W lutym 2012r byłam na rekolekcjach z rodziną w domu Emaus w Koniakowie. Wieczorem uczestniczyliśmy w modlitwie wstawienniczej. Podchodziliśmy w parach jako małżonkowie ze wspólną intencją a wstawiennicy modlili się nad nami. Podeszłam z mężem prosząc o modlitwę za nasze małżeństwo. Kiedy z powrotem stanęłam na swoim miejscu w kaplicy, z wielkim zaskoczeniem i niedowierzaniem odczułam, że nie boli mnie noga. Uczucie rwącego bólu towarzyszyło mi prawie nieustannie od roku. Miało związek z porażeniem nerwu. Wewnątrz kręgosłupa na rdzeniu nerwowym miałam niewielką torbiel usytuowaną pod korzeniem nerwu. Zależnie od ciśnienia wewnątrzoponowego torbiel była mniejsza wtedy ból był w miarę do opanowania lub większa powodując obrzęk nerwu i ból tak ogromny , że kiedy zostawałam sama krzyczałam z bólu. Miałam za sobą rok nie tylko cierpienia ale wielu ważnych doświadczeń. Przede wszystkim doświadczyłam, że nie o cierpienie tu chodzi. Może jest ono czasem jedynym sposobem by nas zatrzymać w bezsensownym biegu i zmusić abyśmy otworzyli oczy i przejrzeli zanim przegapimy wszystko co w życiu ważne i istotne. Od wielu lat systematycznie modlę się o pokorę i muszę przyznać ,że Pan Bóg mnie jej uczy. Im trudniejsza lekcja pokory tym większe jej owoce. Musiałam nauczyć się przyjmowania pomocy nawet tych od , których zawsze czułam się silniejsza. Tak to była dla mnie wielka lekcja. Pamiętam do dzisiaj jakie trudne było dla mnie , że moja mama musi przyjeżdżać żeby ugotować obiad dla moich dzieci i zająć się najmłodszą córką w czasie kiedy mąż był w pracy a ja całymi dniami leżałam zwijając się z bólu. Bardziej niż ten ból fizyczny bolało mnie jednak to, że jednak nie daję sobie sama rady i nie jestem taka samowystarczalna jak zawsze o sobie myślałam i że zamiast to ja pomagać rodzicom to muszę przyjmować pomoc. Żeby zrozumieć jakie to doświadczenie trzeba mieć temperament choleryka, przywódcy

Pozostali muszą sobie wyobrazić, że to boli gorzej niż najgorsza rwa kulszowa

Dopiero wtedy też zaczęłam z wielkim szacunkiem i podziwem myśleć o tych wszystkich którzy wiele lat cierpią z powodu różnych ciężkich chorób. Musiałam tego doświadczyć by zrozumieć jacy oni są silni. Ja nie byłam. Już po kilku miesiącach z przerażeniem myślałam o każdym kolejnym dniu. Już nie myślałam z wyższością i „potępieniem' o tych którzy wolą umrzeć niż tak dłużej żyć. Sama wolałam zaryzykować operację , która dawała mi niewielki procent szans. Nie bałam się że jej nie przeżyję, bałam się że mogę się wybudzić i być jeszcze bardziej uzależniona od innych. Że nie będę chodzić ani się ruszać. Napisałam listy pożegnalne do najbliższych, do znajomych, napisałam testament, ze spokojem spakowałam torbę do szpitala i z ulgą czekałam na operację, która miała być za kilka dni. W przeddzień pójścia do szpitala musiałam jeszcze pojechać z synem na badania kontrolne do hematologa. Zażyłam jeden z tych „cudownych' środków po których przez kilka godzin nic nie boli , spakowałam 2letnią córeczkę i pojechaliśmy z Wojtkiem.
Długie oczekiwanie w poczekalni kliniki , obserwacja znudzonych bawiących się dzieci, to idealna czasoprzestrzeń na rozmowy z Bogiem. Spostrzegłam jaka Emilka jest jeszcze maleńka, jak w tym wieku każdy miesiąc życia wpływa na rozwój dziecka. Pomyślałam „ Boże a może źle robię. Dla takiego dziecka każdy miesiąc z mamą to kawał życia. Jeszcze może trochę bym wytrzymała, może i pół roku? Za pół roku to będzie już zupełnie inne dziecko !.Nie wiem. Mam nadzieję, że Ty nad tym wszystkim czuwasz. Zostawiam to Tobie , jak zrobisz tak będzie”
Czterdzieści minut później w samochodzie zadzwonił telefon, „ Pani Bożeno z powodu braku anastezjologa nie możemy Panią w piątek operować o nowym terminie powiadomimy...”
Już wiedziałam, CZUWAŁ i dał sygnał, że ta operacja to zły pomysł i nie od Niego pochodzi.
W czasie który dostałam udało mi się spotkać z neurochirurgiem z zespołu który miał mnie operować. Przyznał ,że on nie ma pojęcia jak tam się bezpiecznie dostać a jeżeli jakimś cudem by się mu to udało to nie wie czy da radę usunąć torbiel nie urywając nerwu pod którym jest zlokalizowana. Jednocześnie zapalił lampkę nadziei oferując terapię która mogła mi poprawić komfort życia .Po wielu tygodniach rehabilitacji , zmianie trybu życia, rezygnacji ze sportów, pracy na ¼ etatu nauczyłam się z tym żyć. Miałam ból pod kontrolą , całą listę zakazów i świadomość, że lepiej już nigdy nie będzie.
A teraz w kaplicy czuję, że nie boli i nie wiem co z tym zrobić, o co chodzi? Zamiast radości czuję lęk, podejrzliwość . Czułam, że boję się tego uzdrowienia. Było mi z tym uczuciem tak źle, że przez wiele miesięcy szukałam źródła tego niepokoju. Bałam się uwierzyć, że zostałam uzdrowiona choć to był fakt namacalny więc w co tu wierzyć? Dlaczego się boję? Zrozumiałam dlaczego tak niewielu uzdrowionych poszło za Jezusem, reszta doznała uzdrowienia i sobie poszła, odeszła.
Bałam się, że jak już uwierzę w to(co i tak było

) i z całego serca się tym rozraduję , potem okaże się, że to nie był cud tylko mi na jakiś czas przeszło

. Że to będzie takie rozczarowanie, że stracę wiarę. Więc na wszelki wypadek już na wstępie nie wierzyłam ! I tu chyba nie chodziło o samą wiarę w Jezusa ale o wiarę w siłę mojej wiary. Tak jakbym tkwiła w przekonaniu, że On może działać tylko wtedy gdy ja mu dam moc mocą mojej wiary. (Oj !muszę przyznać, że jest Bogiem cierpliwym!) Po kliku miesiącach poczułam się nawet szczęśliwsza, bo...poczułam delikatne porażenie nerwu w nodze. TO MNIE USPOKOIŁO, ŻE JEST DOBRZE – JEDNAK NIE PRZESZŁO

I tak nam było dobrze ja i moje porażenie nerwu. I nawet wtedy nie pomyślałam, żeby Bogu podziękować, że zabrał ten ogromny ból!!! a pozostawił taki w granicach rozsądku

Luty 2013r znowu na rekolekcjach w Koniakowie. W czasie spotkania kręgu Bóg skierował do nas słowa przez Jarka. To mnie dotknęło. Jezu!!! jesteś tu teraz. Kiedy ochłonęłam poczułam, że nie mogę siedzieć, palący ból w prawej nodze, na granicy wytrzymałości. Przypomniałam sobie -tak było przed uzdrowieniem! Pomyślałam o Zachariaszu.......
Zapragnęłam porozmawiać o tym z kapłanem, wyspowiadać się z grzechu niewiary i zwątpienia. Czułam,że skoro nie umiałam przyjąć daru uzdrowienia to Bóg mi teraz go zabrał. Ale nie było we mnie żadnego rozżalenia. Może dlatego, że jednocześnie pozwolił mi uczestniczyć w czymś o wiele większym. Spokój i zawierzenie. Wychodząc powiedziałam do księdza z pełną ufnością w sercu: „a to najwyżej za rok znowu tu przyjadę i mu zostawię...”

Przez całe popołudnie spędzone z rodziną na nartach analizowałam boli- nie boli- jakby mniej boli...Jakby mniej … pomyślałam.... „Jezu ! to była podpucha??!

…. NIE BOLI
Od wczesnego świtu klęczałam w kaplicy przed tabernakulum musiałam o tym wszystkim porozmawiać z Bogiem tutaj. Właściwie to wpatrywałam się w tabernakulum a On tłumaczył jak dziecku : Boli , nie boli – to nie ma znaczenia;
mogę Ci wziąć chorobę i znowu wrócić- to nie ma znaczenia;
Łazarz mógł umrzeć, może żyć- to jest bez znaczenia i wiele wizualizacji różnych cudów z komentarzem, że są bez znaczenia. Ogarnął mnie wielki spokój a jednocześnie zdziwienie- skoro to wszystko nie ma znaczenia to co ma znaczenie?. Z osłupieniem wpatrywałam się w tabernakulum, klęcząc, w nieskończoność powtarzałam pytanie: co ma znaczenie? Co? Co?co?
„Twoja zgoda na Bożą wolę, Twoja zgoda ..........”po dobrej chwili zorientowałam się, że to ja wypowiadam to zdanie , powtarzając jak mantrę : „Twoja zgoda na Bożą wolę”
Płomień wiecznej lampki przy tabernakulum podnosił się mocno i opadał w rytmie tych słów. Kiedy wypowiadałam słowa „Twoja zgoda” płomień robił się wyraźnie wysoki. Jeżeli było to złudzenie optyczne

to było niesamowicie wyraźne i piękne. Do tego stopnia piękne, że zawołałam z zachwytem Jezu ale super!- proszę zrób to jeszcze raz!
Wypowiedziałam „Twoja zgoda....”- a płomień wypełnił całą lampkę

Musieliśmy skończyć rozmowę bo w kaplicy zaczęła się modlitwa poranna. Kiedy kapłan prowadził modlitwę i wszyscy staliśmy przed ołtarzem rzuciłam okiem na lampkę. Ledwo pomyślałam czy by nie spróbować jeszcze raz

a płomień zrobił się tak maleńki jakby miał zgasnąć. Pomyślałam, że może sobie ściemniać;-) i tak wiem, że jeżeli zechce to go uniesie

To jest ważne. Zawsze kiedy mówi do mnie ważne rzeczy i czyni cuda w moim życiu to równolegle robi jakiś „cudzik” żeby mnie rozweselić, żebym się nie bała jego potężnej mocy. Zmniejsza się do mojego wymiaru. On ciągle mnie rozbawia ! I co również ważne nie tylko nie ma mi za złe mojego ciągłego niedowiarstwa ale wiedząc, że źle mi z tym-pociesza mnie . Męczyła mnie świadomość, że pomimo tylu cudów które już dokonał w moim życiu ja ciągle nie dowierzam- sprawdzam GO. Pocieszenie dał mi w księdze Sędziów, w postaci Gedeona- tak to też o mnie

) Właśnie taką znał mnie już przed wiekami zgodnie ze słowami „znałem cię zanim się poczęłaś....”
To miała być historia mojego uzdrowienia ale po jej zapisaniu, nie mam pewności czy uzdrowieniem jest to, że od miesiąca nie mam żadnych objawów choroby (sprawdziłam

wracając do nawyków z listy czynności kiedyś mi zakazanych i nadal nic mi nie dolega

)
Czy Bóg dopuścił tą chorobę aby objawić mi swoją moc uzdrawiając mnie teraz z niej?
Czy właśnie zupełnie odwrotnie. Uzdrowił mnie wtedy, zsyłając na mnie to cierpienie, i właśnie wtedy leczył mnie z pychy (nadmiernego poczucia własnej siły) , z poczucia samowystarczalności, leczył mnie z perfekcjonizmu, pracoholizmu (pracowałam po kilkanaście godzin na dobę doprowadzając swój organizm do ruiny). Teraz chciał tylko abym poczuła, że się mną ciągle opiekuje i że ma wielką moc. Podobno hodowcy ptaków swoim najcenniejszym okazom uszkadzają lotki aby nie odlatywały niebezpiecznie daleko. Nie po to aby je okaleczać ale aby chronić ich życie, by nie zaginęły, by nie padły ofiarą ptaków drapieżnych. Każdy z nas jest okazem najcenniejszym w oczach Pana. Nie wiem co jeszcze mnie w życiu czeka ale przyjmę wszystko bo wiem, że On mi zawsze błogosławi. Jemu chwała i cześć na wieki!
Bożena