Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Śr sie 27, 2025 5:48



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
 Prawo do rodziny 
Autor Wiadomość
Post 
Hm… Czy moje pytanie kończące powyższy post jest aż tak bezsensowne, głupie itp.? A może zbyt „patowe”? Albo po prostu nikogo już nie interesuje ten temat?… Szkoda, bo miałam nadzieję, że jeszcze trochę podyskutujemy i „podpowiecie” coś konstruktywnego. Niemniej jednak, dziękuję wszystkim za ich dotychczasowe wypowiedzi.


So lut 28, 2009 16:37
Post 
Trochę mnie na forum nie było.
Szkoda, że nikt więcej nie podjął tematu – myślałam, że ktoś pokusi się o wyprowadzenie mnie z błędu, wskaże palcem, co jest nie tak. Naprawdę miałam nadzieję, że istnieje błąd w moim rozumowaniu, podejściu do problemu… Sama wobec siebie nie potrafię być wystarczająco obiektywna. Moi rodzice też nie potrafią być obiektywni – wiadomo, chcą dla mnie jak najlepiej, a to „najlepiej” oznacza założenie własnej rodziny; tylko że o aspekcie etycznym sprawy z nimi nie pogadam – bagatelizują problem albo próbują odwrócić kota ogonem, mówiąc, że nawet jak by mi się trafiła „okazja” do bycia z kimś, to i tak bym uciekła, wycofała się (kiedy ja wyjaśniam im, dlaczego bym tak właśnie zrobiła, oni milczą – nie mają pomysłu na rozwiązanie problemu). Zresztą, mam świadomość, że przez mój problem (i przez to, że się nim dzielę) moi rodzice też cierpią. Kiedy słyszę w telefonie słowa mamy: „Córeczko, chciałabym, żebyś był szczęśliwa”, serce mi się kraje… I nie z powodu mojej sytuacji „fizycznej”, ale tego, że przeze mnie cierpi moja mama… A znajomi? Niestety, nie mam osoby (osób), z którą mogłabym szczerze na ten temat porozmawiać. Poza tym jestem trochę zrażona do tego typu wyznań w gronie koleżeńskim – dwie przyjaciółki, którym o tym powiedziałam, zawiodły mnie. W ten sposób moje pytanie pojawiło się na tym forum (anonimowość). Szkoda, że milczycie.

[wydaje mi się, że problem - przez analogię - mógłby dotyczyć nie tylko bezpłodności, ale w ogóle jakiejś choroby, dość poważnej, która nie jest widoczna „z zewnątrz”]


So mar 21, 2009 21:50
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt mar 17, 2009 18:36
Posty: 2041
Post 
Ja myślę ze trudno wybrac dobry moment na takie wyznanie:) Albo z góry powiedziec "tak teraz juz mozna o tym mówic"
Ale napewno na poczatku znajomości, kiedy powiedzmy taka dziewczyna poznaje chłopaka, idzie z nim pierwszy czy nawet i trzeci raz do kina czy na kawe troche głupio by brzmiało od razu zwierzenia typu "wiesz mam chore jajniki" czy cos w tym stylu. To nie oszustwo, ale trzeba byc z kimś z bliskich relacjach żeby zwierzac sie z takich osobistych spraw. Jednak kiedy znajomosc przeradza sie w związek trzeba jakis moment wybrac- zwłaszcza jesli zaczynają się rozmowy o wspólnej przyszłości.

_________________
Ania


So mar 21, 2009 22:38
Zobacz profil
Post 
Hm… A co z emocjami? Wydaje mi się, że nie jest tak, że dzisiaj „umawiamy się do kina ‘na chłodno’ ”, a jutro rozmawiamy o przyszłości – tzn. wydaje mi się, że „duże” uczucie pojawia się zanim w ogóle zdecydujemy się na rozmowę o przyszłości (tylko teoretyzuję sobie o tych emocjach, bo takiego podejścia nauczono mnie jakiś czas temu na zajęciach z psychologii). A skoro uczucie pojawia się już wcześniej, to znaczy, że stajemy się odpowiedzialni za drugiego człowieka. Zarówno za jego radości, jak i za smutki. Źle bym się czuła, gdyby okazało się, że moim wyznaniem (zbyt późnym) zraniłabym bliską (najbliższą?) osobę… Po pierwsze: nie krzywdzić…


N mar 22, 2009 16:51

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post 
domi_que napisał(a):
Źle bym się czuła, gdyby okazało się, że moim wyznaniem (zbyt późnym) zraniłabym bliską (najbliższą?) osobę… Po pierwsze: nie krzywdzić…


Moim zdaniem kluczem jest tu znalezienie właściwego czasu na powiedzenie prawdy. Trudno podać sztywną regułę (tydzień, miesiąc czy rok), ale myślę, że takiego wyznania przy okazji pierwszych poważnych rozmów nie można nazwać zbyt późnym. Co innego np. po zaręczynach czy po ślubie.

A ryzyko zranienia jest nieodłącznym elementem związków z drugim człowiekiem. W końcu Ty też angażujesz się emocjonalnie i (chyba?) rozstanie nie byłoby dla Ciebie obojętne. Dlatego uważam, że trudno byłoby mieć do Ciebie żal o to, że próbujesz stworzyć szczęśliwy związek. Tylko ten, kto nic nie robi, nikogo nie zrani...


N mar 22, 2009 23:31
Zobacz profil
Post 
SweetChild napisał(a):
(…) myślę, że takiego wyznania przy okazji pierwszych poważnych rozmów nie można nazwać zbyt późnym. Co innego np. po zaręczynach czy po ślubie.

Ale czy ja mam prawo „podsycać” zaangażowanie drugiej osoby w sytuacji, kiedy wiem, że prędzej czy później będę musiała „rzucić granatem”? To takie czekanie na odpowiedni moment zadania cierpienia… I to mi się właśnie w tym wszystkim najbardziej nie podoba – że to tak naprawdę ja kalkuluję „kiedy, jak i gdzie”, przygotowuję, jakby nie patrzeć, „grunt pod cierpienie”… Kiedy krótko po „diagnozie” rozmawiałam z przyjaciółką, ona powiedziała mi jasno i dobitnie, że, będąc w mojej sytuacji, nie byłaby w stanie stworzyć związku (właśnie ze względu na kwestię: „kiedy powiedzieć") i rzuciła zdaniem: „O takich rzeczach lepiej dowiadywać się później” (tzn. lepiej by było, żebym dowiedziała się o moim problemie już po ślubie, a nie w sytuacji nieposiadania partnera). Trochę mnie tym rozłożyła…
Co do mówienia po ślubie – wydaje mi się, że w wypadku świadomego zatajenia tego typu sprawy sakrament byłby nieważny…
SweetChild napisał(a):
W końcu Ty też angażujesz się emocjonalnie i (chyba?) rozstanie nie byłoby dla Ciebie obojętne.

Właśnie nie do końca jestem pewna, czy, wiedząc, że kiedyś będę musiała wystawić związek/partnera na próbę, będę umiała stworzyć właściwą relację, przeżywać piękno uczucia. Czy też będzie to raczej czekanie w strachu na to, co przyniesie jutro – tzn. co się wydarzy, jak już powiem. Niby mam prawo próbować stworzyć szczęśliwy związek, ale czy mam prawo stosować zasadę „cel uświęca środki” (środkiem byłoby tutaj świadome milczenie na temat istotny chyba dla każdego)? I czy takie postępowanie nie byłoby grzechem?
SweetChild napisał(a):
Tylko ten, kto nic nie robi, nikogo nie zrani...

Jezus powiedział, że nie każdy jest powołany do małżeństwa. Może przez moją chorobą próbuje mi pokazać, że do tej grupy ludzi należę?


Pn mar 23, 2009 22:31

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post 
domi_que napisał(a):
Ale czy ja mam prawo „podsycać” zaangażowanie drugiej osoby w sytuacji, kiedy wiem, że prędzej czy później będę musiała „rzucić granatem”? To takie czekanie na odpowiedni moment zadania cierpienia… I to mi się właśnie w tym wszystkim najbardziej nie podoba – że to tak naprawdę ja kalkuluję „kiedy, jak i gdzie”, przygotowuję, jakby nie patrzeć, „grunt pod cierpienie”…


Ja bym tak nie dramatyzował z tym cierpieniem... Powiedziałbym wręcz, że to nieodłączna część miłosnych uniesień ;) Ludzie nie są idealni, inni też mają swoje problemy, przeżycia, wstydliwe sprawy itd. Wchodząc w jakiś związek trzeba liczyć się z ryzykiem porażki.

A "gruntu pod cierpienie" nie przygotowujesz dla swojej sadystycznej przyjemności, bo celem nie jest zranienie kogoś, ale zbudowanie szczęśliwego związku. Dlatego ja bym powiedział, że przygotowujesz grunt pod uczucie, starając się zminimalizować cierpienie do niezbędnego minimum. Twoim celem jako "rozgrywającej problem" jest przecież trwały związek, a druga strona nie jest ubezwłasnowolniona.

domi_que napisał(a):
Kiedy krótko po „diagnozie” rozmawiałam z przyjaciółką, ona powiedziała mi jasno i dobitnie, że, będąc w mojej sytuacji, nie byłaby w stanie stworzyć związku (właśnie ze względu na kwestię: „kiedy powiedzieć") i rzuciła zdaniem: „O takich rzeczach lepiej dowiadywać się później” (tzn. lepiej by było, żebym dowiedziała się o moim problemie już po ślubie, a nie w sytuacji nieposiadania partnera). Trochę mnie tym rozłożyła…


Wariant "po ślubie" jest moim zdaniem bardziej ryzykowny, bo nie wiadomo, jak małżonek poradzi sobie z problemem, a swoboda ruchów jest mocno ograniczona (z drugiej strony może właśnie dlatego koleżanka uważała tę sytuację za lepszą). Wariant "przed ślubem" to pewnie większe zagrożenie rozpadu związku, ale jeśli się on nie rozpadnie, to ryzyko późniejszej destabilizacji małżeństwa z tego powodu maleje.

domi_que napisał(a):
Właśnie nie do końca jestem pewna, czy, wiedząc, że kiedyś będę musiała wystawić związek/partnera na próbę, będę umiała stworzyć właściwą relację, przeżywać piękno uczucia. Czy też będzie to raczej czekanie w strachu na to, co przyniesie jutro – tzn. co się wydarzy, jak już powiem. Niby mam prawo próbować stworzyć szczęśliwy związek, ale czy mam prawo stosować zasadę „cel uświęca środki” (środkiem byłoby tutaj świadome milczenie na temat istotny chyba dla każdego)? I czy takie postępowanie nie byłoby grzechem?


Nie milczysz przecież, aby ten fakt zataić, ale po to, aby go wyjawić w najlepszym momencie. Nie widzę w tym nic niezwykłego, związek i partner zapewne będą musieli przejść niejedną próbę. Zresztą, spróbuj postawić się na miejscu tej drugiej osoby i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czułabyś się skrzywdzona na jej miejscu. Mnie wydaje się, że nie miałbym żalu, chociaż nie ma się co czarować, próba jest z gatunku tych bardziej wymagających...

domi_que napisał(a):
Jezus powiedział, że nie każdy jest powołany do małżeństwa. Może przez moją chorobą próbuje mi pokazać, że do tej grupy ludzi należę?


Może i tak, nie mam zielonego pojęcia. A ponieważ jestem słaby w rozeznawanie, co Bóg próbuje mi pokazać, to stosuję strategię realizacji tego, co sam uważam za swoje powołanie. Dopiero jeśli się nie uda, to stwierdzam, że widocznie Bóg tak chciał i tak będzie najlepiej ;)


Pn mar 23, 2009 23:55
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt mar 17, 2009 18:36
Posty: 2041
Post 
Domi_que mnie się też wydaje że nie zamartwiaj się az tak:)
Tak właśnie spróbowałam się postawic w tej sytuacji- i wyobrazic sobie ze facet którego kocham i mam za niego wyjśc mówi mi że nie może miec dzieci- ja myślę że zaakceptowałabym to od razu przygotowując się do myśli o adopcji dziecka :-) ja akurat znam dwie pary które adoptowały dzieci i tworzą bardzo szcześliwe rodziny, mam dobre doświadczenia. Może właśnie tak jest że osoby dotknięte niepłodnością są stworzone do tego żeby przygarnąc opuszczone, nieszczęsliwe dzieci?
Po ślubie nie- to za późno, za późno też tuż przed ślubem. Myśle że najpóźniej z momencie kiedy pojawia sie temat małżeństwa.
I pytanie- czy ktoś kto odchodzi od kochanej (?) osoby dlatego że nie może miec dzieci (lub jest chora, lub niepełnosprawna, lub spotkało ją coś złego) kocha ta osobą naprawde? Tak na dobre i złe?

_________________
Ania


Wt mar 24, 2009 15:30
Zobacz profil
Post 
SweetChild napisał(a):
Dlatego ja bym powiedział, że przygotowujesz grunt pod uczucie, starając się zminimalizować cierpienie do niezbędnego minimum.

Moim zdaniem próba minimalizacji cierpienia poprzez wytwarzanie więzi emocjonalnej nie jest do końca dobrą drogą. Jeżeli mówię na samym początku (czyli na etapie, który nazwałabym „rozpoznawaniem intensywności uczuć”) i ktoś pod wpływem mojego wyznania nie chce się ze mną wiązać, to mówimy sobie „cześć” i nasze „związkowe” drogi się rozchodzą (w miarę spokojnie, bez większych wyrzutów sumienia etc.). Natomiast jeśli wyznanie następuje na etapie „stabilizacji uczucia” (za wskaźnik tego etapu – może niesłusznie – uznaję pierwsze rozmowy o przyszłości, o których wcześniej pisałeś), gorzej poukładać sobie taką sytuację (uczucie jednak trochę „ubezwłasnowolnia”)… Wydaje mi się, że – paradoksalnie – powiedzenie prawdy na „wyższym etapie” sprawia, że trudniej jest się z tą prawdą uporać. Z jednaj strony ktoś mnie kocha, z drugiej zawsze marzył o własnym potomstwie (moim zdaniem jest to jak najbardziej naturalne podejście), z trzeciej – zadaje sobie pytanie: „Dlaczego dopiero teraz mi o tym powiedziała? Nie ufa mi? Nie jest pewna swojego uczucia do mnie?”. Albo jeszcze inaczej – on kocha mnie taką jaką jestem, ale jednocześnie nie jest do końca przekonany, czy kieruje nim „stała idea” czy też jest to tylko „młodzieńcza idea doskonałej miłości”, która za np. 10 lat (już w małżeństwie) może minąć i w związku z tym zaczyna zastanawiać się nad sobą – czy on wytrwa w decyzji, którą podejmie teraz? Reasumując, ciężar poradzenia sobie z tą sytuacją spoczywa na moich barkach do momentu powiedzenia prawdy. Później ciężar „decyzji ostatecznej” przechodzi na partnera – ale to ja decyduję, jak wielki będzie to ciężar…

kropeczka_ns napisał(a):
I pytanie- czy ktoś kto odchodzi od kochanej (?) osoby dlatego że nie może mieć dzieci (lub jest chora, lub niepełnosprawna, lub spotkało ją coś złego) kocha tę osobę naprawdę? Tak na dobre i złe?

W zasadzie wyżej po części już na to odpowiedziałam. Dla jasności mogę tylko dopisać, że moim zdaniem odpowiedź „nie” wcale nie jest tak oczywista, jakbyśmy tego chcieli. I taka mała metafora: czy zasługiwałby na uznanie architekt, który budując dom i mając już wzniesione pierwsze piętro, kończyłby wylewanie fundamentów?

SweetChild napisał(a):
Wariant "po ślubie" jest moim zdaniem bardziej ryzykowny, bo nie wiadomo, jak małżonek poradzi sobie z problemem, a swoboda ruchów jest mocno ograniczona (z drugiej strony może właśnie dlatego koleżanka uważała tę sytuację za lepszą).

A czy to nie jest tak, że w małżeństwie – dzięki sakramentowi i otrzymanej łasce – niejako łatwiej jest przetrwać to, co „złe”? Łatwiej się wspierać – rozmowa staje się konieczna, a decyzje dojrzalsze?

SweetChild napisał(a):
Zresztą, spróbuj postawić się na miejscu tej drugiej osoby i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czułabyś się skrzywdzona na jej miejscu. Mnie wydaje się, że nie miałbym żalu, chociaż nie ma się co czarować, próba jest z gatunku tych bardziej wymagających...

Jako osobie bezpośrednio zaangażowanej w sytuację trudno jest mi zmienić stronę. Moja odpowiedź na Twoje pytanie będzie niepełna: przede wszystkim zaczęłabym zastanawiać się (w przypadku późnego wyznania), co w moim dotychczasowym postępowaniu było takiego (czegoś wytwarzającego dystans), że druga osoba nie potrafiła mi zaufać; może bała się powiedzieć, bo okazuję moje uczucia „zbyt mało wyraziście”, więc może… tak naprawdę tylko wydaje mi się, że kocham… (wiem, że to dość dziwne podejście, ale ja już tak mam, że próbuję najpierw zastanowić się nad tym, co ja robię źle, a dopiero później przyglądam się postępowaniu innych).
Co do próby „z gatunku tych wymagających” – hm, czyli takie trochę „spotkania ze ścianą”. Nie wiem, ile takich spotkań będę w stanie wytrzymać – zapewne niewiele…


Wt mar 24, 2009 19:21

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post 
domi_que napisał(a):
Reasumując, ciężar poradzenia sobie z tą sytuacją spoczywa na moich barkach do momentu powiedzenia prawdy. Później ciężar „decyzji ostatecznej” przechodzi na partnera – ale to ja decyduję, jak wielki będzie to ciężar…


Zgadzam się, tak jak z całym akapitem, ale uważam, że partner dojrzały emocjonalnie powinien poradzić sobie z ciężarem tej wagi. Życie to nie bajka i dorosły człowiek musi niekiedy podejmować trudne decyzje.
Przy czym zakładam, że nie zwlekasz z powiedzeniem prawdy dla samego zwiększania ciężaru, ale wykorzystujesz pierwszą dogodną sytuację (albo jedną z pierwszych).

domi_que napisał(a):
I taka mała metafora: czy zasługiwałby na uznanie architekt, który budując dom i mając już wzniesione pierwsze piętro, kończyłby wylewanie fundamentów?


Ale w przypadku zakochania akurat standardy budowania związku są takie, że nie przychodzi się na pierwsze spotkanie ze świadectwem zdrowia. Fundamentem jest uczucie między dwiema osobami i dopiero na tym fundamencie stawia się ściany nośne (planowanie przyszłości). Te ściany są bardzo ważne dla stabilności konstrukcji i dlatego należy je postawić solidnie i możliwie szybko, ale bez fundamentu narażamy się na śmiały eksperyment (tak bym odebrał wyznanie dość osobiste wyznanie na pierwszej randce).

domi_que napisał(a):
A czy to nie jest tak, że w małżeństwie – dzięki sakramentowi i otrzymanej łasce – niejako łatwiej jest przetrwać to, co „złe”? Łatwiej się wspierać – rozmowa staje się konieczna, a decyzje dojrzalsze?


Pewnie tak, czyli jest większa szansa, że się uda, ale jak się nie uda, to konsekwencje są bardzo długofalowe, a swoboda ruchów praktycznie żadna (jeśli poważnie traktujemy ślubowanie).

domi_que napisał(a):
Jako osobie bezpośrednio zaangażowanej w sytuację trudno jest mi zmienić stronę. Moja odpowiedź na Twoje pytanie będzie niepełna: przede wszystkim zaczęłabym zastanawiać się (w przypadku późnego wyznania), co w moim dotychczasowym postępowaniu było takiego (czegoś wytwarzającego dystans), że druga osoba nie potrafiła mi zaufać; może bała się powiedzieć, bo okazuję moje uczucia „zbyt mało wyraziście”, więc może… tak naprawdę tylko wydaje mi się, że kocham… (wiem, że to dość dziwne podejście, ale ja już tak mam, że próbuję najpierw zastanowić się nad tym, co ja robię źle, a dopiero później przyglądam się postępowaniu innych).


Czyli nie czułabyś się zraniona, oszukana itp.? Jeśli tak, to dlaczego zakładasz, że kto inny tak by się czuł?

domi_que napisał(a):
Co do próby „z gatunku tych wymagających” – hm, czyli takie trochę „spotkania ze ścianą”. Nie wiem, ile takich spotkań będę w stanie wytrzymać – zapewne niewiele…


Na tym bym się przede wszystkim koncentrował - ile Ty będziesz w stanie wytrzymać. Druga osoba też jest bardzo ważna, ale według mojego lamerskiego mniemania jej ewentualna rana będzie płytsza, mniej bolesna i szybciej się zagoi.
A czy "spotkania ze ścianą"... moim zdaniem problem wydaje się do przejścia. Nikt nie jest idealny, każdy z nas ma swoje słabsze i mocniejsze strony, i co więcej, każdy oczekuje czegoś innego od drugiej połówki. Jest oczywiście jakaś średnia oczekiwań i do niej należy posiadanie własnej rodziny i biologicznych dzieci, ale przecież są też różne nisze (rodziny zastępcze czy może nawet bezdzietne?). Trzeba trafić "na swego", a porażki w trakcie poszukiwań nie są niczym niezwykłym, chociaż niestety bolesnym.


Śr mar 25, 2009 0:14
Zobacz profil
Post 
SweetChild napisał(a):
Przy czym zakładam, że nie zwlekasz z powiedzeniem prawdy dla samego zwiększania ciężaru, ale wykorzystujesz pierwszą dogodną sytuację (albo jedną z pierwszych).
To jest oczywiste w teorii, ale w wykonaniu może być już trudniejsze. Tzn. liczę się z tym, że w momencie bycia w szczęśliwym związku, realizacji pragnienia kochania i bycia kochaną, ogarnie mnie strach w obliczu konieczności wyznania, które – tak naprawdę za pomocą jednego słowa – może zniszczyć to, co udało mi/nam się do tej pory osiągnąć. Strach, który będzie odwlekał „chwilę prawdy” (niekoniecznie będzie to moje świadome działanie; może też być tak, że będzie mi się wydawało zbyt wcześnie na wyznanie tylko ze względu na strach – to on „wmówi mi”, że jest jeszcze za wcześnie, – a nie na sytuację w związku i dojrzałość uczucia). Piszę to nie tyle, żeby mnożyć problemy czy próbować usprawiedliwiać swoje (ewentualne) postępowanie, ale raczej po to, aby „rozpoznać sytuację” i móc jej przeciwdziałać.

SweetChild napisał(a):
(…) ale bez fundamentu narażamy się na śmiały eksperyment (tak bym odebrał wyznanie dość osobiste wyznanie na pierwszej randce).

Czyli jak byś odebrał?

SweetChild napisał(a):
Czyli nie czułabyś się zraniona, oszukana itp.? Jeśli tak, to dlaczego zakładasz, że kto inny tak by się czuł?

No raczej nie czułabym się… Tyle że ja w swoim życiu już wiele sytuacji „mordobicia słownego” przeszłam i to nawiązujących do różnych sfer: fizycznej, umysłowej, pochodzenia. Dlatego – przynajmniej tak mi się wydaje – niejako ubocznym produktem takiego „formowania” jest mój sposób myślenia o danej sytuacji, który opisałam w poprzednim poście. Przez długi czas konsekwentnie wytwarzano we mnie poczucie winy (czasami wręcz kolosalne) zarówno za krzywdzenie innych ludzi, jak i za własne sukcesy (sic!) i to sprawiło, że moja osobowość jest teraz w znacznym stopniu „wyjałowiona”, np. „pewność siebie” można w niej znaleźć tylko od święta i to w dodatku jedynie w warunkach „cieplarnianych” (co, niestety, niektórzy skwapliwie wykorzystywali i wykorzystują). Inna sprawą jest, że nie mam co się czarować – nie jestem osobą ani atrakcyjną fizycznie, ani intelektualnie (choć ciągle staram się poszerzać swoje horyzonty), ani „nawet” finansowo, więc dorzucanie jeszcze do tego ciągu elementu bezpłodności może być uznane za przebranie pewnej miary... Reasumując, biorę poprawkę na to, że nie wszyscy ludzie mają tak (częściowo na własne życzenie) poplątane życie jak ja.


Śr mar 25, 2009 8:54

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post 
domi_que napisał(a):
To jest oczywiste w teorii, ale w wykonaniu może być już trudniejsze. Tzn. liczę się z tym, że w momencie bycia w szczęśliwym związku, realizacji pragnienia kochania i bycia kochaną, ogarnie mnie strach w obliczu konieczności wyznania, które – tak naprawdę za pomocą jednego słowa – może zniszczyć to, co udało mi/nam się do tej pory osiągnąć. Strach, który będzie odwlekał „chwilę prawdy” (niekoniecznie będzie to moje świadome działanie; może też być tak, że będzie mi się wydawało zbyt wcześnie na wyznanie tylko ze względu na strach – to on „wmówi mi”, że jest jeszcze za wcześnie, – a nie na sytuację w związku i dojrzałość uczucia). Piszę to nie tyle, żeby mnożyć problemy czy próbować usprawiedliwiać swoje (ewentualne) postępowanie, ale raczej po to, aby „rozpoznać sytuację” i móc jej przeciwdziałać.


Słusznie czynisz starając się rozpoznając sytuację i jak najbardziej zgadzam się, że takie wyznania nie są łatwe. Chodzi mi jedynie o to, aby trudności nie powodowały całkowitego zaniechania działań. Bo tak samo można by stwierdzić, że wychowanie dzieci nie jest łatwe, istnieje spore ryzyko zranienia małego człowieka, więc najlepiej nie mieć dzieci. Moim zdaniem lepsze jest podejście: sprawa nie jest prosta, więc sytuację należy rozpoznać aby skuteczniej pokonać trudności.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
(…) ale bez fundamentu narażamy się na śmiały eksperyment (tak bym odebrał wyznanie dość osobiste wyznanie na pierwszej randce).

Czyli jak byś odebrał?


Jako odważne, szczere ale i oryginalne wyznanie. Pewnie byłbym lekko zaskoczony i nie wiedziałbym, co odpowiedzieć, ale raczej nie odebrał bym tego negatywnie (może dlatego, że nie jestem bardzo przywiązany do standardów).

Ale jak się nad tym dłużej zastanowić, to taka gra w otwarte karty ma swoje zalety. Podstawowa trudność polega na tym, że trzeba zdobyć się na dość osobiste wyznanie wobec osoby, którą znamy bardzo krótko/słabo. W zamian usunięty zostaje istotny czynnik ryzyka przed poważniejszym zaangażowaniem uczuciowym.

domi_que napisał(a):
Reasumując, biorę poprawkę na to, że nie wszyscy ludzie mają tak (częściowo na własne życzenie) poplątane życie jak ja.


Nie wszyscy tak jak Ty, niektórzy mniej, inni bardziej, jeszcze inni inaczej. Podobnie jest z atrakcyjnością, nie wszyscy są modelkami/modelami, nie każdy jest Einsteinem ani Rockefellerem. Co więcej, taka ponadprzeciętna atrakcyjność wcale nie gwarantuje udanego związku, który często "trafia się" właśnie przeciętnie atrakcyjnym. Ważne, aby znaleźć swoją drugą połówkę, a aby znaleźć trzeba szukać. Oczywiście szukanie nie gwarantuje sukcesu, powoduje niemałe "koszty" uczuciowe, ale... coś trzeba w życiu robić ;)


Śr mar 25, 2009 15:01
Zobacz profil
Post 
SweetChild napisał(a):
Chodzi mi jedynie o to, aby trudności nie powodowały całkowitego zaniechania działań.

Działań związanych z powiedzeniem prawdy (i tu całkowicie się z Tobą zgadzam) czy z próbą związania się z kimś (no, tu z kolei bym polemizowała)?

SweetChild napisał(a):
Ale jak się nad tym dłużej zastanowić, to taka gra w otwarte karty ma swoje zalety. Podstawowa trudność polega na tym, że trzeba zdobyć się na dość osobiste wyznanie wobec osoby, którą znamy bardzo krótko/słabo. W zamian usunięty zostaje istotny czynnik ryzyka przed poważniejszym zaangażowaniem uczuciowym.

Czyli, poniekąd, powróciliśmy do punktu wyjścia. Wydaje mi się, że w moim przypadku „otwarta gra” byłaby chyba lepsza, niż czekanie do „pierwszych poważnych rozmów” – jak już wyżej pisałam, niewiele mam do zaoferowania potencjalnemu partnerowi, a bezpłodność dodatkowo obniża jeszcze (i to znacznie) moją „wartość”. Jeśli powiem od razu, to bardzo prawdopodobne, że uda mi się uniknąć inwektyw w stylu: „Co ty sobie myślałaś, że ja się zwiążę z kimś takim?! Oszukałaś mnie.”

SweetChild napisał(a):
Nie wszyscy tak jak Ty, niektórzy mniej, inni bardziej, jeszcze inni inaczej.
Wiem, że problemy, które opisuję, są śmieszne w porównaniu z tym, z czym muszą borykać się na co dzień miliony ludzi na świecie. Ale, niestety, jeszcze nie dorosłam do tego, żeby sama świadomość, że „inni mają gorzej”, sprawiła, iż rozwiążę moje problemy.

SweetChild napisał(a):
Co więcej, taka ponadprzeciętna atrakcyjność wcale nie gwarantuje udanego związku, który często "trafia się" właśnie przeciętnie atrakcyjnym.

„Jesteś przeciętna” – raz jedyny usłyszałam coś takiego od mamy (już ładnych parę lat temu), która – niesamowicie przeze mnie zmuszana do dokonania oceny – w końcu wycedziła przez zęby największy komplement, jaki w moim ponad dwudziestoletnim życiu usłyszałam…

SweetChild napisał(a):
Ważne, aby znaleźć swoją drugą połówkę, a aby znaleźć trzeba szukać.

A ja myślałam, że z tym szukaniem jest tak jak u św. Pawła ;-) A tak poważnie, to ja raczej wychodzę z założenia, że ze względu na swoją sytuację nie bardzo mam moralne prawo specjalnie kogoś szukać (nie piszę „podrywać”, bo nie lubię tego słowa; że o moim braku umiejętności w tym zakresie tudzież wydźwięku groteskowym przy ewentualnej próbie podjęcia działań nie wspomnę). Krótko mówiąc, wydaje mi się, że mam prawo „pozytywnej reakcji” tylko w sytuacji, kiedy ktoś raczy na mnie spojrzeć łaskawym okiem (i oczywiście nie mam tu na myśli wiecznie nietrzeźwego pijaczka, który za każdą kobietą krzyczy „ależ jesteś piękna”; naiwna nie jestem).


Śr mar 25, 2009 21:22

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post 
domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Chodzi mi jedynie o to, aby trudności nie powodowały całkowitego zaniechania działań.

Działań związanych z powiedzeniem prawdy (i tu całkowicie się z Tobą zgadzam) czy z próbą związania się z kimś (no, tu z kolei bym polemizowała)?


Nie rozdzielałbym tego. Po co miałabyś mówić komuś prawdę o swoich osobistych sprawach, jeśli nie chcesz się z nim wiązać?

Ja to widzę tak, że długofalowym i strategicznym celem jest zbudowanie udanego i stabilnego związku. Aby ten cel osiągnąć, należy wyznać prawdę na jakimś etapie znajomości. Na jakim etapie, pozostaje kwestią dyskusyjną, ale chyba nie podlega dyskusji cel strategiczny?

domi_que napisał(a):
Czyli, poniekąd, powróciliśmy do punktu wyjścia. Wydaje mi się, że w moim przypadku „otwarta gra” byłaby chyba lepsza, niż czekanie do „pierwszych poważnych rozmów” – jak już wyżej pisałam, niewiele mam do zaoferowania potencjalnemu partnerowi, a bezpłodność dodatkowo obniża jeszcze (i to znacznie) moją „wartość”. Jeśli powiem od razu, to bardzo prawdopodobne, że uda mi się uniknąć inwektyw w stylu: „Co ty sobie myślałaś, że ja się zwiążę z kimś takim?! Oszukałaś mnie.”


Moim zdaniem nie ma tu jednej, najlepszej strategii, wiele zależy od Twoich osobistych preferencji. Ja akurat miałbym spory problem, aby na pierwszej randce zawierzyć osobiste sprawy osobie, którą słabo znam. Z kolei inwektywy i oskarżenia, które uważam za bezzasadne, aż tak mnie nie ruszają, nawet na etapie bliższej znajomości. "Aż tak", bo to oczywiście boli, tym bardziej, im bardziej bliski jest związek.

A z tą ofertą i wartością, to jak to liczysz? Bo ja nie znam jakiejś uniwersalnej miary. Dla jednego atrakcyjna jest oferta X, a dla innego Y. Nawet jeśli jest jakaś średnia oczekiwań, ale przecież nie wiążemy się ze statystycznym partnerem, a z konkretnym człowiekiem.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Nie wszyscy tak jak Ty, niektórzy mniej, inni bardziej, jeszcze inni inaczej.
Wiem, że problemy, które opisuję, są śmieszne w porównaniu z tym, z czym muszą borykać się na co dzień miliony ludzi na świecie. Ale, niestety, jeszcze nie dorosłam do tego, żeby sama świadomość, że „inni mają gorzej”, sprawiła, iż rozwiążę moje problemy.


Przecież nie o to chodziło... Zamiast się powtarzać wytłuściłem fragmenty, które może Ci umknęły.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Co więcej, taka ponadprzeciętna atrakcyjność wcale nie gwarantuje udanego związku, który często "trafia się" właśnie przeciętnie atrakcyjnym.

„Jesteś przeciętna” – raz jedyny usłyszałam coś takiego od mamy (już ładnych parę lat temu), która – niesamowicie przeze mnie zmuszana do dokonania oceny – w końcu wycedziła przez zęby największy komplement, jaki w moim ponad dwudziestoletnim życiu usłyszałam…


Tu Ci pomogę, bo ani się na tym nie znam (nie jestem ani psychoterapeutą ani romantykiem potrafiącym prawić niebanalne komplementy) ani nie czuję problemu (ponadprzeciętna atrakcyjność nie jest moim marzeniem).

domi_que napisał(a):
A tak poważnie, to ja raczej wychodzę z założenia, że ze względu na swoją sytuację nie bardzo mam moralne prawo specjalnie kogoś szukać (nie piszę „podrywać”, bo nie lubię tego słowa; że o moim braku umiejętności w tym zakresie tudzież wydźwięku groteskowym przy ewentualnej próbie podjęcia działań nie wspomnę). Krótko mówiąc, wydaje mi się, że mam prawo „pozytywnej reakcji” tylko w sytuacji, kiedy ktoś raczy na mnie spojrzeć łaskawym okiem (i oczywiście nie mam tu na myśli wiecznie nietrzeźwego pijaczka, który za każdą kobietą krzyczy „ależ jesteś piękna”; naiwna nie jestem).


Przez szukać rozumiałem właśnie "dać się poderwać", pomóc swemu szczęściu i nie unikać okazji zapoznania kogoś. Ale uważam, że jak najbardziej masz również moralne prawo pierwsza spojrzeć na kogoś łaskawym okiem, niby dlaczego nie? Może on właśnie czeka na taką osobę, jak Ty? Realizm jest wskazany, ale nie popadajmy w pesymizm.


Cz mar 26, 2009 0:11
Zobacz profil
Post 
SweetChild napisał(a):
Ja to widzę tak, że długofalowym i strategicznym celem jest zbudowanie udanego i stabilnego związku. Aby ten cel osiągnąć, należy wyznać prawdę na jakimś etapie znajomości. Na jakim etapie, pozostaje kwestią dyskusyjną, ale chyba nie podlega dyskusji cel strategiczny?

Chodziło mi o to, czy w obliczu trudności (wyznanie prawdy) w realizacji celu strategicznego (związku) należy w ogóle brać się za realizację tego celu.

SweetChild napisał(a):
Ja akurat miałbym spory problem, aby na pierwszej randce zawierzyć osobiste sprawy osobie, którą słabo znam.

Gdybym ja nie miała tego problemu, ten temat prawdopodobnie w ogóle by nie powstał ;-) Jest we mnie konflikt: z jednej strony zdaję sobie sprawę, że gra w otwarte karty byłaby najlepsza dla potencjalnego partnera, z drugiej strony – myślę też o sobie i siłą rzeczy uruchamiam mechanizmy samoobrony (nie mam jakiejś wielkiej chęci mówienia – i to prosto w oczy! – o swojej przypadłości „pierwszej lepszej” napotkanej osobie). I, szczerze powiedziawszy, nie bardzo widzę możliwość znalezienia kompromisu między tymi dwiema postawami.

SweetChild napisał(a):
Z kolei inwektywy i oskarżenia, które uważam za bezzasadne, aż tak mnie nie ruszają, nawet na etapie bliższej znajomości. "Aż tak", bo to oczywiście boli, tym bardziej, im bardziej bliski jest związek.

Mnie, niestety, ruszają… Moje poczucie własnej wartości było skutecznie podłamywane, czego wynikiem w dorosłym życiu jest fakt, że nie potrafię oddzielić prawdy od kłamstwa, szczerości od ironii, jeżeli chodzi o to, jak oceniają mnie ludzie. Więc – dla uniknięcia rozczarowania przede wszystkim – w gruntu zakładam, że negatywna ocena mnie jest rzeczywista, a pozytywna jest „rzeczywistością odwróconą” i za „prawdę” należy uznać odwrotność takiej oceny. Stąd też wszelkie inwektywy pod moim adresem – wypowiedziane w tej konkretnej sytuacji, którą rozpatrujemy – uznałabym za całkowicie zasadne.

SweetChild napisał(a):
A z tą ofertą i wartością, to jak to liczysz?

Mam dwie drogi:
a) doświadczenie życiowe (ponad dwadzieścia lat na karku i żadnego związku, a nawet jego namiastki) oraz to, jak odbiera mnie otoczenie – i tu znacząca przewaga inwektyw (szczególnie z okresu nastoletniego; „starszych” raczej tego typu zachowania nie bawią), a jeśli już pada jakieś dobre słowo, to najczęściej jest „subtelną formą kpiny” (bo ktoś wierzy, że dam się nabrać i łatwo owinąć wokół palca) albo jest w jakiś sposób wymuszone (vide przykład z moją mamą), albo – i to najbardziej mnie irytuje! – dobre słowo jest po prostu przejawem litości nadawcy (bo wydaje mu się, że ja jestem taka „bidulka” i trzeba mi powiedzieć coś miłego, żebym też „miała coś od życia”);
b) imaginacja – zastanawiam się, czy gdybym była mężczyzną, zwróciłabym uwagę/chciałabym się związać z osobą taką, jak ja. W obliczu wszystkich moich cech widzianych przez pryzmat tej jednej tu dyskutowanej, odpowiedź wydaje mi się niemalże jednoznaczna…

SweetChild napisał(a):
Przecież nie o to chodziło... Zamiast się powtarzać wytłuściłem fragmenty, które może Ci umknęły.

Nie umknęły. Po prostu, w miarę rozwoju dyskusji, poczułam potrzebę wyraźnego samookreślenia się.

SweetChild napisał(a):
Tu Ci pomogę, bo ani się na tym nie znam (nie jestem ani psychoterapeutą ani romantykiem potrafiącym prawić niebanalne komplementy) ani nie czuję problemu (ponadprzeciętna atrakcyjność nie jest moim marzeniem).

Chyba się nie do końca zrozumieliśmy… W moim odczuciu to, co powiedziała moja mama, było gorsze, niż powiedzenie wprost: „nie jesteś atrakcyjna” (bo nie potrafiła mi szczerze powiedzieć tego, co myśli). Inna sprawa, że między matką a córką istnieje specyficzna więź. Więź polegająca niejako na „zakochaniu się” matki w córce. Więź, która powoduje, że dla matki córka zawsze jest tą „piękną i mądrą” i matka potrafi to głośno powiedzieć nie tylko córce, ale też innym ludziom. Oczywiście, tego typu swoista idealizacja córki w oczach matki w nadmiarze może właściwie tylko zaszkodzić, ale zdrowo dawkowana znacząco rzutuje na rozwój młodej dziewczyny.

SweetChild napisał(a):
Ale uważam, że jak najbardziej masz również moralne prawo pierwsza spojrzeć na kogoś łaskawym okiem, niby dlaczego nie?

Bo nie wszystko, co we mnie (fizycznie) istotne jest widoczne gołym okiem?

SweetChild napisał(a):
Realizm jest wskazany, ale nie popadajmy w pesymizm.

Ja się jak najbardziej za realistkę uważam.


Cz mar 26, 2009 22:59
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 45 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL