Przystępując do grona forumowiczów nie przywitałam się. Niegrzecznie
No więc naprawiam się: Witam serdecznie wszystkich
To ja zacznę od niby off-topu:
Zastanawiając się nad tym, jaki jest sens i istota wiary i dlaczego - wierzymy lub nie, przyszło mi na myśl kilka kwestii.
Przedstawię je skrótowo i z konieczności - dość pobieżnie.
Mianowicie można zaobserwować (nie wdając się ani w generalizowanie ani w statyski), iż często ludzie niewierzący zachowują się znacznie lepiej niż Ci wierzący: są uczciwsi, wykazują się większym miłosierdziem i czynią więcej dobra, gdyż – po prostu wyznają takie zasady, wartości, robią pewne rzeczy „bo tak trzeba”. Ich postawa jest często wzorem do naśladowania przez niejednego chrześcijanina.
Podobnie często można spotkać ludzi wierzących, zachowujących się nader nie po chrześcijańsku. Winni być wzorem, a są antywzorem.
Co gorsza często bywają pyszni. Niektórzy przynajmniej zachowują się trochę tak, jakby fakt bycia ludźmi wierzącymi tłumaczył wszelkie postępowanie.
Ateiści zarzucają katolikom narzucanie swoich poglądów innym. Wierzący natomiast wyznają, że prawa moralne dotyczą wszystkich.
Oczywiście. Z tą różnicą, że to, co czasem jeden człowiek uznaje za pogląd, drugi – za prawo moralne. Ponadto nie wszystkie kwestie tak łatwo można zaklasyfikować.
Odniosłam te rozważania do mojego charakteru – często trudnego, ciężkiego, domagającego się uznania tego, co ja chcę. No niełatwo.
Uświadomiłam sobie, że mnie osobiście wiara pomaga temperować swój charakter, stawać się lepszym.
Ale czy każdy musi tak mieć?
Wiara jest łaską daną od Boga. Więc czy to nie jest też tak, że daje On tę łaskę przede wszystkim takim ludziom, którym ma ona pomóc?
Istnienie czy nieistnienie Boga jest niezależne od faktu wiary czy niewiary ludzi.
Mówiąc po chrześcijańsku - On wierzy w nas i każdemu człowiekowi stawia na drodze takie sytuacje, aby mógł wybrać dobro. Innymi słowy każdy ma swoją drogę do Boga.
No to przełóżmy te rozważania na kwestię poruszaną w niniejszej dyskusji:
Czystość (=brak współżycia i grzechów seksualnych) przed ślubem.
Zaznaczę, że większość z Was wypowiadała się na temat stałych związków, a nie przygodnych znajomości.
Argumentacja za ogólnie zebrana: budowanie wzajemnych relacji, szacunek dla ukochanego/ukochanej, pogłębianie wzajemnej więzi i budowanie prawdziwej miłości, oddawanie siebie drugiej osobie w darze, wystrzeganie się własnego egoizmu, pragnienie uszczęśliwienia drugiej osoby, budowanie wierności, a także ułatwienie przestrzegania tejże wierności po ślubie, kiedy przyjdzie czas, że para nie będzie mogła współżyć z jakichkolwiek powodów (więc niejaki sprawdzian wierności). Oraz przestrzeganie szóstego przykazania, danego nam przez Boga.
Argumentacja przeciw ogólnie zebrana: ww. wspomniane relacje i uczucia można budować współżyjąc przed ślubem, budowanie wzajemnej więzi seksualnej, wzajemne dopasowanie się partnerów (także niejaki sprawdzian własnej seksualności), czerpanie ogromnej satysfakcji i przyjemności spowodowane brakiem ograniczania się w okazywaniu uczuć.
Odnośnie przykazania: skoro nie robię nikomu nic złego, czemu miałbym grzeszyć?
To tak w dużym skrócie.
Temat niezmiernie delikatny. Bo rzeczywiście, wykluczając oczywiste przypadki egoizmu, nie można stwierdzić, ani która para się bardziej kocha, która darzy większym szacunkiem, ani to która jest szczęśliwsza i wierniejsza, ani nawet to, która z nich czerpie większą satysfakcję ze współżycia z ukochaną osobą – czy ta która czekała do ślubu, czy ta która nie czekała. Po prostu nie można. I całe szczęście, gdyż to by już oznaczało, że czułe sam na sam dwojga ludzi przestało być sprawą intymną.
A może tu wcale nie chodzi o seks przed ślubem czy po?
A może istotą jest właśnie miłość, czy też wzajemne budowanie jej?
Może czystością trzebaby nazywać nie tyle brak seksu czy zachowań seksualnych poza małżeństwem, ale po prostu umiejętność kochania drugiej osoby?
Czy to nie jest tak, że czystość, to nie jest stan dany, faktyczny, ale coś do czego się dąży?
Czy na pewno każdy katolik może z notabene czystym sumieniem stwierdzić, że zachowuje/zachowywał czystość, mimo tego, że wystrzegał się pewnych zachowań?
Czy możemy z całą pewnością powiedzieć, że para, która współżyje przed ślubem jest nieczysta? A może kochają się naprawdę piękną głęboką, właśnie czystą miłością radującą serce Boga?
Więc może tak jak wiara może pomóc być lepszym człowiekiem, tak powstrzymanie się od seksu przed ślubem może pomóc budować miłość. Ale czy musi?
I na koniec cytat – z serdeczną dedykacją dla wszystkich:
„Dwie istoty, które kochają się głęboko, odczuwają z całą siłą prawdę słów apostoła: ‘W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni.’ […]
A zatem wiedzą z doświadczenia, że miłość stanowi afirmację życia w obliczu śmierci i wchodząc w miłość prawdziwą, odsuwają trwogę[…]
Ani miłość, ani wiara nie tracą wartości poza określoną granicą, są to związki absolutne.
Tak więc małżeństwo ludzi niewierzących, związane uczuciem mocnym i w ich oczach ostatecznym, bliższe jest Boga niż rodzina chrześcijan z nazwy, którzy z ciężkim sercem przyjmują prawo nierozwiązalności małżeństwa.”
Jacques de Burbon-Busset [/i]„Tak powiedziane życiu” [/b]