Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pt lis 21, 2025 19:07



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
 Dlaczego się nam nie udało wytrwać w czystości??:-(( 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Pn cze 21, 2004 11:48
Posty: 4
Post Dlaczego się nam nie udało wytrwać w czystości??:-((
Nie wiem czy mogę szczerze poruszyć tutaj temat, który mnie zaprząta i co mogę napisać. Sprawa dotyczy nie rozważań teoretycznych, ale własnego doświadczenia, zmagania się z pragnieniami ciała.
Jestem osobą wierzącą i zawsze poszukiwałam głębszego kontaktu z Bogiem i na nim pragnęłam budować życie.Widziałam sens czystości przedmałżeńskiej i chciałam ze wszystkich sił temu sprostać. Cieszyłam się każdą eucharystią i komunią ofiarowaną w tej intencji i czułam siłę i radość, kiedy z czystym sumieniem mogłam przyjąć do serca Boga. Przez rok znajomości z moim ukochanym mężczyzną walczyliśmy wspólnie o ten cel. On dotąd żył daleko od Boga, nie szukał Go i nie pragnął tak jak ja. Do kościoła wrócił, kiedy mnie poznał, a ja nigdy nie miałam pewności, na ile faktycznie zależy mu na wierze, a na ile robi to dla mnie. Po ponad roku zmagań, chwil potknięć i regularnych powrotów do spowiedzi uległam zniechęceniu i zwątpieniu. Przekroczyłam granicę, której nie chciałam przekraczać. Moje wartości, zasady, wiara- nagle straciły znaczenie. Przestałam "czuć", że to co robię jest niewłaściwe. Przestałam wierzyć, że to o co walczyłam miało jakikolwiek sens. Kocham mojego chłopaka, planujemy ślub za kilka miesięcy, ale nie daje mi spokoju pytanie- dlaczego nam się nie udało. W którym miejscu popełniłam błąd?Była przecież modlitwa, wspólne rozmowy, regularna spowiedź z mojej strony. Teraz temat nie istnieje. Jest mi głupio, bo mam poczucie, że torturowałam mojego chłopaka w imię zasad, którym nie da się sprostać. Po drodze nabawiliśmy się reakcji nerwicowych bojąc się, żeby przez nieostrożny dotyk, czułość, nie wzbudzić w sobie pożądania. Czasem powraca do mnie myśl, że tak naprawdę mój chłopak robił wszystko tylko po to, aby mnie zadowolić.Kiedy ja uległam, przestałam walczyć, pogodziłam się, że nie dam rady, nie protestował. Nie podjął tematu. Kiedy walczyłam o kolejną spowiedż, a potem o wytrwanie w postanowieniu- starał się mnie sprowokować do bliskości jakiej nie chciałam.Do spowiedzi szedł za moją namową. Potem przestał się spowiadać, nie uważał bowiem, że to co robi jest złe. Czuję na niego złość, że mnie oszukał i nie walczył po tej samej stronie. Czuję złość na siebie, że w jakiś sposób przez swoją słabość pozwoliłam, aby wszystko w co wierzyłam, co było mi najdroższe i na czym chciałam budować życie straciło swoje znaczenie...:-((Dodam, że kiedy zaczynałam spotykać się z moim chłopakiem miałam nadzieję, że dam mu dobry przykład wiary swoim świadectwem życia...a tymczasem czuję, że to ja się oddalam i odchodzę od swoich wartości. Zatraciłam poczucie SENSU tego wszystkiego o co dotąd walczyłam. Okazałam się za słaba czy może od początku byłam skazana na porażkę w tej kwestii?
W głębi duszy ciągle tęsknię za prawdą, miłością i siłą jakie czerpałam z wiary. Tylko nie wiem już co to trakiego....
Bardzo proszę o komentarz jesli to możliwe również jakąś osobę duchowną. Co o tym sądzicie?


Pn cze 21, 2004 14:35
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
może za bardzo starałaś sie polegać w tym wszystkim na sobie, a za mało na Bogu?
może twoj upadek był po to, bys dostrzegła, że samej ci sie nie uda...

nie wiem, wiem jednak, że nasza grzeszność nie zamyka nam drogi do Niego ...

zauważ, że w stosunku do bliskiej ci osoby, z którą chcesz dalej isc przez zycie - pojawiły sie teraz złe uczucia - złość
czy rozmawiałas z nim o tym szczerze? o tym, co czujesz teraz, jak to widzisz?

a co do reakcji nerwicowych... dostałam kiedys od spowiednika dobrą radę - własnie w relacjach męsko - damskich - jeśli człowiek naprawde nie chce zgrzeszyć, powinien unikać bycia we dwoje w odosobnieniu ...


Pn cze 21, 2004 14:57
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post 
Atri - pewien ks. powiedział kiedyś tak. Nie jest możliwe życie w małżeństwie, nie jest możliwe życie w celibacie – nie jest możliwe życie na siłę z przymuszaniem się do czegokolwiek bo przegramy. Przymuszanie trzeba zamienić na miłowanie.
Czasami wydaje się nam, że nasza wiara jest zbudowana na skale i nic nas z niej nie zniesie – wtedy robi się różne postanowienia i zachwyca wszystkim, co tylko stanowi jakąś trudność.
Piotr deklarował Jezusowi ……… a potem się zaparł. Ale Jezus właśnie na nim budował - na skale. Piotr opoka, tez słaby tchórzliwy Piotr, który się zaparł został skałą na której budowano Kościół.
Dobrze o Tobie świadczy, że się martwisz – bo to jest właśnie oznaką, że nie straciłaś wiary.
Niedawno miałem kłopoty. Rozmawiałem z pewnym księdzem, który zna mnie od dziecka. Powiedział mi między innymi, że powinienem czytać biografie świętych. Myślę, że to również i Tobie by się przydało.
Wielu świętych – właściwie wszyscy, każdy z nich nosiło jakiś krzyż. Noszenie krzyża jakikolwiek by nie był zawsze „dopasowany” jest do naszych możliwości i potrzeb. On zdziera z nas to, co „narosło” i przeszkadza nam w życiu. Każdy z nas uważa się za mocnego dopóki nie zostaniemy „pokonani”. Pokonuje nas własna pycha i to ona jest też powodem zniechęcenia po przegranej –pycha zmierza w kierunku rozpaczy. Judasz został pokonany przez własną pychę.
Wiara prowadzi do Boga a On jest Miłością. Popatrz na Ojca który czekał z niecierpliwieniem na swojego „marnotrawnego” syna. Zanim syn cokolwiek powiedział Ojciec dał mu płaszcz, sandały i pierścień – oznaka godności. Jeśli zechcesz popatrzeć na Ojca Który czeka i kocha a nie na siebie, że okazałaś się w swoich oczach „niedoskonała” to z pewnością wróci do Ciebie już inna wiara. Wiara, która będzie budowała nie na swojej „pewności” a raczej na słabości. Wszyscy jesteśmy słabi a Ty poznałaś się w ten właśnie sposób.
Życzę Ci miłej lektury jeśli zechcesz skorzystać i „lekarstwa” jakie mi polecono.
Serdecznie pozdrawiam

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


Pn cze 21, 2004 19:46
Zobacz profil
Post 
Kto jest/był temu winny, ze stało się tak, jak się stało?
Fałszywy obraz Boga i fałszywy obraz siebie.

1. Fałszywy obraz Boga - Bog nie chce mi pomoc, każe mi wybierać pomiędzy miłością do Siebie, a miłoscią do człowieka . Wymaga ode mnie skazywania się na samotność i na pustkę. Nieprawda: nie można kochac Boga nie kochając człowieka. Pytanie co to znaczy naprawde kochać drugiego człowieka człowieka?

2. Fałszywy obraz siebie - nie jestem w stanie z pokojem i zyczliwoscią w Sercu rozstac sie z druga osobą, ktora ma inną hierarchę wartości niż ja. Dlaczego? Bo gdzies tam mysle, ze nikt mnie nigdy nie pokocha, nie zasługę na nic dobrego, nie jestem dośc dobry żeby kochac, wiec rozpaczliwie trzymam sie tego co, mam. Zrobię wszystko zeby utrzymac miłosc nawet za cenę przekroczenia Dekalogu, nawet za cenę popełnienia przestepstwa(nieprawości)! Tak, tylko kim się wtedy stanę?? I komu tak naprawdę będę słuzyć?? Czy jeszcze Bogu?

to napisała mloda osoba myśle ze warto to przemyśleć
Pozdrawiam


Wt cze 22, 2004 19:03
Post 
Atri - stało się to co się stało. Już tego nie cofniesz. Wyciągnij wnioski - ale nie popadaj w zgorzknienie, bo przed wami wspólne zycie... skoro go kochasz i planujecie małżenstwo. Nieustannym powracaniem do przeszłosci mozna sobie (i nie tylko sobie) zatruć całe zycie.


N cze 27, 2004 13:29

Dołączył(a): Pn cze 21, 2004 11:48
Posty: 4
Post 
Odpowiadam po dłuższej przerwie. ( na przemyślenia również;-)
Co znaczy kochać drugiego człowieka?
Co znaczy kochać siebie?
Co znaczy kochać Boga wreszcie?
Tyle w nas, we mnie nieudolności i braku miłości...tyle sprzecznych przekazów, tyle słabości, zafałszowań, niejasności. Chcę zrozumieć, chcę kochać, chcę wierzyć, chcę trwac w prawdzie.Takie jest moje pragnienie i o to walczę. Lecz dostrzegając wyraźniej niż dotąd swoją niezdolność do osiągnięcia tego czego pragnę WŁASNYMI SIŁAMI pozostaje mi tylko w pokorze Prosić, aby otrzymać tą Łaskę...-wiary, miłości, zrozumienia, prawdy i odwagi życia nią...

Pozdrawiam i proszę Was o modlitwę


So lip 10, 2004 9:38
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post 
Cytuj:
Co znaczy kochać drugiego człowieka?
Co znaczy kochać siebie?
Co znaczy kochać Boga wreszcie?


By kochać Boga, trzeba kochać bliźniego. By „umieć” kochać bliźniego, trzeba umieć kochać siebie. Te trzy pytania są jednym pytaniem –, „co to znaczy kochać
” W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował”
Kochać to naśladować Jezusa. Wreszcie kochać, to nieść swój krzyż. W dzisiejszej Ewangelii (Łk 10,25-37) „Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!”

A to kilka cytatów z 1 Listu św. Jana:

„Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała.”

„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!”

„Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować”

„Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała.”

„Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”.


I na koniec św. Jan od Krzyża:

„A gdy dojdziesz już do całkowitego posiadania. Musisz posiadać, a nic nie pragną”

I tego Ci życzę :)

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


N lip 11, 2004 20:00
Zobacz profil
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt mar 19, 2004 19:24
Posty: 3644
Post 
Ja tylko odnośnie miłowania samego siebie ;)

Język polski jest zbyt ubogi, by precyzyjnie nazwać milość samego siebie. Zazwyczaj kojarzy nam się to z egoizmem, egotyzmem, a więc z czymś negatywnym. A przecież owa miłość jest jak najbardziej pozytywna :)
Jest przecież napisane : Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego...

Można powiedzieć, że miłowanie siebie to akceptowanie swoich zalet i wad, swoich słabości i sukcesów, swojego życia itp. Jednak myślę, że jest pewien wyznacznik miłowania siebie. Jest nim pokój :)
Człowiek, który ma pokój w sercu, a więc pewną harmonię, porządek, kocha siebie.
Polecam modlitwę o pokój serca :)

_________________
Co dalej za zakrętem jest?
Kamieni mnóstwo
Pod kamieniami leży szkło
Szło by się długo
Gdyby nie to szkło, to by się szło... ♪


N lip 11, 2004 21:17
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post 
Rozalko napisałaś :)

Cytuj:
Można powiedzieć, że miłowanie siebie to akceptowanie swoich zalet i wad, swoich słabości i sukcesów, swojego życia itp.


Myślę Rozalko, że akceptacja swoich wad nie jest pozostawieniem ich by sobie „rosły” :D :lol: :D .
Z pewnością masz na myśli dostrzeganie swoich wad, które w następnej kolejności należy zamieniać na zalety. Wada jest brakiem który wymaga <leczenia> lub amputacji. :) No może jeszcze cudu ;)

Pokora jest prawdą o sobie, czyli dostrzeganiem wszystkiego tego, co nas ubogaca jak i tego, co nam szkodzi.
Myślę, że „zaakceptowanie swoich wad” rozumiane jest potocznie jako nierozumne zadowolenie z faktu „jak mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz”, czyli sama radość z faktu istnienia. ;) :) ;)

Jeśli jesteśmy zgodni, co do tej kwestii jaką poruszyłem w uzgodnieniu pojęć, to istotnie kochanie siebie jest tak jak napisałaś - "A przecież owa miłość jest jak najbardziej pozytywna"
Kochanie siebie to uczestnicze i postępowanie w życiu, zgodnym z przykazaniami Bożymi.

A tak w ogóle, to na ogół przeważnie skupiamy się na swoich wadach, które zniechęcają nas i zniekształcają nam dobro, którego w nas jest więcej. No i to jest złe - bo przeszkadza nam i zaciemnia dobro.

Kochanie siebie, to rozwijanie w sobie dobra.

Chęć posiadania //pożądliwość// jaka została nam w skutkach po grzechu pierworodnym, uniemożliwia nam czerpanie prawdziwego dobra z tego, czego pragniemy – zarówno z rzeczy materialnych jak i duchowych.
Okazuje się, że nasze oczekiwania nie są zaspakajane gdyż nasze dążenia tyczą się rzeczy mało istotnych a te z kolei nie przynoszą nam radości. Dajemy sie ponieść "reklamom" obiecującym nam coś, co jest tylko namiastką, albo wręcz kłamstwem.

Żyjemy w świecie, który daje nam złudzenie, iż sądzimy, że wiemy, czego chcemy tym czasem okazuje się, że na ogół chcemy tego, czego się od nas wymaga.
Tak wygląda nasza codzienność w szkole, pracy czy w domu. Jak się w tym galopie na chwile nie zatrzymamy, to tracimy własną osobowość a to potęguje potrzebę dostosowania się do obowiązujących wzorów. //nie chodzi o wartości//
Pędem współczesnego człowieka jest cena utraty własnej tożsamości. Oczekiwania nauczycieli, pracodawców czy członków rodziny dominują nasz wewnętrzny rozwój, gdyż czas poświęcony na ocenę innych ludzi mojego postępowania, zmusza mnie do technicznego i powierzchownego działania byleby spełnić - zadowolić oczekującego.
Jeśli się wyłamię z tego „wzoru” narzuconego przez współczesną gonitwę za dobrem doczesnym, to narażę się na krytykę, izolację i kłopoty.
Oczywiście nie uważam, że spełnianie obowiązków jest złem, ale złem jest zatracenie „wolności”, która posiada w sobie zalążek miłości i godności. Najprostsze czynności i konieczne obowiązki dają radość i szacunek do siebie samego, jak robimy je dla <kogos> z chęcia dawania a nie z przymusu z którym wewnętrznie sie nie zgadzamy.

Tylko w pełni wolny człowiek, potrafi kochać siebie, dostrzega i kocha bliźniego, bo to wszystko oparte jest na uprzedzającej nas i wyprzedzającej miłości Boga.

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


Pn lip 12, 2004 12:21
Zobacz profil
Moderator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt mar 19, 2004 19:24
Posty: 3644
Post 
Lars_P napisał(a):
Myślę Rozalko, że akceptacja swoich wad nie jest pozostawieniem ich by sobie „rosły”

I dobrze myślisz, Larsie :D

Akceptacja to zgoda na to, że taka jestem. Często bowiem człowiek robi sobie wyrzuty z powodu jakichś swoich niepowodzeń, upadków. A nie o to przecież chodzi.
Walczę ze swoimi wadami, pragnę się zmieniać na lepsze, ale jestem wobec siebie cierpliwa, gdy mi sie coś nie udaje, gdy upadam, bo akceptuję siebie :) Chyba na tej zasadzie :)

_________________
Co dalej za zakrętem jest?
Kamieni mnóstwo
Pod kamieniami leży szkło
Szło by się długo
Gdyby nie to szkło, to by się szło... ♪


Pn lip 12, 2004 13:46
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N lip 11, 2004 20:22
Posty: 11
Post 
Dokładnie.
Rzadko lubię przyznać komuś rację :x :)
Lecz tym razem nie mogę sie od tego powstrzymać :lol:
nie powinno się akceptować swoich błędów, upadków, żeby akceptacja nie znaczyła tego samego co przyzwolenie.

Zawsze trzeba być cierpliwym, ale na siebie warto czasem pogmerać :hmmm: , żeby za bardzo i zbyt szybko nie akceptować swoich błędów..
Lars, no pewnie, że nie wolno tożsamości własnej utracić, lecz co zrobić w przypadku, kiedy trudno, bardzo trudno jest znaleźć konsensus, :glupek2: czytaj: porozumienie, kiedy trudno jest ..... :hmmm: ten wspólny mianownik znaleźć.

Z reguły, gdy ja mam taki dylemat, przypominam sobie taki tekst:
"więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu"

pozdrawiam serdecznie
:heej:


Wt lip 13, 2004 0:14
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn cze 21, 2004 11:48
Posty: 4
Post 
Hmm...moi drodzy, rozumiem "intelektualnie" czym miłość jest (powinna być), jak się przejawia. Napisałam nawet o tym pracę mgr..;-) Był też czas, że czułam pokój, harmonię i miłość o których piszecie. Teraz jednak ponad wszelkimi intelektualnymi rozważaniami, poza poszukiwaniami własnego umysłu i długimi debatami z innymi mogę stwierdzić po raz kolejny, że, aby przejść od tej teorii do praktyki kochania potrzeba "czegoś więcej". Potrzeba kontaktu z żywym, autentycznym Bogiem. Kontaktu nawiązywanego każdego dnia. W ciszy, milczeniu, modlitwie, w czasie, który przeznaczam tylko na BYCIE Z NIM. I w tym momencie wszelka potrzeba słów zanika. Uczę się tego na nowo i walczę o ten codzienny czas z Bogiem. Poza zgiełkiem słów swojego rozgadanego umysłu tęskniąc za miłością, która jest NIM.


Wt lip 13, 2004 8:41
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post 
Spon napisał:

Cytuj:
trudno, bardzo trudno jest znaleźć konsensus, czytaj: porozumienie, kiedy trudno jest ..... ten wspólny mianownik znaleźć.


Święta prawda bracie lwie. :aniol: :) :aniol: Ale na wszystko znajdzie się jakiś sposób. Przypatrzmy się temu matematycznie jak zasugerowałeś. :clever: :cojest: :clever:
Mamy takie możliwości.
1. jakikolwiek licznik, mianownik zero = nie dziel cholero przez zero
2. duży licznik i mały mianownik = brak równowagi
3. duży mianownik mały licznik = brak równowagi
4. licznik i mianownik takie same = jeden

No i mamy problem teologiczny rozwiązany „Abyśmy byli jedno” :czarodziej: :idea: :czarodziej: - W matematyce jest możliwe „połączenie przeciwieństw. :aniol: :evil:

Powinniśmy kochać zarówno naszych przyjaciół jak i naszych wrogów – pewnie dlatego, że z reguły są to jedni i ci sami ludzie.
W Biblii jak widać również jest możliwe „połączenie przeciwieństw” :aniol: :evil: :aniol: = 7 x :)

Ale – jeden prawdziwy przyjaciel wnosi więcej w nasze szczęście, niż tysiąc wrogów w nasze nieszczęście. :o To jakaś matematyczna herezja :o
Tu, Ty bracie lwie odnalazłeś „rozwiązanie” :idea: :biggrin: :idea:

Cytuj:
"więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu"


Zgadzam się z Tobą całkowicie – pozwolisz, że wykorzystam Twoje odkrycie, „nie matematyczne” i będę pracował nad nim „nie naukowo”

Serdecznie pozdrawiam :) :aniol: :)

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


Wt lip 13, 2004 13:40
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz lut 08, 2007 17:06
Posty: 87
Post 
Ja widzę że jest zbyt dużo zamieszania w waszym związku jakiegoś ciągnięcia na siłę z jednej i drugiej strony z twojej bo jakbys chciała narzucić mu swoje wartości a z jego strony jest chęć przeciągnięcia ciebie na jego stronę Ja widzę że się męczycie w tym związku. zastanawiam sie co tak naprawdę was łaczy . Ja bym wam poradził jednak zastanowić się raz jeszcze na tym ślubem. Wiesz w biblii jest napisane aby nie wchodzić w jedno jarzmo z niewierzącymi może masz nadzieję na to że go nawrócisz .ja bym na to nie liczył . A może być tak że to twoja wiara osłabnie czego przecież już doświadczasz.Sorry nie chcę cię zranić ale ja po prostu tego waszego małżeństwa nie widzę . Jeszcze raz powtarzam zastanówcie się . A na koniec jeszcze dodam że do zasad nikogo nie idzie zmusić ale muszą one wyplywać z serca czyli z głebi osobowości


So sty 17, 2009 8:11
Zobacz profil

Dołączył(a): So sie 18, 2007 13:38
Posty: 1656
Post 
Wiele rzeczy nam się nie udaje i jeszcze się nie raz nie uda.Bo takie jest życie,gdzie się jest raz na wozie,a raz pod wozem.Najważniejsze nie tracić swojego celu z horyzontu.


So sty 17, 2009 18:31
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL