Teresse napisał(a):
A może poczułeś, że Bóg jest...Tylko szybko zabileś w sobie to uczucie...Bo...No własnie, dlaczego? Mam kilka hipotez, ale lepiej sam napisz...
No skoro nalegasz
To przygotuj się na czytanie.
Zaznaczam, że piszę tylko na Twoją prośbę:
Ciekawe jakie były Twoje hipotezy, ale obawiam się, że nie takie, jak moja historia
Dlaczego chciałem kiedyś zostać ŚJ ? I dlaczego nie zostałem ?
Byłem wtedy dosyć młody, było to kilka, może naście lat temu.
Świadkowie w prosty sposób udowodnili mi, że Katolicy nie postępują zgodnie z Biblią, np, jedzą krew, czczą obrazy, czczą Jezusa bardziej niż samego boga, w połowie przypadków nie znają nawet imienia boga, czczą Maryję bardziej niż boga (bez względu na to czy ma czarną, czy białą twarz), fałszują 10 przykazań, wierzą w czyściec którego nie ma w bibli, nie znają pisma św (poza nielicznymi wyjątkami), sami wymyślają kto jest świętym a kto nie, oddają cześć papieżowi, biskupom (którzy nie są bogiem, lecz zwykłymi ludźmi), że chrzczą dzieci, gdy są nieświadome, że sami nazywają się parafianami (czyli wg. słownika j. polskiego "zacofanymi"), że wierzą w trójcę i wiele tego typu przykładów. Z którymi niestety, musiałem się zgodzić, bo logiczne, że mieli w tych kwestjach rację.
Drugą, może nie mniejszą przyczyną, było to, że było tam masę fajnych i młodych dziewczyn. I co ważne mądrych i kulturalnych.

a ja byłem wolny jak dzika świnia

(choć z góry wiedziałem, że seks przed ślubem wypada z gry

)
Nie poczułem, że Bóg jest. Czułem to od dziecka, (znaczy myślałem) że Bóg jest. Do tego nie potrzebni mi byli oni. Oni tylko przekonali mnie, że Katolicy czczą boga, źle, niezgodnie z biblią.
Oczywiście w miarę czasu przebywania z nimi, tzn. odwiedzania ich a oni mnie. Bombardowałem ich masą pytań, na które zazwyczaj jakoś odpowiadali, czasem lepiej czasem gorzej. Aby zbić ich argumenty, wspierałem się literaturą katolickich fanatyków, która w zupełności wystarczała, i wprowadzała odpowiednią atmosferę dyskusji.
I zauważyłem dziwną rzecz. Zauważyłem, że jeżeli czytałem ich czasopisma, to w miarę czytania nabierałem przekonania, że wszystko co czytam ma sens, i że jest to faktycznie prawdziwa wiara. Argumenty katolików wydawały się śmieszne i prymitywne.
Ale jednocześnie jeżeli zagłębiłem się w literaturze katolickiej, mającej na celu obalanie religii ŚJ (jest do tego celu specjalnie wyznaczona grupa Katolicka) to utwierdzałem się w przekonaniu, że to katolicy mają rację. A świadkowie, nie postępują zgodnie z biblią, i ich religia jest fałszywa.
Jednym słowem stwierdziłem, że jestem jak horągiewka na wietrze. Że w zależności od tego kto mnie przekonuje, i jaką mi się poda literaturę do czytania, to ja się tak programuję i utwierdzam się w tym co czytam, gdyż tam "jasno" udowadniano swoje teorie.
Stwierdziłem szybko, że gdyby dano mi do przeczytania mahabharathę, i podparto ją odpowiednimi argumentami, to zapewne również i jej broniłbym jak lew.
Doszedłem więc do wniosku, że człowiek jest w pełni programowalną istotą, którą można zaprogramować dowolnie, jak komputer. Że w zależności od środowiska, w którym się go wychowa, on będzie takim jak reszta. Wtedy zacząłem bardziej myśleć, i równocześnie tracić wiarę. Nigdy wcześniej nie śmiał bym przypuszczać, że w ogólnych założeniach biblia jest fikcją, a wtedy zacząłem już tak myśleć. Zacząłem po prostu myśleć inaczej. Szybko stwierdziłem, że gdyby nikt mi o biblii nie powiedział, to ja w życiu sam nie wymyślił bym, że ona jest, i podobnie z bogiem. Zrozumiałem, że gdyby rodzice (lub ktoś) nie powiedzieli mi o bogu, to ja nigdy sam nie wywnioskowałbym, że Bóg jest i że jest ich trzech, zrozumiałem, że te rzeczy zostały mi podsunięte przez ludzi, przekazane ustnie bądź w formie książkowej.
Równocześnie zrozumiałem, że gdyby rodzice kazali mi czcić najgrubsze drzewo w lesie, to ja pewno też bym w to wierzył.
Tak samo zacząłem rozumieć, że gdybym nie miał zmysłu wzroku i słuchu, to nie mógłbym uwierzyć w boga.
Do końca dobiła moją wiarę mała firma, którą założyłem. Miałem kilku pracowników. Rola firmy polegała na oferowaniu usług ludziom. Im więcej ludzi korzystało z moich usług, tym więcej miałem pieniędzy. Oczywiście miałem konkurencję. Szybko zrozumiałem, że należy każdym sposobem oszukać ludzi, aby uwierzyli w to, że moja firma jest lepsza od firm konkurencyjnych. Choć nie zawsze było to zgodne z prawdą, bo nie miałem na tyle pieniędzy, aby oferować usługi tej samej klasy co inni.
Szybko zauważyłem analogię,
Zrozumiałem, że religie podobnie jak ja zabiegają o klientów, tylko mają nade mną przewagę. Towar który one oferują, będzie możliwy do odebrania dopiero po śmierci. Ja oferując ludziom towar, musiałem każdemu dać gwarancję, że będzie działał, że będzie wszystko ok. Nieraz klienci, wracali do mnie z pretensjami, że nie jest tak jak mówiłem. Nieraz zwrócili towar i musiałem oddać pieniądze.
Zrozumiałem, że w przypadku wiary nie ma takiej możliwości. Towaru nie da się zwrócić, bo przekonać można się o nim dopiero po śmierci. Zrozumiałem wtedy, jak dobry jest to interes, i jak mała jest moja firma w porównaniu do ogromu religii. Oczywiście podobieństw znalazłem znacznie więcej, ale to są te najistotniejsze. Zrozumiałem wtedy szereg przeróżnych mechanizmów, którymi posługuje się dzisiaj każda religia a o których długo by pisać.
Zrozumiałem też wiele innych kwestji np. takich, że możemy się modlić tylko o to co fizycznie jest możliwe do spełnienia np. o wyzdrowienie, o ładną żonę/męża, czy dobrą pracę, a nie możemy się modlić np. o to aby na środku pokoju pojawił się żelazny posąg lenina, czy o to, aby mój samochód przemienił się w porshe i mógł latać w powietrzu. Bo bóg może "spełnić" tylko to co ma możliwość się samo spełnić, nie może spełnić niczego co nie ma możliwości się samo spełnić)
Tak więc wiara legła w gruzach. A co do świadków, to nadal zdecydowany byłem, ew. przyjąć ich religię. Ale już nie ze względu na wiarę

A, że dziewczyny, które darzyłem pewnym zainteresowaniem okazały się zarezerwowane. Straciłem jakiekolwiek "argumenty" aby w tej religi pozostawać.
Świadkowie męczyli się ze mną jeszcze trochę, ale na próżno.
Olawszy przeze mnie propozycję wyjazdu na ich chrzty, z równocześnie przerywanym stosunkiem do biblii, dali sobie ostatecznie ze mną spokój

Choć przyznam, że gdybym miał ponownie dokonać wyboru, życiowego partnerki. To nie miała by znaczenia jej religia, lecz raczej normalne ludzkie relacje między nami.
Trzeba przyznać, że na tym etapie nie czytałem, żadnej literatury pisanej przez ateistów, czy deistów. Muszę przyznać, że jedyną literaturą, która jak sądzę, pomogła mi w przezwyciężeniu wiary, było "Przebudzenie" A.de Mello, na ironię napisane przez duchownego

(z którym nadal zgadzam się prawie w 90%)
Inne książki, które potem czytałem, w tym napisanych przez niewierzących, utwierdziły mnie tylko w moich poglądach. Chociaż, krytycznie się do nich odnosiłem. I z reguły nigdy nie zgadzałem z całością. Tak więc, nigdy nie było tak, że skoro któryś autor pisał o niektórych rzeczach zgodnie z moimi poglądami, to bezkrytycznie przyjąłem resztę jego poglądów. Od tego momentu miałem zawsze swoje zdanie poparte logicznym przemyśleniem wszystkiego.
Od tego momentu do wszystkiego odnoszę się z dystansem i
wszystko staram się analizować pod różnymi kątami i z różnych punktów. Co wydaje mi się najistotniejsze u każdego, zdrowo myślącego człowieka. (Nauczenia się możliwości takiej analizy również i Wam z całego serca życzę

)