Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pt sie 08, 2025 14:26



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 92 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona
 Nawróceni na katolicyzm... 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz paź 19, 2006 7:51
Posty: 744
Post 
Choć po tej bajce o jedzeniu kotów, trudno brać temat na poważnie, to może znajdź jakieś mniej egzotyczne opowiadania. Co kogo obchodzi, że jakiś tam bantus z zanzibaru zmienił wiarę z bongo tongo, na tongo bongo? Coś bliżej życia, współczesności oraz Polski. Ilu znacie wierzących i praktykujących żydów, muzułmanów, anglikanów, czy ludzi jedzących koty na surowo?!

_________________
ateista


N lis 12, 2006 14:09
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn sie 28, 2006 18:29
Posty: 106
Post 
Necromancer napisał(a):
Co kogo obchodzi, że jakiś tam bantus z zanzibaru zmienił wiarę z bongo tongo, na tongo bongo? !


Trochę szacunku. Rasizm to patologia.

_________________
"Pewnego dnia chodząc po górach, dostrzegłem z daleka bestię. Kiedy przybliżyłem się, przekonałem się, że był to człowiek. Stając przed nim zobaczyłem, że jest moim bratem!"

Opowieść tybetańska


N lis 12, 2006 14:32
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz paź 19, 2006 7:51
Posty: 744
Post 
Krzychu napisał(a):
Necromancer napisał(a):
Co kogo obchodzi, że jakiś tam bantus z zanzibaru zmienił wiarę z bongo tongo, na tongo bongo? !


Trochę szacunku. Rasizm to patologia.

gdzie tu masz coś rasistowskiego człowieku?! chyba nie zrozumiałeś co miałem na myśli. przeczytaj jeszcze raz mój cały post.

_________________
ateista


N lis 12, 2006 14:36
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn sie 28, 2006 18:29
Posty: 106
Post 
Napisałeś to samo co ja kilka postów wczesniej i co do tego to sie zgadzam wlasciwie. Ale chodiz o slownictwo i kulture. Same okreslenia mialy zabarwienie rasistowskie. Niby nic, ale jednak takie drobiazgi maja znaczenie.

_________________
"Pewnego dnia chodząc po górach, dostrzegłem z daleka bestię. Kiedy przybliżyłem się, przekonałem się, że był to człowiek. Stając przed nim zobaczyłem, że jest moim bratem!"

Opowieść tybetańska


N lis 12, 2006 14:40
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz paź 19, 2006 7:51
Posty: 744
Post 
Krzychu napisał(a):
Napisałeś to samo co ja kilka postów wczesniej i co do tego to sie zgadzam wlasciwie. Ale chodiz o slownictwo i kulture. Same okreslenia mialy zabarwienie rasistowskie. Niby nic, ale jednak takie drobiazgi maja znaczenie.

gdzie ty tu widzisz rasizm w tym co napisałem to nie pojmuję. w zanzibarze urodził się freddie mercury. ale zanzibar to przysłowiowe zadupie, jakieś dalekie miejsce bez związku z twoim światem. a bantus to nick internetowy, którym sam się często posługuję. postać wirtualna. nie wiem o co ci chodzi. gdzie ty w mojej wypowiedzi widzisz coś o jakiś rasach?

_________________
ateista


N lis 12, 2006 14:54
Zobacz profil
Post 
Teresse, dziękuję bardzo za Twoje świadectwo.

Kiedyś oglądałam w kościele piękną wystawę na temat św. Tereski od Dzieciątka Jezus, i wtedy dowiedziałam się o tym, ze to właśnie ta malutka a wielka święta pomogła Edith Piaf odzyskać wzrok. http://www.karmel.pl/carmelitana/ciekaw ... kst21.html

Ciekawą kwestią jest to, ze ludzie nawróceni, którzy bardzo mocno to przeżyli, dopomagają innym w ich nawróceniu. Staja się bowiem często ludźmi tak bardzo kochającym Chrystusa, iż patrząc na nich, chce się ich naśladować. Tu mam na myśli np.osobe wspomnianego wcześniej, nawróconego Żyda, B.Nathansona, który swoje pójście za Chrystusem zaczął miedzy innymi dzięki osobie innego nawróconego Żyda - swojego profesora Karla Sterna.
Zachęcam do przeczytania książki Sterna pt. „Słup ognia”.

„Nathanson wyznaje, że za każdym razem, kiedy czyta tę autobiografie, z trudem powstrzymuje łzy: Było mi przeznaczone przemierzać glob w poszukiwaniu Tego, bez którego byłbym potępiony, teraz jednak uchwyciłem się rąbka Jego szaty w rozpaczy, w przerażeniu, w niebiańskim przytępie najczystszej potrzeby. Moje myśli wracają znów ku bohaterowi moich lat studenckich, Karlowi Sternowi - który przechodził przemianę duchową dokładnie w tym czasie, kiedy kształcił mnie w sztukach poznawania ludzkiego umysłu, jego porządku i jego źródeł - i ku słowom, które napisał do swego brata: Nie ma co do tego wątpliwości: biegliśmy do Niego, ale uciekaliśmy przed Nim, a On przez cały czas był w centrum wszystkiego".

„Ta książka to duchowa autobiografia wybitnego żydowskiego psychologa, który uznał Jezusa z Nazaretu za obiecanego przez proroków Mesjasza oraz Syna Bożego. Autor w pasjonujący sposób opisuje swoje nawrócenie i przedstawia wszystkie problemy, jakie spotkać mogą Żyda przyjmującego chrzest w Kościele katolickim. Zarazem przedstawia dowody, że to chrześcijaństwo jest spełnieniem obietnic głoszonych przez judaizm, a Synagoga jest zapowiedzią Kościoła. Ukazuje, że to, co jest głupstwem dla Greków i zgorszeniem dla Żydów jest rzeczywiście Prawdą”.

"W ostatnim rozdziale swojej książki Stern wyjaśnia swojemu bratu, ortodoksyjnemu Żydowi, dlaczego stał się katolikiem: Kościół pozostaje niezmienny w swym nauczaniu. Istnieje tylko jedna nadprzyrodzona prawda, podobnie jak istnieje tylko jedna prawda naukowa. Tym, czym dla doskonalenia materii jest prawo Postępu, dla spraw duchowych jest prawo Zachowania. Pamiętam, jak pokazałem ci kiedyś papieską encyklikę o nazistach. Zrobiła na tobie spore wrażenie i powiedziałeś "Zupełnie jakby została napisana w pierwszym wieku". Właśnie o to chodzi”.


http://www.rodzinna.pl/rodzinna/product ... cc9ef55eb5


Pn lis 13, 2006 17:21
Post 
Specjalnie dla Necromancera i Bic Maca swiadectwo nawroconego wojującego ateisty... :)
Troche to podobne do mojej historii...
Niestety, uwaga dla Krzycha, on tez słyszał glosy :)

Adolf Retté otworzył duszę i ukazał publicznie swe nawrócenie w dzienniku wydanym w 1907 roku, zatytułowanym dramatycznie: “Od diabła do Boga” (Du diable a Dieu).

Retté był dziennikarzem, pisarzem i subtelnym poetą, dobrze znanym we Francji w pierwszej dekadzie XX w. Pisał o sobie: “Wychowany bez wiary, wyrosły w podzielonej rodzinie, stałem się – zaledwie osiągnąwszy pełnoletność – przekonanym ateistą, walczącym materialistą. Przyłączyłem się do wrogów religii i brałem udział we wszystkich ich odrażających działaniach.

Ukończywszy osiemnaście lat wkroczyłem w okres rozwiązłości i szaleństw, które dzisiaj przejmują mnie zgrozą i które całym sercem odrzucam”.
Opisuje, jak przemierzał Francję wzdłuż i wszerz, siejąc nienawiść do wiary katolickiej i obrzucając bluźnierstwami Chrystusa, którego z pogardą zwał “Galilejczykiem”. Ale pewnego dnia poczuł jakąś wątpliwość, i to podczas jednego z wielu zgromadzeń antyreligijnych, które zwołał w Fontainebleau, w salce znajdującej się w głębi podwórka przylegającego do popularnej w mieście kawiarni.

Oznajmiwszy słuchaczom, że nadeszła godzina wyzwolenia od starych przesądów i wyszydziwszy samą ideę Boga, Retté podsycił uwagę audytorium obiecując, w imię rozumu i nauki, iż nareszcie zajaśniała era absolutnej szczęśliwości pod sztandarem całkowitej wolności i doskonałej równości oraz niewzruszonego braterstwa.

Jednak gdy konferencja, przy ogólnym aplauzie, dobiegła końca, zbliżył się do niego jakiś mężczyzna (był ogrodnikiem) w towarzystwie trzech swoich przyjaciół i poprosił go o pogłębienie dyskusji w prywatnej rozmowie. Z rozbrajającą szczerością ogrodnik rzekł do Rettégo w cztery oczy: “Widzicie, obywatelu, my dobrze wiemy, że Boga nie ma, to rozumie się samo przez się. Ale, choć świata nikt nie stworzył, chcielibyśmy jednak wiedzieć, w jaki sposób wszystko się zaczęło. O tym nauka musi (podkreślam musi!) wiedzieć, a wy wytłumaczcie nam, co ona wie na ten temat”.

A. Retté zanotował w swoim dzienniku: “Ten jakby rozkaz zbił mnie z pantałyku. Co mam odrzec? Ci czterej mężczyźni stali naprzeciw mnie, nastawiając uszu i otwierając z nadzieją oczy w oczekiwaniu, że rozjaśnię im dogmaty naukowego Credo. Uważne, zwrócone ku mnie twarze wprawiały mnie w zakłopotanie: owładnęły mną głębokie skrupuły. Czy mam im powiedzieć, że uczciwi uczeni nie chcą rozpatrywać problemu początku świata? Czy mam im rzec, że jedni ograniczają się do formułowania niejasnych hipotez, zaś szarlatani materializmu wypuszczają na świat, niczym pociski, twierdzenia kategoryczne, lecz niezbyt solidne i niezbyt przekonujące? Z drugiej strony pytanie o początek wszystkiego stanowiło ciemny punkt na horyzoncie mojej pychy i wielekroć, kiedy pojawiało się w moim umyśle, uciekałem od stawienia mu czoła.

Milczałem przez parę chwil, a potem rzekłem: “Nauka nie może wytłumaczyć, w jaki sposób powstał świat!”.
Retté dostrzegł cień rozczarowania na twarzach owych czterech mężczyzn. Spróbował wówczas pogmatwać im w głowach za pomocą jakichś niezrozumiałych twierdzeń Lamarcka i Darwina, ale w końcu rozstali się gorzko sobą rozczarowani. Zaś Adolf Retté został sam z postanowieniem uporządkowania fundamentów swoich materialistycznych teorii. Była to jego pierwsza porażka na froncie ateizmu.


Mijały miesiące, podczas których chwile szczerych refleksji mieszały się w życiu pisarza z przypływami niemoralnej egzystencji dzielonej z kobietą, która go uwiodła i z którą prowadził całkowicie rozpustne życie. Tak o tym sam pisze: “Chodziłem na długie spacery po lasach wokół Fontainebleau i szukałem spokoju, którego nie mogłem znaleźć. Choćbym spacerował jak najdłużej, i tak w końcu musiałem wrócić do domu.

A tam odnajdywałem “kobietę o czarnych oczach” i rozpoczynałem znowu smutne życie, pełne zmysłowości i kłótni. Kiedy próbowałem uciec, hańbiłem się z kobietami jeszcze mniej przykładnymi – jeśli to możliwe – niż moja przyjaciółka.

Nareszcie jednak nadszedł ten dzień! Pamiętam go, jakby to było dzisiaj: był to jeden z pierwszych dni czerwca 1905 roku. Przez tydzień prowadziłem życie w najwyższym stopniu nieuporządkowane, ale tamtego ranka wybrałem się do lasu zirytowany i pełen głębokiego wstrętu do siebie. Wziąłem ze sobą “Boską komedię” i odczytywałem, może po raz dziesiąty, pierwsze pieśni “Czyśćca”.

Czytając wersety Dantego Alighieri, tak mocno przesycone wiarą i rozjaśnione chrześcijańską nadzieją, Retté poczuł nagle wątpliwość: “Czy nie może się zdarzyć, że rację ma ta tak przeze mnie wyśmiewana religia katolicka twierdząc, iż grzesznik, który żałuje i radośnie przyjmuje pokutę za swe grzechy, staje się dzięki temu godny nieba? Jeśli w tej poezji Dantego, oprócz wspaniałej fantasmagorii, jest coś jeszcze, to ja mógłbym obmyć się z moich obrzydliwych występków i zostać zbawionym! Lecz czy to prawda, że Bóg istnieje?”.

Zaledwie w ciszy ducha wykwitło to pytanie, Retté rozpoczyna dialog z jakimś głosem, który słyszy w sobie i który mówi mu: “Daj spokój, biedny marzycielu, nie dasz się chyba omotać tymi bzdurami? To wszystko jest tylko literacką fikcją. Dobrze wiesz, że katolicyzm to w gruncie rzeczy stara bajda i byłbyś głupi, gdybyś przestał wyśmiewać się z niego”.

Pisarz jest zdumiony, ale w duchu odpowiada: “Niewątpliwie, niewątpliwie! Ale jednak przed chwilą doświadczyłem czegoś niezwykłego...”. I podnosi tom “Boskiej Komedii”, który wysunął mu się z dłoni, i powtarza raz po raz: “A jeśli istnieje? A jeśli Bóg istnieje?”.

Po powrocie do domu Adolf Retté jest tak pogrążony w myślach, że wprawia tym w zdumienie kobietę, z którą wówczas dzielił życie. Przychodzi popołudnie, a z nim kolejny fragment owego pamiętnego dnia walki światła z ciemnością. Pisarza odwiedza przyjaciel, literat, z którym Retté często się spotykał. I oto ów człowiek zwierza mu się z udręki religijnej, jakiej doświadczał w duszy razem z pokusą (tak to nazwał!) powrotu do Kościoła katolickiego.

Adolf Retté powinien był ucieszyć się z tej zbieżności doświadczeń, a tymczasem wyrzuca z siebie całą litanię bluźnierstw, opatrując ją serią idiotycznych argumentów w obronie ateizmu i niemoralnego życia, a wreszcie przytacza ze swoich najdrastyczniejszych erotycznych utworów słowa, w których wyobraża siebie, jak rzuca Najświętszą Maryję Dziewicę do stóp Afrodyty, bogini seksu.
Straszny, niepokojący czyn!

Przyjaciele żegnają się. Zostawszy sam, Retté zaczyna pisać artykuł przeciw Kościołowi dla pewnego dziennika, znanego z zajadłego antyklerykalizmu. Nadchodzi wreszcie wieczór i Retté kładzie się do łóżka z zamętem w sercu. Nie może zasnąć. Przemęczywszy się parę godzin, wstaje i idzie boso do swego gabinetu, bierze obrzydliwy artykuł, który napisał i drze go na kawałki, które wrzuca do kosza na śmieci. “Nagle poczułem wielkie uspokojenie i radość, która wypełniła me serce. Zasnąłem spokojnym snem. Baranku Boży – komentuje – zmiłowałeś się nade mną i czuwałeś u mojego wezgłowia!”.

Nastąpił okres długiej wewnętrznej weryfikacji, gorącego szukania prawdy, prób wyjaśnienia podstawowych życiowych pytań.


Pewnego dnia, podczas zwykłego codziennego spaceru po lesie Fontainebleau, w duszy Adolfa Retté odsłoniła się zasłona chmur i zdołał ujrzeć drogę prawdy. Oto jak to opisuje: “Od kiedy ludzie zaczęli stawiać sobie pytanie, «po co żyjemy na tym świecie», setki religii i tyleż samo filozofii usiłowało dać na nie odpowiedź. Jednak odpowiedzi te wciąż ulegały zmianom, dostosowując się do otoczenia, okoliczności, mody, a przede wszystkim do kaprysów ludzkiego umysłu.

Filozofowie i uczeni starali się wytłumaczyć wszechświat, ale nie osiągnęli niczego stałego: hipotezę jeszcze wczoraj uznawaną za prawdę, dzisiaj zastępuje inna, którą jutro wyprze kolejne przypuszczenie. Pośród tej nieustannej zmienności jedynie Kościół katolicki pozostaje niezmienny. Jego dogmaty położono w czasie, gdy go zakładano, zaś treść ich wszystkich wywodzi się z Ewangelii. Tego wszystkiego nie można wytłumaczyć po ludzku: ta trwałość, ta spójność musi mieć przyczynę nie ludzką, ponieważ pozostawiona samej sobie ludzkość potrafi jedynie ulegać zmiennościom. Tak więc w ciemnościach jarzy się jedna pochodnia: Kościół katolicki! A ponieważ Kościół katolicki twierdzi, że powstał z objawienia Bożego, wobec tego Bóg istnieje”.

Zaledwie Retté wypowiedział te słowa, odczuł pokój, wyzwolenie, uspokojenie ducha. W takiej chwili powinien był pobiec do jakiegoś kapłana i otworzyć przed nim duszę, ale bał się, wstydził, lękał konfrontacji z prawdą... i odłożył to na później.
Pycha to zawsze najgorszy doradca człowieka – oddala od Boga i od braci!
W tym samym czasie, w marcu 1906 roku, wyjechał spod Fontainebleau i udał się do Paryża, unosząc ze sobą wszystkie swe problemy.
Znów zaczął odwiedzać rozliczne modne salony stolicy, błyszcząc tam i pozostając w centrum powszechnej uwagi. Jednak zaraz potem ogarniało go głębokie niezadowolenie i czuł się tak pusty i tak smutny, że jedynym wyjściem wydawała mu się myśl o samobójstwie. Ta straszna myśl oplatała go swymi mackami wiele razy, popychając aż na skraj otchłani rozpaczy. Był bardzo bliski popełnienia szaleńczego czynu!

Zarazem wezwał do siebie do Paryża kobietę o czarnych oczach (tak ją nazwał w swoich zapiskach) i wiedli życie pełne kłótni, które kończyły się nieodwołalnie obrzydliwym rozpasaniem seksualnym.
Tak o tym pisze: “Ileż ponurych godzin spędzałem wtedy krążąc po Paryżu i przeżywając udręki oraz niepewności! Wszystko mnie nudziło: obrazy w Luwrze, gdzie chroniłem się od czasu do czasu, lektura gazet, rozmowy z kolegami, a nawet poezja. Zaczynałem kreślić kilka strof, lecz nie kończyłem ich, darłem kartki papieru i zastanawiałem się: «Czemu to służy?». Nie mogłem myśleć o niczym, tylko o Bogu”.

Wreszcie pewnego popołudnia Retté postanowił wstąpić do katedry Notre-Dame. Kościół był prawie pusty, tylko kilka kobiet modliło się przed figurą Matki Boskiej stojącej na prawo od chóru – gdy się patrzy na główny ołtarz. Zawołał: “Chciałbym i ja zrobić to co one!”, lecz nagle jakaś tajemnicza siła wypchnęła go na zewnątrz. Zdołał się jakoś zatrzymać w progu świątyni, odwrócił się i pochylając się w stronę ołtarza rzekł: “Boże mój, zlituj się nade mną! Chociaż jestem nikczemnym grzesznikiem, przyjdź mi z pomocą”. Ta modlitwa bardzo przypomina modlitwę, jaką Jezus włożył w usta celnika modlącego się w świątyni: odsłania ona wielkie udręczenie serca zwróconego do Pana.

Retté postanawia wyjechać z Paryża (jest wrzesień 1906 r.) i zamieszkuje w okolicach Narbonne. Tam toczy zażartą walkę pomiędzy grzesznikiem, który nie chce umrzeć, a wierzącym, który nie może się narodzić. Pewnego razu, podczas zwiedzania małego sanktuarium w Cornebiche koło Narbonne, Retté spojrzał na obraz Matki Bożej i zaczął Ją tak prosić: “Coś mi kazało przyjść do Ciebie i oto jestem. Ty, której dotąd nigdy nie przyzywałem; Ty, do której wierzący wznoszą oczy w zmartwieniach, poproś swego Syna, by mi wskazał, co mam zrobić”.


Następnie usiadł na skale, ujął w dłonie głowę i powtórzył: “Co mam zrobić? Co mam zrobić?”. I wtedy usłyszał w sercu łagodny głos: “Poszukaj kapłana. Uwolnij się od ciężaru, który cię przygniata i wejdź bez lęku do Kościoła katolickiego”.

W tym miejscu swego porywającego dziennika Retté podaje objaśnienie dotyczące głosów, o których często wspomina w opowieści o swym nawróceniu. Wyjaśnia, że chodzi o głosy wewnętrzne, które wyrażają walkę dokonującą się w duszy, gdy następuje prawdziwe nawrócenie. Jest to walka między duchem nieczystym (o którym mówi Jezus w Ewangelii św. Mateusza 12,43-45) a Bogiem, który kołacze do drzwi ludzkiej wolności (jak czytamy w Apokalipsie 3,20), by skłonić ją do otwarcia się na wyzwalającą moc wybaczenia Ojca.


Objaśniwszy to Retté opisuje ostateczny, decydujący krok do zdobycia zbawienia. W uczynieniu tego kroku przeszkadzał jednak jeszcze nieczysty związek z ”kobietą o czarnych oczach”.
W tym czasie ona spostrzegła, że dzieje się coś dziwnego z mężczyzną, nad którym przez całe lata panowała za pomocą swoich uwodzicielskich sztuczek. Walczyła, by go odzyskać, i w końcu, gdy przekonała się, że utraciła już swoją dawną uwodzicielską moc, pierwsza postanowiła ostatecznie się z nim rozstać. Adolf Retté opowiada o tym ze zdumieniem osoby, która wie, że był to dar od Boga, działanie łaski, więzy przecięte z wysoka.

Natychmiast wraca do Paryża i z polecenia Franciszka Coppée (znanego poety i pisarza oraz żarliwego katolika) udaje się do pobożnego i wykształconego księdza, wikariusza Saint Sulpice.
Zanim wejdzie, waha się, powraca lęk i ponownie oblewa go wstyd, chciałby uciec... ale puka do drzwi i słyszy jakiś życzliwy głos, który zaprasza go do środka. Wita go kapłan staruszek, którego oczy lśnią jasnym blaskiem, a twarz opromienia miły uśmiech.
Retté zaczyna dialog przerywany płaczem, milczeniem, szlochem: kapłan słucha, zachęca, mówi o święcie przebaczenia, o radości Boga z powodu powrotu zaginionego syna. I ukazuje nowe horyzonty światła i nadziei.

W pewnej chwili kapłan mówi do Adolfa Retté, jakby już wszystko zostało rozliczone: “A teraz uczyńmy piękny znak krzyża!”. Retté spuszcza głowę i szepce: “Ojcze, jeszcze nigdy się nie przeżegnałem. Nie wiem, jak to się robi!”.
Kapłan uczy go, powtarzając wielokrotnie znak krzyża, a następnie... odsyła go do domu, żeby porządnie wyspał się: “Widać, że jest pan zmęczony po tylu bezsennych nocach. Spotkamy się jutro, o tej samej porze”.

Retté powraca do domu, czując, że spadł mu z duszy ciężar i zanim zaśnie, woła: “Matko mojego Boga, powierzam się cały w Twe ręce i oddaję Ci moją duszę. Racz ukazać ją swemu Synowi”. Powtarza znak krzyża i zapada w spokojny sen, jakiego od tak dawna już nie zaznał. Kiedy przychodzi Bóg, przychodzi pokój.
Od tej chwili jego życie staje się hymnem radości. Zaś po przyjęciu Pierwszej Komunii św. woła: “Dlaczego czas nie może się zatrzymać w tej uroczystej godzinie spokoju i niewinności? Dzień następujący po Komunii św. przeżyłem jakby w świetlistym śnie. Wszystkie moje myśli wznosiły się do Boga; wydawało mi się, że każda rzecz przybrała odświętny wygląd. Patrzyłem na świat dosłownie nowymi oczami”.

Podobnie zawołał Gilbert K. Chesterton w 1922 roku, kiedy przeżył nawrócenie i przyjął Komunię św.: “Gdy klęknąłem przed kapłanem i wyznałem swe grzechy, świat odwrócił się przede mną i... stał się prosty”.
Takich prawdziwych cudów dokonuje nieustannie Chrystus, kiedy serce otwiera Mu pokornie drzwi wolności.

Gdy kiedyś, patrząc z nieba, ujrzymy ślady stóp Chrystusa na nieprzeliczonych drogach świata, zdumieni zapytamy Go: “Jak to?! Przechodziłeś, Panie, tyle razy koło mnie, a ja tego nie zauważyłem. Jak to?! Zachodziłeś do tego pokoju, i do tego domu, od którego ja trzymałem się z dala, by uniknąć złego wpływu niemoralności i obrzydliwej grzeszności. Jak to?! Ja unikałem tylu dróg, a Ty – przeciwnie – wszystkie je przemierzyłeś. Dlaczego?”.

A Jezus nam odpowie: “Wszędzie, gdziekolwiek była choćby jedna owca brakująca w rachunku mej Miłości, musiałem pójść, nie mogłem się oprzeć: bo Ja nie mogę zamykać drzwi serca. Wy możecie je zamykać, lecz Ja... nie!”.


Pn lis 13, 2006 17:53
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lis 03, 2006 17:17
Posty: 1479
Post 
Odechciało mi się czytać w połowie.
Kolejny nawrócony szaleniec, wcale mu się nie dziwie że słyszał głosy w głowie. Proszę, nie wsadzaj tutaj już opętanych maniaków.

_________________
"Mówią, że niepełna wiedza jest rzeczą niebezpieczną, ale jednak nie tak złą, jak całkowita ignorancja."
T. Pratchett


Pn lis 13, 2006 17:59
Zobacz profil WWW
Post 
dobry_dziekan, a ja z zachwytem przeczytalam cale to swiadectwo.
Gdzie tu widzisz "opętanych maniaków"?
Kazdy czlowiek, jezeli potrafi sie wyciszyc, uslyszy glos w swojej duszy, ktory cos mu mowi np. nie rob tego, nie powinnienes tam isc, zrob to, itd.
Nie chodzi tu wcale o slyszenie uszami jakis glosow, choc swieci ludzie i tego doswiadczali.


Pn lis 13, 2006 18:26

Dołączył(a): Pt lis 10, 2006 17:15
Posty: 8
Post 
hahaha :) (przepraszam, ale nie mogłem sie powstrzymać - absurd....)


Pn lis 13, 2006 18:41
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lis 03, 2006 17:17
Posty: 1479
Post 
Chodzi mi o to, że umysł dorastających fanatyków szerzących swoje poglądy i niszczących wiarę, z czasem, gdy już dorastają i zauważają swoją głupotę, jest podatny na wszelkie sugestie.

_________________
"Mówią, że niepełna wiedza jest rzeczą niebezpieczną, ale jednak nie tak złą, jak całkowita ignorancja."
T. Pratchett


Pn lis 13, 2006 18:44
Zobacz profil WWW
Post 
dobry_dziekan, a co powiesz na przypadek nawrocenia Szawla?


Pn lis 13, 2006 18:51
Post 
Natepne swiadectwo nawrocenia.


Nawrócony Najświętszego Sakramentu

Był niemieckim Żydem z Hamburga i niezwykle utalentowanym wirtuozem fortepianu, uczniem i protegowanym Franciszka Liszta, pupilkiem skandalistki George Sand. Jako cudowne dziecko występował na dworach książęcych. W wieku młodzieńczym ujawniły się najgorsze cechy jego charakteru, stał się wyniosły i zmanierowany, zerwał też wszelkie związki z religią, a jego jedynym bogiem stała się przyjemność. Lekkoduch i hulaka oddawał się hazardowi, nic więc dziwnego, że mimo wysokich dochodów wciąż brakowało mu pieniędzy. Puste życie powodowało również, że stopniowo trwonił swój talent i coraz częściej popadał w melancholię.

To właśnie dla pieniędzy, w maju 1847 r. zdeprawowany i poróżniony w tym czasie z Lisztem, 26-letni Herman Cohen przyjął propozycję objęcia posady dyrygenta chóru przy kościele św. Walerii w Paryżu. Pierwszym jego zadaniem było uświetnienie piątkowego nabożeństwa ku czci Matki Bożej, połączonego z adoracją Najświętszego Sakramentu.

Porażony Bożą łaską

Cohen pierwszy raz widział coś takiego. Dziwną ceremonię i ludzi klęczących przed złotym przedmiotem, w którego centrum znajdował się biały krążek. Nie wiedział wówczas, że to monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Kiedy kapłan błogosławił nią wiernych, Cohen poczuł w swojej duszy niepokój. "Doznałem dziwnego wrażenia, jakbym był z tego wyłączony, jakby to błogosławieństwo nie było dla mnie" - napisał później. Słysząc słowa "Błogosławieni czystego serca" nagle poczuł, że jest "synem marnotrawnym". Wyszedł z kościoła odmieniony. Powrócił w następny piątek. Podczas błogosławieństwa rozpłakał się. Poczuł w sercu bezmiar Bożej miłości i wpadł w jej słodkie "sidła". "Ten, który jest" przyciągał go do siebie z coraz większą mocą. Młody Żyd czuł przymus ciągłego wracania do kościoła, aż wreszcie zgiął kolana przed nieznanym Panem. Nie umiał się jeszcze modlić. W biblioteczce człowieka, u którego mieszkał, znalazł stary modlitewnik, znajomą księżną - katoliczkę poprosił o zorganizowanie mu spotkania z księdzem. Opat Legrand, do którego nie bez przeszkód wreszcie dotarł, wprowadził go na drogę wiary, podsunął stosowną lekturę i zalecił "spokój, wytrwałość w obecnym usposobieniu i zaufaniu do dróg, które opatrzność bez wątpienia mi objawi". Podczas koncertów w niemieckim mieście Ems, poszedł na niedzielną Mszę św. "Śpiewy i odczuwana przeze mnie obecność nadludzkiej mocy sprawiły, że drżałem; zaniepokojony i poruszony. W chwili przeistoczenia poczułem, jak nagle wypłynął z moich oczu potok łez. Boża łaska spłynęła na mnie z całą swą potęgą. (...) Kiedy byłem całkowicie skąpany we łzach, ogarnęła mnie gwałtowana skrucha za przeszłe życie. I nagle, za boskim natchnieniem, odbyłem przed Bogiem generalną spowiedź z wszystkich błędów mego życia. Widziałem je przed sobą, pomnożone w tysiące, szkaradne, odrażające, domagające się Bożego gniewu... I znów odczułem nieznany mi pokój, który rozlewał się na moją duszę jak olejek radości, że miłosierny Bóg przebaczy mi wszystko, odwróci swój wzrok od moich przestępstw i okaże mi litość ze względu na moją skruchę i gorzki ból... Tak, czułem, że mi przebaczy i w duchu zadośćuczynienia uczyniłem postanowienie, że będę go ponad wszystko kochał i się nawrócę".

Duchowo odmieniony

Przemieniony przez Chrystusa Eucharystycznego, Cohen rozpoczął wędrówkę ścieżką pokuty i wiary - postawił pierwsze kroki na drodze na górę Karmel. 28 sierpnia 1847 r. przyjął Chrzest św. otrzymując imiona: Maria Augustyn Henryk. Podczas ceremonii tej doznał kolejnego duchowego wstrząsu: "Doznałem tak gwałtownego i potężnego dotknięcia Boga, że mogę je porównać tylko z uderzeniem prądu. Moje cielesne oczy zamknęły się, ale w tej samej chwili otworzył się mój wzrok na nadprzyrodzone i boskie światło. Byłem jakby w ekstazie miłości, moje serce, podobnie jak serce mojego świętego Patrona, zdawało się zażywać radości raju i pić ze strumienia rozkoszy, którą Pan przelewa na swych wybranych w krainie życia!... Pamiętam jeszcze, że przyodziano mnie w białą szatę niewinności i dano w rękę świecę, znak prawdy, jaka zajaśniała moim oczom. Wówczas w sercu przysiągłem dla prawdy żyć i umrzeć". Jego przykład pociągnął do Chrystusa innych. Pierwszą nawróconą przez Cohena osobą była jego znajoma - baronowa Saint-Vigor.
Bóg przyciągał go do siebie coraz bliżej. "Pośredniczył" w tym m.in. ówczesny powiernik Cohena inny nawrócony żyd - o. Teodor Ratisbonne, brat słynnego Alfonsa. Duchowo odmieniony Cohen koncertował jeszcze przez dwa lata, choć teraz miast "ochów" i "achów" aplauzu coraz częściej spotykał się z drwiną i szyderstwem. Grał wówczas głównie po to, by spłacić swe długi. Marzył o "zaszyciu się w ciszy klasztoru", o pracy apostolskiej. Wzrastał w wierze przyjmując kolejne sakramenty święte - Pierwszą Komunię Świętą, bierzmowanie. Nazywał siebie "nawróconym Najświętszego Sakramentu", a adoracja eucharystyczna - rozmowa twarzą w twarz z samym Bogiem - stała się jego ulubionym nabożeństwem. Wzrastał w miłości do Matki Bożej, która pierwsza "objawiła mu tajemnicę Najświętszej Eucharystii". Po uzyskaniu specjalnego zezwolenia od biskupa (potrzebne było ono dla nawróconych z judaizmu) wstąpił do Karmelu, przyjmując imię Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu. W 1850 r. złożył profesję zakonną. Przełożeni nie chcieli jednak wcale by "zakopał" swój muzyczny talent - przeciwnie, nakłaniali go do ponownego zajęcia się muzyką. Cohen skomponował wówczas zbiór pieśni na cześć... Najświętszego Sakramentu, a potem wiele innych pobożnych utworów, głównie pieśni.

Gorejący miłością

W Wielka Sobotę 1851 r. - cztery (sic!) lata po swoim nawróceniu - przyjął święcenia kapłańskie i od tej pory - gorejący miłością do Chrystusa - stał się prawdziwym "rybakiem ludzi" i apostołem Eucharystii. Głosił płomienne kazania, zakładał klasztory na południu Francji, opiekował się Stowarzyszeniem Najświętszego Sakramentu, w wielu francuskich miastach organizował nocne adoracje, komponował i pisał. Przemawiając do tłumów wiernych w Paryżu - świadków publicznego zgorszenia jakie niegdyś powodował - prosił ich o przebaczenie. Jego autentyczna skrucha, bezgraniczna szczerość i pokora spowodowała, że nie tylko mu wybaczyli, ale wielu jego słuchaczy wkroczyło na drogę nawrócenia.
Cohen przyciągnął do Chrystusa nie tylko swoich niegdysiejszych przyjaciół, ale także członków własnej rodziny. Katoliczką została jego siostra, a wkrótce - po przeżyciu nawrócenia w czasie procesji Bożego Ciała - Chrzest św. przyjął także jego siostrzeniec. Prawdopodobnie tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia łaskę konwersji otrzymała również matka.
Grającego na fortepianie wirtuoza-zakonnika zaproszono również pewnego dnia do głównej siedziby polskiej emigracji w Paryżu - gniazda książąt Czartoryskich - Hotelu Lambert. Skutki tej wizyty okazały się przedziwne. Dwie wdowy - hrabina Działyńska, siostra księcia Władysława, oraz księżna Maria Witoldowa Czartoryska postanowiły całkowicie poświęcić się Bogu, wstępując do karmelitanek bosych. Księżna Witoldowa zrealizowała to pragnienie w Poznaniu, przybierając imię Maria Ksawera od Jezusa. Księżna-zakonnica miała później niebagatelny wpływ na podjęcie decyzji o wstąpieniu do Karmelu przez Józefa Kalinowskiego, znanego dziś jako św. Rafał Kalinowski.

Łaski u schyłku życia

Z Francji, o. Augustyna - opatrzonego błogosławieństwem Piusa IX - z siedmioma funtami w kieszeni wysłano z apostolską misją do Anglii. W tym czasie po raz kolejny doświadczył na sobie ogromu Bożej łaski. Od kilku lat cierpiał bowiem na jaskrę. Choroba ta pogłębiała się i groziła mu całkowita utrata wzroku. Odprawił wówczas nowennę do Matki Bożej z Lourdes i udał się z pielgrzymką do Jej lourdzkiego sanktuarium. Prosił o uzdrowienie i otrzymał je - po dziewięciu dniach przemywań, choroba minęła bez śladu. A kolejną radością, jaką Matka Boża zgotowała mu w swoim świętym miejscu, było spotkanie z Bernadettą Soubirous.
W 1862 r. podczas wyjazdu do Rzymu Cohen pogodził się również ze swoim dawnym mistrzem Lisztem, podobnie jak on żałującym w tym czasie za popełnione grzechy. Liszt przyjął z jego ręki Komunię św. i razem uczestniczyli w Drodze Krzyżowej.
Po krótkim pobycie w Szwajcarii, ostatnią misją o. Augustyna była praca wśród 5300 jeńców francuskich w obozie pruskim w podberlińskim Spandau. Ofiarna posługa wyssała z niego wszystkie siły życiowe. "Niemcy będą moim grobem" - powiedział przed wyjazdem. Słowa te okazały się prorocze. Zmarł na ospę 20 stycznia 1871 r., w wieku 50 lat. Pochowano go w berlińskim kościele św. Jadwigi, a po jego zburzeniu w czasie II wojny światowej jego prochy przeniesiono na cmentarz miejski. Jest kandydatem na ołtarze.

Filip Dereń
Wszystkie cytaty za:
s. Immaculata Adamska "Herman Cohen"

http://www.zrodlo.krakow.pl/Archiwum/2005/04/14.html


Pn lis 13, 2006 18:59
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lis 03, 2006 17:17
Posty: 1479
Post 
A tego z czasów Chrystusa? No, fajna opowieść Biblijna.

_________________
"Mówią, że niepełna wiedza jest rzeczą niebezpieczną, ale jednak nie tak złą, jak całkowita ignorancja."
T. Pratchett


Pn lis 13, 2006 19:01
Zobacz profil WWW
Post 
I następne świadectwo dla fanow tego watku :-)

Spokojnie mam ich jeszcze sporo :-)

Nawrócenie Głównego Rabina Rzymu


13 lutego 1945 r. największe agencje informacyjne świata podały szokującą wiadomość, że tego dnia Wielki Rabin Rzymu, znany biblista, prof. Izrael Zolli przyjął chrzest w Kościele katolickim.

Urodził się w 1881 r. w Polsce, w miejscowości Brody, na terenach zaboru austriackiego. W czasie II wojny światowej był naczelnym rabinem Rzymu, a wcześniej przez 35 lat pełnił funkcję głównego rabina Triestu. Po swoim chrzcie św. mówił, że nie uważa się za Żyda nawróconego lecz spełnionego, ponieważ Kościół katolicki jest spełnieniem obietnicy, jaką jest judaizm.

Wyjaśniał, że Stary Testament jest zaszyfrowanym telegramem, który Bóg przekazał ludziom, a jedynym kodem i szyfrem do pełnego odczytania jego treści jest Jezus Chrystus, który jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem. J

ako naoczny świadek holocaustu podkreślał, że do jego zaistnienia przyczyniło się przekreślenie chrześcijańskich zasad przez ideologię faszystowską. Po zakończeniu wojny pisał: "Jestem przekonany, że po tej wojnie jedynym sposobem oparcia się siłom destrukcji i podjęcia odbudowy Europy, będzie zaakceptowanie katolicyzmu, to znaczy idei Boga i ludzkiego braterstwa w Chrystusie, a nie braterstwa opartego na rasie i nadludziach, ponieważ nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteśmy kimś jednym w Chrystusie Jezusie (Ga 3,28)".

Eugenio Zolli był Żydem polskiego pochodzenia. W Polsce nazywał się Izrael Zoller. Jego matka wywodziła się ze znanej rodziny uczonych rabinów. Bardzo pragnęła, aby jedno z jej pięciorga dzieci zostało rabinem. Izrael był najmłodszym jej synem. Studiował w kolegium rabinackim i równocześnie studiował filozofię na uniwersytecie, najpierw w Wiedniu a później we Florencji. W 1920 r. został mianowany głównym rabinem Triestu.

W 1933 r. otrzymał włoskie obywatelstwo i dlatego faszystowskie władze zmusiły go do zmiany nazwiska z Zoller na Zolli. Otrzymał nominację na kierownika katedry języka i literatury hebrajskiej na Uniwersytecie w Padwie. Jednak po kilku latach wykładów, w wyniku antysemickich czystek, został zwolniony z pracy. W 1940 r. otrzymał nominację na Naczelnego Rabina Rzymu.

W dramatycznym okresie wojny odegrał niezwykle ważną rolę w przewodzeniu wspólnocie żydowskiej w Rzymie, która była podzielona na antyfaszystów i tych, którzy kolaborowali z władzami. Od momentu okupacji Rzymu przez wojska niemieckie, czyli od 8.09.1943 r. wspólnota żydowska znalazła się w krytycznej sytuacji.

27 września dowódca SS, Kappler, zażądał od jej przywódców, aby dostarczono mu w ciągu 24 godzin 50 kg złota, równocześnie zagroził, że jeśli złota nie otrzyma, to wtedy zostaną deportowani wszyscy mężczyźni żydowskiego pochodzenia. Na kilka godzin przed upływem ultimatum udało się zebrać tylko 35 kg złota. Brakowało 15 kg. W tej dramatycznej sytuacji rabin Zolli zwrócił się z prośbą o pomoc do papieża Piusa XII. Otrzymał natychmiastowe zapewnienie pomocy. Okazało się jednak, że katolicy rzymscy już nieco wcześniej zebrali i przekazali Żydom brakujące 15 kg złota. Delegat Administracji watykańskiej Nogara, tak pisał 29.09.43 r. do sekretarza stanu kard. Maglione:

"Wczoraj prof. Zolli przyszedł o godz. 14, aby mi powiedzieć, że otrzymali brakujące 15 kg złota od katolickich wspólnot i na razie nie mają potrzeby korzystać z naszej pomocy" (Actes et Documents du Saint Siége relatifs á la seconde guerre mondiale. Vol.9, Cittá del Vaticano 1975,494). Pomimo przekazania hitlerowcom 50 kg złota, w nocy z 15 na 16 października zostało zaaresztowanych przeszło 2000 żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci, pozostali pouciekali i musieli się ukrywać.

Rabinowi Zolli, wraz z żoną i córką, udało się szczęśliwie ukryć w katolickiej rodzinie i przetrwać do czasu zdobycia Rzymu przez wojska alianckie. Po wyzwoleniu Rzymu Zolli podjął swoje obowiązki Naczelnego Rabina. W lipcu 1944 r. celebrował uroczyste modlitwy w rzymskiej synagodze, które były transmitowane przez radio, aby publicznie wyrazić wdzięczność dla papieża Piusa XII i prezydenta Stanów Zjednoczonych, za pomoc udzieloną Żydom w Rzymie w czasie prześladowań faszystowskich. 25 lipca 1945 r.

Zolli wspólnie z Prezydentem wspólnoty żydowskiej, udali się na prywatną audiencję do papieża Piusa XII, aby mu podziękować za niezwykle ofiarne, osobiste zaangażowanie się w dzieło pomocy Żydom, a także, aby na ręce papieża złożyć podziękowanie rzymskim katolikom świeckim i duchownym, którzy narażając swoje życie, z wielkim poświęceniem ukrywali i nieśli pomoc tysiącom Żydów, przyjmując ich w klasztorach klauzurowych, konwentach, plebaniach i domach prywatnych.

Ostateczną decyzję przyjęcia chrztu w Kościele katolickim rabin Zolli podjął pod koniec lipca 1944 r. Dar wiary został mu udzielony po wieloletnim dojrzewaniu i szczerym szukaniu prawdy. W sierpniu 1944 r. Zolli udał się do jezuity prof. Paolo Dezza z Uniwersytetu Gregoriańskiego z prośbą o pomoc w przygotowaniu się do przyjęcia chrztu, w formie bardzo dyskretnej i bez żadnego rozgłosu.

Najpierw musiał złożyć dymisję z funkcji Naczelnego Rabina Rzymu. Pan Jezus dawał mu wyraźnie do zrozumienia, że czas jego posługi w Synagodze już dobiegł końca. We wrześniu 1944 r. w Święto Pojednania po raz ostatni przewodniczył uroczystym modlitwom w Synagodze. W czasie ich trwania Zolli w pewnym momencie zobaczył Chrystusa, ubranego w białą szatę, który promieniował niewypowiedzianym pokojem. W czasie tej wizji Zolli usłyszał w swoim sercu głos, który mówił: "Jesteś tu po raz ostatni".

Wieczorem, w domu, żona powiedziała do niego: "Dzisiaj, kiedy byłeś przed Arką Tory, wydawało mi się, że widziałam białą postać Jezusa, który położył ręce na twojej głowie, jakby cię błogosławił". Zolli wspomina: "Byłem zdumiony, ale nadal bardzo spokojny. Udałem, że nie rozumiem o czym mówi. Powtórzyła więc swoją opowieść jeszcze raz słowo po słowie. Wtedy usłyszeliśmy głos naszej córki, Miriam - wołającej z daleka: Taatooo! Poszedłem do jej pokoju i zapytałem, o co chodzi. Mówicie o Jezusie Chrystusie - odpowiedziała. - Wiesz, tato, śniło mi się dzisiaj, że widziałem wysokiego Jezusa w bieli, ale nie pamiętam, co było potem. W kilka dni później złożyłem mój urząd w społeczności żydowskiej."

Dymisja Zolli była ogromnym zaskoczeniem. Prezydent wspólnoty żydowskiej widząc determinację Zolli, przyjął ją z wielkim żalem i zaproponował mu objęcie stanowiska dyrektora kolegium rabinackiego. Zolli zdecydowanie odmówił. Odpowiadając mu w liście, Prezydent wyraził zdziwienie i wielki żal z powodu odrzucenia nominacji, ponieważ prof. Zolli był najlepiej przygotowaną osobą do pełnienia tej funkcji. Aby nie prowokować groźnych reakcji, Zolli nie ujawnił głównego motywu swojej odmowy. W ten sposób uwalniając się od wszelkich zewnętrznych obowiązków przygotowywał się do przyjęcia chrztu razem ze swoją żoną Emmą i córką Miriam.

Aby uniknąć zamieszania spowodowanego obecnością dziennikarzy, chrzest odbył się 13 lutego 1945 r. w prywatnej kaplicy przy zakrystii rzymskiego kościoła S.Maria degli Angeli. Na chrzcie obecnych było tylko 15 najbardziej zaufanych osób. Izraele Zolli przyjął imię Eugenio a jego żona Maria. W nocy zatelefonował do niego korespondent agencji informacyjnej ze Stanów Zjednoczonych z zapytaniem, czy rzeczywiście przyjął chrzest w Kościele katolickim. Zolli odpowiedział twierdząco. Następnego dnia wszystkie najważniejsze dzienniki w USA i Europie opublikowały wiadomość, że Główny Rabin Rzymu stał się katolikiem.

Zolli mieszkał blisko Synagogi. Kiedy rozeszła się wieść o jego przejściu do Kościoła katolickiego, zaczął otrzymywać telefony pełne pogróżek i wyzwisk. Hebrajski miesięcznik ukazał się w żałobnej szacie graficznej. W tej sytuacji zagrożenia, Zolli był zmuszony jak najszybciej wyprowadzić się ze swojego mieszkania. Żona z córką znalazły schronienie w jednym z klasztorów, a prof. Zolli zamieszkał przejściowo na Uniwersytecie Gregoriańskim.

Został przyjęty razem z żoną na audiencji prywatnej przez papieża Piusa XII. Wzruszeni, wyrazili swoją radość i wdzięczność Ojcu Św., a także przebaczenie i miłość do wszystkich Żydów, którzy ich po chrzcie znienawidzili. "Po chrzcie - mówiła Emma - nie potrafię nikogo nienawidzić, kocham wszystkich". Podczas swojego pobytu na Uniwersytecie Gregoriańskim, Zolli był odwiedzany przez wielu przyjaciół i wrogów.

Zjawili się również wpływowi amerykańscy Żydzi, którzy nakłaniali Zollę do powrotu na łono judaizmu, ofiarując mu każdą sumę pieniędzy, jaką by tylko sobie zażyczył. On jednak z wielkim spokojem zdecydowanie odmówił. Zgłosili się również prominentni protestanci, którzy sugerowali Zolli, aby jako naukowiec i głęboki znawca Biblii, wykazał, że dogmat o prymacie papieża nie ma podstaw w Piśmie św. Zolli odpowiedział pisząc książkę pt. "Petrus", w której, w oparciu o teksty Pisma św., udowodnił biblijne fundamenty prawdy o prymacie św. Piotra i każdego papieża.

Zolli mówił: Ponieważ protestowanie nie jest świadczeniem, nie zamierzam niepokoić nikogo pytaniem: Po co czekać 1500 lat, żeby zaprotestować? Kościół katolicki był przez piętnaście stuleci uznawany przez cały świat chrześcijański za prawdziwy Kościół Boga. Nikt nie może bez zażenowania przekreślić tych 1500 lat i powiedzieć, że Kościół katolicki nie jest Kościołem Chrystusa. Mogę zaakceptować tylko ten Kościół, głoszony wszystkim stworzeniom przez moich przodków, dwunastu Apostołów, którzy, podobnie jak ja, wyszli z Synagog

Jeszcze jako mały chłopiec miał w Polsce wielu przyjaciół katolików. Pisał: "My, dzieci hebrajskie, kochaliśmy naszych chrześcijańskich kolegów, a oni kochali nas. Nie wiedzieliśmy nic o różnicach rasowych; wiedzieliśmy, że nasze religie różnią się, dlatego też, gdy nadchodziła lekcja religii, każdy podążał do innej sali. Gdy lekcja skończyła się, znów się wszyscy spotykaliśmy". Odwiedzając w domu swego przyjaciela Stasia, patrzył z zadumą na Jezusa wiszącego na krzyżu. Już wtedy zaczął stawiać sobie pytania dotyczące osoby Jezusa. Skłoniło go to do lektury Ewangelii. W miarę upływu lat jego znajomość pism Nowego Testamentu stale pogłębiała się.

Do jego nawrócenia w głównej mierze przyczyniło się zaskakujące odkrycie, że proroctwo o cierpiącym Słudze Jahwe, z czterech pieśni proroka Izajasza (42,1-7; 49,1-5; 50, 4-9; 52,13 - 53,12), wypełniło się w umęczonym i ukrzyżowanym Jezusie. Do tego przekonania dochodził przez wiele lat studiów tekstów Starego i Nowego Testamentu. Pomagała mu w tej naukowej egzegezie, perfekcyjna znajomość języka hebrajskiego i biblijnej greki. Uwieńczeniem tych naukowych badań było przekonanie, że Sługą Jahwe z proroctwa Izajasza nie może być nikt inny, jak tylko Jezus Chrystus, który umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia.

W ten sposób ja - mówił - po długich studiach, przemyśleniach i życiu w judaiźmie Starego Testamentu, w pewnym momencie znalazłem się w chrześcijaństwie Nowego Testamentu. Musiałem uczciwie przyznać, że stałem się chrześcijaninem i dlatego konsekwentnie zacząłem dążyć do przyjęcia chrztu. Przejście Zolli z judaizmu do Kościoła katolickiego nie było zerwaniem z przeszłością, ale kontynuacją drogi zbawienia. Kiedy zaczęto go oskarżać o zdradę, odpowiadał zasmucony: Mam spokojne sumienie, niczego się nie zaparłem.

Czy Bóg św. Pawła nie jest również Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba? Św. Paweł nawrócił się. Czy przez to opuścił Boga Izraela i przestał Go kochać? Byłoby absurdem odpowiedzieć twierdząco. Od przyjęcia chrztu prof. Zolli każdego dnia poświęcał dużo czasu modlitwie i z wielką gorliwością uczestniczył w Eucharystii. Często manifestował swoją wielką radość z faktu bycia katolikiem. Mówił: Wy, którzy urodziliście się w religii katolickiej, nie zdajecie sobie sprawy z ogromnego skarbu, jakim jest wiara i łaska Chrystusa, które posiadacie już od dzieciństwa.

Ktoś, kto tak jak ja, dotarł do łaski wiary po długim okresie poszukiwań, docenia wielkość tego daru i przeżywa ogromną radość bycia chrześcijaninem. Po kilku miesiącach Zolli znalazł mieszkanie w jednej z odległych dzielnic Rzymu. Mógł więc na nowo zamieszkać wspólnie z żoną i córką. Podjął wykłady z języka i literatury hebrajskiej w Instytucie Biblijnym. Prowadził intensywne życie modlitwy. Z gorliwością neofity podejmował gościnne wykłady w różnych uniwersytetach Europy i Stanów Zjednoczonych.

Jego apostolska gorliwość w sposób naturalny kierowała się do starych współwyznawców, aby przybliżyć im prawdę o Chrystusie. Otaczał szczególną opieką nowonawróconych, wspomagał ich duchowo i materialnie. Jako człowiek nauki, rozwijał swoje apostolstwo przez publikację licznych artykułów i książek we Włoszech i za granicą. Chorował na serce. Ostatni swój wykład na temat sprawiedliwości i Bożego miłosierdzia w Piśmie św., miał w Vallicelli, w styczniu 1956 r.

Odszedł do Pana 2 marca 1956 roku. Przyjmując Komunię św. na łożu śmierci powiedział: Mam nadzieję, że Pan przebaczył mi grzechy. Z ufnością, całkowicie oddaję się Miłosierdziu Pana.


Pn lis 13, 2006 20:44
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 92 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL