Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N sie 17, 2025 21:36



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 84 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona
 Rodzina chrześcijańska 
Autor Wiadomość
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
serafin, dzieki za link, mistyku ;)

każdy z nas ma dwa doswiadczenia rodziny - tę, z której wyszedł i tę, którą tworzy lub zamierza stworzyć... to, ze czasem jej nie ma nie oznacza wg mnie, ze nie wie, jak ona powinna wyglądac często ta wiedza jest własnie w opozycji do rodziny,z której wyszedł
księży tez tu licze, bo oni mają wielki przegląd wielu rodzin :) i my po drodze mamy wiele przykładów rodzin, z którymi sie spotykamy i z których chcemy lub nie brac przykład

zacznijmy może od początku - od przykazania: czcij ojca swego i matkę swoją - jak to realizować wtedy, gdy jest źle, gdy nie ma sie w rodzicach oparcia, gdy sie dostrzega ich manipulacje zmierzające do pozbawienia nas, jako ich dzieci, prawa do dysponowania swoją osobą, kontrolowanie w wieku dojrzewania, krytykowanie bez wsparcia w postaci pochwał...

specjalnie pisze tak drastycznie, bo gdy jest dobrze, to i wypełnianie przykazan przychodzi łatwo...

czy młody człowiek ma prawo do osądzania rodziców, do odejscia od nich, czy ma prawo do zanegowania wszytskiego, co oni głoszą??
na czym ma polegać cześć nalezna rodzicom??


Śr lip 16, 2003 9:34
Zobacz profil
Post Rodzina
Gdyba żyła moja śp. małżonka, w przyszłym roku obchodzilibyśmy czterdziestolecie naszego małżeństwa. Niestety chciał Pan, abyśmy nawet srebrnego jubileuszu nie świętowali; zabrał ją bowiem do Siebie na pięć miesięcy przed dwudziestopięcioleciem. Wychowaliśmy dwóch synów. W chwili śmierci żony starszy z synów był dwa tygodnie po zdaniu matury a mlodszemu do ukończenia liceum brakowało dwóch lat. Aktualnie, starszy jest kapłanem w zakonie franciszkańskim, młodszy - mgr inż. chemik.
Zawarłem związek małżeński w trzydziestym roku życia, moja żona była ode mnie o sześć lat młodsza.
Moim celem podstawowym zawarcia związku małżeńskiego było "spłodzenie i wychowanie potomstwa". A więc wszystkie nasze starania temu celowi były podporządkowane. Będąc rodzicami, wspólnie z żoną uznaliśmy za słuszną zasadę wypowiedzianą przez Jana Chrzciciela: "Trzeba abyśmy się umniejszali po to, aby nasi synowie wzrastali" [p. J 3,30], co nie oznacza, abyśmy zgadzali się na jakiś dyktat ze strony synów ale to, że wszystkie nasze działania były podporządkowane ich rozwojowi.
A nasza miłość małżeńska? Ona, zrodziła się jeszcze na długo przed ślubem (ale proszę tego nie mylić z "kochaniem", czyli wzajemnym obdarzaniem siebie rozkoszą z pożycia małżeńskiego, czyli - jak to określa młodsze ode mnie pokolenie - sexem, niesłusznie nazywanym miłością) i trwa ta miłość po dzień dzisiejszy i trwać będzie na wieki [1Kor 13,8].


So lip 26, 2003 10:09
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
teofilu, ale na czym w praktyce wyglądało wasze "umniejszanie sie" - mozesz opowiedzieć konkretnie? :)
czy to oznaczało, że nie mieliscie wolych wieczorów, gdy chłopcy byli mali - tzn żadnych wypadłow do kina, czy na spacer?? czy to oznacza, że ich potrzeby byly na pierwszym miejscu - kupowanie najpierw dla nich, a potem dla siebie - cos bliżej :) by mozna było skorzystać z Waszych doświadczeń :)
jak wyglądał codzienny dzien - pełen pracy, ale czy były jakieś rytuały w Waszej rodzinie - np wspólna modlitwa przy posiłku, czy czytanie Pisma św w niedziele :)

no i skoro Twoi synowie są odchowani - to czy drugi syn ,ma rodzinę, a jesli tak, to jak widzisz swoje "teściowanie" :)))


Cz lip 31, 2003 12:44
Zobacz profil
Post rodzina
Elko Roztomiła!
Gdybym chciał opisać swoje ojcowsko-mężowskie doświadczenia musiałbym chyba napisać powieść. Spróbuję jednak krótko odpowiedzieć na Twoje pytania. Pytasz:> ... na czym w praktyce wyglądało wasze "umniejszanie sie" - mozesz opowiedzieć konkretnie?< Myśłę ,że sama sobie odpowiedziałaś pytaniem. > ... czy to oznaczało, że nie mieliscie wolych wieczorów, gdy chłopcy byli mali - tzn żadnych wypadłow do kina, czy na spacer?? czy to oznacza, że ich potrzeby byly na pierwszym miejscu - kupowanie najpierw dla nich, a potem dla siebie - cos bliżej< Można powiedzieć, że tak właśnie było. Dwukrotnie zdarzyło się nam, że "podrzuciliśmy" swoich synów - raz gdy wysłaliśmy starszego w góry tylko z opiekunką. Skończyło się to bardzo groźną chorobą odzwierzęcą syna (ale myślę, że to odrębna historia, której sensu nie mogę ograniczyć jedynie do zwykłego Bożego upomnienia) i drugi raz, kiedy to w karnawale "podrzuciliśmy" chłopców moim teściom. Tym razem zachorował młodszy a wyglądało to dość groźnie. Poza tym nigdy nie wyjeżdżaliśmy sami a kiedy wysyłałiśmy chłopców na kolonie letnie, moja śp. małżonka nie mogła bez nich wytrzymać i nie pojechać ich odwiedzić. Dobrze iż miałem "syrenkę". Nietrudno jej było pojechać na niedzielę z Katowic do Ustrzyk. Innym powodem odwiedzania naszych synów było konieczność zapewnienia im udziału we Mszy św. niedzielnej. Może się więc zdziwisz ale byliśmy szczęśliwi. Taką troską o ich rozwój było także danie im możliwości zdobycia stopni żeglarskich (obydwaj sternicy) oraz praw jazdy, gdy tylko osiągnęli stosowny wiek.
> jak wyglądał codzienny dzien - pełen pracy, ale czy były jakieś rytuały w Waszej rodzinie - np wspólna modlitwa przy posiłku, czy czytanie Pisma św w niedziele <
Zdziwisz się a może i zgorszysz.
Usypianie synów należało do moich obowiązków. Nie czytałem im pisma Św. ale opowiadałem im rozmaite "przygody" Pana Jezusa zapisane w Ewangelii. Kiedy pewnego razu moja teściowa usiłowała im opowiedzieć jakąś bajkę o lisku, czy coś w tym rodzaju, podnieśli krzyk, że oni chcą opowieści "O Panu Jezusie".
Na niedzielną Mszę św. chodziliśmy całą rodziną. Wyobraź sobie jak zabawną miała minę Siostra Jadwiżanka, która ich przygotowywała do wczesnej Komunii św, gdy obydwoje, bez zająknięcie wyśpiewali jej jeden - Chwała na wysokości Bogu ... zaś drugi wyśpiewał "Wierzę w jednego Boga ..." A czy Ty to Credo wyśpiewać potrafisz?
Przed posiłkiem, przynajmniej przed każdym niedzielnym obiadem była wspólna modlitwa. Jednak nie praktykowaliśmy tzw. "Domowego Kościoła". Raczej byliśmy posłuszni Jezusowi p. Mt 6,5-15.
> no i skoro Twoi synowie są odchowani - to czy drugi syn ,ma rodzinę, a jesli tak, to jak widzisz swoje "teściowanie"<
Tu trafiłaś w bolesne miejsce. Bo wydaje mi się, że on sobie wbił do głowy, że musi się ojcem na starość opiekować. Zresztą tego nie mogę być pewien. Faktem jest, że się dotąd nie ożenił. A przecież przyjaźni się z bardzo wieloma dziewczynami, członkiniami przeróżnych wspólnot parafialnych. A ja czasem już Boga proszę, żeby mi pozwolił połączyć się z moją małżonkom, wtedy na pewno będzie zmuszony ułożyć sobie życie.
Jak widzisz zapisałem wiele pola, ale nie wiele powiedziałem.
Pokój i Dobro!


Pt sie 01, 2003 20:31
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
dzieki teofilu, za odpowiedz :)
co do spiewania Credo - to potrafie, i nie tylko to, ale i "Ciebie Boga wysławiamy" też ;)

a czy mieliscie jakies problemy wychowawcze? jak je rozwiązywaliscie? jak np reagowaliscie, gdy synowie na zaczepki kolegów odpowiadali bójkami - jesli odpowiadali :) i jak radziliscie sobie w tym osławionym okresie dorastania, gdy dzieci najczęściej buntują sie przeciwko rodzicom? :)


Wt sie 05, 2003 13:24
Zobacz profil
Post 
Teofil, Jan przedstawił piękny przykład na to, jak można wychowywać dzieci w duchu chrześcijańskim. :)
Jednak nie w każdej rodzinie wspólne kontakty między rodzicami i dziećmi przebiegają w tak idealny sposób. Mało tego, skłonny jestem twierdzić iż właśnie w rodzinie rodzą się największe konflikty.
Wyobraźmy sobie przeciętną, współczesną polską Rodzinę.
Powiedzmy, iż jest to średniozamożna, czteroosobowa rodzina, w której udaje się związać koniec z końcem bez większego trudu, lecz nikogo nie stać na zbędny luksus. Zapracowany ojciec, który jest kierownikiem niższego szczebla (np. kierownikiem działu w sklepie lub majstrem w fabryce) dojeżdża codziennie do pracy kilkanaście kilometrów wyeksploatowanym samochodem. Matka, oprócz wychowywania dzieci i zajmowania sie domem pracuje za kilkaset złotych po to, by w domu niczego nie brakowało. Dorastające dzieci -siedemnastoletnia córa i piętnastoletni syn, które dobrze się uczą, lecz wkraczają w wiek dojrzewania i buntu. Rodzina, w której panują partnerskie układy tak między rodzicami, jak i dziećmi i jak dotąd nie było poważniejszych zgrzytów.
W pewnym momencie, podczas wspólnej rozmowy każdy z domowników przedstawia swoje potrzeby. Ojciec swierdza, że musi wyremontować lub wymienić samochód, bo jeżeli jeszcze raz sie spóźni, to może stracić pracę. Matka stwierdza, że zepsuła pralka i remont jej jest nieopłacalny. Przydałoby się też wymienić i lodówkę. Syn potrzebuje pieniądze na komputer, niezbędny mu do dalszej nauki. Córa zaś żąda pieniędzy na nowe ubrania i na wyjazd z koleżankami na wakacje, bo che się nacieszyć życiem. Potrzeby każdego z domowników są realne. Jak je zatem pogodzić ? Do tego dochodzą jeszcze "dobre rady" ze strony Teściowej (matki Małżonki) "Dziecko, jak będziesz prać w rękach to się zamęczysz". Ze strony Teścia (ojca Małżonka) "Jak cię wyleją z roboty, to jak utrzymasz swoją rodzinę ?
Jak zatem postępować by w takiej rodzinie nie doszło do konfliktu i żyć w zgodzie z czwartym przykazaniem ?
Dochodzi w tym momencie do typowo życiowej sytuacji, gdzie cały wysiłek rodziców, którzy wiele zrobili dla stworzenia ciepłej i kochającej się rodziny może zostać zniweczony. A wzajemne pretensje i animozje mogą trwać dłuższy czas. Jak doprowadzić do tego, by kłopoty finansowe, choroba, czy też typowo ludzki błąd nie doprowadziły do kłótni i waśni rodzinnych ? A może w tej rodzinie wcześniej popełniono jakieś błędy i zaistniała sytuacja tylko je ujawniła?


Wt sie 05, 2003 21:44

Dołączył(a): Cz lip 24, 2003 10:29
Posty: 328
Post 
witam

Życie wg podrecznika - nie wyobrażam sobie tego.
Wszystko co wymyślili ludzie można bezkarnie "naginać" w lewo lub w prawo. I chyba dlatego takie rozbieżności są we wszystkich poradnikach. Człowiek jest jednostką omylną i ma do tego zresztą prawo, dlatego byłabym ostrożna z czerpania mądrości własnie z tych książek. Ilu ludzi tyle rad!

Skorzystam jeszcze z okazji, aby napisać jak wyobrażam sobie chrześcijańską rodzinę. Dla mnie to:
- ciepło
- wsparcie
- warunki do rozwoju
- bezpieczenstwo
- wymagania na miarę moich możliwości /zdolności/
- radość z życia

pozdrawiam
Anula


Śr sie 13, 2003 13:21
Zobacz profil
Post 
Anula! Każdy z nas w taki sposób, jak Ty wyobrażał sobie życie w rodzinie przed zawarciem związku małżeńskiego. Tylko w momencie, gdy życie namnoży wiele trudności naraz każdy człowiek - choćby nie wiem jak dobry i przewidujący - jest w stanie popełnić błąd, który może i jego i jego rodzinę wiele kosztować. Warto wtedy spróbować skorzystać ze sprawdzonego wzorca. Dla mnie osobiście takim bardzo ważnym wzorcem, który pomógł mi rozwiązać wiele kłopotów była podana na naukach przedślubnych (nazwijmy to) "Hierarchia ważności w Rodzinie"
Kto dla kogo po ślubie jest najwajniejszy?
Otóż - 1). wpierw małżonkowie
2) Dzieci
3) Rodzice
4) Rodzeństo
Wierz mi, że życie potwierdzło słuszność tej teorii. Jeżeli w przypadku nieporozumienia w małżeństwie, (niemożliwe, żeby do takich czy innych nieporozumień w małżeństwie nie doszło, choćby o drobiazgi) małżonkowie zaczną słuchać się rad lub sugestii Rodziców lub Rodzeństwa, Jeżeli Rodzice lub Rodzeństwo będzie dla Małżonka ważniejsze niż Współmałżonek to szybko dojdzie do poważnych konflitów :!:


Cz sie 14, 2003 0:03
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
ddv - wlasnie - konflikty.... to, ze one są w rodzinie, to rzecz najnormalniejsza pod słoncem. rodzine tworzą ludzie, a ludzie jacy są wszyscy wiemy - wiec i w rodzinie dochodzi do konfliktu interesów
konflikty nawet powiedzialabym - są niezbędne - by naucZyc sie, jak je rozwiązywac... bo tak na sucho to sie niewiele da nauczyc

ale najważniejsze jest w rodzinie, w konfliktowych sytuacjach, w tudnych sytuacjach - przede wszystkim szacunek wzgledem najblizszych - malzonka, dziecka, a potem - słuchanie, słuchanie i jeszcze raz - słuchanie!!!! rozmawiając poznajemy siebie nawzajem, uczymy sie, co jest dla kogo najważniejsze i mozemy dzieki temu zapobiec wazniejszym konfliktow, które najczesciej, wg mnie, biorą sie z nierozwiązanych konfliktów mniejszych

chowanie głowy w piasek i uwazanie, ze jak nie powiem, co mi sie w moim zwiazku, rodzinie nie podoba - jest głupotą "poznacie prawde, a prawda was wyzwoli" - prawda o nas samych, widzianych oczyma najblizszych.... ale by te prawde wysłuchac, tzreba wierzyc mocno, ze pomimo brakow we mnie - rodzina mnie akceptuje - i daje mi tylko pole do poprawienia siebie, by nam wszystkim bylo lepiej

pzdr :)


Cz sie 14, 2003 9:36
Zobacz profil
Post konflikty w rodzinie
Boję się, że mi nie uwierzycie. Moje małżeństwo trwało prawie dwadzieścia pięć lat (to też zastanawiające, że moja żona nie pozwalała zamówić mszy św. srebrnoweselnej; czyżby przeczuwała, że do srebrnego wesela nie dożyje?). W tym okresie czasu nie mieliśmy ani jednego tzw. cichego dnia, choć nie powiem, aby nie występowały między nami "różnice zdań". Myślę, że uniknęliśmy wiele konfliktów, postanawiając siebie nigdy nie przepraszać. Po prostu każdy wypowiadał swoje racje (ja najczęściej krzykiem, na co moja żona reagowała otwieraniem na oścież okna - bo "dlaczego tylko ja mam słuchać Twoich przemówień" - mówiła. I ja się od razu wyciszałem) i rozchodziliśmy się do swoich zajęć. Ja wtedy "rozgryzałem" pretensje mojej żony i zapamiętywałem to po to, aby na przyszłość unikać konfliktogennych zachowań. Przypuszczam, że moja żona czyniła tak samo. Z biegiem lat tych konfliktogennych sytuacji zauważalnie ubywało. Brakuje mi tej mojej drugiej, na pewno lepszej połowy. Od czternastu lat czuję się tylko połową człowieka. Jej śmierć, to było jakby przepołowienie mnie. Myślę, że każdy, kto zostaje sam po naprawdę miłującym się małzeństwie, zrozumie moją tezę, że tylko dwoje: mąż i żona są pełnym człowiekiem. Obecne moje życie, choć mi niczego nie brakuje, jest jednak kulawe.
A moi chłopcy? Nie mieliśmy z nimi wielkich kłopotów. Myśmy ich od najmłodszych lat traktowali jako równych sobie. Nie istniał w naszej rodzinie zwyczaj określony porzekadłem "co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Wszystko, co nam było wolno, wolno było także naszym synom i to od najmłodszych lat. Nie męczyliśmy także synów sztampowym pytaniem "dlaczego to uczyniłeś", bo to nie miało najmniejszego sensu. Nie było filmów "dozwolonych od lat ...", były filmy dozwolone dla wszystkich albo nie dozwolone dla wszystkich. Chłopców nigdy nie karałem za jakiegokolwiek wykroczenie popełnione po raz pierwszy, natomiast zawsze usiłowałem im wytłumaczyć prawdziwy powód tego czy innego zakazu, czy też tej czy innej powinności, i zapowiadałem, że będę karał za powtórne popełnienie tego samego wykroczenia. Efekty są takie jakie są i mogę jedynie Bogu dziękować za moich synów.


Cz sie 14, 2003 14:26
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post wolne skojarzenia nt, rodziny chrzescijanskiej
Rodzina chrześcijańska... Po [karze] jaką otrzymałem od Elki...zastanawiałem się długo nad tym czym ona [......rodzina chrześcijańska......] jest i czym powinna być, Jakie ma wzorce i co jest istotne w jej tworzeniu i utrzymaniu. Niewątpliwie rodzina chrześcijańska powinna czerpać wzory [Serafin – z Pisma Św.] czyli z tej jedynej idealnej rodziny jaką tworzyli Maria , Józef i Jezus. Panowała w niej harmonia miłość i zrozumienie. Świetnie, ale oni byli wszyscy wybrani święci, niepowtarzalni.....:-)
Rodzina chrześcijańska w dzisiejszej rzeczywistości, to nieudolne borykanie się ze sobą samym z członkami rodziny, jak i z problemami które, przychodzą z zewnątrz. Oczywiście nie chce potępiać ani osądzać nikogo, jednak powiedzieć , to co widzę i co mi się podoba lub nie.
Może zacznę od dołu czyli problemów, które poprzez rozwiązywanie, bądź nie , kształtują bądź zniekształcają relacje pomiędzy bliskimi sobie osobami chodzi o dzieci i rodziców , oczywiście.
Mam na uwadze fakt.....braku podstawowej komunikacji w rodzinie [niezależnie od powodów, bo one są tu nieistotne]. O złej komunikacji, mówi się wtedy gdy zabraknie miłości – albo, gdy miłość jest „jarzmem” wynikającym z faktu, iż rodzic najlepiej wie, co jego dziecko robić powinno, albo, uważa, że jego dziecko jest jego niezrealizowaną potrzebą, która, to powinna robić wszystko, czego nie osiągnął rodzić, bo on ma taką potrzebę a syn zdolności. [[Jak to czasami się ślicznie mówi, matka ma powołanie a syn idzie do zakonu:-)]]
Analizowałem postawę Ojca syna marnotrawnego – Ojciec pozwolił synowi odejść, doświadczyć tego, czego ów syn się domagał. Nie trzymał go za pysk i nie mówił, że to, co syn postanowił i wybrał jest głupie, bez sensu, że on jako ojciec wie znacznie lepiej, bo ma doświadczenie, władze, zna życie i jego pułapki. Nie mówił również, że to z czego korzystał syn, i co ze sobą zabrał jest owocem jego odpowiedzialnej ciężkiej pracy i wysiłku. Po prostu w dobrze pojętej „wolności” – dał to co uważał za należne - swojemu synowi i kochając go pozwolił, by syn odszedł , martwił się wprawdzie i czekał. Ale dał synowi , to co najważniejsze,,,, dał mu wolność. Zaufał mu mimo wszystko.
I drugi syn, 12 letni Jezus, On też odszedł – wprawdzie z innych powodów i czego innego szukał. Jego rodzice również się martwili. Wypomnieli Mu to, z miłością i troska.
Co różni tych dwóch synów? .....bardzo dużo od poszukiwań począwszy, wiek, łaski jak i posiadania wspólnych rodzinnych dóbr. Syn marnotrawny, może miał za dużo tego, co nie pozwoliło mu na docenienie wartości rzeczy materialnych i szukał więcej przeżyć – chciał użyć życia, poznać je od strony [rajskiego owocu] dobra i zła.
Jezus poszedł z „misją” – zadziwienia starszych - uczonych w Piśmie żydów – by zmusić ich do zastanowienia się, nad tym, co mówił jako 12 letni chłopak, tym, którzy przyzwyczaili się , do „wykonywania prawa”
Faktem jest jedno, że jeden i drugi syn mógł odejść.....bez konsekwencji.....bez awantur i wymuszania na nim czegokolwiek...
Może bogactwo jednego syna....... oślepiło go. Niedosyt wrażeń, niepokój jaki w nim panował, kazał mu poszukiwać, [[może poznawanie życie, nie koniecznie zaczyna się w książkach]].
I odwrotnie, praca jaką wykonywał Józef, [pewnie pomagał mu mały Jezus] dotknęła to, co w człowieku tęskni za Bogiem.... szczęście, które nie można osiągnąć poprzez „posiadanie” czegokolwiek poza Miłością. Szczęście, które własnym wysiłkiem swoimi decyzjami [[może i kosztownymi decyzjami]] codziennie tworzy rzeczywistość , na która ma się wpływ, bo można i trzeba dokonywać wyborów.
Rozpisałem się właściwie nie na temat... ale uzasadnię dlaczego....
Podstawą chrześcijańskiej rodziny jest oczywiście odniesienie do Boga, Który jest Miłością. [Miłość w Hymnie – opisana jest bardzo konkretnie.] Rodzice. Powinni kochać swoje dzieci a te z kolei doznając miłości kochać swoich rodziców.
Wiem, że z tą miłością różnie bywa.
Czasami rodzina jest jak wielkie przedsiębiorstwo.....powinien w niej być zatrudniony prawnik – rozjemca, księgowy - od finansów i osoby wykonujące podstawowe czynności typu sprzątanie, gotowanie etc.
Rodzice uważając, że zapewnili środki do życia, może i nawet więcej niż pewien niezbędny komfort – toteż traktują dzieci jak – użytkowników tego, co jest tylko zewnętrznym objawem zdobywania. Są wiecznie zmęczeni i mają prawo do odpoczynku i tzw. swoich spraw. Dziecko powinno być wdzięczne, że cokolwiek ma, i w niewolniczy sposób ulegać na każdym kroku....bo rodzice i tak wiedza lepiej... jakie to niebezpieczeństwa czyhają na ich dzieci. Nie pozwalają im doświadczyć tego, co sami powinni dzieciom wpoić przez wychowanie.
Wolnością obdarza tylko kochający Ojciec.... a rodzina chrześcijańska to przede wszystkim wolność w ramach ogólnej miłości jaka jest podstawą w rodzinie chrześcijańskiej.
Rzuciłem tu kilka myśli... jako jeden z możliwych problemów rodzinnych zwanym pospolicie brakiem zdrowej komunikacji, odczytywania emocji, może koniecznej empatii.
Celowo opisuje pewien konkretny przykład – jakim jest brak wolności, dzieci rodziców, którzy nie potrafią wychowywać , by te podejmowały samodzielne decyzje. Może , to właśnie wynika z braku miłości. Mało z tym, sądzę, że wykształcenie jakie posiadają niektórzy rodzice – zacieśniło ich możliwości do konkretnej , wiedzy która potrzebna jest im w osiąganiu dóbr materialnych. A wykonywany zawód... uwrażliwił i zniekształcił ogólne patrzenie – szerokiego wachlarzu możliwości jakie niesie za sobą życie
Ale , to tylko takie sobie rozważania....... Są inne rodziny i inne problemy...może ten, konkretny problem, który podałem jest nieistotny,,,, jedyny, rzadki. Może nie stanowi on problemu większości rodzin chrześcijańskich. Ale uważam, że każda rodzina ma swojego potwora, który wymaga dokładnego poznania, od wewnątrz niezależnie od wszelkich innych problemów z jakimi borykają się rodziny.
Może warto w szkole na katechezie omówić wzór rodziny chrześcijańskiej, która jest przecież, [[a raczej powinna być]] domowym kosciołem.
pozdrawiam
szcześć Boze

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


N sie 31, 2003 14:37
Zobacz profil
Post 
Anula ! A czy wyobraższ sobie współczesną księgarnię bez książek o seksie? A seks jest tylko cząstką, wycinkiem życia małżeńskiego.

Lars_P poddałeś pod rozwagę jeden z ważniejszych problemów, jakie nurtują nasze rodziny. :)
Do czego może doprowadzić nadmierna nadopiekuńczość rodziców?
Jakie są granice wolności osobistej członków rodziny?


Pn wrz 01, 2003 20:53
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
larsie - podales bardzo interesujące przykłady, tylko ze zatrzymales sie w połowie drogi w rozważaniu ich

moze przykład syna marnotrawnego...... owszem, ojciec puścił go wolno, ale zobacz, jakie konsekwencje czekały syna w związku z tą wolnością, z której nie potrafił korzystać.... czy myslisz, ze o to chodzi w wychowaniu? by dac dziecku wolnosc, bo ona mu sie nalezy? a co z odpowiedzialnoscią rodziców przed Bogiem? przeciez jesli dają cos dziecku, co mu szkodzi, oni odpowiedzą przed Bogiem za to....

zgadzam sie, ze rodzice powinni wychowywac dziecko ku wolnosci, nauczyc je korzystania z niej.......ale uczy sie tego poprzez zakazy.... mam dzieci i wiem, co pisze.... ich swiat od malenkosci sklada sie z zakazów [od zabronienia bawienia sie zapalkami, po zakaz poxnego wracania do domu]
podczas wychowywania i poznawania dziecka te zakazy zdejmujemy z mężem i pozwalamy im na coraz wiecej, np na samotne pójcie do miasta na zakupy....

i tu sie kłania drugi podany przez ciebie przykład - Jezus owszem bez ich zgody odszedł od rodziców [zauważ ich niepokój o Niego!] kierując sie pełnieniem woli Boga......... ale w konsekwencji PODDAL sie im..... jak myslisz - dlaczego to zrobil? dlaczego wrócił do nazaretu i był im poddany?

no i konsekwencje tego - Bóg Mu pobłogosławił w tej decyzji - wrastał w mądrości..... a jak wiemy, to od Boga pochodzi wszelka mądrość :) wiec mozna powiedziec, że Bóg w taki sposób potwierdził wybór Jezusa posłuszenstwa względem rodziców

napisales, ze rodzicom Jezusa było łatwiej, bo byli świeci......nie zgadzam sie z tobą - świetość to nie jest coś, dzieki czemu sie lżej żyje na ziemi.... świetymi sie stajemy......owszem, kazdy ma wieksze lub mniejsze poklady pokory, milosci, dobra w sobie, ale KAZDY ma byc swietym! tak powiedzial Jezus, czyli ze to jest w zasiegu naszych rąk - tzn kazdy rodzic i kazde dziecko moze byc swietym, tylko trzeba otworzyc sie na głos Boga..... na Jego wolę :)

pośledź uwaznie listy Pawła - to był bardzo emocjonalny i porywczy człowiek - ale oddał sie w ręce Boga...... poddawal sie starszy i innym Apostołom w tym, co głosil [a byl najbardziej z nich wykształcoym człowiekiem] - wiec moze to poddanstwo, posłuszenstwo, to wolność, którą tak trudno staremu czlowiekowi w nas przyjąć i sie poddac??

pozdrawiam :)


Wt wrz 02, 2003 18:17
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Elka, pięknie piszesz...
Ale syn marnotrawny był dorosły, gdy odchodził od ojca. Nikt nie mówi chyba o daniu wolności małym dzieciom, wolności w takiej skali... To byłoby chyba to modne w którymś momencie i kompletnie bezsensowne "wychowanie bezstresowe"... Zresztą, czy danie takiej wolności dzieciom oznaczałoby miłość, czy - obojetność?
Ale dorosłego nie zatrzymasz. Dorosłemu możesz mówić, tłumaczyć, ale to on wybiera, on ponosi konsekwencje. Można tylko mieć nadzieję, że to, co się wpoiło w dziecko w dorosłym pozostanie...
Tzn, zatrzymasz... Różne są sposoby. Tylko że to nie będzie miłość a próba posiadania na własność. Zatrzymasz - do pewnego momentu, może, ale chyba zawsze robiąc mu krzywdę. Dorosły musi sam wybierać, to jego życie... I oby się wybierania w młodości nauczył...
Oczywiście masz prawo wymagać tego, co Ci się należy. Szacunku, troski, pomocy. Bo tak samo niszczące jak permanentne wymagania jest stwierdzenie - nic od Ciebie nie chcę, jesteś wolny, zrobisz co zechcesz, przecież nic nie musisz, do niczego nie jesteś zobowiązany. Bo to w sumie obraźliwe, bo oznacza totalny brak zaufania. Bo poza tym, co chcesz dać, musisz się jeszcze nagimnastykować, by telepatycznie chyba dowiedzieć się, co się dzieje, czego potrzeba itd. Bo w sumie to równiez niewola, gdy nie możesz liczyć, że potrzeby zostana wypowiedziane, tylko musisz się zastanawiać, czy przypadkiem jakieś ukryte się nie pojawiły, gdy przez kilka dni nie rozmawiacie...
Ech, rozgadałam się, chyba mnie poniosło. Ale nie jestem w stanie pojąć, dlaczego dla niektórych telefon jest urządzeniem w zasadzie jednokierunkowym..
Pozdrawiam :)

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Wt wrz 02, 2003 18:47
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
jotka :) lubie z Tobą "rozmawiać" na forum :) [i nie dlatego, ze piszesz mi komplementy :D:D]

owszem, syn marnotrawny byl "dorosły", ale wg naszej miary, wg żydowskiej - żądając swojego udzialu w majątku ojca popełnił straszliwe "zło" - wg mentalnosci zydowskiej - a jednak ojciec mu na to pozwolił..... tylko czy to oznacza, ze nawet dorosłym dzieciom powinno sie "pozwalac" na wszystko? [to taka dygresja :)]

zgadzam sie z tobą, ze takie słowa rodziców odcinające sie od dziecka również niszczą.... ale - paradoksalnie - pozwalają dziecku odejść.... tylko ze dziecko zatrzymuje sie czasem uwazajac, ze winno jest rodzicom wiecej, niz moze im dac....
czasem dziecko boi sie odejscia - chce, ale gdy słyszy słowa - nic od ciebie nie chcę - uwaza, ze cos jest pod nimi, stosuje "telepatie"....
mysle, ze powinno sie wtedy "wychowywac" rodzicow - i uczyc ich odpowiedzialnosci za własne słowa.... tzn pomagac, znając ich wie sie, czego potrzebują, ale korzystac z tego odcięcia.... i w razie praetensji po prostu im je przypomniec....

bo tu sie kłania chyba to, o czym pisal lars- nieumiejętność komunikacji swoich potrzeb.... swoich uczuc, strachu, jaki siedzi w kazdym z nas - uwazamy, ze lepiej sie do strachu nie przyznac... do strachu przed samotnością, przed odrzuceniem.... wiec sami ranimy :(:(

jak to dobrze, ze Bóg daje nam czas, by sie uczuc siebie nawzajem :)
pozdrawiam :)


Wt wrz 02, 2003 19:42
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 84 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL