samobójstwo - czy to nie ucieczka?
Autor |
Wiadomość |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
nie koniecznie... może i miałeś z tym racje, to jest tylko moje szanie, możre to ja sie mylę....
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Wt sie 24, 2004 15:58 |
|
|
|
 |
Spoonman
Dołączył(a): Śr cze 23, 2004 4:34 Posty: 1814
|
Julia...ale Ty wiesz co mówisz a ja wiem co przypuszczam
to różnica 
_________________ http://www.odnowa.jezuici.pl/
|
Wt sie 24, 2004 16:01 |
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
Na chwilę wrócę do wątku pomocy... Spoonman, zaniechanie boli - prawda. I jestem jak najbardziej za tym, by starać się być. Dla przyjaciela - dla kogoś kogo się polubiło - dla kogoś kto stanął na naszej drodze
Tyle tylko, że... Pamiętasz Małego Księcia?
Pozostajesz na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.
Człowiek któremu jest źle, w depresji, który ucieka od świata, potrzebuje pomocy. Prawda. Przyjaciel czy nie. Pytanie tylko jedno - jesteś gotów go "oswoić"? Licząc się z tym, że jeśli będziesz jednym z niewielu to staniesz się szczególnie ważnym? Że stan, który jest, może trwać - nie miesiąc, nie pół roku, nie rok - ale dwa, pięć, dziesięć lat? Nie wiesz. A jeśli masz powiedzieć za pół roku "nie daję rady", to lepiej nie zaczynaj być. Mniej zranisz. Mniej zabijesz.
Ale może masz rację. Może przyjaźń, ta Twoja "drukowana", to już podjęta decyzja o "oswojeniu"...
Rozumiem Cię, Julio. Wtedy bardzo trudno poprosić - jeśli nie wiadomo, że ktoś jest i czeka. I zadaniem przyjaciela jest wyciągnąć rękę i trzymać wyciągniętą. Wiem jak boli poczucie opuszczenia - jak czasem trudno. Nawet jeśli się rozumie, że ktoś zwyczajnie sobie nie poradził. Ze sobą i z deklaracją przyjaźni.
Myślisz o tym, mówiąc "przyjaciel"? Że tak też być może?
Ale jednak - mimo goryczy, chyba nie można winić. Jeśli nie tyle nie chciał, co nie potrafił.
A co do tego, czy to możliwe...
LICZBA ZAMACHÓW SAMOBÓJCZYCH ZAKOŃCZONYCH ZGONEM
(dane Komendy Głównej Policji podane na ich stronie internetowej)
2003 - 4634; 2002 - 5100; 2001 - 4971; 2000 - 4947; 1999 - 4695;
Podobne liczby podano od 1991 r.
Chyba, że to, co napisałeś należy traktować dosłownie  Tzn "tak chcę zobaczyć Boga, że... postanawiam zrezygnować z bycia z Nim na zawsze?"
Raczej chyba mało możliwe? 
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
Wt sie 24, 2004 16:47 |
|
|
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
I nie chcę powiedzieć, że nie jesteś w stanie - że nie potrafiłbyś być - że to niemożliwe. Ale przeraża mnie czasem chęć pomocy, która kompletnie nie zdaje sobie sprawy z podejmowanego w tym momencie zobowiązania.
To trochę tak, jak powiedziano nam kiedyś w Domu Dziecka:
"Wielu studentek po zajęciach chce przychodzić, odwiedzać dzieci, żeby kogoś miały, żeby nie były takie same i opuszczone. To piękne.
Ale zastanówcie się, czy będziecie chciały i mogły przychodzić także jeśli założycie własne rodziny, jeśli skończycie studia, pójdziecie do pracy? Bo dzieci będą na Was czekać - porzucicie je ponownie. A to dla nich gorzej, niż gdyby Was całkiem nie miały."
Sytuacja inna, ale... Człowiek podobnie bezbronny.
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
Wt sie 24, 2004 17:15 |
|
 |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
masz racje, takie porzucenie jest bardziej bolesne niż brak kogoś cały czas. to tak jak po rozstaniu z wazną dla nas osobą. czasem myślimy, ze lepiej by było, zeby sie wogóle nie pojawila w naszym życiu niz mialaby nas zostawic i odejsc ;( Wiem co mówie 
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Wt sie 24, 2004 17:36 |
|
|
|
 |
elka
Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58 Posty: 3890
|
Cytuj: jeśli masz powiedzieć za pół roku "nie daję rady", to lepiej nie zaczynaj być.
nie zgodzę sie z wami...
człowiek taki jest bogatszy o te całe pół roku - a to czasem daje siłe na resztę zycia... mówię o ludziach dorosłych - o relacjach miedzy takimi ludzmi [ta uwaga w kontekscie przykładu jotki z domu dziecka]
jeśli zadzierżgnięta więź nie jest tylko i wyłącznie oparta na "służebnej" przyjaźni, ale dąży do tego, by druga osoba zaczęła wierzyć we własną osobę
i jeszcze jedno - "nie dała rady" - to troche tajemniczy zwrot... ja czasem przy dzieciach tez czuję, ze "nie dam juz dłużej rady" ich wychowywac, ich znosić... i nadal jestem.... bo co mam zrobic? kierowac sie [być moze]chwilowym zmeczeniem?
moze to zabrzmi sloganowo, ale "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".... aczkolwiek czasem trzeba przemyslec, czy nasze "opuszczenie" danej osoby nie bedzie z pozytkiem dla niej
[opuszczenie celowo w " ", bo moze przejawiac sie na najrozmaitsze sposoby]
|
Wt sie 24, 2004 18:35 |
|
 |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
elka masz racje, lepiej coś zrobić, niz nic nie robić... jednak w domu dziecka dzieci (większość) oczekują, że kazdy kto przyjdzie może je zabierze do siebie...
to jest trudne, ale może jednak warto spróbować być chociaż przez chwile dla innych... 
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Wt sie 24, 2004 21:07 |
|
 |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
ale chyba odbiegamy od tematu....
ale to fakt, ze bycie dla innych może być czymś, co pomoże odnaleść senszycia i... myśli samobójcze znikną....
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Wt sie 24, 2004 21:10 |
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
Elka - zgadzam się, co do Twojego przykładu z dziećmi. Ale Ty własnie nie mówisz "nie dam rady" - co najwyżej "nie mam siły, Boże pomóż". To zupełnie inna postawa, zupełnie inna decyzja.
Mówiłam o czymś takim "nie daję rady, więc odchodzę - unikam". Zapominając o w jakiś sposób podjętym zobowiązaniu. Lepiej jest dać mniej od początku - "tyle mogę" - niż się później wycofać, uciec.
Co do tej "dorosłej" relacji - też masz zapewne rację - ale w sytuacji:
1) gdy relacja się jakoś zamyka, dopełnia, gdy ta druga strona staje na nogach
2) może i zawsze - jeśli już przejdzie się przez ból porzucenia, gdy patrzysz z pewnego dystansu - on/ona tyle mi dał, warto było. W tej pierwszej chwili mówisz "lepiej żeby tego nie było, teraz bym tak nie cierpiał/nie cierpiała". Stabilnych psychicznie ludzi to potrafi powalić.
I być może taki ból też ma sens - być może paradoksalnie stanie się tą ostatnią kroplą, która przeleje czarę - ale zmobilizuje by wstać. Bóg każde zło może obrócić w dobro  Ale mimo wszystko - może lepiej pomysleć przed i na to nie liczyć?
I może to co piszę jest zbyt kategoryczne. Każda relacja ulega przebudowywaniu, zmienia się jej forma, intensywność. Ale boję się takiej postawy "pomogę, chcę pomóc" - bez refleksji, że to nie na chwilę, postawy typu "słomiany ogień".
Możesz powiedzieć od początku "mogę trochę pobyć". Tyle że to wymaga odpowiedzialności.
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
Śr sie 25, 2004 1:44 |
|
 |
Spoonman
Dołączył(a): Śr cze 23, 2004 4:34 Posty: 1814
|
jot_ka
<na wstępie, faktycznie nie można tak chcieć spotkać Boga, żeby uciekać się do samobójstwa - podchodząc racjonalnie, bo jedno wyklucza drugie  tak sobie dywagowałem>
Ta moja drukowana przyjaźń to BÓG (myślałem, że to oczywiste jaśli nie to sorry  )
Cytat o odpowiedzialności jaki przytoczyłaś trafia w sedno  Bo nie mówimy tu przecież o daniu komuś 2 zł na bułkę tylko o ratowaniu czyjegoś życia - cokolwiek by się pod tym nie kryło - a to zobowiązuje
<Ja zostałem "uratowany" od ateizmu - też uważam, że mój przyjaciel uratował moje życie - życie wieczne, całkiem odbry przykład jak sądzę.>
Jeśli za pół roku nie daję rady? To proszę Pana Boga o siły - nie odmówi
A jeśli jednak strefię, bierzmy wszystko pod uwagę, to przedłużyliśmy życie kogoś o pół roku, też dobrze...może po tym czasie znajdzie sie ktoś inny kto mu pomoże...a mozę te pół roku wystarczy żeby tego kogoś postawić na nogi (i np on nam pomoże).
Zdecydowanie "być", jot_ka gdyby każdy rozważał takie pomóc/nie pomóc, bo co to będzie za pół roku...uważam, że tych pomagajacych było by jak na lekarstwo...a takie rozmyślania i rozważania opóźniają niesienie pomocy
I wierz mi, że nawet chęć niesienia pomocy nawet przy pozornej bezsilności pomagajacego daje bardzo dużo  Tak jak pisałem wcześniej, modlitwa to pomoc, na którą stać każdego...prosta sprawa, a ile może zdziałać  Nawet chwila, jednorazowe wyciągnięcie ręki może bardzo pomóc, nawet jeśli nigdy więcej tej osoby nie zobaczymy. To pokażemy mu, że dostrzegamy jego ból, dostrzegamy w nim bliźniego...on to zauważy...tak uważam  Bo wg mnie tęsknimy za ludźmi, których darzymy emocjami. taki "przyajciel na chwilę" jeśli coś dla nas zrobi - bedziemy to pamiętać zawsze, ale tęsknić za nim...raczej nie
Elka: "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".... niby slogan, ale w takich przypadkach jestem za stosowaniem brzytwy ochama - najprostsze i oczywiste rozwiazania są najlepsze  Podpisuję się pod tym 'sloganem' obiema rękami  A co do 'opuszczenia' też maż rację, nie możemy być ze wszystkimi do końca życia - czasem lepiej się usuąć i pozwolić sprawom iść własnym torem...nadgorliwość gorsza od terefere itd  .
jot_ka zawsze daję tyle ile mogę, czyli daje z siebie wszystko - proste  nawt jeśli to tylko "na chwilę" - chwila to też coś, chwila może odmienić ludzkie życie  Faktcznie porywanie się z motyką na słońce nie ma sensu...tu w takim przypadku myślę, ze chodzi o dawanie obietnic bez pokrycia i fałszywych nadziei
Każdy ból ma sens jeśli pochodzi od Boga - jeśli sami siebie dołujemy to fakt...bzdura
"Bóg każde zło może obrócić w dobro Ale mimo wszystko - może lepiej pomysleć przed i na to nie liczyć?" - Eeeeeeeejjj jot_ka no coś Ty - no jeśli nie na Boga, to na kogo liczyć  Bóg zawsze pomoże, człowiek nie...chyba się ze mną zgodzisz
uff ale nabazgrałem...pani od polskiego byłaby ze mnie dumna  :D:D
pzdr 
_________________ http://www.odnowa.jezuici.pl/
|
Śr sie 25, 2004 6:45 |
|
 |
jo_tka
Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19 Posty: 12722
|
Spoonman  Oczywiście  Ale nie w układzie - wszystko jedno co zrobię, czy to co zamierzam jest dobre czy złe bo Bóg i to złe potrafi naprawić i jeszcze na dobre wyjdzie  Nic nas nie zwalnia od myslenia - inaczej mówiąc
A co do tej pomocy... Widzisz - usłyszałam niedawno - i może stąd mój protest, bo mi włosy dęba stanęły na głowie - "ja chcę pomóc, pomogę, nauczę się - jak to zrobić, co mam przeczytać?" chodziło o osobę z dużymi problemami psychologicznymi, w zasadzie wymagającymi profesjonalnej psychoterapii. Piękne chęci - nie przeczę. Ale odpowiedź na jak to zrobić brzmi: 5 lat studiów i 3-4 letni kurs dla psychoterapeutów obejmujący osobistą psychoterapię... A to już nie tak łatwo, prawda?
Oczywiście - można po prostu być. Trzeba być. Ale nie należy sobie wyobrażać, że to będzie łatwo - że wyciągniesz rękę i ktoś wstanie. Bo oczywiście - na "nie dam rady" można odpowiedzieć "Boże pomóż" i iść dalej. Ale to już jest ta odpowiedzialność. To już jest trwanie. Ale też ludzkie jest załamanie. Ludzka jest ucieczka, bezsilność...
Problem w tym, Spoonman, żeby nie obiecywać - jeśli nie wiesz, czy dasz radę spełnić. W pierwszej chwili każdy ma siłę, chęci, odwagę, chce pomóc. I jest taka pokusa, by powiedzieć - czy pokazać, zachowaniem, czasem nie trzeba słów - będę zawsze, "masz mnie", "ja Ci pomogę". To ostatnie zresztą nierealne - nie można komuś pomóc, każdy może tylko pomóc sam sobie, można tylko być obok. Tylko jeśli taką decyzję się podejmuje, nie można się z niej wycofać za chwilę.
Można i należy być nawet na chwilę - chwila też jest ważna. Ale jeśli chcesz - możesz być na chwilę - jeśli nie wiesz, czy dasz radę - nie obiecuj. Nawet zachowaniem, postawą. Bądź tyle, ile możesz - ile chcesz - ile potrafisz - ale nie stwarzaj pozorów trwałości, której nie wiesz, czy chcesz dotrzymać (bo co do "możesz dotrzymać" to śmiem stwierdzić, że bez Boga to nierealne).
Elka - zgubiłam to zdanie  Masz rację - może być pożyteczne odejście. I trzeba też to mieć w pamięci. Czasem nie ma innej metody, by ktoś zaczął chodzić o własnych siłach, niż zabrać mu kulę, mówiąc obrazowo. Problem w tym by ocenić czy jego nogi są już wystarczająco silne, by się utrzymał. Nawet jeśli na początku masz być gdzieś niedaleko. A jeśli nie, to czy zostawiony - będzie się czołgał (czasem lepiej tak, bo samodzielnie, niż jak idzie - prowadzony), czy nie ma w sobie dość sił - lub nie umie - nie chce - o nie prosić...
_________________ Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony
|
Śr sie 25, 2004 7:46 |
|
 |
elka
Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58 Posty: 3890
|
Cytuj: żeby nie obiecywać - jeśli nie wiesz, czy dasz radę spełnić...
Można i należy być nawet na chwilę - chwila też jest ważna. Ale jeśli chcesz - możesz być na chwilę - jeśli nie wiesz, czy dasz radę - nie obiecuj. Nawet zachowaniem, postawą. Bądź tyle, ile możesz - ile chcesz - ile potrafisz - ale nie stwarzaj pozorów trwałości, której nie wiesz, czy chcesz dotrzymać (bo co do "możesz dotrzymać" to śmiem stwierdzić, że bez Boga to nierealne).
po pierwsze - to tego, czy dasz czy nie radę spełnic nigdy sie nie wie wczesniej - można bardzo chciec - i wytrwac dzien, a mozna nie chciec - i trwac, mimo samemu sobie - tego sie nie wie... dlatego jesli ktos obiecuje, dobrze byłoby ZAWSZE założyć, ze chce, niż ze to jego chwilowy kaprys...
a po drugie - "pozory trwałości" - ponieważ rozmowa obraca sie wokól depresji i samobójstwa...
tu juz jest ta druga osoba, potrzebująca pomocy - ona moze nawet chwilę zainteresowania przyjąć jako trwałą chęc pomocy... i nic na to nie mozna poradzić... w którymś momencie po prostu - pomagając i chcąc trwale pomagac - spotkamy sie z zarzutem, że robimy za mało, ze oszukujemy, że oszukiwaliśmy... zderzy sie nasze patrzenie na daną osobę/sprawe z jej patrzeniem...
ale masz racje, jotka, jesli nie chcemy sie w cos angazowac, to lepiej nie ciągnąć spotkan, rozmow na siłe - bo mysle, ze to regularnosc spotkan, rozmow te pozory trwalosci, bycia danej osoby - stwarza
|
Śr sie 25, 2004 7:58 |
|
 |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
Trudno jest pomagać na siłe, ale...
to jest tak, że jak ktośnie chce to nie mozna mu pomóc. jednak w przypadku myśli samobójczych u młodych ludzi t jest tak, ze najczęściej potrzebuja oni pokazania, zre może być inaczej, ze mozna ten problem rozwiązać i że nie sa oni sami z tym co ich spotkalo...
gdy sie zyska ich zaufanie (ale nic na ziłe) to naprawde można ponmoc. Ni koniecznie musi to być od razu droga do Boga, bo bnajczęściej występuje w tym momencie "obrazenie" na boga. Tak więc osoba wierzaca umocniona swoją wiarą może pomagac, a nasz niedoszły samobójca swoj ą drogę odnajdzie w odpoewidnim dla niego momencie.
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Śr sie 25, 2004 8:38 |
|
 |
Spoonman
Dołączył(a): Śr cze 23, 2004 4:34 Posty: 1814
|
jot_ka toż właśnie pisałem: nie porywamy się z motyką na słońce  Zagdzam się z Toba w tym punkcie robimy to wszystko na co nas stać
O obietnicach bez pokrycia oraz fałszywych nadziejach również pisałem
j.w. - robimy to wszystko na co nas stać
Zgodzę sie z Tobą Elka, jesli już się na coś decydujemy to robimy wszystko od początku do końca  A jeśli nawet osoba nie okaże wdzięczności, no cóż...bywa i tak, ale będziemy miali plus u Pana Boga, a to też szalenie ważne  I w żadnym wypadku nie mówię tu o wyrachowanej pomocy - żeby sobie nałapać plusów na drodze do Nieba
A to "na siłę" jeśłi mimo wszsytko osoba ine chce Twojej pomocy, no to cóż...oferta mimo, że odrzucoan jest nadal ważna, czyć nie? Może ten ktoś jednak zwróci się do Ciebie za jakiś czas...albo sama spróbujesz za jakiś czas ponowić próbę  Warto się starać, tak uważam
pzdr 
_________________ http://www.odnowa.jezuici.pl/
|
Śr sie 25, 2004 8:53 |
|
 |
Julia
Dołączył(a): Śr cze 30, 2004 16:24 Posty: 3075
|
hjasne ze tak, spooni... wazna jest świadomość, ze jest ktoś na kogo możemy liczyć i że jak coś.. to można sie do niej zwrócić...
_________________ Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie...
|
Śr sie 25, 2004 9:11 |
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|