Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest So wrz 20, 2025 10:04



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 49 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona
 Trochę refleksji nad sensem życia 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Wt wrz 23, 2003 6:57
Posty: 56
Post Trochę refleksji nad sensem życia
Ponieważ wczoraj temat został zaledwie zasygnalizowany, a na dodatek wyniknęło pewne zamieszanie m.in. na skutek problemów z netem, zapraszam chętnych do ewentualnego kontynuowania tego wątku.

Pozdrawiam wszystkich :)

Szczęść Boże


Wt wrz 23, 2003 9:14
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post No dobrze, niech będzie...
Męczę ten sens życia od wczoraj :) Bo to pytanie zawsze mnie kompletnie rozbija, a stwierdzenie że rzeczywiście widzę sens życia w Bogu wydaje się z gruntu fałszywe... A jednak...
Zawsze na pytanie "po co żyję" mam ochotę odpowiedzieć "po coś". Zapewne mam jeszcze coś do zrobienia, gdzieś mam być, kogoś spotkać itd. A czy muszę wiedzieć kogo, kiedy i dlaczego? Nie wystarczy, że Bóg to wie? Jeszcze bym głupio namieszała starając się poradzić "po ludzku"... Po co mi to?
No to druga strona... żyję aby być szczęśliwa. Dlatego chcę żyć, że mam nadzieję na szczęście. Takie okreslone konkretnie słowami - mąż, dzieci... przyjaciele... Ale gdzieś tkwi to "niekoniecznie tak"... że najważniejsze jest bym szczęśliwa była, jeśli będzie miało być inaczej, to trudno...
Czym jest dla mnie szczęście? Takie pełne? Brakiem bólu samotności... "Żeby nie bolało..." Echhhh... Nie całkowitym brakiem cierpienia. Tylko (?) aż (?) tyle...
To szczęście jest tutaj, ma być tutaj... Życie po śmierci wydaje się strasznie odległe... Jakby dziecku w podstawówce kazano odkładać pieniądze na emeryturę...
Na codzień o tym nie myślę. Pewnie, staje się ważne pod autobusem. Gdy stajesz o krok od śmierci. Jest ważne, było ważne, gdy byłam daleko... Rozpaczliwie przerażające, gdy zastanawiałam się, czy w ogóle jest dla mnie powrót... czy jestem skazana ostatecznie... Ale tak?
No właśnie... Szczęście mimo sytuacji - wierzę - jest tylko w Bogu. Dlatego mam na nie nadzieję...
Ale przecież nie uprawiam - chyba - handlu wymiennego z Bogiem? W sensie - ja będę Ci wierna, a Ty mi to daj...? Bo wprawdzie wiem, że pewne decyzje - gdybym je podjęła - zniszczyłyby mnie... Ale to żaden argument, najpierw przez chwilę pewnie byłaby radość, potem - ból... Jestem chyba głupia i niewyuczalna...
Ale jest argument ostateczny - Ty tak chcesz, Boże, nie chcę od Ciebie odchodzić! Koszmarnie trudny, czasem ale... Potrzebuję Ciebie, nie potrafię sobie inaczej poradzić! Bez Ciebie jest tylko rozpacz! Tu i tam...
Życie wieczne jako coś co można stracić, a nie - zyskać? Więc jednak o nim - choć w ten sposób - pamiętam...
Tylko czy w tym wszystkim można powiedzieć, że dla mnie celem życia jest Bóg?

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Wt wrz 23, 2003 9:33
Zobacz profil
Post 
to moze ja uszczególowie pytanie - bo taka konkluzja ostatecznie pojawila sie w tej rozmowie na czacie......

co to znaczy - ze Bóg jest sensem życia?

jakie to ma przełożenie na życie chrzescijanina, jakie ma przelozenie na wasze zycie - konkretnie - w pracy, w szkole, w domu.......


Wt wrz 23, 2003 11:25
Post sens życia.
Chcę być szczęśliwy? Nie, bo nie wiem co to jest szczęście. Więc po co żyję na planecie ziemi, w Europie, na obszarze ograniczonym linią wytyczoną przez określoną grupę ludzi, zwanym Polska?
Nie wiem czy każdy sobie takie pytania stawia. Mógłbym odpowiedzieć, że żyję dla przyjemności, które niesie życie. A jeśli to życie mi przyjemności odmawia? To muszę o te przyjemności walczyć? To jak to w końcu jest, że znane są przypadki ludzi, których omijają trudności, cierpienia, choroby; ludzie, którzy pławią się w rozkoszach ... i w pewnym momencie zażywają całą fiolkę śroków upokajających i zasypiają na wieki.
Nie ja nie mogę żyć dla zażywania rozkoszy. Już prorok Kohelet skonstatował, że wszystko to "marność nad marnościami" [Koh 1,2].
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,
na obraz Boży go stworzył;
stworzył mężczyznę i niewiastę.
Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali ..."
[Rdz 1,28].
A więc dał nam, ludziom płodność, abyśmy się rozmnażali i zaludnili ziemię. Abyśmy ja sobie poddaną czynili.
A co to właściwie znaczy "czynić sobie ziemie poddaną"? Co to znaczy panować nad zwierzętami?
Znależć właściwa odpowiedź na te pytania, to znaleźć odpowiedź na pytanie o sens życia.
Pokój i Dobro!
P.s. Cieszę się "Jo_tka", że coraz bardziej pozwalasz dochodzić do głosu rozumowi i podziwiam jednocześnie, że potrafisz nie utracić przy tym uczucia.


Wt wrz 23, 2003 11:32
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 19, 2003 15:20
Posty: 151
Post 
temat dyskusji:
"Trochę refleksji nad sensem życia"

uszczegolownienie:
"co to znaczy - ze Bóg jest sensem życia?"

pamietacie dowcip? "kto jest twoja ulubiona postacia... i dlaczego wlasnie stalin?"


Wt wrz 23, 2003 21:21
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
A bo ja wiem, co to znaczy, Elka???
Nie po to zadawałam pytanie przecież, żeby usłyszeć kolejne, tylko żeby ktoś odpowiedział! :( Echhhhh... :(

Bóg jest sensem życia... No to takie hasełko, ładnie brzmiące...
Punktem odniesienia...? "Przychodzę, Panie, pełnić Twoją wolę." To psalm chyba?
"Co Ty byś chciał, bym zrobiła? Co Ty o tym sądzisz? Ma być tak? Dobrze myślę? Czy jednak gdzieś robię błąd?" Jak często mi się zdarza taka modlitwa? No zdarza... Ale powinna częściej :( Bo chyba częściej jest -"Czy to, czego chcę, jeszcze ujdzie, czy już nie?"

Ale czy to jest - sens? Sens to to - po co, w jakim celu... Dla Boga...
No, dać Mu nic nie mogę... Zapłacić... Ale chcę, coś ciągle chcę, o coś proszę... Czy w końcu to nie jest raczej "Przychodzę, Panie, byś mi pomógł pełnić moją wolę?" Ale jak - nie prosić???
"No dobrze, mam to przejść... Wiem, że tak w sumie jest dobrze, choć nie będzie łatwo... No... Ja już nie wytrzymuję, mogłoby być łatwiej, krócej...! No dobrze, skoro tak ma być, wiesz co robisz, nie jesteś złośliwy, widocznie tak jest lepiej... Tylko pomóż mi wytrwać!"
"E, nie... Na to to nie mam siły, nie poradzę, to później... Na razie to pozwól, że jeszcze trochę będzie po mojemu... Kiedyś się wezmę..."

A może powinno być po prostu: "Ty tak chcesz, więc tak będzie..." ? I nic więcej? "Bo po to jestem. Bo Ty jesteś Bogiem. " Echhhh... Nawet nie mam odwagi o to prosić... jeszcze się spełni i będzie ciężko... :(

Czyli to jest tak - "No, chcę wypełnić Twoją wolę... Ale pozwolisz, że będę decydowac za każdym razem osobno? Bo tak podjąć jedną decyzję na całe życie... Nie, nie chcę odchodzić, nie ma mowy o furtce... Ale..."
Oczywiście że Cię kocham i chcę z Tobą być zawsze, ale tak od razu ślub?? To takie ostateczne...

Może tym razem coś odpowiesz, Elka? :P :D

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Śr wrz 24, 2003 16:16
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
mysle jotka, ze masz bardzo pesymistyczny obraz siebie i Boga :(

naprawde uwazasz, ze sensem zycia jest zamartwianie sie, czy spelniam Jego wole? wieczne dopytywanie sie - czy robie dobrze? wtedy życie przecieka przez palce.....

ja czasem mam wrazenie, ze zyjemy bardzo asekurancko, jesli i dzie o to pelnienie Jego woli... wiele nie robimy wlasnie dlatego, ze wątpimy w siebie - i w Jego mądrość - przeciez dał nam rozum, no nie? :) mysle, ze czasem Bóg bardziej w nas wierzy, niz my sami w siebie ;)

dlatego pytalam o to, co konkretnie oznacza ten utarty zwrot - ze Bóg ma byc sensem mego życia.....

bo dla mnie - ma byc punktem odniesienia - cokolwiek czynie, mam czynic na Jego chwale - ale nie zamartwiac sie tym, ze czasem to nie wyjdzie, tylko cierpliwie w sobie takie patrzenie na swiat, na zycie wypracowywac :) przykladem dla mnie wielkim sa tu żydzi i ich zycie z Bogiem :) ich odnoszenie wszystkiego prosto do Niego :)


Śr wrz 24, 2003 19:32
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sie 21, 2008 19:19
Posty: 12722
Post 
Oj, Elka, Elka :D No znowu nie mam czasu sie z Tobą pokłócić :(
Dlatego tylko krótko :)
A gdzie ja napisałam o zamartwianiu??? To nie należy myśleć - jaki to, co robię, będzie miało efekt? Nie siedzę w drugim człowieku, nie znam go, nie znam sytuacji - nie chcę skrzywdzić, a muszę zdecydować.
Mam rzucać monetą, wybierając sama bez przesłanek, czy może lepiej - zapytać kogoś, kto wie wszystko???
Elka, decyzję i tak podejmuję, własnie chodzi o to by nie żyć asekurancko! I oczywiście, są rzeczy mniej i bardziej oczywiste. Zawsze jest ryzyko błędu. Ale popełnianie błędów dlatego, ze się nie zapytało kogoś mądrzejszego jest chyba po prostu głupie :D
A jeśli Go źle zrozumiem... W końcu jestem tylko człowiekiem :)
Jak chcesz czynić cokolwiek "na Chwałę Boga" nie pytając w czym On chce być chwalony???
Pozdrawiam :)

PS. Aha, czy mogę prosić o niekomentowanie mojego obrazu Boga i siebie? Bo nic o nim nie wiesz, poza tym, co napisałam. A to tylko ułomne słowa.

_________________
Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony


Cz wrz 25, 2003 6:58
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
hmmm - "niekomentowanie".... nie mialam zamiaru komentowac czegokolwiek - po prostu napisalam, jak odebralam twoją wypowiedż - zreszta nie jedną.... czesto to z ciebie na forum wyłazi: zastanawianie sie ....
nie pisze, ze to jest zle i nie napisalam, ze nie zastanwiam sie sama - chcialam tylko powiedziec [nie mam takiego daru slowa jak saxon ;)w temacie Biblii :D] zeby to nie bylo tylko zastanwianie sie i zeby sie zamartwiac tym, jak drugi czlowiek cos odbierze..... to sie chyba wiąze z pewnoscią siebie,s woich sądów i osądów.... jesli jest w czlowieku ta pewność [wypracowana czesto w cierpieniu i na kolanach] wtedy wiecej czasu poswieca sie po prostu na życie :) a nie na zastanawianie sie:)

"A gdzie ja napisałam o zamartwianiu??? " - a potem: "A jeśli Go źle zrozumiem... W końcu jestem tylko człowiekiem " - tu sie zamartwiasz :D
owszem - jestesmy tylko i aż ludźmi i mamy prawo do błędów, do pomyłek - ale po to własnie On ma byc w naszym życiu, ze jesli sie na Niego czlowiek otwiera, to On pomaga wyprostować drogi i ulepszać sie :)

a juz zupelnie nie rozumiem tego, ze nic nie wiem o twoim obrazie Boga i o tobie poza tym, co napisalaś :D:D to co? pisalas nieprawdę? ;)

pozdrawiam

ps - moze ktos pomoze nam wrócic do tematu? :D


Cz wrz 25, 2003 7:52
Zobacz profil
Post Sens czy sens życia
Na czacie dyskutowaliśmy nad sensem życia. Powiedziałem, że sensem życia jest Bóg. Uważam, że każdy musi się zastanowić [prędzej czy później] nad sensem życia - ogólnie i sensem swojego życia.
Ogólnie życie jest jakimś zadaniem dla każdego człowieka. Inaczej nie byłoby warto żyć, życie nie miałoby sensu
Więc trzeba się zastanowić nad sensem “umierania“. Każdy z nas umiera, to jeden pewnik, jaki towarzyszy każdemu człowiekowi. Każdy tez musi sobie zadać pytanie czy śmierć ma sens. Bo jeśli nie ma sensu, to życie nie ma sensu.
Jeśli żyjemy po to by umrzeć......... jaki to miałoby sens. Tyle jest na świecie cierpienia , wojen kataklizmów, wypadków. Życie generalnie składa się z wielu rodzajów cierpienia. Jeśli żyje się po to by cierpieć, umrzeć i zapaść się w nicości to jest bezsensem. Każdy człowiek musi się nad tym zastanowić - przestraszyć, zdziwić i to pewnie jest początek rozważań nad sensem życia. Można by wiele tu jeszcze napisać..... ale na tym się zatrzymam.
Teraz kolej na rozważanie sensu własnego życia. Tu również każdy ma inną drogę do poszukiwania odpowiedzi - po co ja żyję.
Indywidualnie zastanawiamy się będąc w różnych sytuacjach życiowych, czy to wszystko ma sens. Czy moje życie ma sens.
Są różni ludzie i mają różne możliwości i różne doświadczenia. Dla jednego sensem życia jest robienie pieniędzy, dla innego “kariery” dla innych jedno i drugie. Pewnie są i tacy, którym nie chce się patrzeć aż tak daleko i żyją z dnia na dzień. Jednak dopada i tych sytuacja z którą muszą się spotkać - by rozpocząć życie z “sensem“ prawdziwym sensem. [“Wszystko marność” Koh]
Jeśli samo życie, nie daje okazji do tego, by je zaplanować i żyć z planem - celem i nadać temu celowi sens - to zapewne spotkają ten Sens w momencie śmierci. Tam poznając Prawdę, taką bez pośrednictwa zmysłów czylisamego Jezusa - [tak jak jest napisane w PS] to z pewnością dostrzegą to, co było sensem ich życia i dokonają analizy opowiadając się za “tak“, lub “nie“.
Wracając do poznania sensu już tu na ziemi - można i trzeba znaleźć taki cel, który wszelkie nasze działania sprowadzi do sensu.
Mamy przykazania a szczególnie to jedno Miłość Boga i bliźniego. Szukamy wszyscy radości i szczęścia. To nadaje życiu sens ale nie jest jeszcze sensem w pełni, bo w nim jest wiele oczekiwań, które “zniekształcają sens gdyż to są jeszcze “pozory”. Radość i szczęście w tym życiu jest chwilowe trwa krótko. Szukanie szczęścia i radości tkwi w dawaniu. Tak nas uczy Ewangelia.
Przypomina mi się bajka o kwiecie paproci. Wojtek dostał swoje “szczęście” poprzez możliwość korzystania z wszystkiego co tylko zapragnął [bogactwo, pałace, służbę - gdy jego bliscy żyli w skrajnej nędzy] - jakoś nie mógł zaznać szczęścia o którym marzył. Nacieszył się tym, co posiadał [a miał tego sporo] a to przysporzyło mu wiele kłopotów, bo widział, że nie może się tym podzielić z tymi, których kochał. Był nieszczęśliwy. W rezultacie pozostawił cały majątek i odszedł.
W każdym z nas jest pragnienie, którego [byle co nie zadowoli] to żyje w nas i zmusza do ustawicznego przekraczania siebie. Widzimy, że jest wielu ludzi posiadających, to czego my nie mamy i mieć prawdopodobnie nie będziemy mieli. Uważamy, że oni są szczęśliwi - i, ze to oni mają w życiu szczęście. Nie widzimy tego, co mamy, i nie wiemy jak z tego korzystać i jak się tym cieszyć. Dla chorego człowiek zdrowy to szczęściarz, dla biednego bogaty to w czepku urodzony. Dla marzącego o karierze “idol” w jakiejkolwiek dziedzinie to niesamowity dar. Porównujemy jego i siebie, oczekujemy tego, co nie jest nam dane, a pragnienie wzbudza w nas niepokój i flustrację.. nie możemy się cieszyć tym co posiadamy i nie mamy tego, czego pragniemy.
Jednak są ludzie, którzy odnaleźli Boga - zostawili wszystko, oddali to, co posiadali [taką perłę na polu] i wtedy w wolności i zadowoleniu, trudach i cierpieniach widzieli, że to właśnie jest ich szczęściem. “Idź sprzedaj wszystko co masz , rozdaj ubogim i pójdź za Mną” - a on odszedł zasmucony. Nie poszedł po skarb w Niebie.......
Celem naszego życia jest osiągnięcie skarbu w Niebie. Są różne drogi, różne powołania. Są też różne cele - prowadzące do sensu życia. Sensem w życiu jest dawanie. Dawanie jest miłością Boga i bliźniego. Sensem życia jest więc sam Bóg, bo tu na ziemi nie ma innego sensu zatrzymywać się na niczym innym, gdyż czas zabiera wszystko i nic nie pozostaje. Zdobyć “metodę” na znalezienie Sensu to już życie z sensem.
Może na razie tyle rozważań o Sensie, celu i drogi do Sensu ......angażowania się w sens, który jest sumą różnych działań z Sensem, który się nie niszczy i nie kończy.
Szczęść Boże


Pt wrz 26, 2003 18:14
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2003 8:13
Posty: 8
Post (bez)sens życia
Pytanie o sens życia od kilku dni powraca do mnie nieustannie...
Siedząc w pracy, w klimacie teatralnych przedstawień dość często mówiących o sensie życia (i tu pojawia się doświadczenie wynikające z czestej obecności na spektaklach...w końcu tego wymaga praca ;) ) mam bardzo dużo czasu na rozmyślania... Cisza, spokój i samotność sprzyja zastanowieniu nad sensem życia...
Albo jego bezsensem...
Właśnie, to dobre pytanie, czy moje życie ma sens? Nie chcac "obnażać" swojego wnętrza mogę się ograniczyć tylko do suchego stwierdzenia, że nie widze sensu mojego życia... A jak ostatnio usłyszałam, jest to "priorytetowy błąd". Dlaczego tak jest? Dlaczego nie potrafie w sobie, w swoim życiu odnaleźć odrobiny dobra? Dlaczego nie znam odpowiedzi na pytanie po co żyję? Albo raczej...dlaczego nie chcę jej znać?
Budze się rano...otwieram oczy i pierwszą myślą jest..."dlaczego?". Jak małe dziecko poznające świat...dlaczego jest tak, dlaczego tak...
Cel... no cóż, idę drogą...a może nie idę, ja chyba stoję w miejscu... Przede mną drogowskaz: na prawo życie, na lewo śmierć... Waham się chwile... Szukam pomocy... Błądze w myślach, gubie się w swoich uczuciach... Znienawidzony obraz z dzieciństwa powraca jak sen... I wciąż mi podpowiada "Jesteś do niczego... Nie warta świata... Niepotrzebna...". Żyję we własnym świecie, świecie zakłamanej iluzji... wyimaginowanym przez chory umysł dorastającego dziecka... Patrze w krzywe zwierciadło i widze zniekształcony obraz siebie.... I gdzie tu znaleźć sens? Jak odnaleźć cel mojego życia? Z bólu i rozpaczy, z wielkiej bezradności wołam do Boga, którego kiedyś tak nienawidziłam... w którego wątpię do dziś... Ale wołam, krzycze z całych sił: >>POMÓŻ MI. Nie zostawiaj mnie samej, nie radzę sobie sama... Nie chcę być sama! Bądź chociaż Ty...<< I wciąż odpowiada mi głucha cisza... Albo to ja ogłuchłam na Jego słowa...
Żyję z dnia na dzień... W ciągłym zabieganiu codziennych obowiązków... Wegetuję... Bo to nie życie. I wciąż nie wiem czego tak naprawde oczekuję...czego tak naprawde pragne. I po co to wszystko robię... Czy nie prościej byłoby zostawić to wszystko i przejść na drugą strone? Poddałam się... bez walki... Od początku skazana na niepowodzenie tępo poddaję się losowi... Skazana przez samą siebie... przez wypalone wnętrze, przez brak uczuć i wiary... wiary w siebie, wiary w ludzi, wiary w życie... wiary w Boga... Patrze na świat z zamkniętymi oczami... widze tylko to, co odbija sie w moim lustrze...krzywą, zniekształconą, szarą rzeczywistość. Mijam ludzi na ulicy...w każdym widze wroga...potencjalnego wroga, czekającego na mój upadek. Boję się ich. Boje się świata. Boję się siebie.
Czasem nie mam już siły tak dłużej błądzić... Ale nie wiem co robić... Nierealne wydaje mi sie naprawienie swojego spojrzenia... nie potrafie patrzeć obiektywnie. Swój świat budowałam przez tyle lat...nie tak łatwo teraz z niego wyjść. Wiec co jest lepsze? Żyć w zakłamaniu? Czy może nie żyć?

Stoje na rozdrożu i podejmuje trudną, wydaje się ostateczną decyzję... Coś mnie pcha w prawą stronę... Jednak głos niesprawiedliwego sumienia każe mi iść na lewo... Robie krok... i nagle czuje ogromny ból...po czym wszystko znika... Budzę się w teatrze świata... Wciąż tego samego, wciąż tak dla mnie znienawidzonego... Oślepiający blask nie pozwala mi patrzeć... Zamykam oczy... chcę odpocząć... By znów dokonać wyboru...
Jednak za każdym razem staje znów przed drogowskazem... I znów z płaczem wybieram lewo... I znów coś ciągnie mnie z powrotem...błądzę na granicy dnia i nocy...między snem a jawą...między życiem a śmiercią...

Zdecydowana, gotowa na wszystko... idę w lewo... Małymi krokami zbliżam się do celu... celu którego nie widze... Celu, który położy kres wszystkiemu... Wszystkiemu...

Czy tego właśnie pragnę???

_________________
Diaspo


So wrz 27, 2003 12:03
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn maja 19, 2003 8:14
Posty: 487
Post sens zycia
Diaspora. Popatrz, co napisałaś. Mam dwie drogi, jedną z prawej a drugą z lewej strony. Ja widzę jeszcze jedna, której nie uwzględniłaś. To droga w górę. By popatrzeć w górę trzeba nie patrzeć ani w lewo ani w prawo. Należy zostawić wszelkie inne patrzenie.
Pewnie byłaś kiedyś w górach więc Wiesz że idziesz pod górę i męczysz się, odpoczywasz – rozglądasz się wokół i idziesz dalej. Jak jesteś już na szczycie, patrzysz na wszystko inaczej - patrzysz na drogę, jaką przebyłaś, na trud i zmęczenie nawet nie jest istotne to, co zostało na dole. Żyjesz „szczytem”
Nie znam Ciebie, nie znam Twoich problemów, ale sądzę,, że skupianie się na przeszłości i obserwowanie, „jaka jestem” z dzieciństwa .. nie pozwala Ci zająć się tym, co stanowi chwila obecna. Mam wrażenie, że żyjesz przeszłością i to ona przeszkadza Ci w teraźniejszości. Faktem jest, ze przeszłość w jakiś sposób kreuje teraźniejszość i przyszłość. Ale czytając to, co napisałaś – wydaje mi się, że nie masz załatwionej sprawy z przeszłości, która nie pozwala Ci żyć czasem obecnym i tworzyć tym samym przyszłości.
Piszesz o Bogu i wołaniu do Niego a On nie odpowiada. Może Bóg odpowiada Ci teraz i chce rozmawiać z Tobą nie jako z kilkuletnia dziewczynka a dorosłą dziewczyna. Może dlatego nie słyszysz odpowiedzi, nie widzisz zmian jakie się dokonały w Tobie i w tym, co stanowiło „problem”
Diaspora każdy z nas wie, że Bóg wysłuchuje nas dokładnie…. Nawet wie, co nas skłania do tej modlitwy. Mało z tym , Bóg będąc Miłością pragnie jednego i tylko jednego - dawania nam dobra. To takie proste [teoretycznie i logicznie] Bóg jest prosty to my „szukamy wiele jak potrzeba tak niewiele”
szczesc Boże

_________________
Bóg zna Twoją przeszłość, ofiaruj mu teraźniejszość a On zatroszczy się o twoją przyszłość.


So wrz 27, 2003 19:53
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N cze 22, 2003 8:58
Posty: 3890
Post 
"Celem naszego życia jest osiągnięcie skarbu w Niebie. Są różne drogi, różne powołania. Są też różne cele - prowadzące do sensu życia. Sensem w życiu jest dawanie. Dawanie jest miłością Boga i bliźniego. Sensem życia jest więc sam Bóg, bo tu na ziemi nie ma innego sensu zatrzymywać się na niczym innym, gdyż czas zabiera wszystko i nic nie pozostaje."

ja chcialabym sie zatrzymac larsie na tym dawanie........ dawanie czego?? komu?? - mozesz konkretniej?

no i znowu - troche generalizujesz, ze kazdy czlowieka MUSI sie nad sensem zycia zatrzymac :) wcale nie musi, a nawet wiecej - nie CHCE - lepiej obejrzec kolejny serial w tv... czlowieka nic nie determinuje, nawet smierc...

moja kolezanka, spotykajac sie z sytuacja czlowieka, ktory mial wszystko, a teraz umiera [w szpitalu zarazil sie wirusowym zapaleniem wątroby typu C - przeszczep zostal odrzucony] - nic nie mowila o sensie zycia, o Bogu, tylko westchnela, jaki ten swiat niesprawiedliwy i nieobliczalny

czlowiek nie POTRZEBUJE Boga, aby życ - potrzebuje powietrza, wody, pozywienie - Boga nie
Boga mozna jedynie pragnąć - a pragnienie to cos, co nie w kazdym sie pojawia - i co? zycie takich ludzi nie ma sensu? ma i uwazam, ze nie wolno nam wierzacym tego sensu negowac....


N wrz 28, 2003 11:41
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2003 8:13
Posty: 8
Post 
Znów siedzę w potwornej ciszy... Ciszy która boli...Boli, bo skłania do refleksji...do myślenia...
Droga którą idę... dlaczego akurat ta? Dlaczego wciąż kieruję się w lewo? Być może dlatego że wygląda na prostszą? Na krótszą? Na mniej "niespodziewaną"... Wiem co mnie czeka na jej końcu...Nie patrzę w góre... nie istnieje dla mnie nic...poza moją głupią wiarą w wytworzony obraz siebie i świata. Ide ze spuszczoną głowa...nie widze nic poza drobnym żwirem drogi. Poza tym co boli, co niepozwala żyć.

Zamknięta w skorupce własnego "ja", panicznie boje sie wyjść na zewnątrz... To co było kiedyś...powraca wciąż na nowo. O tym nie można zapomnieć...nie można wymazac przeszłości. Nie można cofnąć czasu...
Nic nie mogę już zrobić... Pozostaje mi jedno... Tkwić w tym zakłamanym świecie... Iść dalej obraną drogą...
W tym świecie wszystko mi wolno... Tu nie ma Boga...nie ma żadnych praw. Jestem tylko ja i mój ból. Kiedy wszystko wolno, to na końcu jest śmierć. Zadana innym albo samemu sobie. Powoli idę drogą niszcząc siebie... Powoli ucieka ze mnie życie... Nie zatrzymuję go... Wręcz przeciwnie...próbuję przyspieszyć ten trudny, jakże bolesny proces wyniszczenia siebie. Bo nie chcę dłużej żyć. TAK żyć...

"Nie patrz przed siebie, nie patrz za siebie...Patrz w górę..." Nie mam sił by podnieść głowę... Duszę się wdychając zatrute [zbyt subiektywną] prawdą powietrze... Nie widze drogi do góry... Dla mnie ona nie istnieje...
Dlaczego? Bo jestem przekonana że na nią nie zasługuję? Bo wiem że nie należy mi się choćby odrobina szczęścia?

Wędrując po górach patrzyłam na wielkie dzieło stworzone przez Boga... Boga o którym tyle mi mówiono...którego uczono mnie kochać... A tymczasem Jego nigdy dla mnie nie było... A nawet jeśli był...był czymś odległym...niezrealizowanym marzeniem...marzeniem, do którego tak teraz tęsknię...
Nigdy nie żyłam "szczytem"... Nawet stojąc na szczycie z trudem osiągniętej góry... Patrzyłam na dół zastanawiając się ile jeszcze takich gór muszę pokonać... Ile jeszcze trudności mnie czeka... I czy zdołam stawić im czoła? Wzrok przenosiłam ku niebu... Widząc tylko czarne chmury...nie zwiastujące nic dobrego... Schodziłam w dół oczekując nowego cierpienia...czekając na nowe zło, które popełnię, nieświadomie wyrządzając komuś krzywdę... Bo każdy mój gest, każde moje słowo, każde spojrzenie jest złe... Bo we mnie tkwi zło... Bo jestem skazana na zło... W procesie w którym byłam oskarżoną... wydałam wyrok na siebie samą. Nie ma możliwości odwołania... Nie ma możliwości "złagodzenia" kary... Zasługuję na nią... Za to jaka jestem... za to kim jestem.

Nienawidzę litości... Ona boli bardziej niż gorzka prawda... Czuję że spadam w otchłań, z której nie bedzie już wyjścia... Jest ciemno, nie widze światła... Tu nie dochodzi żaden promień słońca...żaden promień nadziei...złudnej nadziei. Nie wierze, że będzie inaczej. Zbyt długo w tym tkwie... Ale czuje jak mój domek z kart, budowany w wielkim skupieniu, tak skrupulatnie...nagle sie rozpada... Nie zostaje nic... Nie zostaje nic ze mnie...
Czasem resztkami sił szukam czyjejś dłoni... Rozpaczliwie rozcinam dłonią ciężkie powietrze mojego świata... Potem karce sama siebie >>Nie możesz oczekiwać pomocy...Ty na nią nie zasługujesz... Nie warta jesteś tego...<< A Bóg? On oddala się z każdym dniem coraz bardziej... Zostaje gdzieś z boku... Niezauważony, wciąż niewidoczny dla mnie...

Pozostaje tylko wielka tęsknota...za niespełnionymi ambicjami...za nieosiągniętymi celami, niezrealizowanymi marzeniami...
Już teraz nie mam nawet tego...już nie potrafie patrzeć w dal... Nie mam marzen, planów... Jedynie czekam na koniec. Na kres...po którym nie bedzie już nic...

Nie potrafie spojrzeć na to wszystko z dystansem... Nie potrafie patrzeć z boku... Dla mnie to jest niezaprzeczalną prawdą...każdy argument chcę obalić... Przekonać siebie, że mam racje. Na siłe udowodnić, że nie zasługuję na życie... I wciąż stawiam wokół siebie mur...kolejną barierę, której nic nie może pokonać... Bo problem tkwi we mnie. W mojej zawziętości? W moim uporze? W moim chorym pojmowaniu rzeczywistości? Jak wyrwać się z więzów własnego sumienia? Jak rozplątać zaplątane myśli? Jak zmienić mój świat? Jak zacząć naprawdę żyć?

Ja już nie widzę szans...Ani sensu...

Na pytanie: co jest celem Twojego życia?
Wciąż odpowiem...nie ma go...

PS Gorycz przeżytych dni zostaje w ustach... Ale z ogromnym uporem krzywie twarz w uśmiechu... Smutek chowam za maską śmiechu... Bo przecież ja tu się nie liczę...

_________________
Diaspo


N wrz 28, 2003 16:49
Zobacz profil
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2003 8:13
Posty: 8
Post :(
Dlaczego niektórzy kwestionują moje uczucia? Chyba mam prawo czuć sie tak jak sie czuje... Może to jest złe....ale ja cala jestem zła...
Tylko dlaczego skreślacie moje uczucia nie wiedząc tak naprawde co ja czuje? Dlaczego na siłe wmawiacie mi pewne rzeczy? Dlaczego nie potraficie zrozumieć że moje zycie, mój świat TAK PO PROSTU WYGLĄDA???
Ja nie potrafie tego zmienić... Ja widze tylko jeden wybór... Dla mnie słuszny...
Pozdrawiam

_________________
Diaspo


Pn wrz 29, 2003 10:25
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 49 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL