
_________________ Brothers, what we do in life, echoes in eternity
Jest inaczej - Blog człowieka leniwego
|