Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest So lis 22, 2025 14:10



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 67 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5  Następna strona
 Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach 
Autor Wiadomość

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
domi_que napisał(a):
Zaś co do samej ortografii: myślę, że jest to umiejętność potrzebna do skutecznej komunikacji. Zniesienie zasad ortograficznych spowodowałoby, że słowa (przynajmniej niektóre) występowałyby w kilku wariantach. A jakby do tego dorzucić przestawianie/odwracanie liter, to już w ogóle byśmy nic nie zrozumieli :lol:


Chodzi mi o prostą sprawę: mamy dziecko A i dziecko B. Jeśli dla skutecznej komunikacji konieczny jest pewien poziom poprawnej pisowni, to powinien być on jednakowy w obu wypadkach. Czyli jeśli mam tekst T, to albo jest on zrozumiały (powiedzmy, zawiera nie więcej niż x% błędów i literówek), albo nie (zawiera więcej niż x% błędów i literówek). Skoro w przypadku dysortografii uznajemy, że tekst jest wystarczająco zrozumiały przy określonym poziomie błędów, to uważam, że taki jest niezbędny poziom poprawności dla potrzeb skutecznej komunikacji. Oczywiście im poprawniej tym lepiej, ale chodzi mi o ustalenie poziomu koniecznego minimum. Reszta dla chętnych.

domi_que napisał(a):
Pytanie, dlaczego od razu jako sytuację przeciwną założyłeś „dramatyczne skutki” (patrz sformułowanie: „poważna krzywda”). Dlaczego nie wymieniłeś innego wariantu reakcji, moim zdaniem najpowszechniejszego, czyli przejścia obok i niezwrócenia uwagi na płaczącą osobę? W tych dwóch rzeczach widziałabym stereotypowe postrzeganie.


Nie założyłem, że takie sytuacje mają miejsce, ale że aby mówić o całkowitym bilansie, należałoby zbadać większą próbę i zestawić wszystkie istotne zdarzenia (a nie tylko te popierające naszą tezę).

Przejście obok i niezwrócenie uwagi uznałem za zdarzenie neutralne: nie pomógł ale i nie wyrządził krzywdy. Można też ująć w statystyce, im pełniejsza tym lepiej. Upraszczając, chodzi mi o rzetelne badania N przypadków i zestawienie typu:
- w n1 przypadkach uczeń ADHD pomógł płaczącemu dziecku i ono przestało płakać
- w n2 przypadkach uczeń ADHD wyrządził krzywdę dziecko i ono zaczęło płakać
- w n3 przypadkach uczeń ADHD przeszedł obok neutralnie

Oczywiście to mocno uproszczony schemat, ale mam nadzieję, że oddaje istotę sprawy: rzetelny bilans strat i zysków.

domi_que napisał(a):
Inna sprawa, że gdyby dziecko zostało skrzywdzone, to do jego rodziców średnio przemawiałoby wyjaśnienie: „Tamten uczeń nie działał celowo. On ma ADHD i nie zawsze jest w stanie kontrolować swoje zachowanie”.


Właśnie o tym piszę, że do rodziców średnio przemawiają takie wyjaśnienia. Nie każdy jest gotów narażać swoje dziecko dla idei powszechnej edukacji czy sukcesu pedagogicznego nauczyciela.

domi_que napisał(a):
Ja raz bawiłam się z chłopcem (8 lat), który miał ADHD. O tym, że je miał dowiedziałam się po zabawie. I gdybym miała się jasno określić, na pewno nie powiedziałabym, że ten chłopiec ma tę przypadłość, bo był raczej spokojny (choć żywy). Raczej było to dobrze zdiagnozowane ADHD, bo z tego, co pamiętam, nauczycielka mówiła, że dziecko jest leczone również farmakologicznie (co jest dość rzadkie w Polsce).


Mnie nie chodzi o ADHD, a generalnie o tzw. "trudnych uczniów". Tak jak pisałaś powyżej, dla mnie fakt czy taki uczeń ma ADHD poprawnie zdiagnozowane czy nie i czy w ogóle ma ADHD jest sprawą drugorzędną. Pierwszorzędną jest, jakie zagrożenie stanowi dla pozostałych dzieci.

domi_que napisał(a):
Co nazywasz „rozwiązaniem w miarę skutecznym”? „Podrzucenie” ucznia, z którym sobie nie radzimy (nie chcemy poradzić?) innej szkole?


Skuteczne w obrębie szkoły pozbywającej się ucznia. Nie przesądzam, czy powinien on trafić do innej, podobnej szkoły czy też do wyspecjalizowanej placówki, raczej byłbym za tym drugim rozwiązaniem.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Oczywiście lepiej byłoby, gdyby problem udało się rozwiązać, chociażby poprzez współpracę między nauczycielami. Ale skoro latami taka współpraca nie zachodziła, to nie widzę przyczyn, dla których miałoby się to zmienić.

Ja z kolei nie widzę uzasadnionych przyczyn, dla których miałoby się to nie zmienić.


Jeśli nie ma uzasadnionych przyczyn, to dlaczego jest tak jak jest? Tak już jest, że w wyniku działania różnych czynników ustala się jakiś stan równowagi i bez pojawienia się istotnych nowych sił ten stan będzie trwał.

domi_que napisał(a):
Często jest tak, że „trudny” uczeń znajduje na lekcji „doraźne” towarzystwo z grona „reszty dzieci”. Może warto nauczyć „resztę dzieci” ignorowania „trudnego” ucznia? Jedno niebezpieczeństwo widzę w tym, co piszesz: to wygląda trochę jak „oczyszczanie” sfery publicznej z problemów już na starcie, czyli w sytuacji, kiedy jak najbardziej można zawalczyć o ich skuteczne rozwiązanie. I nie chodzi tutaj o satysfakcję zawodową nauczyciela, ale o wychowanie „zdrowego” społeczeństwa.


Pewnie tu się zasadniczo różnimy. W mojej ocenie problemy nie są skutecznie rozwiązywane na starcie i w tym cały szkopuł. Cel mamy wspólny (wychowanie „zdrowego” społeczeństwa), ale inne wyobrażenie o metodach jego osiągania.

Dla mnie to sytuacja przypominająca nieco leczenie zakażenia: lekarze od lat próbują różnych lekarstw i terapii, aby uratować kończynę. I ja (jako pacjent) zgadzam się, że byłoby super, gdyby im się udało, nie neguję też, że teoretycznie jest to możliwe, że gdybyśmy mieli odpowiednie warunki i wysokiej klasy specjalistów, to szanse byłyby duże itd. Ale widzę też, że mimo różnych wysiłków zakażenie nie zmniejsza się, lecz postępuje. Dlatego, w tych konkretnych uwarunkowaniach, za wariant najlepszy (co nie znaczy dobry) uważam amputację.

domi_que napisał(a):
I jeszcze jedną rzecz widzę: kim jest zwykle uczeń „trudny”? Kimś z „nizin społecznych”, z patologicznej rodziny. Kimś, kto rozpaczliwie pragnie akceptacji, mając jednocześnie potwornie zaniżoną samoocenę i jedyny sposób (bo innego go w domu nie nauczono), jaki widzi na jej polepszenie, to zachowania postrzegane jako niewłaściwe (ale za to pokazujące siłę). Jeżeli nauczyciel (rodzic zresztą też) odrzuci takie dziecko, to jaki komunikat wyśle reszcie dzieci? Ano, że każdy uczeń pochodzący z „nizin” jest zły, niewarty uwagi, nigdy się nie zmieni i w ogóle należy postawić na nim krzyżyk.


Nie mogę się zgodzić, uważam, że wielu jest "trudnych uczniów" z tzw. dobrych domów i wielu jest "normalnych uczniów" z tzw. nizin. Nawet gdyby było tak jak piszesz, to wątpię, aby dochodziło do tak prymitywnej generalizacji (każdy uczeń pochodzący z „nizin” jest zły). I na koniec, jeśli nie każdy uczeń pochodzący z „nizin” jest zły, to po odseparowaniu "złych" tym bardziej widoczna byłaby fałszywość tego stwierdzenia. Jeśli bowiem mamy skrzynkę z jabłkami i kilka z nich jest zgniłych, to ktoś może natrafić na jedno z tych zgniłych i wyciągnąć pochopny, błędny wniosek: wszystkie jabłka w tej skrzynce są zgniłe. Ale jeśli usuniemy zgniłe jabłka, to nawet osoba dokonująca bardzo powierzchownej obserwacji nie będzie miała okazji dojść do błędnych wniosków.

domi_que napisał(a):
A jeżeli uczeń spokojny jest zakompleksiony? Pomóc mu (i przez to skupi on na sobie „znaczną część uwagi nauczycieli”) czy zignorować? Nie bardzo rozumiem, co konkretnie masz na myśli z tym skupianiem uwagi… Mi chodziło o to, że często, aby uczeń się uspokoił (w sensie zmiany charakteru, a nie w kontekście pojedynczej lekcji), wystarczy pomagać mu w budowaniu poczucia własnej wartości.


Skupianie uwagi rozumiem w klasycznym ujęciu, czyli poświęcanie jednej osobie stosunkowo dużo czasu.

Liam napisał(a):
Wydaje mi się, że zapominacie o jednym. Poświęcenie czasu trudnemu uczniowi nie musi odbywać się kosztem pozostałych. Sztuką prawdziwą jest zintegrowanie klasy - podstawowe zadanie wychowawcy, który powinien być wspomagany przez resztę zespołu. Kiedy to się udaje, a można to osiągnąć, klasa jest także zaangażowana w problemy trudnego i uczą się - przy okazji przedmiotu - pomagać sobie nawzajem. To coś na kształt oddziałów integracyjnych, tyle że w innej płaszczyźnie.


Powiem tak: idea podoba mi się, cieszyłbym się gdyby tak było, ale na podstawie obserwacji uważam, że szanse na powszechność takiego modelu są niewielkie. Coś tak jak z socjalizmem: podoba mi się idea pełnego zatrudnienia, gdzie każdy jest potrzebny, daje coś dla innych itd. Ale na szerszą skalę i w dłuższej perspektywie nie wierzę w jego sukces. Okazał się nieefektywny w zestawieniu z modelem, w którym mamy konkurencję, w którym silniejszy pożera słabszego i szybszy pożera wolniejszego, a część siły roboczej jest niewykorzystana. Może to brzmi brutalnie, ale moim zdaniem nie ma sensu kopać się z koniem...

Liam napisał(a):
Na angielskim - bo to był przedmiot, którego uczyłem - możliwości jest mnóstwo. Swego czasu z bardzo oporną klasą szliśmy do kina na dobry film w oryginale, po czym uczyliśmy się na materiale. Zainteresowani muzyką tłumaczyli teksty piosenek, psychologowie pisali eseje na temat relacji, opisywali charakterystykę bohaterów, lingwiści wyszukiwali co trudniejsze słowa, inni planowali i odgrywali alternatywne zakończenia przygody, itd. Potem grupy kolejno prezentowały swoje projekty a wszyscyśmy się przy tym uczyli - ze mną włącznie. Ja do tego jeszcze pilnowałem, żeby realizowany był program w zakresie słownictwa i gramatyki.


Właśnie, czyli przy odpowiednim zróżnicowaniu, pozostawieniu uczniom pewnej swobody tak aby mogli skupić się na tym, co ich interesuje, wszyscy są bardziej zadowoleni i mniej skorzy do działań destrukcyjnych. Dlatego byłby za tym, aby program okroić do niezbędnego minimum, a maksimum swobody pozostawić uczniom, rodzicom czy nauczycielom.


Cz kwi 15, 2010 11:17
Zobacz profil
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
SweetChild napisał(a):
Skoro w przypadku dysortografii uznajemy, że tekst jest wystarczająco zrozumiały przy określonym poziomie błędów, to uważam, że taki jest niezbędny poziom poprawności dla potrzeb skutecznej komunikacji. Oczywiście im poprawniej tym lepiej, ale chodzi mi o ustalenie poziomu koniecznego minimum. Reszta dla chętnych.

Mój polonistyczny umysł nie jest, niestety, w stanie przejść siebie i stanąć obok, aby móc sobie wyobrazić „niezbędny poziom poprawności” (ortograficznej)…

SweetChild napisał(a):
Nie założyłem, że takie sytuacje mają miejsce, ale że aby mówić o całkowitym bilansie, należałoby zbadać większą próbę i zestawić wszystkie istotne zdarzenia (a nie tylko te popierające naszą tezę).

Nie chciałam tworzyć żadnego całkowitego bilansu. Tamta historia była tylko przykładem na to, jak niezgodne z rzeczywistością mogą się okazać opinie poradni i nauczycieli, które demonizują zachowanie ucznia, zamiast próbować mu pomóc.

SweetChild napisał(a):
Właśnie o tym piszę, że do rodziców średnio przemawiają takie wyjaśnienia. Nie każdy jest gotów narażać swoje dziecko dla idei powszechnej edukacji czy sukcesu pedagogicznego nauczyciela.

Rozumiem rodziców. Z tym, że według mnie problem tkwi nie tyle w uczniu, co w nauczycielu. Wydaje mi się, że aby poradzić sobie z „trudnym” uczniem, nauczyciel musi być zaradny, stanowczy, ale też kreatywny. Od posiadania tej cechy (czy też stopnia jej rozwinięcia) zależy również to, czy nauczyciel będzie umiał zainteresować uczniów (i tych „trudnych”, i tych spokojnych) przedmiotem. Osobiście nie spotkałam nauczyciela, który prowadziłby super lekcje tylko pod nieobecność „trudnych” uczniów. Jeśli umiał zainteresować lekcją, to również potrafił sobie poradzić z „trudnymi” uczniami.

SweetChild napisał(a):
Skuteczne w obrębie szkoły pozbywającej się ucznia. Nie przesądzam, czy powinien on trafić do innej, podobnej szkoły czy też do wyspecjalizowanej placówki, raczej byłbym za tym drugim rozwiązaniem.

Myślę, że uczniowie trafiający do wyspecjalizowanej placówki, to byłby właśnie ten 1%, o którym pisał Liam. Jak stopniujesz w ogóle poziom „trudności” ucznia? W jakich sytuacjach dopuszczasz jeszcze pozostanie „trudnego” ucznia w szkole, a w jakich powinien on już zostać usunięty (przy założeniu, że jest jeszcze zbyt „grzeczny”, by trafić do wyspecjalizowanej placówki)?

SweetChild napisał(a):
Jeśli nie ma uzasadnionych przyczyn, to dlaczego jest tak jak jest? Tak już jest, że w wyniku działania różnych czynników ustala się jakiś stan równowagi i bez pojawienia się istotnych nowych sił ten stan będzie trwał.

Jest tak, jak jest, ponieważ bycie nauczycielem jest bardzo mało prestiżowym zawodem. W wyniku tego nauczycielami zostają często ludzie będący życiowymi frustratami – nie mają szans na inną pracę, więc idą do szkoły „uczyć”. To wina systemu, a skoro to wina systemu, to dlaczego uczniowie mają być karani za to, że spotkali na drodze swej edukacji nauczyciela-frustrata?

SweetChild napisał(a):
Dla mnie to sytuacja przypominająca nieco leczenie zakażenia: lekarze od lat próbują różnych lekarstw i terapii, aby uratować kończynę. I ja (jako pacjent) zgadzam się, że byłoby super, gdyby im się udało, nie neguję też, że teoretycznie jest to możliwe, że gdybyśmy mieli odpowiednie warunki i wysokiej klasy specjalistów, to szanse byłyby duże itd. Ale widzę też, że mimo różnych wysiłków zakażenie nie zmniejsza się, lecz postępuje. Dlatego, w tych konkretnych uwarunkowaniach, za wariant najlepszy (co nie znaczy dobry) uważam amputację.

Pewnie nie rozumiem Ciebie do końca dobrze… Załóżmy, że mamy dziecko 7-letnie, które jest klasowym rozrabiaką. Z roku na rok trudności wychowawcze się nasilają. Po jakim czasie należy zaprzestać walki o to dziecko? Wracając do Twojej metafory: obcięcie kończyny raczej nie naruszy osoby pacjenta jako takiej. Zaprzestanie walki o dziecko może prowadzić do jego śmierci jako osoby.

SweetChild napisał(a):
Nie mogę się zgodzić, uważam, że wielu jest "trudnych uczniów" z tzw. dobrych domów i wielu jest "normalnych uczniów" z tzw. nizin.

Ok., przyznaję, że „zwykle” to było zbyt mocne słowo. Niemniej, jednych i drugich łączą pewne braki na poziomie relacji w rodzinie, które to braki szkoła powinna starać się wyrównać (jest to wpisane w zadanie wychowawcze szkoły), a nie ignorować czy zamiatać pod dywan.

SweetChild napisał(a):
Nawet gdyby było tak jak piszesz, to wątpię, aby dochodziło do tak prymitywnej generalizacji (każdy uczeń pochodzący z „nizin” jest zły).

Właśnie u dzieci (szczególnie młodszych) bardzo prawdopodobne jest, że dojdzie do takiej generalizacji.

SweetChild napisał(a):
Skupianie uwagi rozumiem w klasycznym ujęciu, czyli poświęcanie jednej osobie stosunkowo dużo czasu.

Zwykle, jak uczeń ma duży problem, to początkowo poświęca mu się sporo czasu. Ale później – zakładając, że metody skutkują – nauczyciel zaczyna poświęcać mniej czasu temu uczniowi. Zapewniam Cię, że praca z uczniem zakompleksionym też może być orką na ugorze. Nie potrzeba wcale „trudnego” ucznia do skupiania znacznej części uwagi nauczyciela :)


Cz kwi 15, 2010 16:45
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
.
Czy ja się wreszcie dowiem dokąd Wy chcecie tych uczniów posyłać? Bo słyszałem że ktoś tu chce rozmawiać o realiach. Zatem, zgodnie z moją wiedzą takich "wyspecjalizowanych" placówek w naszym kraju to są dwa rodzaje: poprawczak i szkoła specjalna. To co, wszystkich tam, czy tylko wybranych przez zmartwionych rodziców?


Cz kwi 15, 2010 16:54

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
domi_que napisał(a):
Mój polonistyczny umysł nie jest, niestety, w stanie przejść siebie i stanąć obok, aby móc sobie wyobrazić „niezbędny poziom poprawności” (ortograficznej)…


Widocznie za bardzo chciałem, aby to "mondrze" zabrzmiało i przedobrzyłem ;) Chodzi o prostą sprawę: ileś tam błędów oznacza ocenę niedostateczną z dyktanda, ileś tam dyskwalifikuje wypracowanie (przynajmniej kiedyś tak było). Skoro dla osób z dysortografią jest to np. 10 błędów, to dlaczego dla pozostałych jest 5 (liczby przykładowe)? Najwyraźniej 10 błędów nie uniemożliwia komunikacji, skoro takie są kryteria dla osób z dysortografią.

Nie znaczy to wcale, że jestem zwolennikiem niedbałego pisania, a wręcz przeciwnie, staram się pisać poprawnie i najczęściej nie chce mi się czytać wypowiedzi niedbale napisanych. Ale może inni lubią? Może wcale poprawność językowa wcale nie jest taka ważna?

domi_que napisał(a):
Nie chciałam tworzyć żadnego całkowitego bilansu. Tamta historia była tylko przykładem na to, jak niezgodne z rzeczywistością mogą się okazać opinie poradni i nauczycieli, które demonizują zachowanie ucznia, zamiast próbować mu pomóc.


Zgadza się, a ja twierdzę, że takie pojedyncze przypadki niewiele nam mówią.

Znam człowieka, który palił nałogowo przez "całe życie", a dożył w dobrym zdrowiu prawie 100 lat. Znam też człowieka, który nigdy nie palił i umarł na raka płuc koło pięćdziesiątki. Na postawie tych jednostkowych przypadków moglibyśmy dojść do błędnego wniosku, że palenie wpływa korzystnie na zdrowie i zmniejsza chroni przed rakiem płuc.

domi_que napisał(a):
Rozumiem rodziców. Z tym, że według mnie problem tkwi nie tyle w uczniu, co w nauczycielu. Wydaje mi się, że aby poradzić sobie z „trudnym” uczniem, nauczyciel musi być zaradny, stanowczy, ale też kreatywny. Od posiadania tej cechy (czy też stopnia jej rozwinięcia) zależy również to, czy nauczyciel będzie umiał zainteresować uczniów (i tych „trudnych”, i tych spokojnych) przedmiotem. Osobiście nie spotkałam nauczyciela, który prowadziłby super lekcje tylko pod nieobecność „trudnych” uczniów. Jeśli umiał zainteresować lekcją, to również potrafił sobie poradzić z „trudnymi” uczniami.


Ale ja temu nie przeczę. Życzyłbym sobie, aby każdy nauczyciel umiał zainteresować lekcją i radził sobie z „trudnymi” uczniami. Powiem więcej: to by było super :-) Tylko skąd wytrzasnąć takich nauczycieli? Masowo, dla potrzeb powszechnej edukacji.

domi_que napisał(a):
Myślę, że uczniowie trafiający do wyspecjalizowanej placówki, to byłby właśnie ten 1%, o którym pisał Liam. Jak stopniujesz w ogóle poziom „trudności” ucznia? W jakich sytuacjach dopuszczasz jeszcze pozostanie „trudnego” ucznia w szkole, a w jakich powinien on już zostać usunięty (przy założeniu, że jest jeszcze zbyt „grzeczny”, by trafić do wyspecjalizowanej placówki)?


Uważam, że to każdy przypadek musi być rozpatrywany indywidualnie, przez fachowców: nauczycieli danej szkoły plus może poradnia?

domi_que napisał(a):
Jest tak, jak jest, ponieważ bycie nauczycielem jest bardzo mało prestiżowym zawodem. W wyniku tego nauczycielami zostają często ludzie będący życiowymi frustratami – nie mają szans na inną pracę, więc idą do szkoły „uczyć”. To wina systemu, a skoro to wina systemu, to dlaczego uczniowie mają być karani za to, że spotkali na drodze swej edukacji nauczyciela-frustrata?


Zgadzam się, że bycie nauczycielem mogłoby być bardziej prestiżowym zawodem. Tylko jak tego dokonać? Moim zdaniem właśnie poprzez zmniejszenie rozmiarów przymusowej i bezpłatnej edukacji. Wychodzę z założenia, że jeśli edukacja jest przydatna w życiu, to ludzie sami będą się garnąć do wiedzy (jak nie same dzieci, to za pośrednictwem rodziców). Wielu przecież uczy się języków obcych, z własnej woli i za niemałe pieniądze. Wiedzą po co przychodzą i wiedzą, że za uporczywe łamanie reguł gry mogą zostać "wydaleni". Podobnie jest ze studiami, które są wprawdzie bezpłatne (chociaż wiążą się z ograniczeniem zarobkowania i często kosztami utrzymania) ale też nieobowiązkowe.
Nieobowiązkowa edukacja ma też tę zaletę, że do jednych nauczycieli uczniowie przychodziliby chętniej (bo są kreatywni i potrafią zainteresować lekcją), a do innych mniej chętnie albo wcale. Tak jak ma to miejsce na wyższych uczelniach.

domi_que napisał(a):
Ok., przyznaję, że „zwykle” to było zbyt mocne słowo. Niemniej, jednych i drugich łączą pewne braki na poziomie relacji w rodzinie, które to braki szkoła powinna starać się wyrównać (jest to wpisane w zadanie wychowawcze szkoły), a nie ignorować czy zamiatać pod dywan.


OK, o ile to wyrównywanie nie oznacza równania w dół. Jak szkoła ma równać w dół, to może lepiej pogodzi się z faktem, że niektórych braków nie potrafimy wyrównać?

domi_que napisał(a):
Właśnie u dzieci (szczególnie młodszych) bardzo prawdopodobne jest, że dojdzie do takiej generalizacji.


Nie mam kontrargumentów, ale muszę przyznać, że mnie to nie przekonuje. Są jakieś badania na ten temat?

domi_que napisał(a):
Zwykle, jak uczeń ma duży problem, to początkowo poświęca mu się sporo czasu. Ale później – zakładając, że metody skutkują – nauczyciel zaczyna poświęcać mniej czasu temu uczniowi. Zapewniam Cię, że praca z uczniem zakompleksionym też może być orką na ugorze. Nie potrzeba wcale „trudnego” ucznia do skupiania znacznej części uwagi nauczyciela :)


Zakładając, że metody skutkują ;) Ale często nie skutkują.

Liam napisał(a):
Czy ja się wreszcie dowiem dokąd Wy chcecie tych uczniów posyłać? Bo słyszałem że ktoś tu chce rozmawiać o realiach. Zatem, zgodnie z moją wiedzą takich "wyspecjalizowanych" placówek w naszym kraju to są dwa rodzaje: poprawczak i szkoła specjalna. To co, wszystkich tam, czy tylko wybranych przez zmartwionych rodziców?


Wyspecjalizowanych placówek faktycznie nie ma, ale chodzi mi mniej więcej o to, co proponował Giertych. Decyzję podejmowaliby nauczyciele, a zmartwieni rodzice mieliby/ mają prawo wyboru szkoły.


Cz kwi 15, 2010 18:48
Zobacz profil
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
.
Na szczęście nie mam bladego pojęcia co, poza genialną amnestią maturalną oraz "trójkami" proponował Giertych bo mniej więcej w tym czasie odszedłem ze szkoły. Jeśli było to równie odkrywcze, to wolę nadal nie wiedzieć...


Cz kwi 15, 2010 18:55

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
Szczegółów też nie znam, z tego co pamiętam miało to być coś między obecną szkołą a poprawczakiem, takie placówki o podwyższonym rygorze, z odpowiednio wykwalifikowaną kadrą. Moim zdaniem krok w dobrym kierunku, mimo że Giertychem nie przepadam, a pomysł "amnestii maturalnej" też uważam za fatalny.


Cz kwi 15, 2010 19:00
Zobacz profil
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
SweetChild napisał(a):
Szczegółów też nie znam, z tego co pamiętam miało to być coś między obecną szkołą a poprawczakiem, takie placówki o podwyższonym rygorze, z odpowiednio wykwalifikowaną kadrą. Moim zdaniem krok w dobrym kierunku, mimo że Giertychem nie przepadam, a pomysł "amnestii maturalnej" też uważam za fatalny.

Hm... Dziękuję za informację. :)

Chyba nie masz świadomości tego, że żadne formy izolacji nie przynoszą efektów w postaci resocjalizacji? Inaczej z więzień i poprawczaków wychodziłyby same aniołki, tymczasem większość ludzi wraca tam prędzej czy później. Zrozum, to naprawdę jest rozwiązanie które satysfakcjonuje wyłącznie tych "dobrych" (że już nie powiem w czyim mniemaniu), czyli zwyczajne pozbycie się problemu.

Poza tym, znając od podszewki realia polskich szkół, nie szafowałbym tym podejmowaniem decyzji przez nauczycieli. Nawet bez takich możliwości presja rodziców na szkołę jest ogromna. Gdyby dać im jeszcze możliwość typowania uczniów do usunięcia...


Cz kwi 15, 2010 19:15
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
SweetChild napisał(a):
domi_que napisał(a):
Mój polonistyczny umysł nie jest, niestety, w stanie przejść siebie i stanąć obok, aby móc sobie wyobrazić „niezbędny poziom poprawności” (ortograficznej)…

Widocznie za bardzo chciałem, aby to "mondrze" zabrzmiało i przedobrzyłem ;)
Zrozumiałam, o co Ci chodziło :) Za to ja w odpowiedzi dałam się ponieść formie, zapominając o przekazie treści ;P Na poprawność ortograficzną nie patrzę przez pryzmat szkoły i jej zadań kształcących, ale przez pryzmat samego języka i jego ochrony. Inaczej mówiąc: mój polonistyczny umysł nie dopuszcza przyzwolenia na istnienie czegoś takiego jak „półpoprawność”.

SweetChild napisał(a):
Nie znaczy to wcale, że jestem zwolennikiem niedbałego pisania, a wręcz przeciwnie, staram się pisać poprawnie i najczęściej nie chce mi się czytać wypowiedzi niedbale napisanych. Ale może inni lubią? Może wcale poprawność językowa wcale nie jest taka ważna?

Futuryści na początku XX wieku lubili tworzyć „kulfoniastą” literaturę. Jak widać, jakoś się nie przyjęło ;)

SweetChild napisał(a):
domi_que napisał(a):
Nie chciałam tworzyć żadnego całkowitego bilansu. Tamta historia była tylko przykładem na to, jak niezgodne z rzeczywistością mogą się okazać opinie poradni i nauczycieli, które demonizują zachowanie ucznia, zamiast próbować mu pomóc.

Zgadza się, a ja twierdzę, że takie pojedyncze przypadki niewiele nam mówią.

To był przypadek, który zapamiętałam. Nauczycielka opowiadała też o innych „trudnych” uczniach. Dała nam również do przeczytania opinie z PPP. A jednego z „demonów” mieliśmy nawet okazję poznać. Pojedyncze przypadki niewiele nam mówią, ale przysłowie „nie taki diabeł straszny, jak go malują” nie wzięło się z powietrza ;)

SweetChild napisał(a):
Ale ja temu nie przeczę. Życzyłbym sobie, aby każdy nauczyciel umiał zainteresować lekcją i radził sobie z „trudnymi” uczniami. Powiem więcej: to by było super :-) Tylko skąd wytrzasnąć takich nauczycieli? Masowo, dla potrzeb powszechnej edukacji.

Zmienić system kształcenia nauczycieli? I położyć w nim nacisk na te sfery, które w dzisiejszej szkole nie domagają? Myślę, że niejeden chciałby znać odpowiedź na to pytanie…

SweetChild napisał(a):
Uważam, że to każdy przypadek musi być rozpatrywany indywidualnie, przez fachowców: nauczycieli danej szkoły plus może poradnia?

Już Liam pisał o presji rodziców na nauczycieli…

SweetChild napisał(a):
Wychodzę z założenia, że jeśli edukacja jest przydatna w życiu, to ludzie sami będą się garnąć do wiedzy (jak nie same dzieci, to za pośrednictwem rodziców).

A jak garnąć do wiedzy mają się dzieci rodziców, którzy sami do wiedzy się nie garnęli?

SweetChild napisał(a):
OK, o ile to wyrównywanie nie oznacza równania w dół. Jak szkoła ma równać w dół, to może lepiej pogodzi się z faktem, że niektórych braków nie potrafimy wyrównać?

Szkoła ma „trudnego” ucznia równać „w górę”, do poziomu „normalnych” uczniów. Moim zdaniem, często zbyt łatwo godzimy się z faktem, „że niektórych braków nie potrafimy wyrównać”.

SweetChild napisał(a):
domi_que napisał(a):
Właśnie u dzieci (szczególnie młodszych) bardzo prawdopodobne jest, że dojdzie do takiej generalizacji.

Nie mam kontrargumentów, ale muszę przyznać, że mnie to nie przekonuje. Są jakieś badania na ten temat?
Nie znam żadnych badań na ten temat. Pisałam to intuicyjnie, bazując na dwóch teoriach z psychologii poznawczej: prototypów i pierwszych egzemplarzy. Możliwe, że dokonałam ich nadinterpretacji w kontekście sytuacji, którą rozpatrujemy.

SweetChild napisał(a):
Zakładając, że metody skutkują ;) Ale często nie skutkują.

Dlatego trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby zaczęły skutkować. Dziecko samo za siebie nie odpowiada, to dorośli odpowiadają za dziecko.

SweetChild napisał(a):
Szczegółów też nie znam, z tego co pamiętam miało to być coś między obecną szkołą a poprawczakiem, takie placówki o podwyższonym rygorze, z odpowiednio wykwalifikowaną kadrą.

Czyli uważasz, że tym, czego „trudnemu” uczniowi najbardziej potrzeba, jest „podwyższony rygor”?

Liam napisał(a):
Czy ja się wreszcie dowiem dokąd Wy chcecie tych uczniów posyłać?

Liam, ja nigdzie nie chcę posyłać :) Chyba, że te „wy” zakłada jeszcze jakiegoś innego usera poza SweetChildem i mną.


Cz kwi 15, 2010 20:34
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
.
Przepraszam za Wy, to było w szerszym kontekście.

A na pytanie "Słodkiego" skąd wytrzasnąć takich nauczycieli już odpowiedziałem na jednej z poprzednich stron: podnieść zarobki, żeby tacy ludzie jak ja - którzy kochają uczyć - nie musieli ze szkoły odchodzić żeby utrzymać rodzinę i tacy jak domi_que marzyli o tej pracy nie jako hobby, ale mieli możliwość życia z niej na odpowiednim poziomie.

Jeśli zawód nauczyciela stanie się równie atrakcyjną karierą jak dzisiaj medycyna, prawo czy managerstwo w prywatnej firmie to nie będziesz musiał wytrzaskiwać nauczycieli - sami się będą pchali. Wtedy wystarczy podnieść poprzeczkę wymagań i podstawowe problemy edukacji zostaną rozwiązane. Proste jak konstrukcja cepa. :D


Cz kwi 15, 2010 21:09

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
domi_que napisał(a):
Zrozumiałam, o co Ci chodziło :) Za to ja w odpowiedzi dałam się ponieść formie, zapominając o przekazie treści ;P Na poprawność ortograficzną nie patrzę przez pryzmat szkoły i jej zadań kształcących, ale przez pryzmat samego języka i jego ochrony. Inaczej mówiąc: mój polonistyczny umysł nie dopuszcza przyzwolenia na istnienie czegoś takiego jak „półpoprawność”.


Czyli jeden błąd dyskwalifikuje pracę? I co z dyslektykami?

Moim zdaniem tylko ten kto nic nie pisze, nie popełnia żadnych błędów ("pełna poprawność"), może za wyjątkiem nielicznych jednostek. Reszta to cała gama poprawności, przykładowo od dramatycznych 90% błędów do 0,9% błędów. Z tego co wiem, obecnie też dopuszczamy jakiś procent błędów, czy to na szkolnych sprawdzianach czy na maturach (przynajmniej za moich czasów tak było, zdaje się że jakieś trzy ortografy były dozwolone).

I to co najistotniejsze, jako uzasadnienie piszesz teraz "mój polonistyczny umysł nie dopuszcza przyzwolenia na istnienie". I ja tak też uważam: to nie sprawność komunikacyjna jest tu najistotniejsza, ale kryteria natury powiedzmy estetycznej. A co by było, gdyby mój umysł nie dopuszczał np. istnienia otyłości? Moim zdaniem mam prawo starać się zachować sylwetkę, ale nie mam prawa katować dietą innych.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Ale ja temu nie przeczę. Życzyłbym sobie, aby każdy nauczyciel umiał zainteresować lekcją i radził sobie z „trudnymi” uczniami. Powiem więcej: to by było super :-) Tylko skąd wytrzasnąć takich nauczycieli? Masowo, dla potrzeb powszechnej edukacji.

Zmienić system kształcenia nauczycieli? I położyć w nim nacisk na te sfery, które w dzisiejszej szkole nie domagają? Myślę, że niejeden chciałby znać odpowiedź na to pytanie…


Kierunki słuszne, ale cudów bym nie oczekiwał. Być może odsetek nauczycieli, którzy umieją zainteresować lekcją i radzą sobie z trudnymi uczniami wzrośnie, ale na jakiś znaczący skok bym nie liczył. Zresztą, z tego co obiło mi się o uszy, zmiany systemu kształcenia i kładzenie nacisku to hasła powtarzane przy okazji każdej zmiany szefa MEN ;)

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Uważam, że to każdy przypadek musi być rozpatrywany indywidualnie, przez fachowców: nauczycieli danej szkoły plus może poradnia?

Już Liam pisał o presji rodziców na nauczycieli…


Rozumiem, że jest tu pewien konflikt interesów i presja rodziców jest dla nauczycieli równie niewygodna, jak dla każdego usługodawcy niewygodna jest presja klientów. Ale trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której rodzicom jest zupełnie obojętne, co się dzieje w szkole. Bo i rodzice też odczuwają presję ze strony systemu oświaty, chociażby w formie egzaminów. Dla nauczyciela sukcesem jest zainteresowanie przedmiotem trudnego ucznia, dla rodzica sukcesem jest przyjęcie dziecka na wybraną uczelnię. A w przypadku gdy dziecko nie zda albo zda słabo i nie zostanie przyjęte, to głównie rodzice zostają z problemem, a nie szkoła czy nauczyciel. Dlatego zadziwiają mnie postulaty, że rodzice powinni siedzieć cicho, a broń Boże coś skrytykować.

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Wychodzę z założenia, że jeśli edukacja jest przydatna w życiu, to ludzie sami będą się garnąć do wiedzy (jak nie same dzieci, to za pośrednictwem rodziców).

A jak garnąć do wiedzy mają się dzieci rodziców, którzy sami do wiedzy się nie garnęli?


Jak nie będą, to pozostanie zaakceptować mi wybór ich i przede wszystkim ich rodziców. Ich dzieci i ich życie, nie da się na siłę wszystkich uszczęśliwić.
Przy czym zaznaczam, że nie chodzi mi o kompletne zniesienie obowiązku szkolnego, ale istotne jego ograniczenie, do niezbędnego/ potrzebnego minimum.

domi_que napisał(a):
Szkoła ma „trudnego” ucznia równać „w górę”, do poziomu „normalnych” uczniów. Moim zdaniem, często zbyt łatwo godzimy się z faktem, „że niektórych braków nie potrafimy wyrównać”.


A moim zdaniem zbyt trudno nam się pogodzić z faktem, „że niektórych braków nie potrafimy wyrównać”. I w akcie desperacji równamy w dół, aby tylko postawić na swoim i wyrównać.

domi_que napisał(a):
Dlatego trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby zaczęły skutkować. Dziecko samo za siebie nie odpowiada, to dorośli odpowiadają za dziecko.


Właśnie, kwestia odpowiedzialności. Ja jako rodzic czuję się odpowiedzialny przede wszystkim za własne dzieci, a nie za dzieci sąsiadów. Pozostaje pytanie, na ile "uwspólnić" nasze dzieci, czyli jaką część odpowiedzialności przerzucić na państwo. Ja uważam, że możliwie niewielką, bo jestem zdania, że generalnie obywatele sami lepiej wiedzą, co dla nich dobre, a nawet jeśli nie wiedzą, to zwyczajnie mają prawo do swojego życia i wychowywania swoich dzieci. Państwo powinno ingerować w przypadkach szczególnych (znęcanie się nad dziećmi itp). Ale nie widzę podstaw, aby państwo miało ustalać, ile godzin dziennie i jakie programy dzieci mają oglądać. I podobnie nie widzę podstaw, aby państwo miało ustalać, ile godzin dziennie i jakich przedmiotów dzieci mają się uczyć. Za wyjątkiem pewnego minimum, koniecznego do funkcjonowania w społeczeństwie (czytanie, pisanie w stopniu umożliwiającym zrozumienie, liczenie itp.)

domi_que napisał(a):
SweetChild napisał(a):
Szczegółów też nie znam, z tego co pamiętam miało to być coś między obecną szkołą a poprawczakiem, takie placówki o podwyższonym rygorze, z odpowiednio wykwalifikowaną kadrą.

Czyli uważasz, że tym, czego „trudnemu” uczniowi najbardziej potrzeba, jest „podwyższony rygor”?


Przede wszystkim uważam, że podwyższony rygor jest pewną formą kary. Jeśli np. włożę rękę do ognia, to formą kary dla mnie będzie poparzenie. Działa skutecznie od najmłodszych lat - nie spotkałem się z przypadkiem człowieka, który uporczywie ładowałby łapy w ogień. A jeśli i to nie pomaga, to uważam, że mamy do czynienia z osobowością, którą należy odizolować.


Pt kwi 16, 2010 12:23
Zobacz profil

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
Liam napisał(a):
Jeśli zawód nauczyciela stanie się równie atrakcyjną karierą jak dzisiaj medycyna, prawo czy managerstwo w prywatnej firmie to nie będziesz musiał wytrzaskiwać nauczycieli - sami się będą pchali. Wtedy wystarczy podnieść poprzeczkę wymagań i podstawowe problemy edukacji zostaną rozwiązane. Proste jak konstrukcja cepa. :D


Proste jak konstrukcja cepa jest to, że z perspektywy nauczycieli to byłoby najbardziej pożądane rozwiązanie, bo kto nie chciałby dużo zarabiać. I nie chodzi mi tu o jakąś ironię, bo przecież sam też bym tak chciał.

Przyjrzyjmy się jednak sytuacji na wymienionych przez Ciebie obszarach: "medycyna, prawo i managerstwo". W medycynie powiedziałbym, że jest różnie. Pamiętam niedawne protesty lekarzy, pamiętamy protesty pielęgniarek, więc wnioskuję, że pracownicy tej strefy też nie są zadowoleni z zarobków. Trudno też spotkać się z zachwytami nad poziomem naszej służby zdrowia. Możemy wprawdzie twierdzić, że pacjenci to ignoranci, więc nie powinni się wypowiadać na temat leczenia, ale nawet zdania lekarzy są niezbyt pochlebne. Jaka recepta? Oczywiście zwiększyć nakłady na służbę zdrowia, podnieść pensje, a wszelkie bolączki same się rozwiążą ;)

Od zachwytu nad kondycją naszego wymiaru sprawiedliwości też jestem daleki i mam wrażenie, że w tym braku entuzjazmu nie jestem odosobniony. W mojej ocenie prawda jest taka, że za dobrego adwokata trzeba sporo zapłacić, a osoby mniej majętne muszą zadowolić się słabszym obrońcą. Nie jest więc tak, że potencjalnie wysokie zarobki sprawiają, że wszyscy adwokaci są perfekcjonistami.

Ale powiedzmy, że to nadal kwestia pieniędzy i przyjrzyjmy się prawdziwym krezusom - managerom prywatnych firm. Nie sięgając zbyt daleko, pamiętam chociażby niedawną sprawę opcji walutowych, na których "przejechało" się sporo naszych firm przez rażące błędy dyrektorów finansowych czy kadry zarządzającej. Po raz kolejny okazuje się, że nawet naprawdę wysokie zarobki nie gwarantują idealnej kadry.

I nie jest to tylko polska przypadłość. Wystarczy wspomnieć działalność managerów największych banków europejskich czy amerykańskich w ostatnich latach, prowadząca te instytucje na krawędź bankructwa.

Dlatego nie wierzę, że pieniądz potrafi sprawić cuda i wraz ze wzrostem wynagrodzeń nauczycieli, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikną problemy oświaty. Pozwolę sobie zacytować dawną stopkę Kancermeistra: "For every complex problem there is an answer that is clear, simple, and wrong. (H. L. Mencken)"


Pt kwi 16, 2010 13:04
Zobacz profil
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
.
Słodki, ja nie tylko o pieniądzach, a inne zawody podałem dla przykładu: jaki jest wymiar sprawiedliwości to jedno, ale ludzie garną się do zawodu i o to chodzi. Napisałem o zarobkach w sensie by podnieść prestiż a w konsekwencji wymagania co do kandydatów. Bo na dzień dzisiejszy - i już od dawna - to dyrektor w rękę całuje każdego, kto zechce uczyć i ma jakieś studia. I to niezależnie od poziomu bezrobocia. Hospitacje "metodyczne" i cały ten system awansowania nauczycieli to kupa śmiechu jest... Problem w tym, że jak nauczyciel zostaje z klasą za zamkniętymi drzwiami to może uwalony spać pod własnym biurkiem i psa z kulawą nogą to nie obchodzi, rozumiesz? Chyba że się za głośno o tym zrobi.

Ty mi tu opisujesz organizację służby zdrowia a ja Ci mówię o tzw. zasobach ludzkich. Porównać to można byłoby programy nauczania, sieć placówek i finansowanie, a nie jakość nauczycieli / lekarzy jako fachowców. Mówię Ci: daj mi dobrych ludzi to Ci zrobię dobrą szkołę. I nie kpij (nawet nie próbuj) że z punktu widzenia nauczycieli. Po pierwsze ja już niestety w szkole od paru lat nie pracuję a po drugie w tej chwili wywaliłbym nie uczniów, ale właśnie 70% tej pożal się Boże kadry. Zarobki nie sztuka podnieść, od tego nie zaczną lepiej pracować.


Pt kwi 16, 2010 13:42

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
Liam napisał(a):
Zarobki nie sztuka podnieść, od tego nie zaczną lepiej pracować.


W takim razie widocznie coś źle zrozumiałem, bo w takim razie się zgadzamy.

Zgadzam się też z Twoim

Liam napisał(a):
(...) daj mi dobrych ludzi to Ci zrobię dobrą szkołę.


Sam wcześniej pisałem, że "najważniejsze są kadry". Uważam jedynie, że takich dobrych ludzi nie uda się zebrać na skalę masową i nie jest to tylko kwestia kształcenia czy zarobków nauczycieli. Mówi się, że dobry nauczyciel powinien mieć powołanie, a powołania nie da się "wyczarować". Z Twoim postulatem podniesienia zarobków tak, aby zatrzymać chociażby tych nielicznych nauczycieli z powołaniem, nie polemizowałem, bo uważam go za słuszny. Chciałbym jedynie, aby nie była to podwyżka "jak leci". Zastanawiam się też nad mechanizmem, który pozwoliłby promować lepszych nauczycieli, proponując rozwiązania, które w mojej ocenie sprawdzają się w innych dziedzinach życia (czyli pewna konkurencja i możliwość wyboru).


Pt kwi 16, 2010 14:16
Zobacz profil
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
.
No to widzę, że dochodzimy do czegoś konstruktywnego. Przepraszam, ja czasem jak mówię o czymś, co dla mnie zupełnie oczywiste, to zapominam wyjaśnić podstaw. Widać wyszło się z wprawy. :D

Kształcić trzeba nowe kadry - i dla nich podnieść zarobki ale i wymagania. I nie mówię o tych śmiesznych próbach typu dodatkowe godziny do dyspozycji kogoś tam. Ale rzetelne, pioruńsko trudne egzaminy, praktyki i staż z prawdziwego zdarzenia (a nie z automatu), takie porządne sito. Wtedy, jak kasa będzie dobra, to ludzie będą się bili żeby w szkole pracować.

Ktoś tu też wcześniej wspomniał że system kształcenia nauczycieli się nie sprawdza. No tego to ja nie wiem, bo kończyłem Kolegium Nauczycielskie i uważam że to świetna rzecz. Tam od razu idziesz i wiesz, że program masz cały pod kątem metodycznym. Potem się robi uzupełniającą magisterkę i tyle. Moim zdaniem dobre: 3+3. Tyle, że rozkład totalny widać było i na moim roku: tych co chcieli faktycznie ten kierunek to razem ze mną były cztery sztuki - cała reszta to ci, co się na anglistykę nie dostali. I tak to dokładnie wygląda w polskiej szkole...


Pt kwi 16, 2010 14:30

Dołączył(a): Cz cze 09, 2005 16:37
Posty: 10694
Post Re: Reforma edukacji a rzeczywistość w polskich szkołach
Liam napisał(a):
No to widzę, że dochodzimy do czegoś konstruktywnego. Przepraszam, ja czasem jak mówię o czymś, co dla mnie zupełnie oczywiste, to zapominam wyjaśnić podstaw. Widać wyszło się z wprawy. :D


Myślę, że często tak jest na Forum. W końcu zazwyczaj posty mają kilka/kilkanaście zdań i trudno wyjaśnić w nich całościowo swoje stanowisko. Ale o ile poziom złośliwości nie przekroczy poziomu krytycznego, z czasem udaje się doprecyzować różne aspekty sprawy i albo dojść do porozumienia albo przynajmniej ustalić protokół rozbieżności :)

Liam napisał(a):
Kształcić trzeba nowe kadry - i dla nich podnieść zarobki ale i wymagania. I nie mówię o tych śmiesznych próbach typu dodatkowe godziny do dyspozycji kogoś tam. Ale rzetelne, pioruńsko trudne egzaminy, praktyki i staż z prawdziwego zdarzenia (a nie z automatu), takie porządne sito. Wtedy, jak kasa będzie dobra, to ludzie będą się bili żeby w szkole pracować.


Co do kierunku się zgadzam, ale nie liczyłbym na cuda. Znam sytuację z branży, gdzie nie trzeba powołania i zarobki nie należą do niskich, a ludzie pracują różni, powiedziałbym że często przeciętni a niekiedy wręcz słabi. Zapewne poprzez wzrost zarobków średni poziom kadry przesuwa się w górę, ale moim zdaniem efekt nie jest tak "piorunujący", jak zwykło się przyjmować.

Liam napisał(a):
Ktoś tu też wcześniej wspomniał że system kształcenia nauczycieli się nie sprawdza. No tego to ja nie wiem, bo kończyłem Kolegium Nauczycielskie i uważam że to świetna rzecz. Tam od razu idziesz i wiesz, że program masz cały pod kątem metodycznym. Potem się robi uzupełniającą magisterkę i tyle. Moim zdaniem dobre: 3+3. Tyle, że rozkład totalny widać było i na moim roku: tych co chcieli faktycznie ten kierunek to razem ze mną były cztery sztuki - cała reszta to ci, co się na anglistykę nie dostali. I tak to dokładnie wygląda w polskiej szkole...


Myślę, że anglistyka nie jest reprezentatywna, jako że tym nauczycielom stosunkowo łatwo znaleźć inną, lepiej płatną pracę. "Zasysanie" pracowników przez konkurencję jest tu chyba największe.


Pt kwi 16, 2010 15:30
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 67 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3, 4, 5  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL