Quantcast
Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N sie 17, 2025 23:32



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17 ... 19  Następna strona
 Spełnianie modlitw 
Autor Wiadomość
Post Re: Spełnianie modlitw
Beszad napisał(a):
Wszystkie Twoje pytania sprowadzają się do ontologicznych podstaw religii. Jeśli skupimy się wyłącznie na rozważaniach o formie bytu i będziemy chcieli dość do Prawdy w tym wymiarze przez pryzmat religii, to faktycznie napotykamy mury nie do przejścia. Kiedy jednak wejdziemy w przestrzeń aksjologiczną, wówczas sytuacja się zmienia

Oczywiście, ale to co piszesz potwierdza moją tezę, która wyraziłem wcześniej, że na tej drodze uzasadnienia religii "albo w pewnym momencie uciekniemy od rzeczowych i racjonalnych odpowiedzi albo też, trzymając się logicznej ścieżki rozumowania, brzytwa Okhama wycina Boga z kolejnych obszarów". Aby fakt istnienia wielu (wzajemnie sprzecznych) religii nie prowadził do twierdzenia, że "tylko moja religia jest prawdziwa a reszta to innowiercy, którzy zginą na dnie piekieł", które to twierdzenie nie jest do zaakceptowania dla ludzi patrzących trochę szerzej na świat, na początek "wyciąłeś" Boga z rozważań na poziomie, jak to nazwałeś, ontologicznym. Piszesz:
Beszad napisał(a):
Oczywiście nie znaczy to, że jest mi wszystko jedno jaki naprawdę jest Bóg ...jednak muszę uznać, że w ludzkim wymiarze poszukiwań nie sposób go zdefiniować. Skoro więc istnieją różnice w religiach i skoro uznaję Boga za Pana absolutnego, nie mogę mówić, że inne kultury i religie są bez sensu - one też mają swoje miejsce w całym porządku świata - a że to „miejsce” jest dla mnie zasłonięte (tj. nie mogę odczytać sensu panujących różnic, które nam wydają się nie do pogodzenia) zatapiam tę zagadkę w ufności wobec mojego Pana, który jest ponad wszystkim.

Rozumiem to tak: "Nie jestem w stanie uzasadnić / wykazać / skutecznie argumentować, że to właśnie Jezus zmartwychwstał i wstąpił do nieba a wniebowstąpienie Mahometa to tylko mit, ale w to po prostu wierzę, choć wcale nie uznaję, że wiara muzułmanów nie ma sensu, tylko ja go nie widzę. Wobec tego wolę rozważać religię na poziomie wartości.". Czy dobrze zrozumiałem? Jeśli tak to odpowiem Ci: na poziomie aksjologii rzeczywiście religie mogą być do pogodzenia ze sobą a nawet z ateizmem, z tym, że w ujęciu czysto aksjologicznym Bóg jest zbędnym dodatkiem. Bo jak będziesz uzasadniał prawdy aksjologiczne próbując się do niego odwołać, jednocześnie nie odwołując się to źródeł ontologicznych? Religia, zwłaszcza katolicka, bez ontologii nie istnieje a to co z niej zostaje (wartości) nie potrzebują Boga - ani konkretnego Boga chrześcijan ani nawet żadnego innego.

Beszad napisał(a):
Możesz więc (całkiem słusznie) zapytać: „dlaczego w takim razie tkwisz w katolicyzmie, skoro wszędzie możesz realizować swoją wiarę?” Tak, ale to właśnie pogłębiony katolicyzm daje mi najszerszą odpowiedź.

Rozumiem. Czy jednak nie uważasz, że gdybyś urodził się w Bagdadzie najszerszą odpowiedź dawałby ci islam, gdybyś urodził się w Bombaju - hinduizm a gdybyś urodził się 1200 lat wcześniej najszerszą odpowiedź dawałby Ci Perun? Oczywiście, na gruncie aksjologicznym mógłbyś iść (mniej więcej) tą samą drogą prawdy, ale nie ma to już nic wspólnego z Biblią, Koranem czy Wedami.


Cz cze 23, 2011 18:58
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn lut 21, 2011 14:19
Posty: 62
Post Re: Spełnianie modlitw
Oczywiście, drogi Przyjacielu, że gdybym urodził się w innej kulturze, byłbym zaszczepiony na tamtym drzewie i prawdopodobnie żyłbym tamtą religią. Jednak muszę sprostować Twoje rozumienie moich słów w kwestii zasadniczej (dobrze, że rozwinąłeś to, w jaki sposób moje słowa odebrałeś, bo dopiero z Twej perspektywy widzę, że nie we wszystkim wyrażam się precyzyjnie). Otóż Jezus jest dla mnie Człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał, a przez to dał świadectwo, że pokonał nie tylko grzech - jako potencjał własnej pokusy i zło zniewalające drugiego człowieka, ale także objawił nam prawdziwe oblicze Boga. Jego obecność jest dla mnie jak najbardziej realna i doświadczalna - chodzi tu jednak o doświadczenie w przestrzeni ducha.

To nie jest tak, że wszystko zakładam na poziomie hipotezy. Przyznaję się do wielu wątpliwości, które traktuję jako nieodłączny składnik wiary. Człowiek, który nie ma wątpliwości jest albo pozbawiony refleksji, albo brakuje mu autentyczności (szczerości w przyznaniu się do swych „mroków”). Jednak myślę, że każda wątpliwość stanowi bardzo ważną prowokację w drodze do ciągłego poszukiwania. Jeśli te poszukiwania są autentyczne, człowiek natrafia coś, co staje się trwałym fundamentem wiary – to żywa relacja z Bogiem w Jezusie Chrystusie – tym Ukrzyżowanym (również w drugim człowieku) i tym Zmartwychwstałym (również doświadczanym przez każde osobiste zwycięstwo nad grzechem, spod mocy którego nie mógłbym się sam wyzwolić).

Właśnie wiara pozwala mi wejść głębiej niż poznanie czysto empiryczne czy racjonalne, bo zawierzając - doświadczam tego, czego bym nie dostrzegał w sytuacji zachowywania zimnego dystansu. Wiem, że narażam tu się na posądzenie o autosugestię. Pewnego rodzaju doświadczeń nie sposób przekazać słowem - one dokonują się właśnie przez sam akt ZAWIERZENIA, a ten wynika z aktu pewnej desperacji. Dopiero człowiek, który zdaje sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia, potrafi rzucić się w nurt żywiołu rwącej wody. Ważne jest uświadomienie sobie swej niemocy i znikomości – kiedy wejdziemy w pełnię napięcia, jakie rodzi się między naszym pragnieniem życia i nieuchronnością śmierci ...kiedy stajemy wobec bezsilności własnej myśli naprzeciwko ogromu stworzenia, które nas na każdym kroku przerasta ...kiedy przepełnia nas potrzeba miłości wobec zimnego oblicza tego świata – wtedy właśnie przychodzi decyzja SKOKU – i jest to zawsze skok w nieznane.


Cz cze 23, 2011 19:42
Zobacz profil

Dołączył(a): N maja 15, 2011 16:57
Posty: 113
Post Re: Spełnianie modlitw
odkąd poznałam Jezusa nie skaczę w nieznane, czego wszystkim szczegolnie :) atheistowi i Beszadowi życzę :)


Cz cze 23, 2011 21:52
Zobacz profil
Post Re: Spełnianie modlitw
Beszad napisał(a):
Otóż Jezus jest dla mnie Człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał, a przez to dał świadectwo, że pokonał nie tylko grzech - jako potencjał własnej pokusy i zło zniewalające drugiego człowieka, ale także objawił nam prawdziwe oblicze Boga. Jego obecność jest dla mnie jak najbardziej realna i doświadczalna - chodzi tu jednak o doświadczenie w przestrzeni ducha.


atheist napisał(a):
Jeśli bowiem odpowiedź na pytanie: "Dlaczego uważasz, że wampiry istnieją?" brzmi: "Bo mam takie wewnętrzne przekonanie" wszyscy uznamy, że takie twierdzenie o istnieniu wampirów nie znajduje uzasadnienia.


Czymże jest "doświadczenie w przestrzeni ducha" jeśli nie "wewnętrznym przekonaniem"? Co znaczy "realna i doświadczalna" w odniesieniu do "przestrzeni ducha"? W "przestrzeni ducha" możesz "realnie doświadczać" np.:
- poczucia piękna natury (i interpretować to jako dowód wspaniałości stworzenia Jahwe lub Brahmy - w zależności od tego gdzie się urodziłeś)
- miłości do ludzi (i interpretować to jako miłość Jezusa lub wpływ strzały Kupidyna)
- poczucia jedności ze wszechświatem (i interpretować to jako dialog z Bogiem lub osiągnięcie stanu nirwany).
To o czym piszesz - że Jezus umarł i zmartwychwstał - nie może być "realnie doświadczane", możesz tylko swoje emocje interpretować w taki sposób, że wynikają one z tych prawd wiary. Gdybyś był muzułmaninem zapewne odczuwałbyś Boga bardziej realnie i doświadczalnie zwrócony twarzą w kierunku Mekki, gdybyś był hindusem doświadczenie w przestrzeni ducha byłoby głębsze w obliczu wód Gangesu. Emocje, doznania naszej psychiki, nawet najgłębsze i najbardziej poruszające nie mogą uzasadniać wiary w byty i zdarzenia, które ktoś kiedyś opisał w starożytnych księgach. Nie znajduję uzasadnienia dlaczego którakolwiek z religii miałaby być bardziej prawdziwa od innej. Nie znajduje uzasadnienia dla istnienia wampirów, nawet jeśli ktoś ich obecność czuje całym sobą. Nie znajduje uzasadnienia dla żadnej religii i żadnego boga w ogóle.


Pt cze 24, 2011 0:04
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn lut 21, 2011 14:19
Posty: 62
Post Re: Spełnianie modlitw
atheist napisał(a):
Emocje, doznania naszej psychiki, nawet najgłębsze i najbardziej poruszające nie mogą uzasadniać wiary w byty i zdarzenia, które ktoś kiedyś opisał w starożytnych księgach.

Dlatego, jak już wspomniałem, nie jest to doświadczenie na poziomie suchego racjonalizmu czy doświadczalnej empirii. Oczywiście rozum odgrywa w wierze kluczową rolę - przecież trzeba jakoś sensownie wyrazić, czym jest to wewnętrzne doświadczenie, które ma charakter duchowego SPOTKANIA (emocje mogą mu towarzyszyć, ale daleki byłbym, żeby źródło prawdziwej wiary do nich sprowadzać - wówczas zrodzona przez wiarę nadzieja długo by się nie ostała). Z kolei doświadczeniem zewnętrznym jest radykalna przemiana mojego życia - tyle, że nie ma ona nigdy charakteru doświadczenia laboratoryjnego.

Pozwól jednak, Przyjacielu, że teraz ja zadam Ci kilka pytań. W jaki sposób uzasadniasz swoją pewność, że Boga nie ma w żadnym, przekraczającym nas, wymiarze? A jeśli już używasz słowa "bóg", to jak osobiście je rozumiesz? Piszesz to słowo z małej litery, co sugeruje mi, że przyjmujesz jedynie antropologiczne źródła istnienia tego pojęcia. Czy nie zostawiasz jednak w sobie jakiegoś marginesu dla tego Niepoznanego, jak to czynili starożytni Grecy? Jaki w ogóle jest cel i sens istnienia całej rzeczywistości?


Pt cze 24, 2011 7:31
Zobacz profil
Post Re: Spełnianie modlitw
Beszad napisał(a):
Pozwól jednak, Przyjacielu, że teraz ja zadam Ci kilka pytań.

Cieszę się, że je zadajesz chętnie Ci odpowiem. Zacznę od drobnego wyjaśnienia.

Beszad napisał(a):
Piszesz to słowo z małej litery, co sugeruje mi, że przyjmujesz jedynie antropologiczne źródła istnienia tego pojęcia.

Piszę "Bóg" lub "bóg" tylko i wyłącznie opierając się o obowiązujące zasady ortografii. A więc "Bóg" jeśli chodzi o konkretnego monoteistycznego Boga i "bóg" jeśli chodzi o jakąś istotę boską, jedną z wielu. Choć w rzeczywistości często nadużywam wielkiej litery, aby ktoś nie zarzucił mi, że w tak prymitywny sposób próbuję pokazać swoje lekceważenie. Nie ma tu więc żadnych przesłanek ideologicznych a jedynie ortograficzne :-).

Beszad napisał(a):
W jaki sposób uzasadniasz swoją pewność, że Boga nie ma w żadnym, przekraczającym nas, wymiarze?

Świetne pytanie. Zacznę od tego, że rzecz jasna nie da się wykazać i naukowo udowodnić zarówno tego, że Bóg istnieje jak i tego, że Boga nie ma. Wielu wierzących chwyta się tego twierdząc, że jeśli tak to jedno i drugie przyjmujemy w jakimś sensie "na wiarę", z czym można się zgodzić. Wiedzie to ich jednak do wniosków nie do przyjęcia, że jedna i druga hipoteza są równouprawnione. Oczywiście tak nie jest. Istnieje nieskończenie wiele rzeczy, których nieistnienia udowodnić się nie da, ale nie jest to żadnym powodem, aby w nie wierzyć. Można się uciekać do oklepanego „czajniczka Russela”, ale można tez podawać przykłady dużo bliższe. Bardzo wielu ludzi wierzy, że Ziemię odwiedza UFO, są wśród nich tacy, którzy zaklinają się, że widzieli latające spodki, są i tacy, którzy twierdzą, i wielu z nich pewnie w to wierzy, że uprawiali z kosmitami seks na pokładzie ich latających talerzy. Pojawiają się nawet rzekome zdjęcia i filmy, na których „widać” latające spodki lub nawet samych „obcych”. Pseudonaukowcy w rodzaju Ericha von Danikena tworzą teorie „dowodzące”, że kosmici stworzyli życie na Ziemi a później brali udział w powstawaniu cywilizacji, przypisując im płaskorzeźby z Nazca, egipskie piramidy a nawet… biblijną mannę z nieba. Dziś wiarę w kosmitów podzielają rzesze ludzi, powstaje w związku z tym mnóstwo organizacji, książek, czasopism, cały przemysł a nawet ruchy parareligijne. Nie jest też możliwe wykazanie, że kosmici nie porywają ludzi, aby uprawiać z nimi seks i że nie odwiedzali naszych przodków parę tysięcy lat temu. Niemniej jednak nie jest to powód, aby istnienie kosmitów uznać za uprawdopodobnione. Aby tak się stało potrzebny jest przekonujący dowód ich istnienia i nie wystarczy tu „głębokie duchowe przeświadczenie” wielu ludzi w to, że odbywali z kosmitami „bliskie spotkania trzeciego stopnia”. Dokładnie z tego samego powodu odrzucam hipotezę zakładająca, że istnieje Bóg jako rozumna, ponadczasowa, niematerialna i wszechmocna istota.
Wiarę w istnienie Boga jako Zeusa zapładniającego Europę pod postacią byka, Jezusa powstającego z grobu czy też Wisznu po trzykroć inkarnującego uważam za tak niedorzeczną, że szczerze mówiąc, aż nie chce mi się pisać dlaczego. Ludzie od zarania dziejów tworzyli i tworzą różne mity. I wiara że akurat jeden z nich (i to akurat ten opowiadany w naszym kręgu kulturowym) mówi o prawdziwych wydarzeniach jest dla mnie nie tylko nie do przyjęcia, ale szczerze mówiąc nie potrafię zrozumieć jak rozsądni ludzie mogą ją podzielać. Dlatego pytałem Ciebie o to jak patrzysz na inne mity, w niczym według mnie nie mniej i nie bardziej prawdziwe od mitów biblijnych.

Beszad napisał(a):
Jaki w ogóle jest cel i sens istnienia całej rzeczywistości?

Tak, to częste pytanie i cieszę się, że mogę się do niego odnieść. Ciekawym jest pytanie dlaczego ludzie różnych kultur zawsze mieli niezwykłą skłonność do wiary w nadprzyrodzone istoty i tworzenia własnych religii. Czytałem trochę o tym i najbardziej przekonująco brzmią dla mnie argumenty z dziedziny psychologii ewolucyjnej. U ludzi wyewoluowała silna tendencja, można wykazywać, że ewolucyjnie korzystna, do dwóch postaw: dualizmu oraz teleologii. Pierwszy z nich objawia się tym, iż postrzegają swoją jaźń jako oddzielną od ciała, jako pewien niezależny byt. Teleologia zaś to przeświadczenie, że rzeczy maja swoją przyczynę sprawczą i istnieją w określonym celu. Te dwie tendencje prowadzą do przeczucia, że „mamy duszę” oraz, że świat „ktoś” stworzył i „po coś” istnieje. Ludzie zadając sobie pytanie dlaczego wierzą w Boga również automatycznie sięgają do tych aspektów swojej psychiki. Wystarczy przyjrzeć się „dowodom” Św. Tomasza na istnienie Boga czy też temu co Ty piszesz a więc poznawaniu Boga w przestrzeni duchowej (dualizm) oraz Twojego pytania o sens rzeczy (teleologia).
Abyś jednak nie odniósł wrażenia, że unikam odpowiedzi na Twoje pytanie odpowiem wprost: nie wiem. Przypuszczam jednak, że życie człowieka i całej ludzkości nie ma żadnej celowości, jest po prostu konsekwencją istniejących we wszechświecie praw fizyki. O reszcie rzeczywistości wiemy za mało, abym podejmował się zgadywania, ale uważam założenie, że „to przecież musi mieć jakiś sens” za cechę naszej psychiki i nie uznaję, że skoro tak nam jest wygodniej sądzić, to tak właśnie jest.

Beszad napisał(a):
Czy nie zostawiasz jednak w sobie jakiegoś marginesu dla tego Niepoznanego, jak to czynili starożytni Grecy?

Przeciwnie! Uważam, że zostawiam margines dużo większy niż ludzie religijni, którzy to właśnie, moim zdaniem, nie zostawiają żadnego marginesu. Patrzę na to tak – człowiek wyewoluował z nierozumnych istot jakiś milion lat temu a więc w skali wieku wszechświata właściwie „przed chwilą”. Nasz mózg rozwinął się (w uproszczeniu) po to, aby lepiej zdobywać sobie pokarm i sprawniej unikać drapieżników na sawannie. Uważam, że fakt, iż dziś jesteśmy w stanie tym mózgiem badać fizykę gwiazd odległych od nas o miliardy lat świetlnych jest cudem większym niż wszystkie cuda Biblii, Koranu, i wszystkich innych świętych ksiąg razem wziętych! Nie wiem czy kiedykolwiek będzie nam dane poznać całą prawdę o wszechświecie, mam poczucie jego ogromnego majestatu i naszej niezwykłej małości a jednocześnie poczucie jak niezwykłe jest to, że potrafiliśmy już tak wiele wydrzeć jego tajemnic. Choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że może to być tylko ich mała cząstka a nasz mózg nigdy nie będzie w stanie pojąć Niepoznanego.
Dlatego właśnie wierzenia chrześcijan (jak i innych religii) w to, że te wszystkie zabawki stworzył dobry Bóg dla naszej uciechy a żebyśmy mogli cieszyć się nimi dłużej umarł, zmartwychwstał i dzięki temu będziemy żyli wiecznie, aby dalej patrzeć w gwiazdy stworzone z myślą o nas, uważam właśnie za niezostawianie marginesu Niepoznanego, za aroganckie założenie, że musimy wszystko rozumieć i wszystko musi mieć sens w naszym rozumieniu tego słowa a jeśli czegoś nie udało nam się jeszcze pojąć lub nie jesteśmy w stanie tego pojąć kiedykolwiek to wymyślmy sobie Zeusa, Peruna czy Śiwę i wszystko stanie się jasne.


Pt cze 24, 2011 20:18
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn lut 21, 2011 14:19
Posty: 62
Post Re: Spełnianie modlitw
Na samym początku muszę wyrazić autentyczną radość, że nasz dialog przybiera taką właśnie formę, dziękując Ci jednocześnie za obszerne i ciekawe wyłożenie osobistego widzenia problemu. Być może znowu zgorszę kogoś z moich współwyznawców, że w ogóle mogę się cieszyć czyjąś deklaracją ateizmu i wsadzaniem Jezusa między mity. Dlatego od razu pragnę wyjaśnić, jakie jest źródło mojej radości, traktując to jako punkt wyjścia do dalszych zagadnień, które poruszyłeś w swym poście. Zawsze najbardziej budowała mnie otwarta postawa człowieka poszukującego, który porzuca szermierkę na sztywne frazesy, próbując szczerze i po swojemu ująć swój punkt widzenia. Głęboko wierzę w to, że taka właśnie postawa stanowi jedyną możliwość zgłębiania Prawdy – choćby z pozoru wydawać się mogła daleka od naszych oczekiwań. Bo najważniejsza jest Prawda, która sama się musi obronić. I tu być może zapytasz mnie, dlaczego piszę to słowo z dużej litery – otóż według mnie człowiek zbyt często zadowala się prawdami cząstkowymi: świat powstał w wyniku big-bangu, człowiek jest włączony w biologiczną ewolucję świata żywego, religie mają uwarunkowania antropologiczne itd. Jednak to wszystko można traktować jedynie w kategoriach prawdy, zaś absolutna Prawda stanowi dla nas rzeczywistość transcendentalną, podobnie jak dobro.

Kiedy patrzymy na świat jedynie przez pryzmat antropologii, dobro i prawda siłą rzeczy sprowadzane są do wartości (przyjmując tym samym charakter abstrakcyjno-przedmiotowy). Zachwycasz się intensywnością rozwoju ludzkości, ulegając pewnej estetyzacji dobra i prawdy – używasz tu nawet słowa „cud”, co wyraża Twój autentyczny zachwyt (do którego i ja się przyznaję). Jednak estetyka ma swoje granice, radykalnie odczuwane w obliczu śmierci. Dzisiejszej nocy miałem takie bóle, że myślałem już o kresie mojego życia i w takim momencie bledną wszelkie wartości estetyczne – nie jest w stanie już zachwycić ani postęp cywilizacji, ani harmonia i różnorodność przyrody. Co dziwne, wobec bólu (który chciałoby się przeciąć nawet za cenę śmierci) towarzyszą dwa pragnienia: uporządkowania swych spraw duchowych i wejście w bliskość osobową (może Cię to zdziwi, ale częścią tego bólu była obawa, czy zdołam Ci odpisać, choć przecież zupełnie się nie znamy). Tylko dobro OSOBOWE pozwala wyjść poza swą tragiczną samotność i poza wszechodczuwalną nicość. Wejście w wymiar takiego Dobra zaczyna się już w każdym dialogu – również tym, który tutaj prowadzimy. Kiedy człowiek otwiera swą „monadę bez okien” (określenie Sartre’a), wchodzi do niego powietrze, którym może oddychać. Oczywiście to od Ciebie zależy, czy będziesz dla mnie powietrzem niosącym tlen, czy trujące gazy – człowiek staje się w ten sposób wymiarem „być albo nie być” dla drugiej osoby. A każde otwarcie na człowieka jest otwarciem na Boga – i odwrotnie.

Poruszasz kwestię mitów – masz rację, one są obecne w każdej religii, stanowią też środek wyrazu, jakim posługuje się Biblia. Mit nie zaspokaja ciekawości dotyczącej istnienia (w takim wymiarze byłby zwykłą bajką). Paul Ricoeur wskazuje na kilka rodzajów mitu, a każdy z nich nieco inaczej dotyka zagadki dobra i zła – są mity sumero-akadyjskie, są greckie, są też judeochrześcijańskie. W mitach słowo staje się „znaczeniem znaczenia”, wychodząc poza granice faktografii. Mit wkracza w przestrzeń transcendencji, którą opisać można tylko przez zapośredniczenie pojęć używanych do wyrażania rzeczywistości egzystencjalnej – stąd tyle nieporozumień. Tak więc słowo OJCIEC w micie może oznaczać coś znacznie więcej, choć niesie w sobie ten sam pierwiastek relacyjności. I tutaj znów uszami wyobraźni słyszę za plecami szmer oburzenia czytelników tego wątku, że śmiem czynić odniesienia między „prawowitą wiarą” a mitologią. Dlatego śpieszę wyjaśnić, że dla mnie mit jest tylko środkiem wyrazu, swoistym językiem, za pomocą którego mogę oddać to, czego nie potrafiłbym w żaden inny sposób przekazać. Mit z pewnością nie jest zwykłym wymysłem – ani ten biblijny, ani ten z kultury buddyjskiej, zawsze będzie wyrażał coś, co jesteśmy w stanie „usłyszeć” drogą pozazmysłową.

Słowa, które zechciałeś tu przytoczyć jako parafrazę tego, co sam czujesz wobec ludzi wierzących, że „Bóg stworzył człowieka, dając mu zabawki i umarł, abyśmy dłużej mogli się nimi cieszyć” wypływają zapewne z postrzegania chrześcijaństwa w kategoriach baśniowej warstwy mitu, wobec której człowiek zatrzymuje się na samej dziejowości mitu, nie sięgając w głąb jego wymowy. Jeśli użyty został Taki, a nie inny język, stanowi on dla nas pewne wyzwanie. Pierwszą trudnością jest przebicie się przez infantylność obrazu, drugą – przeniesienie treści dziejowej na treść duchową, wreszcie trzecią – przyjęcie jej jako objawienie Prawdy. Oczywiście nic nie może tu być wymuszone. Biblia zawsze pozostanie dla nas pewną propozycją – tak jak propozycją staje się przyjęcie sensu cierpienia i samotności, jakie pozostawił nam Jezus. Bóg zrodzony, umierający, a potem zmartwychwstający? Zakrawa na absurd – jeśli przyłożyć do tego nasze racjonalistyczne przyzwyczajenia, przejawiające się ograniczaniem poszukiwań do sfery przyrodoznawczej. A może warto przewartościować w tym wszystkim spojrzenie na człowieka? Ciekawe doświadczenie w tym zakresie może przynieść lektura Mistrza Eckharta (który z uwagi na specyficzny język został posądzony o herezję). Mówi on o człowieku, tkwiącym korzeniami w Bogu, więc już samą swą natura przejawiającym Jego potencjał uobecnienia. Jednocześnie sam Bóg jest zawsze inny, niż ten, którego sobie wyobrażamy. Powtarzające się w Koranie zawołanie „Bóg zawsze większy” najlepiej to oddaje. Dopóki żyjemy, nigdy nie będziemy mogli spojrzeć na Boga inaczej, jak przez pryzmat własnej egzystencji, i właśnie to odsłonił nam Jezus Chrystus – przez swoje życie i swoją śmierć.

Powiadasz, że duchowe doświadczenie traci rangę dowodu – i podzielam Twe zdanie, jeśli masz na myśli dowód uniwersalny. Będzie ono wyłącznie dowodem dla mnie – a dla innych o tyle, o ile sam stanę się dla nich wiarygodny. Wiary nie da się uzasadnić tak, jak naukowe tezy, można tylko dawać o niej świadectwo własnym życiem. Tischner pisał w „Sporze o istnienie..”, że w objawieniu nie tyle ważne jest CO się słyszy, ale to, ŻE się słyszy i JAK się słyszy. Objawienie to wejście w przestrzeń DIALOGU z Bogiem, który sam siebie określa „Jestem Który Jestem”. Jednak Ten, który mówi, pozostaje w cieniu – jak ktoś, kto w mroku latarką oświetla drogę: czujemy jego bliskość, doświadczamy realności światła, jednak kształtów samego Oświetlającego możemy się tylko domyślać. Jedynym OBLICZEM, jakie jest mi dane (piszę teraz wymiarze bardzo osobistym) jest Jezus Chrystus. Pytasz skąd wiara, że Jezus zmartwychwstał – tu również można się odnieść do relacji historycznych, ale dla mnie ważniejszym doświadczeniem jest Jego obecność w tych, którzy za Nim poszli, a przede wszystkim Jego realna obecność w moim sercu i umyśle, w całym moim życiu.

Piszesz, że hipoteza Boga, jako istoty rozumnej, ponadczasowej, niematerialnej i wszechmocnej, jest Ci obca. Myślę, że gdybym kierował swe poszukiwania w stronę samej przyrody, to również sam nie potrafiłbym pomieścić takiego wizerunku w sobie. Z resztą samo słowo „pomieścić” jest tu niestosowne, bo czyż linia może w sobie pomieścić płaszczyznę, a płaszczyzna przestrzeń? Jednak skoro ja sam istnieję jako osoba, to nie potrafię inaczej widzieć Boga, jak tylko w postaci OSOBY – i nie jest to zwykła projekcja moich pragnień. To jedyny sens, jaki jestem w stanie przyjąć… Powiadasz, że człowiek ma wrodzone skłonności do dualizmu względem ducha i materii oraz do teleologicznego pojmowania tego, co się dzieje wokół. Z pewnością coś w tym jest, ale pytanie zachodzi – skąd ta skłonność? Czy jest to cecha czysto przypadkowa? Kiedy wszystko sprowadzimy do przypadku, stajemy wobec absurdu, w którym człowiek nijak się nie mieści z całą swoją naturą.


N cze 26, 2011 12:32
Zobacz profil
Post Re: Spełnianie modlitw
Nie ukrywam, że pomimo dokładnego wczytania się w to co napisałeś nie wszystko chyba co chciałeś przekazać rozumiem. Postaram się jednak odnieść na tyle, na ile potrafię.

Beszad napisał(a):
otóż według mnie człowiek zbyt często zadowala się prawdami cząstkowymi: świat powstał w wyniku big-bangu, człowiek jest włączony w biologiczną ewolucję świata żywego, religie mają uwarunkowania antropologiczne itd. Jednak to wszystko można traktować jedynie w kategoriach prawdy, zaś absolutna Prawda stanowi dla nas rzeczywistość transcendentalną, podobnie jak dobro.

Beszad napisał(a):
Tylko dobro OSOBOWE pozwala wyjść poza swą tragiczną samotność i poza wszechodczuwalną nicość.

Wydaje mi się, że te dwa fragmenty dobrze korespondują z tym co napisałem odnośnie mojego patrzenia na świat vs. patrzenia ludzi wierzących. Oczywiście, zgadzam się w zupełności, że prawda o big-bangu, prawda o ewolucji czy antropologicznych korzeniach religii to w pewnym sensie prawdy cząstkowe. Cząstkowe, tj. poddawane stale weryfikacji i nawet po zsumowaniu ich wszystkich nie odpowiadające na wszystkie pytania człowieka. Nie ujmuje to im jednak niczego w mojej ocenie. To najlepsze prawdy na jakie nas, ludzi stać! I nie chcę wobec ich oczywistej niekompletności tworzyć wyobrażeń o Prawdzie absolutnej, bo taka być może wcale nie istnieje, albo (co bardzo prawdopodobne) nie jesteśmy w stanie, my ludzie, nigdy do niej dotrzeć. Nie uważam, aby to w jakikolwiek sposób ujmowało naszej ludzkiej godności, naszemu człowieczeństwu. Drugi cytat, choć pozornie dotyczący zupełnie innej sprawy, prowadzi mnie do tych samych refleksji. Tak, pewnie rzeczywiście tylko dobro osobowe pozwala nam wyjść poza tragiczną samotność i poza wszechodczuwalną nicość. Tyle, że być może człowiek jest po prostu skazany na tę samotność i wszechodczuwalną nicość? Może to część ludzkiego losu? To tak jak z pytaniem o sens i cel istnienia rzeczywistości. Jeśli nawet nie znajdujemy jej sensu, to nie jest to żaden argument za istnieniem Boga, jako nadającego ten sens, bo być może, ten sens i cel potrzebne są tylko nam, ludziom. Po to choćby, aby zrównoważyć poczucie „tragicznej samotności i wszechodczuwalnej nicości”. Nie widzę, jak już pisałem, uzasadnienia do budowania hipotez, dla których argumentem za ich istnieniem jest to, że tak byłoby lepiej dla nas.
Trochę mi to przypomina słynny wiersz Miłosza „Słońce”. Czy rzeczywiście zadaniem ludzkości jest, aby „patrzeć w Słonce”, poszukiwać Prawdy a to co ludzie zdobyli ogromnym wysiłkiem pokoleń nazywać „tylko” prawdą? Czy czasem nie powinniśmy „schylić twarz ku ziemi” i tam odnaleźć piękno tego świata? Ja tak sądzę i nie uważam się uboższy czy gorszy z tego powodu, że kiedyś umrę i nie pozostanie po mnie nic. To właśnie nadaje bezcenną wartość każdej sekundzie mojego życia. Podczas gdy idea Boga działa trochę jak narkotyk – „nie martw się doczesnością, jesteś nieśmiertelny, musisz tylko poczuć tę fazę”.

Beszad napisał(a):
Dlatego śpieszę wyjaśnić, że dla mnie mit jest tylko środkiem wyrazu, swoistym językiem, za pomocą którego mogę oddać to, czego nie potrafiłbym w żaden inny sposób przekazać. Mit z pewnością nie jest zwykłym wymysłem – ani ten biblijny, ani ten z kultury buddyjskiej, zawsze będzie wyrażał coś, co jesteśmy w stanie „usłyszeć” drogą pozazmysłową.

Nie wiem czy Cię rozumiem. Mit jest środkiem wyrazu, który nie mówi o rzeczywistości, ale przekazuje nam pewna alegoryczną, przenośną prawdę, która dzięki mitycznej opowieści jest bardziej „namacalna”, łatwiej przyswajalna, lepiej trafiająca do odbiorcy i zapadająca w pamięć. Jeśli to chciałeś powiedzieć to się zgadzam, ale nie nazwałbym tego „drogą pozazmysłową”, bo to już sugeruje udział jakichś niezbadanych sił.
Mówiąc o mitach zderzamy się, moim zdaniem, z głównym chyba paradoksem religii. Chodzi mi o sprzeczność pomiędzy duchowością, pozazmysłowością wiary i Boga a Jego realną ingerencją w świat. Możemy, według mnie, przyjąć tylko jedno z dwóch stanowisk – oba naraz nie są do pogodzenia, nie można zjeść jabłka i go nadal mieć. Tak więc możemy przyjąć, że Bóg jest da nas „dostępny” tylko na płaszczyźnie duchowej, niematerialnej, pozazmysłowej, nieweryfikowalnej doświadczalnie. Piszesz o tym. Takie postawienie sprawy może nawet godzić ze sobą różne religie. Można bowiem postulować, że Bóg w różnych religiach to ten sam Bóg, który różnym ludziom, z różnych epok i kultur ukazuje się pod postacią innych mitów, ale we wszystkich przekazuje tę sama prawdę (a raczej Prawdę). Można twierdzić (piszesz o tym poniżej), że stąd wynika nasza naturalna skłonność do religii, jej obecność w różnych kulturach itd. Oznacza to jednak, i to jest już sprzeczne z ogromną większością religii i jak rozumiem również z Twoim na nią patrzeniem, że nie ma różnicy między zmartwychwstaniem Jezusa a wniebowstąpieniem Mahometa, między stworzeniem świata przez Jahwe a jego wynurzeniem się z antycznego Chaosu. Są to bowiem tylko alegoryczne opowieści, prowadzące wszystkich do jednej Prawdy. Jeżeli jednak „chce się to jabłko zjeść” i twierdzi się, że Bóg ingeruje w losy świata, na przykład poprzez swoje realne zamieszkanie na ziemi i zmartwychwstanie to jabłko to wywołuje czkawkę. Nie można już bowiem twierdzić, że wniebowstąpienie Mahometa jest równie prawdziwym zdarzeniem. Trzeba powiedzieć (choć wiem, że ciężko Ci to przechodzi przez gardło): chrześcijanie mają rację a muzułmanie się mylą. Życie Jezusa i Mahometa w takim ujęciu staje się bowiem wydarzeniem historycznym a więc naukowo weryfikowalnym, poddającym doktrynie naukowej. Możesz próbować nadal twierdzić, że Duch Święty wieje też w wierze w Allaha, ale nie możesz już zaprzeczyć, że muzułmanie tkwią jednak w błędzie. A kiedy sprowadzamy Boga na grunt faktów historycznych, a więc weryfikowalnych, pojawiają się pytania o dowody, o przyczyny, dla których tego Boga, ten mit traktujemy jako prawdę a mit o wniebowstąpieniu Mahometa jako fałsz. A dowodów tych, jak wiesz (?), nie ma. Pojawia się więc dylemat nie do wybronienia – czemu to właśnie „nasza” religia jest tą „prawdziwą”, na które to próbowałeś odpowiedzieć uciekając w metafizykę, ale na które trzeba odpowiedzieć racjonalnie jeśli wiąże się religię i Boga z racjonalnymi faktami. Jeśli mówimy o historycznym zdarzeniu to pojawiają się wreszcie pytania o dowody na to historyczne zdarzenie i konieczność konfrontowania wierzeń zapisanych w Ewangeliach z przesłankami naukowymi. Nie można już bowiem stwierdzić, że jest to co prawda historyczne wydarzenie, ale „historyczne inaczej”, czyli nie poddające się racjonalnemu osądowi.

Beszad napisał(a):
Powiadasz, że duchowe doświadczenie traci rangę dowodu – i podzielam Twe zdanie, jeśli masz na myśli dowód uniwersalny. Będzie ono wyłącznie dowodem dla mnie – a dla innych o tyle, o ile sam stanę się dla nich wiarygodny. Wiary nie da się uzasadnić tak, jak naukowe tezy, można tylko dawać o niej świadectwo własnym życiem.

Nie wiem co nazywasz dawaniem świadectwa własnym życiem, choć to termin bardzo chętnie używany przez różne religie. Dotychczas rozumiałem to tak, że człowiek głoszący prawdę wypływającą z danej religii (dla skupienia uwagi, przyjmijmy, że z Ewangelii), sam swoim życiem zaświadcza, że się do niej stosuje. Pokazuje też, idąc dalej, że stosując się do niej jest prawym człowiekiem. Nie mam żadnej wątpliwości, że wielu chrześcijan, katolików daje w tym sensie świadectwo swojej wiary (ks. Popiełuszko, Św. Maksymilian Kolbe). Nie mam też jednak żadnej wątpliwości, że świadectwo daje też wielu muzułmanów czy hindusów. I nie ma to żadnego związku z prawdziwością samych wierzeń, ale z tym tylko, ze ludzie pragną być dobrzy (przynajmniej niektórzy). A żeby uprzedzić argument nt. Ducha Świętego wiejącego w innych religiach, powiem, że dla mnie takie świadectwo daje słynny (choć nawet dla mnie trochę kontrowersyjny) ateista Christopher Hitchens. Ten głośny przeciwnik religii zachorował na raka i obecnie jest właściwie o krok od śmierci. Jakiś czas temu pojawiły się plotki (głoszone przez, rzekłbym perwersyjnych, wierzących), że nawrócił się on na łożu śmierci. Swoją drogą ten motyw nawrócenia się tuż przed śmiercią, jako ostatniej szansy dla niewierzących przed spotkaniem z Bogiem, szczególnie mnie mierzi. Tak jakby największą cnotą była rezygnacja ze swoich przekonań w obliczu strachu przed śmiercią. (Czy Bóg naprawdę honoruje tchórzy? To byłaby wyjątkowo totalitarna wizja Boga). Hitchens tymczasem, nie mogąc już samodzielnie mówić, napisał list, w którym odniósł się do tych plotek stwierdzając między innymi, że teraz, w obliczu śmierci idea Boga i życia pozagrobowego wydaje mu się jeszcze bardziej niedorzeczna niż kiedykolwiek wcześniej. Dla mnie to też jest świadectwo godności i wielkości człowieka. Świadectwo większe być może nawet od zasług wielu tych, którzy poświęcają się oczekując za to nagrody w niebie. (Absolutnie nic nie ujmując tym wierzącym, których postawa także była świadectwem – dla mnie pięknym świadectwem człowieczeństwa, nie jednak świadectwem prawdziwości religijnych mitów).

Beszad napisał(a):
Powiadasz, że człowiek ma wrodzone skłonności do dualizmu względem ducha i materii oraz do teleologicznego pojmowania tego, co się dzieje wokół. Z pewnością coś w tym jest, ale pytanie zachodzi – skąd ta skłonność? Czy jest to cecha czysto przypadkowa? Kiedy wszystko sprowadzimy do przypadku, stajemy wobec absurdu, w którym człowiek nijak się nie mieści z całą swoją naturą.

To już jest wizja Boga-zapchajdziury. Psychologia ewolucyjna to dość nowa dziedzina, ja też nie jestem psychologiem. Czytałem kiedyś uzasadnienia dotyczące tego skąd u człowieka te skłonności. Nie chcę ich tu przytaczać. Nawet jednak gdybyśmy nie znali ich pochodzenia, nie byłaby to przesłanka do twierdzenia o istnieniu Boga. To, że nauka nie umie dziś (a nawet wcale!) odpowiedzieć na pewne pytania nie oznacza, że odpowiedzią na nie jest Bóg. Bóg-zapchajdziura to bardzo słaba idea – upada z kolejnymi odkryciami naukowymi. Rozumiem, że za Twoim pytaniem idzie przekonanie, że ludzka psychika to zwierciadło naszej duszy, która związana jest z Bogiem i stąd te naturalne dążenia do niego. Ja jako monista nie podzielam tego poglądu, uznaję psychikę za część racjonalnego, poznawalnego świata i wobec tego mieszanie w nią Boga traktuję tak jak to wyraziłem powyżej.
Jeszcze słowo odnośnie „przypadku”. Zakładając (a to jedyne dziś racjonalne założenie), że elementy ludzkiej psychiki są „dziełem” ewolucji, nie możemy mówić o przypadku, a na pewno nie tak pojmowanym, jak to rozumiane jest potocznie. Ewolucja nie jest działaniem przypadkowym, to bardzo częsty błąd jej rozumienia. Nawet jednak gdyby było to kwestią przypadku to nie wiem co nazywasz w ostatnim zdaniu „naturą człowieka”, która się w tym przypadku nie mieści. Raczej uważam, że to nasze intuicyjne wyobrażenia o człowieku i jego naturze nie mieszczą się w rzeczywistości, która jest po prostu inna niż nam się pozornie wydaje i niż byśmy chcieli. W historii znany jest już przypadek człowieka, który mimo swojego niezaprzeczalnego geniuszu nie mógł pogodzić się z „przypadkowością” całej naszej rzeczywistości („Bóg nie gra w kości”) – okazało się, że jednak się mylił…


Pn cze 27, 2011 23:18

Dołączył(a): Śr kwi 20, 2011 18:34
Posty: 45
Post Re: Spełnianie modlitw
Witam,
Chciałem zapytać o sens modlitwy po popełnieniu grzechu. Grzech zagłusza więź z Bogiem, nie słyszy nas, naszych modłów, no ale przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami więc teoretycznie nie słyszy nikogo z nas?


Wt sie 23, 2011 21:13
Zobacz profil
Post Re: Spełnianie modlitw
CzystyHarry napisał(a):
Witam,
Chciałem zapytać o sens modlitwy po popełnieniu grzechu. Grzech zagłusza więź z Bogiem, nie słyszy nas, naszych modłów, no ale przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami więc teoretycznie nie słyszy nikogo z nas?

Odwrotnie - to my mamy problem.
Jezus uzdrawiając równolegle odpuszczał grzechy - a prosili go ludzie grzeszni....czasem wcale nie prosili, jak owa od 18 lat pochylona kobieta (Łk 13,10-17).


Wt sie 23, 2011 21:46
zbanowany na stałe
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 11, 2010 21:39
Posty: 918
Post Re: Spełnianie modlitw
CzystyHarry napisał(a):
Witam,
Chciałem zapytać o sens modlitwy po popełnieniu grzechu. Grzech zagłusza więź z Bogiem, nie słyszy nas, naszych modłów, no ale przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami więc teoretycznie nie słyszy nikogo z nas?

Jak dla mnie to nie ma zupełnie sensu. Ktoś pokłócił się z tatą, powiedział mu dwa słowa za dużo i już podczas wieczornej modlitwy Pan Bóg go nie słyszy. Bóg jest jak księgowy? albo jak program komputerowy? Taki chłodny kalkulator?
Kolejny bezsens jaki mi się teraz przypomniał związany jest z warunkiem dobrej spowiedzi, chodzi mi o żal za grzechy. Uświadomiłem sobie, że ja nigdy dobrze się nie wyspowiadałem, bo grzechy owszem wyznawałem, ale nie wszystkie żałowałem. Baaa! żałowałem natomiast, że mając czyste konto po spowiedzi muszę wystrzegać się wielu przyjemnych grzeszków.
Czy spowiedz nie powinna odbywać się wg sumienia? Ponieważ sztuką jest oszukiwać siebie i księdza na dodatek, że żałuje się grzechów, których tak naprawdę się nie żałuje. Jak to z tym jest? Czy Wy spowiadając się, zawsze wszystkich grzechów żałujecie? Czy może wmawiacie sobie że tak jest?

_________________
http://forum.wiara.pl/viewtopic.php?f=42&t=30168 :spoko: http://pajacyk.pl/


Wt sie 23, 2011 22:12
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 20, 2011 18:34
Posty: 45
Post Re: Spełnianie modlitw
Dobre pytanie. Przyłączam sie do niego, bo też chcę wiedzieć czy Bóg wybacza grzechy po byle jakiej spowiedzi - jaka jest różnica między taką spowiedzią, a dobrą?


Wt sie 23, 2011 22:23
Zobacz profil

Dołączył(a): Pt sie 19, 2011 19:15
Posty: 43
Post Re: Spełnianie modlitw
Nie ma czegoś takiego jak spełnianie modlitw.
Pierwszy lepszy przykład, to modlitwa wszystkich księży w Polsce o uzdrowienie Jana Pawła II. Jak wiemy, modlitwa nie została spełniona przez Boga.

Fakt, że połowa modlitw się spełni.
A modlitwy spełniają się dlatego, że ludzie tak naprawdę nie wierzą w moc modlitwy ! Już tłumaczę.

Ludzie są cwani. Wiedzą jaka modlitwa zadziała a jaka nie zadziała. Ale bardzo chcą wierzyć w Boga, dlatego proszą o rzeczy proste, które mogą się spełnić przypadkowo.

Przykłady:
1.
Średnio bystry uczeń nie prosi o zdanie egzaminu na celujący z najlepszym wynikiem w klasie, bo wie, że taka modlitwa w życiu by się nie spełniła, z oczywistego powodu - bo jest głupi. :-)
Dlatego prosi Boga jedynie o zdanie egzaminu. A jak go nie zda, to jakoś to sobie wytłumaczy.
2.
Ludzie nie proszą Boga np. o konkretną kwotę, np 100 tys zł na remont domu. Bo wiedzą, że Bóg nie spełni takiej prośby, bo ... być może nie istnieje.... Dlatego proszą np o wzbogacenie się. Ale żadnych konkretów. Wtedy pod spełnienie modlitwy można podciągnąć jakikolwiek przypływ gotówki. Gdyby prosili o 100 tys. to spełnieniem modlitwy byłby przypływ dokładnie 100 tys. a nikt nie jest głupi i w spełnienie takiej modlitwy nie uwierzy.
3.
Podobnie w modlitwie o uzdrowienie kogoś. Nie proszą o natychmiastowe uzdrowienie, albo o uzdrowienie za dwa dni. Bo podświadomie wiedzą, że taka modlitwa nie zostanie spełniona. Więc proszą w ogóle o uzdrowienie. Znowu podświadomie wiedzą, że taka ogólna modlitwa może się przez przypadek spełnić, za dzień, miesiąc, rok. Więc o ile ten ktoś nie umrze, to modlitwa kiedyś będzie spełniona. Gdyby prosili o uzdrowienie w tym tygodniu, to szanse na spełnioną modlitwę by zmalały.
4.
Nikt nie prosi Boga o to, aby szef podniósł mu wypłatę o 145 zł, bo taka modlitwa w życiu się nie spełni. Ale proszą Boga o to, aby szef podniósł im wypłatę. Taka modlitwa spełni się prędzej.
5.
Na drugi dzień po podniesieniu wypłaty nikt nie prosi Boga o to, żeby szef w kolejnym tygodniu również podniósł wypłatę. :-) itd...

Ogólnie podsumowując.
Ludzie nie proszą o szczegółowe konkrety. Bo trudno, żeby Bóg był w stanie spełnić szczegółowy konkret. Proszą ogólnie, niekonkretnie, nieszczegółowo. Wtedy łatwiej podciągnąć cokolwiek pod spełnienie modlitwy.


Wt sie 23, 2011 23:01
Zobacz profil
zbanowany na stałe
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 11, 2010 21:39
Posty: 918
Post Re: Spełnianie modlitw
CzystyHarry napisał(a):
Dobre pytanie. Przyłączam sie do niego, bo też chcę wiedzieć czy Bóg wybacza grzechy po byle jakiej spowiedzi - jaka jest różnica między taką spowiedzią, a dobrą?
Z tym że nie powiedziałbym, że moja spowiedz była byle jaka. Było zastanowienie, rachunek sumienia i wyznanie grzechów. Ale gdy ksiądz zapytał czy szczerze wszystkich żałuję odpowiadałem, że nie wszystkich. Ten pomruczał coś pod nosem, po czym powiedział popraw się chłopcze, na razie ciebie rozgrzeszę.
Lepiej być szczerym niż kłamać, że się żałuje. Takie jest moje zdanie.

_________________
http://forum.wiara.pl/viewtopic.php?f=42&t=30168 :spoko: http://pajacyk.pl/


Śr sie 24, 2011 0:41
Zobacz profil

Dołączył(a): Śr kwi 20, 2011 18:34
Posty: 45
Post Re: Spełnianie modlitw
Może i masz rację. Wracając do postawionego przezemnie pytania: Czy Bóg słyszy modlitwy grzeszników?
Ten fragment z Biblii sugerowałby że nie słyszy:
„Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy zasłoniły przed wami jego oblicze, tak że nie słyszy” (Księga Izajasza 59.2)


Śr sie 24, 2011 23:01
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 280 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17 ... 19  Następna strona

Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Designed by Vjacheslav Trushkin for Free Forums/DivisionCore.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL