wspólne mieszkanie-sprzeciw Kościoła
Autor |
Wiadomość |
Mroczny Pasażer
Dołączył(a): Cz gru 07, 2006 8:54 Posty: 3956
|
A czy ktoś z tych tak broniących tego nie mieszkania razem przed ślubem mógłby mi odpisać na pytania?
_________________ "Problem z cytatami w internecie jest taki, że każdy od razu automatycznie wierzy w ich prawdziwość" - Abraham Lincoln
|
Cz mar 22, 2007 7:57 |
|
|
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
Mroczny Pasażer napisał(a): Powiedzcie mi, co ma zrobić taka parka jeśli chce... wyjechać sobie razem gdzieś pod namiot/domek na parę dni? Mają brać osobne namioty? Czy może nie mogą przed ślubem nigdzie razem wyjeżdżać, żeby nie siać zgorszenia w innych miejscowościach?
I podobnie, co ma taka parka zrobić jeśli chce wyjechać nie same, ale ze znajomymi, wśród których też są parki, niekoniecznie wierzące? Mogę polecić ten wątek o zbliżonej tematyce. Mroczny Pasażer napisał(a): A czy ktoś z tych tak broniących tego nie mieszkania razem przed ślubem mógłby mi odpisać na pytania?
Ja osobiście nie bronię tego niemieszkania przed ślubem, ale wydaje mi się, że po lekturze wielu postów na forum udało mi się zrozumieć stanowisko KK w tej sprawie i przy pewnych założeniach (np. seks przedślubny to cudzołóstwo, grzech ciężki grożący wiecznym potępieniem) uważam je za logiczne i wewnętrznie spójne.
Krótko pisząc, nie tyle bronię stanowiska KK, co je wyjaśniam aby upewnić się, że dobrze zrozumiałem 
|
Cz mar 22, 2007 11:52 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
 Re: wspólne mieszkanie-sprzeciw Kościoła
inez napisał(a): Witam, moja sytuacja jest bardzo skomplikowana i nie wiem, jak jej zaradzić. Otóż mieszkam z Moim Narzeczonym. Wiem,jaki jest stosunek Kościoła do takich sytuacji zwanych kokubinatem lub związkiem partnerskim. Zgadzam się z wszystkimi argumentami kościoła wobec takich związków, lae niestety moja sytuacja była nieco inna. O wspólnym mieszkaniu nie zadecydowała nieokreślona egoistyczna chęć"sprawdzenia się " ale moja trudna stuacja. Otóż wychowywałam się u mojego wujostwa po śmierci moich rodziców, w twz.rodzinie zastęczpczej. Szanuję moich Opiekunów, pomimo iż życie nie było tam łatwe; moi nięzyjący rodzice byli praktykującymi katolikami i również wychowywali mnie w wierze, która po śmierci rodziców jeszcze bardziej zbliżyła mnie do Boga. Moi opiekunowie nie są wierzący, skąd narodził się konflikt interesów, gdyż uważali że moje uczestnictwo w życiu kościoła jest zbędną stratą czasu. Rodzina zastępcza wygasła z mocy prawa w chwili ukończenia przez mnie 18 roku życia; po tym terminie wychowujący mnie rodzice chrzestni dali mi okres dwóch lat na wyprowadzkę z ich domu. Uczyłam się bardzo dobrze,chciałam iść na studia, ale spotkało się to z ich odmową. Spotykałam się wówczas z moim Narzeczonym, który zaproponował mi wspólne mieszkanie. Miałam opory przed taką decyzją, ale zgodziłam się kiedy zobaczyłam walizki przygotowane przez moich opiekun.ów.Argumentowali to tym ,że już dość się mną opiekowali przez 12 lat i tym, że ich syn Mariusz się żeni i chce zamieszkać z żoną i dzieckiem w domu rodziców. Wyprowadziłam się i zamieszkałam z Narzeczonym.Razem dbamy o dom, wspólnie dzielimy obowiązki,opiekujemy się naszymi psami i kotami i planujemy ślub. Zawsze chcieliśmy się pobrać, ale komplikuje tą sytuację moja sfera finansowa jako dziecka z rodziny zastępczej. Podczas spowiedzi nie dostałam rozgrzeszenia-rozumiem nie żyję zgodznie z zasadami. Ale jestem dobrym człowiekiem, pomagam innym ludziom, dbam o dom, Narzeczonego, działam społecznie i jeszczee studiuję. Wszyscy się ode mnie odwrócili <przyjaciele ,znajomi>i zostrałam sama. Nikogo nie interesuje, że moi opiekunowie byli alkocholikami i musiałam wyprowadzić się z domu. Każdy patrzy tylko-aha konkubinat-nie wiadomo co to za jedni. Boli mnie również podejście kościoła i księży, którzy w moim przypadku jedni za drugim negatywnie mnie oceniali. Nie chcę odejść od Boga, ale też nie wiem, co zrobić w mojej sytuacji. 
Według wielu nauczeń, pouczeń i moralizatorskich napomnień będzie to grzech. Według mnie nie, choć nie jestem tak naiwny by nie widzieć, że jest to okazja do grzechu i że dowolna para ma spore szanse nie wyjść z próby zwycięsko. Nie podoba mi się jednak teologia, która nie traktuje ludzi jak ludzie dorosłych. Nie ma tu miejsca na wolność. Nie ma tu współpracy z sumieniem posiadającym inne zdanie. Jest to moim zdaniem ograniczanie, naginanie lub łamanie sumienia. Z samego mieszkania razem nie wynika grzech. Grzechem jest coś zupełnie innego. A zgorszenie.... ludzie nie mają oceniać w tak durny sposób, by widzieli grzech, gdy jeszcze nie znają sytuacji.
|
Cz mar 22, 2007 12:59 |
|
|
|
 |
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Cytuj: Nie ten trop. Chodzi narażanie się na grzech, które samo w sobie jest grzechem
Pisałem już kiedyś gdzieś na forum o tym - sama pokusa nie jest w sobie złem - złem jest ulegnięcie jej, czego skutkiem jest grzech.
Odmówić człowiekowi rozgrzeszenia... bo jest narażony na pokusy  O, matko, większego absurdu dawno nie słyszałem. Każdy z nas na pokusy jest narażony - mało to chodzi po całym świecie kobiet, które pokazują wszystko, co wypada (i niekiedy więcej)  Mało to jest okazji do grzechu  I czy za jakąkolwiek pokusę ktoś normalny odmawia rozgrzeszenia 
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
Cz mar 22, 2007 13:12 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
ToMu napisał(a): Cytuj: Nie ten trop. Chodzi narażanie się na grzech, które samo w sobie jest grzechem Pisałem już kiedyś gdzieś na forum o tym - sama pokusa nie jest w sobie złem - złem jest ulegnięcie jej, czego skutkiem jest grzech. Odmówić człowiekowi rozgrzeszenia... bo jest narażony na pokusy  O, matko, większego absurdu dawno nie słyszałem. Każdy z nas na pokusy jest narażony - mało to chodzi po całym świecie kobiet, które pokazują wszystko, co wypada (i niekiedy więcej)  Mało to jest okazji do grzechu  I czy za jakąkolwiek pokusę ktoś normalny odmawia rozgrzeszenia 
Owszem, pewnie jakieś 50% polskich księży robi z tego problem.
|
Cz mar 22, 2007 13:22 |
|
|
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
ToMu napisał(a): Odmówić człowiekowi rozgrzeszenia... bo jest narażony na pokusy  O, matko, większego absurdu dawno nie słyszałem.
Nie dlatego, że jest narażony na pokusy, ale dlatego, że sam, z własnej woli, naraża się na grzech ciężki.
|
Cz mar 22, 2007 14:06 |
|
 |
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
Co jest bzdurą i przykładem głupoty ludzi, którzy zamiast ruszyć szarymi komórkami czasami, odstawiają jakąś szopkę, jakby kwestia rozgrzeszenia była sprawą leżącą tylko i wyłącznie w gestii jego jako spowiednika - a nauki Kościoła nie było.
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
Cz mar 22, 2007 14:12 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
SweetChild napisał(a): ToMu napisał(a): Odmówić człowiekowi rozgrzeszenia... bo jest narażony na pokusy  O, matko, większego absurdu dawno nie słyszałem. Nie dlatego, że jest narażony na pokusy, ale dlatego, że sam, z własnej woli, naraża się na grzech ciężki.
Chyba, że ktoś jest przekonany o tym, że nie zgrzeszy. Ktoś na tyle odpowiedzialny, kto gdy stwierdzi, że zaczyna posuwać się jednak za daleko postanowi się wyprowadzić. I takie tam. Wolność, odpowiedzialność, kierowanie się własnym sumieniem. Wszystko zanegowane przez negację mieszkania razem przed ślubem. Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny.
|
Cz mar 22, 2007 14:15 |
|
 |
ToMu
Dołączył(a): Cz kwi 14, 2005 9:49 Posty: 10063 Lokalizacja: Trójmiasto
|
SweetChild napisał(a): ToMu napisał(a): Odmówić człowiekowi rozgrzeszenia... bo jest narażony na pokusy  O, matko, większego absurdu dawno nie słyszałem. Nie dlatego, że jest narażony na pokusy, ale dlatego, że sam, z własnej woli, naraża się na grzech ciężki.
Narażony
A co to miałoby znaczyć
Halo, każdy z nas cały czas jest narażony na pokusy.
A twierdzenie, że jak ktoś z kimś mieszka, to na pewno nic nie robią innego niż współżyją, jest idiotyczne.
Z kolei odmawianie rozgrzeszenia penitentowi, który wprost mówi, że nie współżyje mieszkając z drugą osobą - powinno być zgłaszane do odpowiednich instytucji Kościoła: spowiednik ma rozgrzeszać za grzechy popełnione, a nie za to co mu sie wydaje, że mogłoby być grzechem... gdyby miało miejsce.
_________________ Wiara polega na wierzeniu w to, czego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary jest zobaczenie wreszcie tego, w co wierzysz. (św. Augustyn z Hippony)
Było, więc jest... zawsze w Bożych rękach - blog | www
|
Cz mar 22, 2007 14:16 |
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
PTRqwerty napisał(a): Chyba, że ktoś jest przekonany o tym, że nie zgrzeszy. Ktoś na tyle odpowiedzialny, kto gdy stwierdzi, że zaczyna posuwać się jednak za daleko postanowi się wyprowadzić. I takie tam. Kościół w tym wypadku przyjmuje postawę rodzica, który nie zezwala dziecku na picie alkoholu. Nawet gdy dziecko jest odpowiedzialne, przekonane o tym, że się nie upije do nieprzytomności, że przestanie w odpowiednim momencie. Rodzic uważa mimo to, że ryzyko jest zbyt wysokie, a do tego inne dzieci mogłyby pójść tym śladem i nie wiadomo, czy miałyby tak silną wolę. A dla rodzica każde dziecko jest jednakowo ważne, nawet to słabsze, głupsze czy marnotrawne. PTRqwerty napisał(a): Wolność, odpowiedzialność, kierowanie się własnym sumieniem. Wszystko zanegowane przez negację mieszkania razem przed ślubem. Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny. Kwestia tego, na ile katolicyzm miałby się dostosować do stylu życia, a na ile to wierny swój styl życia powinien dopasować do katolicyzmu. ToMu napisał(a): Narażony?
A co to miałoby znaczyć?
Halo, każdy z nas cały czas jest narażony na pokusy.
Halo, przecież ja temu nie przeczę  Piszę jednak, że co innego być narażonym, a co innego narażać się. Każdy z nas jest narażony na zachorowanie (np. na raka płuc), ale można też swoim postępowaniem zwiększać ryzyko wystąpienia choroby (np. poprzez palenie).
|
Cz mar 22, 2007 14:49 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
SweetChild napisał(a): PTRqwerty napisał(a): Chyba, że ktoś jest przekonany o tym, że nie zgrzeszy. Ktoś na tyle odpowiedzialny, kto gdy stwierdzi, że zaczyna posuwać się jednak za daleko postanowi się wyprowadzić. I takie tam. Kościół w tym wypadku przyjmuje postawę rodzica, który nie zezwala dziecku na picie alkoholu. Nawet gdy dziecko jest odpowiedzialne, przekonane o tym, że się nie upije do nieprzytomności, że przestanie w odpowiednim momencie. Rodzic uważa mimo to, że ryzyko jest zbyt wysokie, a do tego inne dzieci mogłyby pójść tym śladem i nie wiadomo, czy miałyby tak silną wolę. A dla rodzica każde dziecko jest jednakowo ważne, nawet to słabsze, głupsze czy marnotrawne. Po pierwsze nie Kościół jako Kościół tylko pewne formy nauczania, nawet jeśli są bardzo rozpowszechnione. Po drugie właśnie takie podejście mi się nie podoba, ponieważ nie skupia się na uformowaniu człowieka zdolnego kierować swą wolą (prymat ducha nad materią), ale chyli czoło przed słabością ludzką i jedynie skupia się nad fizycznym utrudnieniem grzechu. Cytuj: PTRqwerty napisał(a): Wolność, odpowiedzialność, kierowanie się własnym sumieniem. Wszystko zanegowane przez negację mieszkania razem przed ślubem. Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny. Kwestia tego, na ile katolicyzm miałby się dostosować do stylu życia, a na ile to wierny swój styl życia powinien dopasować do katolicyzmu.
Katolicyzm nie naucza, że ludzie mają żyć w sposób osiadły i nie-mobilny. No chyba, że nie odpisałeś na to co ja napisałem.
|
Cz mar 22, 2007 15:23 |
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
PTRqwerty napisał(a): Po pierwsze nie Kościół jako Kościół tylko pewne formy nauczania, nawet jeśli są bardzo rozpowszechnione. Po drugie właśnie takie podejście mi się nie podoba, ponieważ nie skupia się na uformowaniu człowieka zdolnego kierować swą wolą (prymat ducha nad materią), ale chyli czoło przed słabością ludzką i jedynie skupia się nad fizycznym utrudnieniem grzechu. Skupia się na uformowaniu człowieka zdolnego kierować swą wolą, ale jednocześnie chyli czoło przed słabością ludzką. Podobnie szkoli się kierowcę jako człowieka odpowiedzialnego (np. poprzez zwroty typu "należy zachować szczególną ostrożność", "należy zmniejszyć prędkość do bezpiecznej"), a jednocześnie stawia się znaki zakazu wyprzedzania czy ograniczenia prędkości, aby zmniejszyć ryzyko wypadku. Czyli staramy się ukształtować kierowcę odpowiedzialnego, ale jednocześnie mamy świadomość, że w wielu wypadkach się to nie uda i dla dobra ogółu trzeba ustawić znaki zakazu. PTRqwerty napisał(a): Cytuj: PTRqwerty napisał(a): Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny. Kwestia tego, na ile katolicyzm miałby się dostosować do stylu życia, a na ile to wierny swój styl życia powinien dopasować do katolicyzmu. Katolicyzm nie naucza, że ludzie mają żyć w sposób osiadły i nie-mobilny. No chyba, że nie odpisałeś na to co ja napisałem.
Napisałeś "Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych" i do tego się odniosłem. Wywnioskowałem, że "to jest katolicyzm, ale słabo dostosowany do społeczności bardzo mobilnych", powodujący u mobilnych sytuacje konfliktowe typu to wspólne mieszkanie przed ślubem. Dlatego zastanawiam się, jaka jest droga rozwiązania takiego konfliktu.
|
Cz mar 22, 2007 16:29 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
SweetChild napisał(a): PTRqwerty napisał(a): Po pierwsze nie Kościół jako Kościół tylko pewne formy nauczania, nawet jeśli są bardzo rozpowszechnione. Po drugie właśnie takie podejście mi się nie podoba, ponieważ nie skupia się na uformowaniu człowieka zdolnego kierować swą wolą (prymat ducha nad materią), ale chyli czoło przed słabością ludzką i jedynie skupia się nad fizycznym utrudnieniem grzechu. Skupia się na uformowaniu człowieka zdolnego kierować swą wolą, ale jednocześnie chyli czoło przed słabością ludzką. Podobnie szkoli się kierowcę jako człowieka odpowiedzialnego (np. poprzez zwroty typu "należy zachować szczególną ostrożność", "należy zmniejszyć prędkość do bezpiecznej"), a jednocześnie stawia się znaki zakazu wyprzedzania czy ograniczenia prędkości, aby zmniejszyć ryzyko wypadku. Czyli staramy się ukształtować kierowcę odpowiedzialnego, ale jednocześnie mamy świadomość, że w wielu wypadkach się to nie uda i dla dobra ogółu trzeba ustawić znaki zakazu. Ale kolego mówimy o rozpoznaniu rzeczywistości grzechu. Grzechu, a nie znaków drogowych. Nie chodzi o utylitarne ograniczenia, ale o ustalenie co zrywa więź z Bogiem. A jak ktoś chce wprowadzić własną "sztukę życia" i nie chodzenie po cienkiej linie, bo można spać, to ja to rozumiem. Nie chcę natomiast zaakceptować czegoś, co wygląda na wykorzystywanie pojęcia grzechu do własnej ideologii.PTRqwerty napisał(a): Cytuj: PTRqwerty napisał(a): Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny. Kwestia tego, na ile katolicyzm miałby się dostosować do stylu życia, a na ile to wierny swój styl życia powinien dopasować do katolicyzmu. Katolicyzm nie naucza, że ludzie mają żyć w sposób osiadły i nie-mobilny. No chyba, że nie odpisałeś na to co ja napisałem.Napisałeś "Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych" i do tego się odniosłem. Wywnioskowałem, że "to jest katolicyzm, ale słabo dostosowany do społeczności bardzo mobilnych", powodujący u mobilnych sytuacje konfliktowe typu to wspólne mieszkanie przed ślubem. Dlatego zastanawiam się, jaka jest droga rozwiązania takiego konfliktu.[/quote]
Wciąż nie rozumiem. To tak jakby ktoś uformował katolicyzm dostosowany do różnych sytuacji na wsi i się dziwił, że tworzy to konflikty w mieście. To jest tego rodzaju problem, a nie jakiś rzeczywisty problem, nieprzezwyciężalny.
|
Cz mar 22, 2007 17:14 |
|
 |
SweetChild
Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37 Posty: 10694
|
PTRqwerty napisał(a): Ale kolego mówimy o rozpoznaniu rzeczywistości grzechu. Grzechu, a nie znaków drogowych. Nie chodzi o utylitarne ograniczenia, ale o ustalenie co zrywa więź z Bogiem. A jak ktoś chce wprowadzić własną "sztukę życia" i nie chodzenie po cienkiej linie, bo można spać, to ja to rozumiem. Nie chcę natomiast zaakceptować czegoś, co wygląda na wykorzystywanie pojęcia grzechu do własnej ideologii. Właśnie w tym cały problem, kto i na jakiej podstawie ma ustalać, co zrywa więź z Bogiem. Według KK ustala to KK, dzięki obecności w nim Ducha Świętego. I na jakiej podstawie miałbyś odróżniać to, co wygląda na wykorzystywanie pojęcia grzechu do własnej ideologii od tego, co takim wykorzystywaniem nie jest? PTRqwerty napisał(a): Wciąż nie rozumiem. To tak jakby ktoś uformował katolicyzm dostosowany do różnych sytuacji na wsi i się dziwił, że tworzy to konflikty w mieście. To jest tego rodzaju problem, a nie jakiś rzeczywisty problem, nieprzezwyciężalny.
W takim razie nie wiem, co miało znaczyć Twoje "Myślę, że to jest katolicyzm, ale dostosowany do jakichś społeczności osiadłych, ludzi mało mobilnych. Taki styl życia nie jednak uniwersalistyczny.". Może potrafisz to jakoś łopatologicznie wyjaśnić? Czy to znaczy, że jest katolicyzm K1, dostosowany do społeczności osiadłych, oraz katolicyzm K2, dostosowany do społeczności mobilnych, a K1+K2=K (K-katolicyzm uniwersalny)?
|
Cz mar 22, 2007 18:49 |
|
 |
Anonim (konto usunięte)
|
Katolicyzm w ramach samego siebie wykształcił pojęcie dogmatu, szeregu prawd nieomylnych. Nadał biskupowi Rzymu uprawnienie do formułowania nieomylnych stwierdzeń. Nie oznacza to, że każda prywatna opinie biskupa Rzymu jest nieomylna. Oznacza to jedynie, że może takowe wygłosić. To zaś oznacza, że skoro istnieje nauczanie nieomylne, to istnieje też nauczanie omylne, relatywne, dostosowane do specyficznych warunków w jakich istnieje lokalna społeczność ludzka. A to zaś oznacza, że przejaw katolicyzmu powinno być wiele. Co zresztą jest suchym faktem - kościół katolicki inaczej wygląda w Chinach, Francji, Polsce i centralnej Afryce.
To co nas interesuje brzmi, czy trzon nauczania kościoła katolickiego zawiera jawny nakaz nie mieszkania przed ślubem. No więc nie wydaje mi się, by istniał zespół katolickich prawd nieomylnych, które miałyby tylko jedną interpretację do dyskutowanego nakazu. Jestem więc skłonny zaakceptować, że chłopcy pochodzący z konserwatywnych rodzin, wygłaszający mowy moralne dla rodzin sobie podobnych, będą mówić o tym jak grzeszne jest zamieszkanie przed ślubem. Trudno by kapłani swego ludu bardzo odbiegali mentalnie od niego samego.
Ale w zupełnie innym "świecie" żyją ludzie, którzy w ciągu 3 lat zmienili miasto zamieszkania 7-krotnie. Oni inaczej postrzegają siebie, to co jest ich przestrzenią życiową, to co jest gwarantem egzystencji i to czym się wyrażają. To jest już inny człowiek, zupełnie inna perspektywa. Nie trzeba zresztą zmieniać często miejsca swego życia, by mieć psychikę różną od przeciętnego mieszczanina i być zdolnym do zamieszkania razem i nie zgrzeszenia.
|
Cz mar 22, 2007 19:15 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|