Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest So sie 16, 2025 5:27



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 852 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30 ... 57  Następna strona
 Piękne teksty 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
TRZY DRZEWA

Pewnego razu, na wzgórzu, rosły sobie trzy drzewa. Rozmawiały one o swoich marzeniach i nadziejach, kiedy pierwsze z nich powiedziało: "Mam nadzieje, że pewnego dnia będę skrzynią, w której trzymane będą klejnoty. Będę wypełnione złotem, srebrem i cennymi klejnotami. Będę mogło być ozdobione rozmaitymi rzeźbami i każdy będzie mógł zobaczyć moje piękno."
Wtedy drugie drzewo powiedziało: "Może pewnego dnia stanę się potężnym statkiem. Uniosę na swym pokładzie króla i królową i popłyniemy poprzez szerokie wody aż na krańce wiata. I każdy będzie czuł się bezpiecznie, z powodu solidności kadłuba, który ze mnie będzie zbudowany."

W końcu trzecie drzewo powiedziało: "Chce rosnąć, aby być najwyższe i najbardziej proste w całym lesie. Ludzie zobaczą mnie na szczycie wzgórza i będą spoglądać na moje gałęzie, i my leć o niebie i o Bogu i o tym, jak blisko Jego jestem. Ja będę największym drzewem wszechczasów i ludzie zawsze będą o mnie pamiętać."

Po kilku latach modlitwy o to, aby ich marzenia się spełniły, grupa drwali natknęła się na nie. Kiedy jeden drwal zbliżył się do pierwszego drzewa odrzekł: "To tutaj wygląda na mocne, silne drzewo, wydaje mi się, że będę mógł sprzedać je stolarzowi" i zaczął je ścinać. Drzewo było szczęśliwe, ponieważ wiedziało, ze stolarz zrobi z niego piękną skrzynie.

Przy drugim, drwal powiedział: "To drzewo również wygląda na mocne, powinienem je sprzedać do stoczni" i drugie drzewo również było szczęśliwe, bo wiedziało, że jest to dla niego możliwość stania się potężnym statkiem.

Kiedy drwal podszedł do trzeciego drzewa, drzewo było przerażone, gdyż wiedziało, ze jeżeli zostanie ścięte, jego marzenia się nie spełnią. Jeden z drwali postanowił sobie je zabrać.

Wkrótce po przybyciu do stolarza, z pierwszego drzewa zostały zrobione karmniki, koryta i żłoby dla zwierząt. Zostało więc postawione w stodole i wypełnione sianem. To wcale nie było to, o co drzewo się modliło. Drugie drzewo zostało cięte i zrobiono z niego małą łódkę rybacka. Skończyły się jego sny o staniu się potężnym statkiem i braniu na swój pokład koronowanych głów. Trzecie z nich zostało pocięte na wielkie belki i pozostawione w ciemności.

Lata mijały, i drzewa zapomniały już o swoich marzeniach. Pewnego dnia mężczyzna i kobieta weszli do szopki. Kobieta urodziła i położyła niemowlę na sianie, wypełniającym żłobek zrobiony z pierwszego drzewa. Drzewo mogło odczuć powagę tego wydarzenia i wiedziało, że nosi największy skarb wszechczasów.

Minęło nieco lat. Grupa ludzi wybrała się na połów w łódce zrobionej z drugiego drzewa. Jeden z nich był bardzo zmęczony i ułożył się do snu. Kiedy wypłynęli na szerokie wody, zerwała się burza i drzewo pomyślało, że nie będzie wystarczająco silne, aby zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Mężczyźni obudzili śpiącego, a on wstał i powiedział "Pokój!", a wtedy burza ustała. Wtedy już drzewo wiedziało, że ma na swoim pokładzie Króla królów.

W końcu przyszedł kto i zabrał trzecie drzewo. Było niesione ulicami, tłum zaś kpił z człowieka, który je niósł. Kiedy się zatrzymali, człowiek ten został przybity gwoździami do drzewa i podniesiony, aby umierać na szczycie wzgórza. Kiedy nadeszła niedziela, drzewo zrozumiało, że było wystarczająco silne, aby stać na szczycie wzgórza i być tak blisko Boga jak tylko możliwe, ponieważ to na nim został ukrzyżowany Jezus.

Morał tej historii jest taki, że kiedy wydaje ci się, że wszystko idzie nie po twojej myśli, zawsze wiedz, ze Bóg ma dla ciebie pewien plan. Jeśli Mu zaufasz, obdarzy cię hojnie. Każde z drzew otrzymało to, o co prosiło, ale nie w sposób, w jaki to sobie wyobrażało. My nigdy nie wiemy, jakie są plany Boga wobec nas. Wiemy tylko, że Jego drogi, nie są naszymi drogami, ale Jego drogi są zawsze najlepsze.

_________________
Staraj się o pokój serca, nie przejmując się niczym na świecie, wiedząc, że to wszystko przemija.[św. Jan od Krzyża]


Cz kwi 26, 2007 18:41
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Kiedy Jezus prosi nas, abyśmy nieśli swój krzyż, wydaje się nam, że musimy robić to z męstwem i szlachetnością. Uważamy jednak, że pomimo obietnicy: "Moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie", zadanie to jest bardzo trudne. By móc zrozumieć słodycz krzyża, trzeba posiadać serce dziecka. W przeciwnym wypadku powtarzamy za Żydami: "Trudna jest ta mowa, któż może jej słuchać".
A jednak to nie Jezus wymaga od nas, byśmy krzyż swój nieśli "mężnie". Czyni to nasza własna pycha. Jest ona tym niebezpieczniejsza, im wyżej się wznosi. Pycha faryzeuszy jest gorsza od pychy zwykłych ludzi. Pycha chrześcijan jest najbardziej diabelska ze wszystkich, gdyż wymaga od nich doskonałości. To właśnie mnisi, księża, teologowie byli przyczyną największych upadków w Kościele. Wystarczy spojrzeć na zakonnice z Port Royal, czyste jak aniołowie, a pyszne jak demony zła...

Franciszek z Asyżu był człowiekiem cudownie nawróconym. Ludzie tacy przyciągają naszą uwagę bardziej niż ludzie całkowicie czyści, jak np. św. Dominik, który zupełnie nie znał grzechu. Na łożu śmierci wyznał jedynie, że kiedy spotykał się w rozmównicy z kobietami, wolał młode od starszych. Był do głębi dobry. Jego współczucie nie miało granic, wybaczał wszystkim grzesznikom aż do chwili, gdy podczas swej podróży na południe Francji, które zamieszkiwali albigensi i katarzy, odkrył prawdziwy grzech. Ujrzał grzech niewybaczalny, jaki popełniają ludzie uważający się za doskonałych.

Istnieje więc zwyczajna pycha, pycha faryzeuszy, oraz pycha chrześcijan, która jest o wiele gorsza. Niezauważalna na pierwszy rzut oka, może ukrywać się pod pozorami namaszczenia czy nawet świętości. Atleci smarowali się niegdyś olejem i podobnie czynią ludzie pyszni. Nie jest to jednak namaszczenie Duchem Świętym!
Powróćmy do Ewangelii. Jesteśmy pełni podziwu dla ludzi cierpiących szlachetnie. Myślimy wówczas: "właśnie tak należy się zachowywać", i wymagamy od siebie samych męstwa, którego jednak Chrystus od nas nie oczekuje. Przeciwnie, powiedziałbym, że prosi nas: "Jeżeli ktoś chce być moim uczniem, niech się zaprze samego siebie i niech żałośnie niesie swój krzyż każdego dnia.

- Święci nie są przecież żałośni!
- Nie są żałośni, ponieważ potrafią przyjmować dary Boże".
Taka właśnie jest historia Gedeona: "To, że stałeś się godny podziwu, nie jest twoją zasługą, lecz darem Bożym. Kiedy przyjmiesz ten dar, nie będziesz już wlókł za sobą swego krzyża, będziesz go niósł. A raczej - krzyż poniesie ciebie. Będziesz go wlókł tak długo, jak zechcę, później jednak poniesiesz go nie w sposób godny podziwu, ani nawet z radością. Poniesiesz go w pokoju, cierpliwie i (nie można ominąć słowa, które znajduje się w Ewangelii) ze słodyczą, ponieważ [jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie]". Doświadczysz tego, kiedy przestaniesz pragnąć, by cię podziwiano, kiedy wyrzekniesz się szlachetności i męstwa, stając się tym samym miłym samemu sobie.
Taka jest właśnie przypowieść Teresy o schodach i windzie. Wchodzimy po schodach. Na ich szczycie stoi Bóg i mówi do każdego z nas: "chodź!". Załóżmy, że schody te liczą sześćdziesiąt stopni. Ze wszystkich sił rzucamy się na schody, docieramy do dziesiątego czy też dwunastego stopnia. Niezły wynik. Im wyżej jednak wchodzimy, tym bardziej zwalniamy. Pierwsze piętro osiągamy bez większych trudności, drugie wymaga jednak poważniejszego wysiłku!

Podobnie wygląda niesienie krzyża. Przebiegamy pierwsze dziesięć czy jedenaście stopni, na piętnastym, szesnastym, siedemnastym poważnie zwalniamy, na osiemnastym czy dziewiętnastym czujemy, że brak nam sił. Zaczynamy odczuwać zniechęcenie, zastanawiamy się, dlaczego Bóg zwleka z pomocą, dlaczego coraz mniej się o nas troszczy. Na początku drogi uważaliśmy się za mężnych i szlachetnych, teraz jednak zmieniamy zdanie!
Kiedy znajdujemy się w stanie pozornego bezruchu, kiedy nie mamy już sił, by pokonać choćby nawet jeden stopień, znajdujemy się na zakręcie drogi, przychodzi przesilenie (crisis, czas wyboru) pomiędzy tymi, którzy trwają, a tymi, którzy ustępują. Tracimy nadzieję i ustajemy w drodze. Jest to wynik pokusy, gdzie oczekuje nas szatan: "Nie uda mi się, miałem nadzieję, wierzyłem, nie daję już jednak rady, to silniejsze ode mnie!"

Możemy także słuchać Ewangelii: "Proszę cię, byś podniósł stopę, nawet jeżeli nie uda ci się pokonać ani jednego stopnia.
- Po co?
- O nic się zbytnio nie troskajcie (por. Flp 4, 6)! Kiedy dostatecznie oswoisz się z myślą o twej własnej niemocy, wyślę ci windę, o jakiej mówi Teresa. Gdybym pomógł ci wejść po schodach, pomyślałbyś, że sam tego dokonałeś. Nie chcę tego, zazdrośnie strzegę bowiem mojej chwały.
Pozostawię cię więc na schodach (na siedemnastym czy też pierwszym stopniu, nie ma to żadnego znaczenia). Podnieś stopę, a kiedy dojdę do wniosku, że dojrzałeś, że dzięki ciągłemu zniechęcaniu się i pokładaniu ufności we Mnie nabrałeś giętkości, poniosę cię w mych ramionach, które są boską windą. W ten sposób znajdziesz się na szczycie schodów i uznasz, że ja uczyniłem to wszystko!
- Po co więc się trudzić, usiądę i zaczekam na windę".
Jest to inny przejaw zniechęcenia. Po co nadaremnie unosić stopę? To wbrew pozorom bardzo głębokie pytanie. Jaka jest różnica pomiędzy kimś, kto siada mówiąc: "sam niczego nie dokonam, zaczekam więc na pomoc", a kimś, kto uparcie unosi stopę, chociaż nie może pokonać nawet jednego stopnia?

Bóg udziela zasadniczej odpowiedzi na to pytanie. Przekazują ją Ewangelie, Teresa i wszyscy święci, a w szczególności św. Paweł: "Twe uparte unoszenie stopy, za pośrednictwem którego niczego nie osiągasz, wzrusza mnie. Twoim celem nie powinno być bowiem pokonanie schodów, lecz to, bym zlitował się nad tobą z powodu twego nieszczęścia. Jeżeli usiądziesz i będziesz czekał na windę, nie zlituję się nad tobą, ponieważ nie dojrzę twego nieszczęścia. Nie zlituję się nad tobą także i wtedy, kiedy będziesz pokonywał schody dzięki swym własnym wysiłkom. Jeżeli jednak nieustannie unosisz stopę, ponieważ wierzysz, że "pewnego dnia przyjdzie mój Zbawiciel", wówczas wzruszy się moje Serce. Najważniejsze nie są bowiem nasze wysiłki, czy bite rekordy, lecz Bóg okazujący swe Miłosierdzie (por. Rz 9,16).
Nie chodzi także o to, by wzruszać ludzi, lecz o to, by wzruszać Boga, a Jego nie da się oszukać. By móc wzruszyć Boga, trzeba być prawdziwie ubogim. Czy istnieje większe ubóstwo od tego, które usiłuje nieść swój krzyż i nie może podołać temu zadaniu? Bogaci zgadzają się na niesienie krzyża tylko pod warunkiem, że uda im się tego dokonać. W przeciwnym wypadku odrzucają go, ponieważ ich zdaniem niczemu to nie służy. Ubodzy nie są podobni do oczekujących na wszystko pasywnie kwietystów. Są tymi, którzy nieustannie próbują nie osiągając żadnego rezultatu.

Jest to gra, w jakiej zawsze zwycięża przegrywający. Trzeba mnożyć wysiłki, wyczerpywać swe siły, oddać się bez reszty, robić, co tylko możliwe, a wszystko po to, by zupełnie nic nie osiągnąć! Nie chcemy przegrać, przeciwnie - robimy wszystko, by nam się udało, lecz rozumiemy i w coraz większej mierze jesteśmy w stanie zaakceptować to, że nasze wysiłki niczemu nie służą. Ta właśnie "strata" jest tym, co najcenniejsze w oczach Boga, ponieważ jest ona wyrazem naszej miłości.
Zaczynamy rozumieć liturgię, która także niczemu nie służy, a przecież jest piękna. Czemu służy muzyka? Wyraża głębię ludzkiego serca. Muzycy nie grają i nie śpiewają po to, by coś osiągnąć, lecz jedynie, by grać i śpiewać. Kiedy żałośnie niesiemy krzyż, także nie oczekujemy żadnego wyniku, pragniemy jedynie wyśpiewać całą naszą miłość.

Wchodzimy w konflikt z Bogiem, ponieważ przez całe lata twierdzimy, że niesiemy swój krzyż po to, by śpiewać, a nie jest to zgodne z prawdą. Świadomie chcemy, żeby to się nam opłaciło, a kiedy tak nie jest, zniechęcamy się. Czeka na nas Bóg lub szatan, każdy na swój sposób. Szatan chce ostatecznie nas zniechęcić i podpowiedzieć nam, abyśmy się poddali. Bóg natomiast pragnie przekonać nas do kontynuacji wysiłków, podobnie jak uczynił w przypadku Apostołów, którzy całą noc pracowali i nic nie złowili, na Jego słowo (zob. Łk 5, 5).

Istnieje pewien szczyt doskonałości, wysiłku związanego z niesieniem krzyża i przychodzi chwila, kiedy każdy osiąga ten szczyt. Jednym udaje się to już na pierwszym stopniu, innym dopiero na trzydziestym siódmym. Najważniejsze jest to, że szczyt ten istnieje, a jak długo istnieje, tak długo nie znajdziemy Boga. Jeżeli nie tracąc nadziei, zgodzimy się na nieosiągnięcie go, jeżeli nie będziemy ustawać w drodze jedynie po to, by sprawiać przyjemność Bogu i będziemy potrafili Mu dowieść, że nie tracimy nadziei, pewnego dnia Bóg przyjdzie i powie: "Tym razem to nie oszustwo!" Może to jednak trwać bardzo długo.

Całymi latami staramy się podnosić stopę, by "Bogu sprawiać przyjemność", przynajmniej tak sami twierdzimy. A jednak coś w głębi nas ciągle nie jest w stanie ustąpić, poddać się, czy powiedziałbym nawet skruszyć się w Bożym Sercu i pozostaje niewzruszone. O czymś takim mówił Jezus zwracając się do Apostołów: "Macie twarde serca". Oczywiście, każdy z nas ofiaruje swe serce Miłości, na początku jednak nasze serca są twardsze, niż sami sądzimy. Bóg opiera się nam więc, a nam wcale nie jest do śmiechu. Przekonani o bezcelowości tego, co robimy, wciąż kroczymy, a im dłużej to trwa, tym częściej zdarzają się nam chwile zniecierpliwienia.
Na tym samym polega dramat Izraela, przejście przez pustynię. "Otrzymacie pokarm, nasycicie się nim, będę was żywił, kołysał na mych kolanach...
- Moja sytuacja wcale tak nie wygląda, nic mi się nie udaje!
- Nie dochodzisz do niczego, ponieważ nie jesteś jeszcze dość ubogi, wystarczająco oczyszczony, pokładasz całą ufność w samym sobie, a nie w Bogu. Pragnąłbyś, aby to On piętro po piętrze wznosił dom dla ciebie, tak się jednak nie stanie. Bóg sam zniszczy każdy dom, jaki zbudujesz, albo też pozwoli na to, by uczynił to szatan. Trzeba zgromadzić na placu budowy wszystkie potrzebne materiały i czekać na dzień, w którym Bóg sam da nam wszystko. Zostaniesz wówczas poniesiony jak dziecko, a twoje wysiłki nie będą już potrzebne".

Marie-Dominique MOLINIÉ OP

"Kto zrozumie serce Boga?"

http://www.katolik.pl/index1.php?st=ksiazki&id=584

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pt kwi 27, 2007 16:35
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt lut 17, 2006 19:17
Posty: 149
Post 
Saletteński dzwoneczek


Samotny dzwoneczek u stóp Pani z nieba
pomimo chłodu rozwinął swe płatki
a smagany wiatrem chciałby się przytulić
do ciepłego serca Saletteńskiej Matki

A Ona wciąż szlocha obfite łzy leje
serce pęka z bólu okrutnie zranione
ukryła w Swe dłonie łez gorzkie potoki
bo imię Jej Syna przez świat znieważone

Nie pojmie dzwoneczek bólu i cierpienia
do kielicha zbierze drogocenne łzy
i schowa je w sejfie białych miękkich płatków
aby je osuszyć w ciepłe letnie dni

Chociaż nie rozumie tej matczynej troski
ani też przesłania które mu przynosi
domyśla się tylko że ta Pani z nieba
za niewdzięcznym ludem Swego Syna prosi

A ramię Chrystusa tak mocne i ciężkie
nie może utrzymać nawet Matka Jego
która we łzach błaga i usilnie prosi
by zechciał nie karać ludu niewiernego

R.S


So kwi 28, 2007 20:38
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
"Jezu, nawróć mnie!"

Wobec trudności pierwszą naszą troską powinno być to, by spotkać Jezusa. Jest to postawa bardzo prosta, ale wymagająca stałej uwagi serca, by od razu zwrócić się do Jezusa, by Mu powiedzieć: "Jezu, tylko Ty się dla mnie liczysz, wierzę, że mnie wezwałeś, że jestem Twoim bratem, a jako Twój brat, jestem ukochanym dzieckiem Ojca!". Gdy wymawiamy z prostotą imię Jezusa lub imię Ojca, gdy błagamy Ducha Świętego, by zechciał wszystko w nas ogarnąć, może być tak, że poczujemy się niezwykle nędzni, może być tak, że obudzą się w nas wszystkie skłonności grzesznego "ja". Wówczas wzmocnijmy to wołanie: "Jezu, wiem, że przyszedłeś do grzeszników, do najnędzniejszych, właśnie dlatego Cię błagam, przyjdź mi z pomocą! Duchu Święty, daj mi Jezusa, absolutnie Go potrzebuję!". Możemy w ten sposób wołać niezależnie od tego w jakim jesteśmy stanie, gdyż wszyscy zostaliśmy wezwani, by adorować w duchu i w prawdzie.

To bardzo ciekawe, że wszystko w naszym życiu się zmienia, jeśli choć raz Jezus dał nam doświadczyć bliskości bycia z Nim serce w serce... Choćby to trwało tylko kilka dni czy tylko kilka godzin... Trzeba wiedzieć, że jest to jedyna rzecz, która się liczy. A więc wciąż od nowa podejmujmy te najprostsze modlitwy, by ukazać Bogu naszą dobrą wolę: "Jezu, nawróć mnie, nie jestem jeszcze wystarczająco zwrócony ku Tobie, jeszcze zbytnio patrzę na siebie, zbyt troszczę się o stan, w jakim jest moja dusza, albo tym, co inni o mnie myślą, zbyt często odgrywam kogoś przed innymi i przed sobą...". "Jezu, bądź naprawdę dla mnie Jedynym, naprawdę moim ukochanym...". Taka modlitwa do Jezusa znajduje swe naturalne przedłużenie w innej: "Daj mi poznać Ojca! Pokaż mi Ojca, a to mi wystarczy!" albo: "Daj mi Ducha Świętego, który przyniesie mi pokój, i niech ten pokój ogarnie moje najtajniejsze wnętrze!". Potrzeba, byśmy mieli głębokie przekonanie, że jakiekolwiek by były nasze cierpienia fizyczne czy moralne, Duch Święty przez dar mądrości, zawsze może nas pocieszyć, i sprawić, że w danej chwili rozpoczniemy od razu życie wieczne. Do tego Jezus i Maryja nas wzywają.

Tak więc odnowienia wymaga w nas przede wszystkim fundament, nowa modlitwa, prawdziwa modlitwa adoracji. Pozwólmy zagościć w nas pewności: modlitwa, w której nieustannie powracamy do Jezusa może powoli ogarnąć całą naszą istotę. Przez chrzest, który sprawił, że staliśmy się Jego świątynią, Duch Święty może być tym Pocieszycielem, który da nam miłość silniejszą niż wszystko, silniejszą niż wszystkie śmierci, jakie musimy przejść w życiu. Im bardziej nasilają się w naszym życiu cierpienia i niespełnienie, im bardziej rośnie wokół nas niezrozumienie, im bardziej czujemy się samotni, tym bardziej powinniśmy wracać do modlitwy serca, wiedząc, że Bóg kocha nas tak bardzo jako osoby, że odnajdziemy wolność wyłącznie w bezpośredniej relacji z Nim.

Przed zaśnięciem należy postarać się przeprosić Jezusa za wszystko, co nam przeszkadza. Jeśli czujemy się opuszczeni, zatroskani, smutni, miejmy chociaż dobrą wolę, by powiedzieć Jezusowi: "Tylko Ty sam możesz mnie pocieszyć! Możesz mi posłać Ducha Świętego, kiedy tylko zechcesz, a ja nie chcę zasypiać nie będąc w pełni pojednanym z Tobą...". To wymaga oczywiście, byśmy byli pojednani również z naszymi braćmi, byśmy przebaczyli im z całego serca i umieli poprosić o przebaczenie. Jeśli nie jesteśmy w stanie przebaczyć, poprośmy chociaż Jezusa, by pomógł nam to uczynić. To adorując siedemdziesiąt siedem razy, dojdziemy do tego, że będziemy mogli przebaczać siedemdziesiąt siedem razy! Trzeba więc podejmować wysiłek, by stawać w obecności Jezusa przed każdym działaniem w ciągu dnia: zanim zaczniecie pisać list poproście Ducha Świętego, żeby prowadził wasze pióro; przed każdym spotkaniem proście Jezusa, aby był pośród was; przed posiłkiem, mówcie Mu: "Jezu, potrzebuję Twojego słowa i Twojej miłości bardziej niż ziemskiego pożywienia, jeszcze bardziej potrzebuję, byś nakarmił moje serce".

Na poziomie cnót teologalnych

W ten sposób stajemy się świadomie i dobrowolnie coraz bardziej "osobami", związanymi bezpośrednio z Osobami Boskimi, żyjącymi bezpośrednio na poziomie cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, z coraz żywszą świadomością, że te trzy cnoty tworzą jedną. Jeśli nic nie czujemy, jeśli Bóg wydaje nam się daleki, możemy uczynić akt wiary: "Wierzę w Twoją miłość, wierzę, że naprawdę Jesteś w moim sercu, umocnij moją wiarę". I zupełnie naturalnie taki krzyk kończy się aktem nadziei: "Jezu, przyjdź mi na ratunek, przyjdź mi z pomocą!". Przypomnimy sobie przypowieści Naszego Pana a propos modlitwy-prośby: radzi nam pukać łagodnie, ale z mocą, nie bojąc się mówić, jak bardzo potrzebujemy, by Bóg interweniował. Jeśli nadal nic nie czujemy, to przynajmniej uczyniliśmy akt wiary, była to prawdziwa modlitwa wiary i nadziei, prawdziwe wołanie. To się liczy. Zdarza się, że brak nam cierpliwości, by poczekać choćby dzień lub tydzień. Pozwalając nam czekać, Jezus chce, abyśmy zrozumieli, że tylko On może nas zbawić, chce, żebyśmy zrobili krok w życiu wewnętrznym, który zbliży nas do Niego, który pozwoli Mu bardziej w nas działać. Trzeba Go prosić o tę łaskę: "Oczekuję wszystkiego jedynie od Ciebie, Ty jeden mnie zbawisz!".

Trzeba stale ponawiać te akty wiary i nadziei, aby wszystko w nas mogło zostać ogarnięte i zwrócone ku Bogu. Starajmy się rozpoczynać modlitwę stając na poziomie trzech cnót teologalnych, myśląc o tym, że naprawdę zwracamy się do Ojca, do Syna i do Ducha Świętego. Przypominam sobie, że gdy jako zupełnie młody człowiek wstąpiłem do zakonu, powiedziałem ojcu duchowemu, któremu mnie powierzono: "Metoda modlitwy wewnętrznej polecana w Saint-Sulpice wydaje mi się bardzo skomplikowana...". Na to ten święty kapłan odpowiedział: "Tak, ale widzisz od czego się zaczyna: "Stańmy w obecności Boga i adorujmy Go!". Jeśli pozostaniesz przy tym, nie musisz robić nic więcej. Staraj się trwać w obecności Boga i nie zwracaj uwagi na uczone medytacje, które się potem proponuje...".

źródło:
Thomas Philippe OP
MĄDROŚĆ RÓŻAŃCA

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/M/MR ... ca_00.html

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pt maja 04, 2007 10:21
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Kiedy kogoś kochamy, to przebywamy w jego sercu. Na tym właśnie polega czystość serca: kochamy dlatego, że kochamy, kochamy z miłości do osoby, którą kochamy, i nasze życie nabiera sensu w odniesieniu do tej osoby. Św. Augustyn mówi, że „miłość jest ciężarem”: gdy kochamy, nasze serce ciąży ku osobie, którą kochamy, jest ciężkie obecnością osoby, którą kochamy. Można to bardzo wyraźnie odczuwać w odniesieniu do osoby ludzkiej, ale jest to jeszcze bardziej prawdziwe w odniesieniu do miłości Boga. Miłość tworzy w naszym sercu ekstazę. Niekoniecznie ekstazę charyzmatyczną, lecz ekstazę wewnętrzną: nasze serce jest już tylko dla Boga, dla obecności Jezusa.

To jest właśnie czystość serca św. Jana, który umiłował Jezusa pojmując, że Jezus przyszedł, aby nam objawić miłość Ojca. Stwierdza to w swym Pierwszym Liście: „My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował”[11]. Być chrześcijaninem, to odkrywać w Jezusie, jak bardzo Bóg nas kocha, i, odkrywając tę miłość w wierze, oddawać jej siebie, pozwalać, by ta miłość nas przyciągała, by przyciągał nas Jezus. Jest to bardziej radykalne niż nasze grzechy: wszyscy jesteśmy grzesznikami, wszyscy jesteśmy niegodni tej miłości, wszyscy jesteśmy dziećmi marnotrawnymi. Liczy się jednak to, że Jezus nas umiłował i że z powodu tej miłości przebaczył wszystkie nasze grzechy. Jeśli tym żyjemy, to nasze serce trwa w nadziei i się oczyszcza: „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi (…). Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty”[12]; nasze serce uwalnia się z balastu grzechu. Już to widzieliście: diament wydobyty z ziemi jest zamknięty w kawałku skały. Trzeba go oszlifować, aby zajaśniał, aby rozbłysnął wszystkimi ogniami! Takie jest nasze życie na ziemi: musimy pozwalać, by Ojciec nas przycinał, wygładzał, abyśmy się stali diamentem dla Nieba. Jesteśmy tutaj w szlifierni diamentów! Są tu wszystkie skarby Boga. Tak brzmiała odpowiedź św. Wawrzyńca, gdy zażądano od niego, aby wydał skarby Kościoła. Św. Wawrzyniec sprzedał wszystkie dobra doczesne, rozdał je ubogim, i kiedy go zapytano: „Gdzie są skarby Kościoła?”, wskazał ubogich. W wymiarze duchowym to znaczy, że skarbem Boga jest serce każdego z nas. Wszyscy jesteśmy ubodzy, nikt z nas nie może powiedzieć, że sam z siebie jest święty. Gdybym zadał pytanie: „Kto z was jest święty?”, nie sądzę, żeby ktoś wstał z miejsca! A przecież wszyscy powinniśmy wstać. Wszyscy jesteśmy ubogimi, grzesznikami, ale wszyscy zostaliśmy zbawieni przez Jezusa; nasze serce jest diamentem, który musi dać się oszlifować, by się oczyścić, być całkowicie przezroczystym dla światła, jaśnieć tylko miłością Chrystusa.

Kiedy staniemy przed Jezusem, nie spojrzy On na nasze grzechy, ale przyjrzy się, jak wykorzystywaliśmy wszystko, aby więcej kochać, aby dawać całe nasze serce, aby oddawać siebie Jego miłości miłosiernej. Trzeba być przenikliwym, aby więcej kochać, trzeba mieć czyste serce, aby starać się tylko i wyłącznie kochać. A to bywa niekiedy heroiczne: kochać ponad wszystko, bezinteresownie, dając wszystko z miłości. Właśnie to pokazał także św. Maksymilian Maria Kolbe, męczennik miłości braterskiej.

[11] 1 J 4, 19; por. 1 J 4, 10.

[12] 1 J 3, 2-3.

o. M.-D. Goutierre, Powołani do miłości (fragment)
Konferencja wygłoszona do młodzieży akademickiej we Wrocławiu, 26 października 2000.
http://www.swjan.pl/powgoutierre-f1.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pn maja 07, 2007 16:53
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
WILFRID STINISSEN OCD

W drodze do Emaus


Bóg czeka na nas, jest do naszej dyspozycji. W ostateczności to my decydujemy o tym, czy nie przychodzi na darmo.


Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił (Łk 24,29)

Łukaszowy tekst o uczniach zdążających do Emaus jest jednym z najpiękniejszych fragmentów tej Ewangelii. W pewnym sensie jest streszczeniem całego życia chrześcijańskiego.

Dwaj uczniowie są w drodze do Emaus. Słowo „droga” często pojawia się w Biblii. Niezliczoną ilość razy na kartach Pisma rozlega się modlitwa, by Bóg objawił swoje drogi i nauczył nas chodzić swoimi ścieżkami, albo słychać zapewnienia, że będziemy kroczyć Jego drogami. Jezus natomiast mówi, że On sam jest drogą. Życie chrześcijańskie to wędrówka: „Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” (Łk 13,33), mówi Jezus, a u św. Jana czytamy, że powinniśmy postępować tak, jak On postępował (1 J 2,6). Chodzi o to, abyśmy nie popadli w stagnację, byśmy się nie rozleniwili.

A myśmy się spodziewali

Jezus zbliża się do dwóch uczniów, ale oni Go nie rozpoznają. Zaczynają rozmawiać o tym, co wydarzyło się w Jerozolimie. Czy nie jest to dziwna rozmowa? Uczniowie mówią z Bogiem o Bogu. Ten Człowiek, który jest „obcy w Jerozolimie”, jest Bogiem. Uczniowie nie mają pojęcia, że rozmawiają z Bogiem. Nie wiedzą, że to wobec Boga skarżą się na Boga. Bóg powinien być inny. Powinien objawić się „potężny w czynie i słowie” nie tylko na początku, ale przez cały czas, aż do samego końca. „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. Uczniowie mieli konkretne oczekiwania, a Bóg ich nie spełnił. Mieli określony obraz Boga, a Boża rzeczywistość nie odpowiada tej wizji. Dlaczego Bóg jest taki cichy, taki cierpliwy, taki łagodny? Dlaczego Jezus pozwolił się ukrzyżować, a jeżeli już został ukrzyżowany, to czemu triumfalnie nie zstąpił z krzyża i nie okazał swojej mocy wobec faryzeuszów i rzymskiej kohorty?

Z takim rozczarowaniem Bogiem, jakie okazują owi uczniowie, wcześniej czy później i my będziemy się zmagać. Bóg jest inny. Modlimy się: „Wzbudź swą potęgę i przyjdź nam z pomocą” (Ps 80,3), a Bóg zamiast potęgi objawia nam swoją cierpliwość i szacunek dla wolności, którą nam dał. „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”, modlimy się dalej (1 Sm 3,9), a Bóg odpowiada milczeniem. Nie słyszymy niczego. Wszyscy, którzy na duchowej drodze szczerze usiłowali postąpić choćby o krok, nawet niewielki, wiedzą, że Bóg jest inny, niż im się zdawało. Człowieka, który chce się upodobnić do Niego, On nie czyni wielkim, lecz małym. Bóg nie jest mocny, jeśli określenie to rozumieć w jego powszechnym znaczeniu. Bóg jest podatny na zranienia. Co więcej, jest zraniony. Przez całą wieczność zachowuje rany na sercu, rękach i nogach. Bóg jest inny. Także człowiek, stworzony na Jego podobieństwo jest taki. Potrzebujemy czasu, aby to zrozumieć i zaakceptować.

Sąd to zdziwione spojrzenie

Jezus odpowiada w taki oto sposób: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?”. Jezus jest zdumiony, że uczniowie nic nie pojmują z tego, co jest tak oczywiste. Już wcześniej wypowiedział słowa zbliżone do tych. Kiedy w Jerozolimie Maryja wraz z Józefem delikatnie robili wyrzuty dwunastoletniemu Jezusowi, że pozwolił, aby Go przez trzy dni szukali, On im odrzekł z podobnym wyrzutem: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Obie odpowiedzi wypływają z tej samej głębi, z tej samej Boskiej rzeczywistości.

Kiedyś, po naszej śmierci, staniemy z Nim twarzą w twarz. Myślę, że wówczas popatrzy na nas z takim zdziwieniem, z jakim patrzy dziecko, które nie rozumie, że dorosły może się tak dziwnie zachowywać. Może sąd to nic innego jak spojrzenie, które zdziwiony, zdumiony Jezus na nas skieruje. Wtenczas powiemy sami do siebie: „Jakże mogłem być tak bezmyślny, jak mogłem do tego stopnia zaniedbać to, co najistotniejsze, i żyć na marginesie życia?”.

„Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?”. Jeżeli chwała Boża jest chwałą miłości i jeśli nie ma większej miłości od tej, kiedy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich, to nie można wejść do tej chwały inaczej, jak tylko przez śmierć. Tę drogę utorował nam sam Bóg. Zatem wyjaśnienie śmierci i cierpienia z tego wypływa. Wszelkie nasze cierpienie, jeżeli zechcemy, może stać się sposobem wstępowania w chwałę miłości. Zmartwychwstanie Chrystusa pokazuje, że każda historyczna sytuacja, jakkolwiek wydawałaby się tragiczna, może być procesem narodzin. Miłość ma tę siłę, że potrafi korzystać ze wszystkiego, wszystko przemieniać w miłość. Św. Jan od Krzyża pisał, że „tam, gdzie brak miłości, tam siej miłość, a zbierzesz miłość”. Właśnie to uczynił Bóg. Tam, gdzie miłości nie było — w nienawiści faryzeuszów i okrucieństwie Rzymian — tam właśnie On zasiewał miłość i również tam cała ludzkość będzie ją zbierać.

Chodźcie i posilcie się

Łukasz pisze, że uczniowie rozpoznali Jezusa dopiero wówczas, kiedy łamał dla nich chleb i im go podawał. To uderzające w Ewangelii, że posiłek jest uprzywilejowaną okazją do rozpoznania Jezusa. Tutaj, w Emaus, podczas łamania chleba otwierają się uczniom oczy. Również objawienie nad Morzem Tyberiadzkim dokonuje się w powiązaniu z posiłkiem. Św. Jan opowiada, że znajdowały się tam rozżarzone węgle, na których leżały ryby i chleb. I rzekł do nich Jezus: „Chodźcie i posilcie się”, i wziął chleb, i podał im — podobnie i rybę (J 21,9–13). Łukasz mówi, że Jezus zapytał uczniów, którzy jeszcze nie wierzyli, że to On: „Macie tu coś do jedzenia?”. „Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich” (Łk 24,42–43).

Jezus daje się poznać przy posiłku. Jeżeli Łukasz i Jan skupiają naszą uwagę na tym szczególe, to czynią tak dlatego, abyśmy zrozumieli, że w pierwszym rzędzie to w czasie eucharystycznej wieczerzy poznajemy Jezusa. Tam spotykamy Go w całej Jego Boskiej i ludzkiej rzeczywistości. Tam też widzimy, kim On jest. Jest tym, który się ofiaruje i samego siebie daje jako chleb. On jest miłością.

W każdej Mszy świętej możemy rozpoznać Jezusa. Dla nas, wierzących, to nie powinno być trudne. Jest o wiele łatwiejsze, niż było dla uczniów w Emaus. Jednak dla Jezusa trudne i bolesne musi być to, że nie jest przez nas rozpoznawany jako Bóg i jako Miłość.

To niepojęte, że Bóg mógł się od nas uzależnić. Jest obecny w Eucharystii, czeka na nas, jest do naszej dyspozycji. Puka do drzwi, cały czas przychodzi, ale wszystko zależy od tego, czy zechcemy stawić się i spotkać Go. W ostateczności to my decydujemy o tym, czy nie przychodzi na darmo.

tłum. Justyna Iwaszkiewicz



WILFRID STINISSEN
ur. 1927, karmelita bosy, doktor filozofii, znany w całej Skandynawii rekolekcjonista, autor licznych artykułów i książek poświęconych życiu wewnętrznemu, mieszka w Szwecji.

źródło:
W drodze
Nr 4 (332) 2001
http://www.mateusz.pl/wdrodze/redakcja/archiwum.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Śr maja 09, 2007 11:44
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Modlitwa ubogich

Może to wydaje się dziwne, ale faktycznie tak jest, że kto kroczy drogami modlitwy, ten coraz bardziej i głębiej doświadcza własnej niemożności, by modlić się tak, jak Jezus, w Duchu i w prawdzie (por. J 4,23). Spostrzega coraz wyraźniej, że jego modlitwa jest modlitwą ubogich, ponieważ nie może być niczym więcej, jak tylko jej próbą. Jest w pełni świadomy, że pozostanie ona niedoskonała i niedostateczna. Częściej będzie przychodził do Pana i prosił Go, tak jak uczynili to kiedyś apostołowie: „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11,2).

Przypuszczalnie wszyscy mieliśmy takie trudne doświadczenie modlitwy. Może czyniło nas ono bezradnymi i wprawiało w smutek. Właściwie jeszcze niezupełnie zaakceptowaliśmy, że nasza modlitwa ma być modlitwą ubogich, czyli modlitwą ubóstwa. To w tej modlitwie powinniśmy się ćwiczyć, aby móc modlić się w Duchu i w prawdzie. Konkretnie znaczy to, że musimy nauczyć się modlić, wychodząc od naszej grzeszności i niedoskonałości. Trzeba nam unikać wszelkich wzniosłych i nienaturalnych okresów, które w żaden sposób nie są zakorzenione w naszej codziennej, często szarej rzeczywistości. Nasze troski, zmęczenie, znoje, upadki, wszystko to musi mieć swoje oczywiste miejsce w naszej modlitwie, jeśli ona ma być autentyczna i realna. Modlitwa ubóstwa polega też na tym, że jesteśmy zadowoleni z takiej modlitwy, jaką Bóg w poszczególnych wypadkach nam daje, i że kontynuujemy ją nie pomimo, ale wraz ze wszystkimi trudnościami, jakie możemy w niej napotkać, że odnajdziemy się także w modlitwie pełnej niespokojnych wyobrażeń, pełnej rozproszeń, oschłej, krótko mówiąc pełnej tego wszystkiego, co czyni ją trudną i ciemną. Św. Jan od Krzyża w Żywym płomieniu miłości pisze, abyśmy nigdy nie ustawali w modlitwie i trwali w niej jeszcze bardziej, kiedy przeżywamy oschłości i trudności. Często bowiem Bóg chce zobaczyć, co kryje się w duszy, a to się nie ujawni, jeżeli wszystko będzie się układać łatwo i dobrze. Jeśli pójdziemy za jego radami, to stopniowo w tajemniczy sposób doświadczymy, że nasze uczucia nie mogą w adekwatny sposób pośredniczyć w życiu ukrytym, mającym swoje korzenie w naszej modlitwie. Jest to rzeczywistość, którą musimy zaakceptować, inaczej nigdy nie zrozumiemy ani nie doświadczymy, czym rzeczywiście jest modlitwa chrześcijańska.

Życie się zmienia

Modlitwy nie należy traktować jako środka dla rozwoju naszej osobowości albo jako swego rodzaju psychoterapii dla zachowania wewnętrznej równowagi. Jednak byłoby niepokojące, gdyby nasza modlitwa na dłuższą metę nie zostawiła swego śladu na naszym sposobie życia i niczego nie zmieniła w naszym postępowaniu. Nie sądźmy, że regularna modlitwa znajdzie swój oddźwięk w naszym życiu jedynie w jakichś uprzywilejowanych momentach, kiedy kontakt z Bogiem odsłaniać się będzie w przemożnej jasności i pokoju, który ogarnie nas i postawi wszystko w nowym świetle. Nie, normalnie jest to taka modlitwa, w której kontakt z Bogiem zachodzi w mroku wiary, a która stopniowo przemieni nasze życie. Tak więc zwyczajna codzienna modlitwa odmienia nasze życie.

Jeśli swoją modlitwę uczynimy poufną rozmową z Bogiem — a taką powinna być każda modlitwa — to szybko spostrzeżemy, że czyste zakończenie czasu modlitwy w istocie nie polega na jej zakańczaniu, ale na tym, że w ciągu dnia, w taki czy inny sposób, podtrzymujemy jej ducha. Prawdziwie rozmodlony człowiek nie lubi modlitw, które się kończą, gdyż czas jego autentycznej modlitwy żyje nadal w swej istocie pośród codziennych zajęć, w czasie pracy i odpoczynku, w chwilach, kiedy przebywa z innymi ludźmi. Modli się nieustannie.

Kto naprawdę chce prowadzić życie modlitwy, ten pragnie dążyć do modlitwy nieustannej: w każdej chwili i w każdej sytuacji. Jednak nie może on tracić odwagi, wciąż bowiem będzie doświadczać, jak niedoskonała jest jego modlitwa i jak w swoim zestresowanym życiu, często na długi czas, gubi modlitewną nić. Najistotniejsze jest, że jego tęsknota do tego, aby modlić się więcej i lepiej sprawia, że wciąż od nowa zaczyna podejmować modlitwę, choćby była nie wiem jak bardzo uboga. W życiu modlitwy nie tyle chodzi o moc, ile o wytrwałość. Modlitwa jest zawsze przygodą, kiedy Bogu dajemy okazję, aby w nas ucztował, choćby trwała noc.

MARTINUS MARTIN OCD

Modlitwa ubóstwa
Pozwolić się miłować
(fragment)
http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr312/312-14-martin.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pt maja 11, 2007 17:46
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
Zmartwychwstanie Jezusa jest także ważne dla naszej doczesności. Nasze życie bowiem na tej ziemi jest napiętnowane śmiercią. A jest nią napiętnowane nie tylko w tym sensie, że wszyscy zmierzamy nieuchronnie do śmierci fizycznej, właściwie to rodzimy się po to, by umrzeć, ale jakaś inna, głębsza jeszcze śmierć (moglibyśmy ją nazwać śmiercią ducha) zżera już teraz szczęście naszej teraźniejszej egzystencji. Mówimy np. często: „Prześladuje mnie pech, ktoś lub coś krzyżuje wszystkie moje plany”; właściwie to całe życie spędzamy nieraz na walce o realizację swoich projektów życiowych lub na lamentowaniu i szemraniu, że się nie spełniły; pragniemy być kochani, ale szybko przekonujemy się, że na czyjąś miłość i życzliwość najczęściej musimy ciężko pracować; pragniemy kochać, lecz prędko stwierdzamy, że udaje nam się to tylko po części; wnet nadchodzi moment, w którym obrona naszych, przecież słusznych, interesów bierze górę nad miłością. W ostatecznym rozrachunku żyjemy w niezadowoleniu, rozgoryczeniu i smutku; wielu z nas, gdy zaczyna się starzeć, stwierdza, że życie zeszło nam na niczym, że było i jest ono puste. Oto niektóre objawy owej śmierci ducha!

Zmartwychwstanie Jezusa oznacza również możliwość wyjścia z tej innej, na co dzień przeżywanej śmierci. Jej przyczyną nie jest bowiem żadna zewnętrzna sytuacja przebiegająca nie po naszej myśli. Nasz brak szczęścia na tej ziemi i niezadowolenie z życia, które nam wszystkim w większym lub mniejszym stopniu towarzyszy, mają swoje źródło w głębokim i śmiercionośnym zakłóceniu, które w nas powoduje grzech. Odziera on nas z pewności, że Bóg nas kocha, że kocha nas jako grzeszników, kocha nas również i najbardziej wtedy, gdy dopuszcza na nas krzyże i cierpienie. Grzech zagłusza w nas poczucie, że do życia i szczęścia wystarczy nam Bóg, i wprowadza w nas kłamliwe i fałszywe przekonanie, że aby być szczęśliwymi, potrzebujemy przede wszystkim pieniędzy, dobrobytu, zdrowia, pozycji, ludzkiego szacunku i miłości. Bóg, jeżeli w Niego wierzymy, służy nam głównie do tego, by nam zapewnić te dobra, będące w naszym mniemaniu fundamentem naszego dobrego samopoczucia.

Jezus Chrystus był jedynym, który, nie w duchu rezygnacji, ale dobrowolnie, z miłością zaakceptował przegraną życiową, śmierć na krzyżu, niezrozumienie i odtrącenie przez zaślepioną i zatwardziałą w grzechu ludzkość. On jeden nie zwątpił, że kielich goryczy, który przyszło Mu pić w dniach Jego męki, pochodzi z woli Ojca, a więc z Jego miłości, jest dla Jego dobra i dla naszego dobra. I Bóg Go nie zawiódł i nie opuścił w śmierci. Śmierć fizyczna była dla Jezusa przejściem do nowego życia po prawicy Ojca. Bóg wskrzesił z martwych Jezusa–człowieka. Oto zmartwychwstanie Pana. Wieść dla nas wszystkich naprawdę radosna. Bo tak jak Jezus Chrystus zmartwychwstał i żyje w chwale Ojca, w Jego miłości, tak i my już teraz, już tutaj, na tej ziemi, możemy doświadczyć pierwocin tego życia, które On w pełni posiada. Świat wokół nas może zostać taki, jaki jest, niesprawiedliwy i okrutny, życie nasze na zewnątrz nie musi się wcale zmieniać na lepsze a jednak może nas ogarnąć całkowita nowość. Jezus zmartwychwstały może dać nam nowe oczy na świat, które nareszcie dostrzegać będą wszędzie, nawet w krzyżu, Boga i Jego miłość do nas; Jezus może dać nam nowe serce, które zdolne będzie kochać, nawet wtedy, gdy nie ma wzajemności, nawet wtedy, gdy tak jak Jego serce przebite będzie bólem niezrozumienia i wzgardy.

źródło:

KS. ALFRED CHOLEWIŃSKI SJ
Chrześcijaństwo ponownie odkrywane (fragment)
http://www.mateusz.pl/ksiazki/chpo/index.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


N maja 13, 2007 18:33
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
WILFRID STINISSEN OCD

Jezus umywa swoim uczniom nogi


http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr334/05-wdr.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pt maja 18, 2007 7:53
Zobacz profil

Dołączył(a): Pn kwi 16, 2007 19:00
Posty: 41
Post 
Chińska bajka ludowa o Wróbelku :jezor:

Śmieszna bajka o wróbelku, która może zmienić nasze podejście do pewnych spraw czy osób, ale już na pewno wywoła usmiesz na naszej twarzy :-)
Osoby o słabych nerwach (i wrażliwym żołądku :x ) proszę o nieczytanie :lol:

Jak juz znajduję się gdzieś na tym forum ta bajka to serdecznia przepraszam - ale warto ja sobie przypomnieć
*mam nadzieję, że nikogo nie urażą niesmaczne wyrazy :oops:


Pewnego pięknego, słonecznego, zimowego dnia siedział sobie wróbelek na gałęzi drzewka. Siedzi sobie wróbelek i patrzy w niebo, i widzi oogromnego orła. I sobie myśli:
"Ja też bym chciał latać tak wysoko". W tej samej chwili podjął decyzję, która miała ziścić jego marzenie. Wróbelek wzbił się w powietrze i leciał. Do góry. I wyżej. I wyżej... Aż nagle... "Auć" - stwierdził nasz bohater. Jego skrzydełka zostały poparzone przez słoneczko i wróbelek zaczął spadać w dół. I coraz niżej. I niżej. Z ogromną prędkością.... I trach! Wróbelek trzasnął o ziemię z nieziemską siłą.
...
Nóżki połamane, skrzydełka połamane, dzióbek połamany. Leży sobie wróbel i myśli:
"Jest mi coraz zimniej. Krew krąży coraz wolniej. To chyba koniec!"
Ale aleeee!! Zaraz miało stać się coś, co całkowicie odmieniło przebieg wydarzeń i uchroniło ptaszka przed śmiercią. Otóż drogą przechodziła... krowa. Piękna, łaciata, ogromna krowa. Krowa, jak każde boże stworzenie, czasem musi załatwiać swoje potrzeby :D I tak się (nie)szczęśliwie zdarzyło, że krówka ta narobiła na wróbelka. Wróbelek mówi:
"Ale gówn*!!!". Ale potem zaczął myśleć "Kurcze, jestem uratowany!! Jest mi ciepło... poleżę sobie, kości mi się zrosną i jak wyzdrowieję to sobie wyjdę. Ale.... o nie! Chyba umrę z głodu :( Kolejna chwila zastanowienia i kolejny genialny pomysł... Krowa nie strawiła całego pokarmu (fuuu... ;/ ) "Ha! A więc nie zginę!!". Ptaszek zaczął wydziobywać znalezione ziarenka.
...
Wróbelek cały radosny. Śnieżek go zasypał. Miał jedzonko, kości się zrastały, było mu ciepło. Aż w końcu śnieg odtajał i wróbelek myśli sobie
"Ok, mogę już wyjść!!" Wygrzebał więc dziurkę w swoim 'kokonie' i wystawił dzióbek. A że bardzo mu było wesoło to zaczął ćwierkać. Zaraz usłyszał to kot, który siedział na płocie. Skoczył na wróbelka i go zjadł.
Koniec

A oto morały:
1. Jak jesteś wróblem, to nie udawaj orła!
2. Nie każdy, kto cię osra jest twoim wrogiem!
3. Nie każdy, kto cię wyciągnie z gówna jest twoim przyjacielem!
4. Jak siedzisz w gównie to nie ćwierkaj!


:-o :-o :-o

_________________
"Dobre Niebo Kiedy Wszyscy Śpią
Pochlipuje Modlitwami Niestrudzonych Ust ..."


N maja 20, 2007 15:48
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
MARIAN ZAWADA OCD

Duch przewrotności
przyczynek do postmodernizmu


http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr343/07-wdr.htm

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Pt maja 25, 2007 8:58
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
W Biblii znajduje się bardzo piękny przykład modlitwy serca. To przykład Hioba. Hiob był człowiekiem religijnym, wierzącym, przyjacielem Boga. Bóg chciał sprawdzić jego wierność i poddał go strasznej próbie. Uderzył w jego rodzinę, w dobra, w niego samego - we wszystko. Biblia mówi, że kiedy Bóg zesłał te nieszczęścia Hiob wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, padł na ziemię, oddał pokłon i rzekł:
Nagi wyszedłem z łona matki mojej i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione (Hi 1, 20-21). Jestem pewny, że Hiob wypowiedział te słowa bardzo szybko, gwałtownie, gdyż nie wiedział, czy uda mu się dokończyć.

A później zaczął lamentować, skarżyć się Bogu. Przyjaciele przybyli, aby go pocieszyć a on powiedział ,,0 ja nieszczęsny!" Przyjaciele zaś odpowiedzieli mu: Szczęśliwy, kogo Bóg karci (Hi 5, 17). Cała Księga Hioba wygląda w ten sposób: z jednej strony widzimy lamentującego Hioba, który pyta Boga: "Dlaczego to zrobiłeś? Cóż Ci uczyniłem? Dlaczego o mnie zapomniałeś?" A z drugiej strony przyjaciele Hioba, którzy bronią Boga a czynią to tak, jak księga teologiczna. W rozdziale czterdziestym przemówił sam Bóg. Zwrócił się do Hioba i Hiob posłuchał Jego głosu i upokorzył się mówiąc: Mówiłem zbyt dużo. Teraz znam Ciebie, teraz położę rękę na ustach i nie będę więcej mówił (zob. Hi 40, 3-5).

Wtedy Bóg zwrócił się do przyjaciół Hioba mówiąc: Mój gniew zapłonął przeciwko wam, ponieważ nie mówiliście o mnie prawdy, jak mój sługa Hiob (zob. Hi 14, 7). Czy to nie dziwne? Obrona Boga staje się Jego oskarżeniem a wyrzuty Mu czynione - Jego obroną. Dlaczego? Dlatego, że Bóg nie patrzy na to, co na zewnątrz, ale na serce człowieka. Bóg wiedział, że serce Hioba pozostało nienaruszone, mimo iż On sam był zrujnowany i rozdarty. Wiedział też, że Hiob nie mógł zrozumieć swojego cierpienia, ponieważ Jezus się jeszcze nie narodził.

O. Raniero Cantalamessa Wsłuchani w Ducha Świętego, Wydawnictwo M, Kraków, fragment
http://www.cantalamessa.org/pl/articoloView.php?id=192

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


N maja 27, 2007 8:53
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz maja 24, 2007 16:10
Posty: 530
Post 
Dotknął nas. I pozwolił rany swej dotykać
A potem poszedł. Kto wie czy się zjawi
Jedni wiernie czekają, nie chcą drzwi przymykać
Drudzy je zatrzasnęli...
Czy Mu rana krwawi?
Czy już zarosła blizną zapomnienia?
Bo kto z nas godny był tego cierpienia
Na razie na tych, którzy zapomnieli
I na tych, którzy u drzwi wciąż czuwają
Spłynęła cisza.
Czasem nam się zdaje
Że słychać jego kroki.
Daleko, niepewnie
Że czeka na nas.
Chodzi zatroskany
I prosi! - Przyjdźcie
Dotknijcie tej rany
Jeżeli nie wierzycie znów was krwią upewnię.


/Ernest Bryll/


N maja 27, 2007 9:26
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N kwi 10, 2005 8:12
Posty: 2721
Post 
ks. Bogdan Pelc

Synkretyzm religijny jako nowe wyzwanie dla teologii fundamentalnej


http://www.homodei.com.pl/?strona=00040&artykul=00375

_________________
Codziennie jeden cytat z nauczania ojców Kościoła – blog:
http://ojcowiewiary.blogspot.com/


Cz maja 31, 2007 13:46
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr maja 09, 2007 7:24
Posty: 4028
Post 
Niech wszystkie istoty,
gdziekolwiek by się znajdowały,
udręczone cierpieniem ciała i duszy,
dotrą, mocą moich zasług,
do morza szczęśliwości.

Niech ich szczęście (w tym świecie),
jak długo pozostają w kręgu istnienia,
nigdy się nie zmniejsza
i niech na wszystkie spływa bezustannie
chmura radości bodhisattwy.

Niech wszyscy, którzy czują się chorzy i nieszczęśliwi,
szybko zostaną uwolnieni od swego cierpienia,
i niech żadna choroba
nie pojawi się już więcej na świecie.

Niech żadna istota żyjąca nigdy nie dozna cierpienia,
nie czyni zła i nie choruje,
nikogo niech nie ogarnia lęk,
nikt niech nie będzie lekceważony,
niczyjego serca niech nie napełnia przygnębienie.

Jak długo trwa wszechświat
i jak długo istnieje jeszcze istota żyjąca,
tak długo powinienem się starać
zapobiegać nędzy świata.

Niech wszystko, co sprawia ból istocie żyjącej,
we mnie (tylko) się przejawi
i niech wszystko, co żyje tu, na ziemi,
dozna szczęśliwości
dzięki mocy bodhisattwy sanghi.

Śantidewa


So cze 02, 2007 23:18
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 852 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30 ... 57  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL